Kambodża, Malezja, Singapur. Część III (podsumowanie)

Refleksje:

  1. Zobaczyłam, jak wyglądają i czym są dla wielu ludzi podróże. Samoloty lądują wszędzie, w każdym miejscu kuli ziemskiej. Jesteśmy więc wielokrotnymi „homo viator”. W filozoficznym ujęciu ziemska egzystencja człowieka łączy się z nieustannym przebywaniem szlaku od narodzin do śmierci, więc bycie „człowiekiem drogi” nie jest wyborem, lecz jednym z fundamentów ludzkiego istnienia. Wędrujemy przez własne życie, ale także, coraz intensywniej poruszamy się w przestrzeni.
  2. Zastanawiało mnie, co powoduje olbrzymi ruch człowieka w przestrzeni. Kiedyś podróżowanie dostępne było dla elit intelektualnych, czy finansowych – teraz dostępne jest dla wszystkich. Każdego (lub prawie każdego) stać na wyjazd do Egiptu, czy Tajlandii.
  3. Pytanie: w jakim celu to robimy? Temat  na rozprawę naukową 😉  Zapewne dlatego, żeby pokazać, że nas stać. No ale przecież musi być motywacja i inna, poza tą wymienioną: no więc dlaczego? Dlatego (być może), że chcemy porobić zdjęcia i zjadać to, co tam dają – a jeśli się połączy te dwie sprawy, to mamy foodstagramming. Ta więc: lecimy na Kretę, Jamajkę po to, aby na instagramie pokazywać zdjęcia potraw i alkoholu. Nic poza tym: 12 godzin w samolocie, a potem reszta pobytu w restauracjach czy barach.
  4. Może interesuje niektórych seksturystyka. Podobno przodują w tym Niemcy, Szwedzi czy Szwajcarzy – ale i może u nas w Polsce to się staje powodem turystyki.
  5. Powodów więcej trudno mi znaleźć.
  6. Mogę za to, z pełną odpowiedzialnością powiedzieć: co nas nie interesuje: nie interesuje nas historia miejsca, zwyczaje ludzi, tradycja, współczesność miejsca, religia. Wiem, bo doświadczyłam. Zobaczyłam własne dziwactwo – przeczytane książki, artykuły. Merytoryczne przygotowanie do każdej wyprawy. I zdaje mi się, że takie traktowanie podróżowania to absolutny przeżytek 🙂 Quo vadis, homine?

 

Kambodża, Malezja, Singapur. Część II

Symbolem nadprzyrodzonych sił przyrody dla mieszkańców Kambodży była dziewięciogłowa kobra zwana NAGA. Występowała, jako duch opiekuńczy, w czasach prehistorycznych. Khmerowie byli społeczeństwem matriarchalnym  w którym kobiety zajmowały przodującą pozycję, dziedziczenie następowało po stronie matki. Religią był animizm, dopiero z czasem przybył, razem z kupcami i  żeglarzami – hinduizm.

Buddyzm był drugą, wielką religią Indii, która wywarła wpływ na mieszkańców Kambodży. Po rozłamie buddyzmu na hinajanę („mały wóz”) i mahajanę („wielki wóz”) także i w Kambodży zmieniła się nieco sytuacja. Hinduizm stał się religią dworu królewskiego, zaś ogromna większość Khmerów pozostała wierna animizmowi z lekka przyswajając sobie buddyzm. Kambodża wiele zawdzięczała wpływom indyjskim: między innymi alfabet (zapożyczony z sanskrytu) znaczną część słownictwa, kalendarz, system administracji i sądownictwa.

Najpotężniejsze państwo zamieszkane przez Khmerów przeszło do historii pod nazwą Funan (czasy II wieku naszej ery). Położenie geograficzne, a i wysoki poziom cywilizacji khmerskiej spowodowało, że królestwo Funan kontrolowało handel między Chinami i Indiami. A jednak Funan upadło. Tak bywa. I wtedy pojawia się na kartach chińskich opowieści – królestwo Kambuza, z którego wywodzi się współczesna Kambodża.

