1 września jest, w jakimś sensie, także świętem rodzinnym. Rodzice idący z dziećmi odświętnie ubranymi na rozpoczęcie roku szkolnego, powroty dzieci do domów etc. Wczoraj rano, jadąc tramwajem, podsłuchałam rozmowę dwóch 12-13 latków o tym, że ich wspólny znajomy został przeniesiony do innego Domu Dziecka i że jeden z nich złamał sobie na obozie rękę i miał operację wyrostka robaczkowego. Pomyślałam sobie, jak mocno przeżywaliby rodzice dziecka, któremu to by się przydarzyło: złąmanie ręki dziecka, a potem jego operacja…
Trzeba byłoby jak najszybciej pozamykać domy dziecka i zamienić je na rodzinne domy. A tu, jak się okazuje, chętnych nie ma na bycie "wujkami" i "ciociami". Może za mało propagowania idei rodzinnych domów?