Bylismy parę dni w Mediolanie. Dużo wrażeń, które będę chciała przekazywać powoli, po analizie, przemyśleniach, wtedy, kiedy będą wracały. Teraz króciutko: Mediolan ma olbrzymią katedrę (okropną zresztą w środku. Ktoś napisał, że po wejściu do katedry ma się uczucie jakby się człowiek znalazł wewnątrz trzewi olbrzymiego zwierzęcia i jest to prawda). Po pierwszej wizycie już nie miałam ochoty wejść tam po raz wtóry. I ta katedra oświetlona jest na zewnatrz olbrzymim ekranem, na którym pokazują się , przez cały wieczór reaklamy; spektakli tetralnych ale także butów, olimpiady w Chinach, kosmetyków etc. Wrażenie bardzo negatywne. Nie wyobrazam sobie takiego ekranu przed Kościołem Mariackim. Reklamy także na fasadzie katedry. Wszystko w dość kiepskim guście.
Jeden z wieczorów spędziliśmy w klubie jazzowym Blue Not. Jest to sieć klubów, którego początkiem stały się : wydawca płyt i klub w Nowym Jorku o tej samej nazwie. W Mediolanie Blue Not istnieje od 5 lat. W środku jest to, tak jak wszędzie w sieci na świecie: restauracja i klub jazzowy. Wewnątrz było, jak nam się wydawało z 200 osób. Muzyka niezła. Reakcje publiczności niesamowita. Aplauz, jakiego dawno nie widziałam. Trudno o miejsca siedzące. Z tyłu, za prawie każdym krzesłem czekali inni, czyhający na miejsca. Kiedy grały zespoły, ludzie siedzący na parterze, przy stolikach jedli kolację. Byli obsługiwani przez masę kelnerów. W czasie występów cisza. Potem w przerwie gwar restauracyjny. Przy stolikach były, do późnych godzin nocnych dzieci. Niestety, w Krakowie nie ma tak działającego klubu jazzowego. Nie ma też Blue Not. Szkoda. Może powinno się o tym pomyśleć.
PS Dziwny wydawał się w Blue Not brak…. dymu tytoniowego. Klub jazzowy bez dymu. Jest to signum temporis, ale trochę żal. Piszę to już jako nie-palacz (od 5 lat!)