Kiedy w Europie Karol Wielki koronował się na cesarza – w Kambodży panował przez 48 lat Dżaja Warman II – twórca Angkoru.  Wybudował cztery stolice, ale to jego wnuk Indra Warman I (877-889) zaczął stawiać świątynie, ale także dbał o inwestycje wodne i stabilizował sytuację królestwa.

Twórcą największego Angkor Wat („Miasto/Stolica Świątyń”) – kompleksu świątynnego największego zabytku religijnego na świecie, na terenie o powierzchni 162,6 ha był Suria Warman I (1002-1050). Był pierwszym królem khmerskim wyznającym buddyzm.

Pierwotny projekt i budowa świątyni miały miejsce w pierwszej połowie XII wieku, za panowania  Suria Warman II 1113–1150 n.e.) ku czci hinduskiegoo bóstwaa Wisznuu, z którym, jako władca-bóg, król ten się identyfikował. Czas budowy świątyni szacuje się na 32 do 35 lat

Jeden z największych skarbów Angkor Wat to kamienna opowieść ciągnąca się na długości ponad 900 metrów, na którym widnieje prawie 20 tysięcy postaci przedstawiających realistyczne sceny z  eposów  indyjskich Ramajany i Mahabharaty, jak również życie dworu. Godne uwagi jest jedno z najsłynniejszych i najbardziej reprezentacyjnych dzieł w sztuce Khmerów: bogowie wraz z demonami ubijają Morze Mleka, aby wydobyć z głębin eliksir nieśmiertelności. Wszystkie reliefy wyróżniają się nad wyraz subtelnym pięknem i wielką precyzją. Płaskorzeźby w całym Angkor malowano początkowo na wiele kolorów. Pokryte złotem wieże Bajonuu mieniły się w słońcu.

Angor Wat można traktować, jako świątynię Wisznu, ale też, jako miejsce poświęcone królowi Surii Warmanowi II, którego utożsamiano z Wisznu i który po śmierci stawał się bogiem. Zresztą prochy króla odnaleziono w ruinach centralnej wieży, ale także znaleziono jego posąg przedstawiający go, jako boga Wisznu.

 

Kambodża, Malezja, Singapur. Część I

Samodzielną podróż w dalekie kraje, a zwłaszcza wtedy, kiedy jednak brakuje doświadczenia – hamuje strach, że nie damy rady, a nie wiadomo, jak to tam jest etc. I nie chodzi tutaj o logistykę, bo można z daleka właściwie wszystko, ale ten strach właśnie. I wybraliśmy wycieczkę wykupioną nie w molochu turystycznym, ale w niezbyt dużej firmie i pojechaliśmy. Znaleźliśmy się w 13-osobowej grupie i ruszyliśmy w stronę, którą sobie wymyśliłam, w stronę Kambodży. Przeczytałam dość sporo, wiedziałam, co mnie interesuje etc.

I teraz, po powrocie,mogę się podzielić paroma refleksjami, bo „podróże kształcą”.

Dlaczego Kambodża? Ano bo tam jest Angkor Wat – unikalny zespół świątyń hinduistycznych i buddyjskich na 230 km kw. To kamienna pozostałość legendarnego królestwa Khmerów sięgającego od dzisiejszej Tajlandii po Wietnam (od IX do XIV wieku). Potem świątynie pochłonęła dżungla. W roku 1858 32-letni Francuz Henrie Mouhot mający już za sobą podróże po Rosji, Włoszech, Holandii znalazł się w Tajlandii (wtedy był to Syjam) i rozpoczął wędrówkę w kierunku Kambodży. Mouhot zapewne słyszał opowieści o tajemniczym mieście umarłych, które zostało pochłonięte przez dżunglę. W czasie podróży, wśród gęsto splatanych korzeni drzew wyłoniły się posągi bóstw. Mouhot czynił notatki, i starał się wejść głębiej, do zarośniętej budowli.  Napisał artykuł, który się ukazał w 1868 roku w magazynie podróżniczym „Le Tour du monde”. W tym samym roku pojawiła się jego książka o podróży po Syjamie, Kambodży i Laosie. Ukazała się już po śmierci autora, którego powaliła malaria. Mouhot- wierny syn epoki wielkiej ekspansji kolonialnej , wierzył w misję „białego człowieka” – to znaczy, że Francja uratuje Kambodżę. I tak się stało: według idei Mouhota: Francuzi podjęli się restauracji. Posągi i płaskorzeźby wyrąbane ze świątyni spławiano na tratwach Mekongiem w stronę Europy – to był ówczesny patent na samofinansowanie wypraw badawczych. Najsłynniejszym rabusiem Angkor Wat był (60 lat później, po odkryciach Mouhota) pisarz i późniejszy francuski minister kultury André Malraux. W 1923 r. wyprawił się z tragarzami, by rozebrać i wywieźć reliefy z jednej ze świątyń. Schwytany na gorącym uczynku został deportowany. Ale jednak, pomimo bezczelnej grabieży „białego człowieka” – to dzięki francuskim naukowcom uratowano Angor: w latach trzydziestych XX wieku trzeba było przede wszystkim wyrwać świątynie – dżungli. Bloki różowego piaskowca, które służyły dawnym Khmerom za materiał budowlany stały się: poprzez panująca wilgoć, bakterie, grzyby –  czarne. Dla Angkor Wat zła passa ciągnęła się przez cały XX wiek. Na murach widać do dziś ślady kul z czasów Czerwonych Khmerów Pol Pota.

„Za darmo”

Nie znoszę tego pojęcia „za darmo”, ponieważ jest to bzdura i nieprawda. Zastanówmy się, co ono oznacza? Co można dostać „za darmo”.  Pomyślałam, że jabłka w sadzie, bo ktoś nam je daje, rzodkiewkę, szczaw. No tak, my nie płacimy, ale ktoś to musiał zakupić wcześniej, zasadzić (a praca to też koszt), spryskać, aby robale nie zjadły (przed nami). No więc z tym „za darmo” też nie do końca. Zbieramy maliny w lesie, to tak, one mogą być „za darmo”.

A teraz popatrzmy na szafowanie tym pojęciem w sferze politycznej.  Pojawia się polityk, który głosi, że rozdaje „za darmo” bilety na imprezy, bilety komunikacji, mieszkania (bo podstawowe prawo człowiek ma do mieszkania) etc. Daje „za darmo”. I znów coś, o czym ja przypominam za każdym razem: samorząd, czy rząd nie mają „własnych pieniędzy”, ponieważ są to tylko i wyłącznie pieniądze pobrane z podatków podatników.  Samorząd, rząd rozdają je według własnego uznania. Jest to oczywiście demokracja pośrednia: to znaczy, naród wybiera, według własnych przekonań –  przedstawicieli, którzy dysponują ich pieniędzmi. Suweren– może ich odwołać, kiedy nie sprawują się tak, jak się przedstawiali. Oczywiście, rozumiemy, że to są mrzonki, ponieważ dość rzadko się zdarza, aby naród kontrolował swoich przedstawicieli i ich odwoływał. Wybory wygrywa się nie programem, ale emocjami. Wiedzą o tym kandydaci i starają się wprowadzać na giełdę pomysłów, w trakcie kampanii, tematy powodujące powstawanie emocji: tak więc wracają wytarte, ale jakże sprawdzone tematy: aborcja, LGBT, kontrola nad Internetem, etc, etc Czy pamiętacie Państwo dyskusje społeczne dotyczące podatków, koncepcji gospodarczych?

Wydawać by się mogło, że Polska jest już w innej sytuacji gospodarczej: zbliżyła się do zasobności krajów nie-komunistycznych. Zbliżyła, co nie znaczy, że dostąpiła pełnego porównania. Na naszych oczach powstawała inna sytuacja, tworzenie się  wolnego rynku i z tym związany i dobrostan i rozwarstwienie społeczne. Jedni się załapali, a inni zostali w tyle. I jesteśmy świadkami, w nowej sytuacji gospodarczej – rozprzestrzeniania się koncepcji „solidaryzmu’ społecznego” polegającego na, jak można przeczytać: „założeniu, że wspólny interes wszystkich ludzi ważniejszy jest od indywidualnych celów jednostki.” Solidaryzm społeczny powstał w XIX w. jako jeden z kierunków przeciwstawiających się filozoficznemu indywidualizmowi, ekonomicznemu liberalizmowi i systemowi gospodarki kapitalistycznej. Tym razem podstawy filozoficzne dał, nie jak poprzednio Karol Marks, ale Karol Gide, francuski katolik XIX wieku. Solidarność — stwierdzał on — nabiera wartości moralnej dopiero z chwilą, gdy staje się świadoma i dobrowolna (!!). Świadomość ta istnieje wprawdzie w każdym człowieku, ale często jest przygłuszona. Przez wychowanie należy ją rozwijać. Uświadomienie solidarności i dążenie do niej ma być dziełem wychowania i interwencyjnej działalności państwa (!!) Efektem końcowym ma być zlikwidowanie czegoś, co kapitalizm określał, jako zysk. itd., itd. No i rozwija się  solidaryzm społeczny między innymi poprzez popularyzowanie pojęcia, że samorząd rozdaje „za darmo”. Karol Gid, jak i jezuita Heinrich Pesch  krytykują indywidualistyczną koncepcję własności, etc, etc Znika rozróżnienie wkładu pracy, ponieważ najistotniejszą sprawą ma być suma szczęścia ludzkości. Zapewne podatek progresywny byłby w zgodzie z taka koncepcją.

Solidarność ma być świadoma i dobrowolna (sic!!) Nie wmawiajmy więc ludziom, że cokolwiek , co otrzymują jest „za darmo”, nazwijmy to inaczej: że jest to składka jednych dla drugich i nie zawsze jest „świadoma i dobrowolna”, ale jest dystrybuowana przez władze, które zostały delegowane do rozdawania podatków.

Gdzie są polscy specjaliści w Parlamencie Europejskim?

Wracam do tematu, który poruszałam wcześniej: do „cmentarzyska politycznych słoni”, czyli do Parlamentu Europejskiego. I stało się to, czego zapowiedzi już się pojawiały. Do parlamentu dostali się politycy (!!) podejrzani o przestępstwa, tudzież już skazani lub osoby zasłużone partyjnie, wysłane na dorobek (no bo przecież tutaj na miejscu takiej kasy nie dostaną). Partyjni przywódcy (no może nie wszyscy, ale niektórzy zapowiadali i ja pamiętam), że Polskę powinni reprezentować specjaliści znający się na konkretnych sprawach. No więc ja się pytam, gdzie owi specjaliści są? Na listach nie pojawili się ludzie spoza partii znający się na prawie europejskim, na zagadnieniach związanych z energią jądrową, z ekologią, z rolnictwem, z cyberprzestrzenią. Ich nie było. Pojawili się działacze partyjni.

I to wszędzie, na każdej liście. Ja jestem przekonana, że Polskę powinni reprezentować ludzie mający doświadczenie w poszczególnych dziedzinach, właśnie owi specjaliści. Czy to takie niemożliwe? Na przykład na listach KO nazwiska ludzi wybitnych w danych specjalnościach (jeżdżą na konferencje, więc zapewne poradziliby sobie z Parlamentem, a przede wszystkim wiedzieliby o czym mowa, co może być zagrożeniem , a co wsparciem dla Polski). Chyba, że Parlament Europejski to hucpa, gdzie nikt nic nie może, poza prywatnym zasilaniem własnej kasy, wtedy też odmawiam, bo na tę hucpę  i ja się składam.

Odmawiam traktowania mnie, jako „idioty wyborczego”, który będzie wypełniał swoim głosem –  zobowiązania liderów politycznych wobec swoich zasłużonych, lojalnych  działaczy partyjnych. I oficjalnie to czynię: ODMAWIAM!!

Cmentarzysko politycznych słoni.

To niżej  – to podsumowanie, które powinniśmy mieć w głowie, kiedy pójdziemy do głosowania. No i dobrze: niech nas reprezentują mądrzy, odpowiedzialni i odważni.  No właśnie, ale powstaje pytanie: czy tacy się tam znajdą. Przed wyborami powinniśmy się: my wyborcy, zastanowić w jakim celu ma być w Parlamencie Europejskim X czy Y. Czy swoją dotychczasową aktywnością czymś się wyróżnił, czy będzie aktywny w Parlamencie, gdzie jest sprawozdanie z jego/jej dotychczasowej działalności i czy były w tejże działalności sukcesy?

Ktoś powiedziała, że Parlament to „cmentarzysko politycznych słoni” , dokąd udają się zasłużeni, odstawieni, ci, którym się składa podziękowania za lata wierności politycznej (bo gdzie tak się finansowo nie ustawią, jak w PE). I raczej nie ci, na których liczyć może Polka/Polak. I tak czynią wszystkie (!!) partie. WSZYSTKIE podkreślam. Oglądam plakaty wyborcze: przede wszystkich tych, których prywatnie znam, obserwuję od lat. I powiem Państwu, że rozpacz mnie ogarnia. Kiedy patrzę na znajome twarze, wiem, że to nie są osoby, którym my podatnicy, powinniśmy fundować takie zasobne życie.

Zawsze, do tej pory, brałam udział w głosowaniu, bo uważałam, że jest to podstawy obowiązek obywatela. Zawsze, do tej pory 🙁

Parlament Europejski: miesięczne podstawowe wynagrodzenie posła do Parlamentu Europejskiego wynosi 10 075,42 euro brutto przed opodatkowaniem. Pensja jest wypłacana z budżetu Unii Europejskiej. Po potrąceniu unijnego podatku i składki ubezpieczeniowej wynosi ok. 7854 euro netto. W przeliczeniu po średnim kursie euro NBP obowiązującym w dniu 17 kwietnia 2024 roku (4,3353 zł) można ustalić, że europoseł otrzymuje „na rękę” blisko 34 050 zł miesięcznie.

Członkowie Parlamentu Europejskiego oprócz miesięcznego wynagrodzenia podstawowego w wysokości ponad 40 tys. zł brutto mają prawo do dodatków. Te środki pieniężne mają pokryć wydatki poniesione przez europosła w związku z wykonywaniem obowiązków parlamentarnych, często poza domem. Podobnie jak posłowie do parlamentów krajowych, w europarlamencie wypłacana jest dieta. Wyróżnia się dwa jej rodzaje. Pierwszą z nich jest dieta z tytułu kosztów ogólnych wypłacana w ryczałtowanej kwocie 4950 euro miesięcznie – około 21 460 zł. Dieta ma na celu pokrycie kosztów poniesionych w państwie członkowskim, w którym poseł został wybrany m.in. z tytułu: opłaty za wynajem biura,wydatków poniesionych na zakupu sprzętu, oprogramowania informatycznego, telefonów komórkowych,zakup materiałów biurowych, opłacenie abonamentów telefonicznych i internetowych.

Warto podkreślić, że posłowie otrzymują połowę diety, jeśli bez odpowiedniego uzasadnienia uczestniczyli w mniej niż połowie posiedzeń plenarnych w jednym roku parlamentarnym (tj. w okresie od września do sierpnia).

Dieta dzienna (pobytowa) jest zryczałtowaną kwotą wypłacaną europosłom na pokrycie kosztów związanych z przebywaniem w Parlamencie Europejskim w celach służbowych – m.in. wydatków na zakwaterowanie oraz posiłki. Jej dzienna wartość 350 euro, czyli około 1517 zł na dzień. Parlament Europejski pokrywa koszty podróży, aby umożliwić posłom

udział w posiedzeniach parlamentu, takich jak posiedzenia plenarne, posiedzenia komisji i grup. Odbywają się one głównie w Brukseli lub Strasburgu.

Europosłowie otrzymują zwrot rzeczywistych kosztów podróży na posiedzenia, po przedłożeniu rachunków potwierdzających ich wysokość np. rachunek z tytułu opłaty za przejazd autostradą lub opłaty za dodatkowy bagaż.

Przepisy określają maksymalne kwoty zwrotu oraz sandardu podróży. W przypadku europoseł może zamówić bilet lotniczy w klasie biznes (klasa taryfowa „D” lub podobna) lub bilet kolejowy pierwszej klasy. Parlament Europejski dokonuje rezerwacji biletów. Z kolei za każdy kilometr podróży samochodem (maksymalnie do 1000 km) przysługuje 0,58 euro.

Posłowie do Parlamentu Europejskiego po zakończeniu swojej kadencji mają prawo do otrzymania odprawy. Jej kwota wypłacana jest w wysokości równowartości miesięcznego wynagrodzenia za każdy rok sprawowania mandatu.

Jednocześnie warto podkreślić, że były eurodeputowany otrzymuje odprawę nie krócej niż przez 6 miesięcy oraz nie dłużej niż przez 24 miesiące, ale tylko do momentu, gdy obejmie on inną publiczną funkcję czy mandat w parlamencie krajowym albo przejdzie na emeryturę.

Zgodnie z przepisami statutu byli europosłowie są uprawnieni do emerytury po ukończeniu 63. roku życia. Świadczenie emerytalne wynosi 3,5 proc. wynagrodzenia za każdy pełny rok wykonywania mandatu, nie więcej niż 70 proc. uposażenia. Koszty świadczeń emerytalnych pokrywane są z budżetu Unii Europejskiej.

Po śmierci eurodeputowanego jego żona oraz będące na jego utrzymaniu dzieci mogą otrzymać rentę.

(korzystałam z portalu: „bankier.pl”)

Długi polityczne trzeba spłacać.

Zastanawiałam się dość długo nad sensem niniejszego wpisu. Martwię się o to, co się dzieje w mieście, bo przecież 22 lat intensywnej aktywności w samorządzie nie da się z dnia na dzień odstawić. I towarzyszy troska. Na pewno zostaje zainteresowanie i troska.

Tak więc o czym dzisiaj?

W korporacjach robi się niekiedy tak, że czyni się szefami firm ludzi spoza środowiska i to, jak twierdzą spece od zarządzania –  się sprawdza. Podstawą jednak jest, że owi nowi szefowie znają się na rzeczy, przechodzą z innych firm, wykonywali podobne zadania etc. Śmiem twierdzić, że żadna porządna firma nie zatrudniłaby kogokolwiek, kto nie zna się na sprawie (chyba, że firma samobójcza).

Tak więc przechodzę do moich uwag . Sprawa dotyczy dwóch aspektów: po pierwsze spłacanie długów politycznych. Długi powstają w wyniku zobowiązań wynikłych między innymi ze wsparcia finansowego. Można wpłacać pieniądze na konto wyborcze.  Można także popierać kandydata ulotkami, spotami (co oczywiście tez się wiąże z pieniędzmi) lub wygłaszanymi tezami, indoktrynacją rozbudowaną, jak się tylko da (budowaniem strachu, szantażem społecznym, hejtowaniem konkurencji etc). Potem przychodzi czas na spłaty. Różnie to może wyglądać ze względu na oczekiwania. Piszę o tym z takiego samego poziomu, jaki mają wszyscy inni obywatele – ponieważ nigdy nie byłam  dłużnikiem, więc jest to teoria, a nie doświadczenie.

Przechodzę dalej: co nieco o krakowskiej edukacji. Edukacja jest największym beneficjentem budżetu Krakowa. Ostatni rok to budżet  8 miliardów złotych od podatników (edukacja to prawie 30% budżetu) W roku szkolnym 2022-23 gmina prowadziła 427 szkół i placówek samorządowych.  W samorządowych szkołach i przedszkolach było prawie 105 tysięcy dzieci, uczniów ( w tym dużo osób z orzeczeniami).  Na koniec 2022 roku zarejestrowane były 674 placówki prowadzone przez osoby fizyczne i prawne inne, niż gmina Kraków (było tam prawie 54 tysiące osób). To także obywatele Ukrainy (a tam ponad 15 tysięcy dzieci).  To internaty, 15 szkół specjalnych, to grupa 13 tysięcy nauczycieli. Miasto, z własnych środków musiało, poza subwencją, dołożyć ponad miliard złotych. Edukacja to poza utrzymywaniem placówek prace inwestycyjne (budowa nowych obiektów, remonty itd.), to przychodnie specjalistyczne itd.

Edukacja to mnóstwo problemów . Zapewniam Państwa. Mnóstwo problemów i olbrzymia odpowiedzialność. To przede wszystkim wiedza i odpowiedzialność. I oczywiście konflikty, pieniądze, niedofinansowania etc.

Edukacja to najtrudniejszy obszar działania miasta. I nagle w mieście prawie milionowym zastępcą prezydenta zostaje kierowniczka referatu Biura ds. Współpracy Samorządowej i Repatriacji w Urzędzie Miasta Sopotu (2021–2024). Nie, nie proszę Państwa, nawet nie kierowniczka Wydziału Edukacji ze Sopotu. Jakie deklaracje na początek:” Jako lewicowa wiceprezydentka będę osobą, która chce łączyć, zapraszam wszystkie środowiska do współpracy. Wszystkie kobiety mają we mnie sojuszniczkę w samorządzie lokalnym.”

Patrzę sobie, patrzę, czytam. No cóż. Wersje są dwie: albo pani zastępca prezydenta, będzie bardzo krótko pełniła swoja rolę – dług spłacony („przecież zrobiliśmy to, na co się umawialiśmy”), pani wpisze sobie do CV funkcję, albo, co jest smutniejszą konkluzją: pani będzie figurantką od podróży po mieście, a zarządzał będzie ktoś inny (specjalista od prawa oświatowego, znający sytuację edukacji Krakowa).

Nie piszę nic o problemach krakowskiego mieszkalnictwa, bo to wywód równie poważny i jeszcze dłuższy.

Tak, czy inaczej dość happeningowo to wygląda,  przerażająco i smutno.

Nie ma niezastąpionych.

Przy rozstaniach, przy odejściach z funkcji takich, czy innych – ciągle mamy nadzieję, że byliśmy, że jesteśmy niezastąpieni. A przecież tak nie jest. Niewielu to się w historii świata udało. Zresztą patrząc na poziom dzisiejszej wiedzy przeciętnego Polaka, ba, nawet inteligentnego Polaka – widać to „jak na dłoni”. Mało kto stara się pamiętać cokolwiek z czasów przeszłych. Zresztą świat się zmienia: to, co kiedyś było zaszczytem – teraz staje się wstydliwością, ale bywa i odwrotnie. Kiedy patrzę na przykład na zestaw nazwisk rajców miejskich w latach 1875-78 – to kogóż tam widzimy (oczywiście poza brakiem kobiet 😉 : Leon Halban_ profesor medycyny na UJ, Maciej Jakubowski – profesor medycyny, rektor UJ, Władysław Lisowski – adwokat, Stanisław Tarnowski – hrabia, dr filozofii, rektor UJ, Albert Mendelsburg- bankier, prezes Izby Przemysłowo-Handlowej. Maksymilian Zatorski- dr prawa, profesor UJ. To była rada miasta.

Za czasów prezydenta Juliusza Leo (dr prawa) byli też i tacy jak: Ignacy Daszyński, Odo Bujwid (bakteriolog, prof.UJ) , Stanisław Wyspiański, Mieczysław Sędzimir – dyrektor banku; Henryk Szatkowski dyrektor Towarzystwa Wzajemnych Ubezpieczeń; poza tym wielu prawników, właścicieli firm, profesorów uczelni.

Tak sobie przeglądając, nieco dalej w czasach 1916-1924 znów widzimy lekarzy, prawników, aptekarzy, majstra kowalskiego (Ignacego Grządziela), dyrektora miejskiej kasy chorych, dziennikarzy.

A czy dzisiaj  pamiętamy o prezydencie, dość interesującej osobie Mieczysławie Kaplickim – lekarzu dermatologu, który zreorganizował finanse miasta, prowadząc pomyślną politykę finansową ustępując ze stanowiska w 1939. Zostawiał Kraków z pokaźnymi kilkunastomilionowymi rezerwami finansowym. Tak było !!!

Potem socjalistyczna Polska. A potem nowe czasy: i ciekawe jest to, że już nie napisane są profesje, wykształcenie, umiejętności. I szkoda, bo zdaje się, że to ważne z kim mamy do czynienia. Widzimy, że zasadniczo zmienia się sytuacja. Nie ma już profesorów medycyny, prawa, dziennikarzy i przedsiębiorców. Kiedy pytałam, na spotkaniach z ludźmi biznesu dlaczego nie angażują się  w prace samorządu – odpowiadali ze znacznym rozbawieniem, że nie mają czasu na takie czynności. Odpuścili samorząd, a przecież tam powstają decyzje, które dotyczą ich przedsiębiorstw. Rady opanowali politolodzy, socjolodzy, niekiedy pojawi się prawnik. Przedsiębiorców już prawie nie ma, rektor uniwersytecki – ależ gdzie tam (!!). Tak więc, na naszych oczach i w tym obszarze – zainteresowania pracą w samorządzie – rola rad upada. Przestaje być chlubą, a staje się czymś do czego się garną …inni. No cóż.

Tempora mutantur et nos mutamur in illis.

„Umarł” król, niech żyje król.

Powracam do mojego bloga. Kiedyś pisywałam regularnie, potem zaczęłam dość intensywnie podpowiadać w pisemku „Krakow.pl” , co można zrobić w mieście, aby było ciekawiej, a potem mnie z pisemka wywalono, bo okazało się, że mogli tam pisywać wszyscy, a tylko ja to robiłam, więc, aby zmniejszyć popularność osoby – stwierdzono, że rada nie ma pieniędzy i moje zapiski kolejne przestano drukować. 🙂

Będę więc starała się, w sposób absolutnie niezależny od nikogo – recenzować, analizować to, co moim zdaniem zasługuje na uwagę w naszym ukochanym mieście, a o czym Państwo nie wiecie, bo za kulisy zagląda się rzadko.

Pył bitewny opadł, no może nie do końca, ale kiedyś opaść musi – więc z coraz większym luzem wracam do pytań, które mnie nurtują od paru tygodni.

Ustępujący prezydent Jacek Majchrowski – to zapewne jakiś rodzaj fenomenu. Tak uważałam i wielu tak myśli i do dzisiaj. Rozgrywający na paru frontach i osiągający cel. Taki lisek. W radiu i telewizji mówił, że kolejny prezydent nie powinien być partyjny, a w mediach pisanych – okazało się, że popiera ….partyjnego. Na zdjęciach opublikowanych dzisiaj na zaprzysiężeniu nowego prezydenta stoi Monika Chylaszek – pierwsza pretorianka prezydenta ustępującego. Obrazek z przesłaniem: Drodzy Państwo będzie, tak, jak było.

Czy było źle? No było, jak było. Miasto się rozwijało, bo budżet wciąż rósł i rósł, aż doszedł do wysokości ponad 8 miliardów złotych. Co prawda zadłużenie to 6 miliardów, ale co tam.

Budżet miasta, jak napisałam, to 8 miliardów – kupa kasy, trudno cokolwiek nie zrobić, bo przecież trzeba pieniądze wydać. Fenomen ustępującego prezydenta to doprowadzenie do tego, żeby było, tak, jak było. Chyba jednak stworzono  „kopię zapasową”, na wypadek, jakby przyszedł ktoś, kto tej kontynuacji nie zaakceptuje -ponieważ dyrektorska część załogi dostała przedłużenie zatrudnienia na długie lata.

No cóż: posłużyłabym się na koniec dzisiaj metaforą: kiedy wprowadzilibyśmy się do używanego przez 22 lata mieszkania, zapewne staralibyśmy przejrzeć zasoby, posprzątać, odświeżyć. Niestety tak się nie stanie. Pozostanie, tak jak było. Przejrzenie zasobów nie polega na sprzedaniu Lexusa (tak a propos działań pozornych, czy też populistycznych).

I oby nikt i nigdy nie próbował znieść kadencyjności organów wykonawczych (!!!). Dwie kadencje – to 10 lat. Mało i dużo zarazem. Ale nie więcej (!!)

Umarł król, niech żyje król.