Maratony.

Jutro umówiłam się z moją przyjaciółką na wizytę u nas w domu. Wizytę ważną. Niestety, najprawdopodobniej nie dotrze do mnie, ponieważ jej dom znajduje się na trasie maratonu. Dzisiaj rano w Radiu Kraków mówiłam właśnie i o tym. Maratony, przejazdy przez miasto kolarzy, wielkie wydarzenia (bardzo głośne) na Rynku dezorganizują życie mieszkańców.  Miasto staje się coraz trudniejsze do zwykłej egzystencji dla mieszkańców. Rozumiem i pochwalam bardzo wiele wydarzeń, podnoszących atrakcyjność Krakowa, ale przecież musimy tutaj żyć.  Nie rozumiem także mody narzuconej nam przez innych. Jeśli paraliżuje się na dzień, dwa dni Nowy Jork, Madryt, Londyn, Paryż – aby oddać je w ręce (a raczej nogom) biegaczy – to dlaczego to ma także wydarzać się w Krakowie?  Czy to jest wyznacznik światowości miasta? I nie chodzi o to czy ktoś biega, czy nie. Chodzi o bezpieczeństwo mieszkańców. Ciekawi mnie, czy są statystyki mówiące o tym, ile osób zmarło, ponieważ do nich nie dotarła karetka pogotowia? Pytam, dlaczego maratony nie odbywają się poza miastami (gdzie byłoby bezpieczniej dla wszystkich). I na koniec dzisiejszej refleksji kolejne pytanie: dlaczego musimy ściągać do siebie wszelkie rzeczy, które ktoś wymyślił? A może bądźmy samodzielni. Może już pora w Krakowie zadać istotne pytanie: jak żyć, aby to miasto nie straciło walorów nie tylko dla turystów, ale stało się miastem przyjaznym także dla jego mieszkańców.

Transfery w sporcie i w polityce.

z11270775QSalaobradSejmu

Dawniej, a ja to jeszcze pamiętam,  nie zdarzało się, aby drużyny sportowe przekazywały sobie zawodników, albo ich „sprzedawały” (właściwie cudzysłów jest zbyteczny). W każdej z drużyn grali zawodnicy związani z konkretną narodowością, pochodzący z danego kraju. Były to drużyny narodowe. A potem zaczęli do nich przenikać ludzie  z zewnątrz, sportowcy grający w innych drużynach. I zaczęło się dziać tak, że drużyna upadająca nagle dostawała wiatr w żagle i zaczynała zwyciężać. Mnie to zawsze oburzało i wtedy, kiedy zaczęły się owe transakcje – przestałam się interesować piłką nożną i w zasadzie innymi grami zespołowymi. Chociaż, jak wiadomo, także i zawodnicy sportów indywidualnych – są rożnej narodowości, w wielu krajach – Niemcy reprezentują Polskę, Rumuni – Francję; Uganda – Rosję etc.  A tutaj ten, czy ów mówi, że się nauczy języka kraju, który reprezentuje na olimpiadzie, kiedy będzie miał nieco więcej czasu.

A ja sobie pomyślałam, słysząc o kolejnym transferze zawodnika, dlaczego tak nie jest w polityce? Być może rozwiązywałoby to problemy finansowe partii. Na przykład partia X kupuje sobie polityka, który jest dobry i podniesie sondaże partii. Albo ta, która ma problemy finansowe wystawia na licytacje paru swoich. Ponieważ tak mało znaczą identyfikacje ideologiczne, że właściwie można być wszędzie, każdy w każdej partii.  Coraz trudniej określić, co jest lewicą, prawicą, liberalizmem. Wszystko się rozmywa, staje nijakie. Przenika wzajemnie, dlaczego więc nie pomyśleć na serio o kupowaniu polityków. Powiecie Państwo: przecież tak się dzieje, ale wciąż nie jest to oficjalne. A gdyby tak, proszę sobie wyobrazić, poranny komunikat: w dniu wczorajszym partia X zakupiła za 2 miliony złotych polityka z partii Y. Albo na przykład komunikat taki: partia X zakupiła na Węgrzech od partii Fidesz jej bardzo aktywnego polityka.

Myślicie Państwo, że to jest żart? Teraz tak, ale może już niedługo….

 

Powrót, a nie zmiana.

Szanowni Państwo

Od wczoraj jestem członkinią Nowoczesnej.

Prawie pół roku temu opuściłam szeregi pierwszej partii w moim życiu, którą z wielkim zapałem organizowałam.

Organizowałam partię, (zaproszona przez Andrzeja Olechowskiego) – ponieważ byłam przekonana do jej założeń, idei, koncepcji – wszystkiego, co było mi bardzo bliskie. Wcześniej zapraszano mnie do Kongresu Liberalno-Demokratycznego, ale widocznie decyzja wstąpienia do jakiejkolwiek partii wymagała (i wciąż wymaga) ode mnie dłuższego namysłu.

Partia PO ewoluowała, a ja widocznie za tymi zmianami nie nadążałam. Zostałam tak jakby wciąż na początku jej powstania. Przypominam sobie teraz program PO „Głęboka przebudowa państwa” z 2007 roku. Program świetny, o imponującej objętości (339 stron), jak i pomysłach.

To, co się działo, przez cały czas mojego uczestnictwa w PO, było przeze mnie mniej lub bardziej akceptowane. Trwałam dzielnie, aż do momentu, kiedy zrozumiałam, że już na pewno nam nie jest po drodze. Nie zrobiłam żadnego ruchu  przed wyborami parlamentarnymi.

Nie jestem przykładem człowieka zmieniającego partie. Ważne są dla mnie idee i ich realizacje. Dlatego też wspierałam 15 lat temu powstanie wolnorynkowej partii PO. Okazało się, że masowość ruchu, zmiana w partię władzy – spowodowało odstąpienie od idei, które wciąż dla mnie są bardzo istotne.

Korzenie ideałów i wczesnych programów Platformy Obywatelskiej w manifeście Nowoczesnej są bardzo czytelne a momentami wręcz oczywiste. Nowoczesna sięgnęła po elektorat PO, który był zwiedzony jej stagnacją, brakiem przywiązania do pierwotnych ideałów,

Przypominam sobie, że we wrześniu 2005 roku Jan Rokita bardzo jednoznacznie podkreślał, że Platforma na pewno nie odstąpi od koncepcji podatku liniowego. W tym czasie odpowiedzią PISu było stwierdzenie, że ów podatek nie ma u nich szans. PO przygotowywała się do cięć w wydatkach budżetowych, aby obniżyć deficyt. We wrześniu 2005 roku  Mariusz Janicki pisał w „Polityce”” „Frustrujące przy każdych wyborach jest to, że nie wybiera się programu, który potem będzie realizowany. Nie ma wyborców zwycięzców, są tylko zwycięskie partie. […] Wyborca nie ma żadnej gwarancji, że choćby jeden postulat z programu czy to Platformy, czy to PIS będzie literalnie wypełniony.” I właściwie mógłby to być cytat służący zestawieniu programów i ich realizacji większości partii zabiegających o władzę, a potem ją przejmujących.

Członkowie Nowoczesnej przyznają: „Głosowaliśmy na  program Platformy, bo chcieliśmy modernizacji Polski, bo chcieliśmy modernizacji Polski i szybkiego rozwoju(…) Platforma nie realizuje tego, co obiecywała. My zrobimy to lepiej”.

Jestem konsekwentna, w swoich poglądach. Nie zmieniam ich. Widzę oczywiście konieczność zmian, ale kierunek pozostaje ten sam.

I właściwie  tyle. Jestem człowiekiem aktywnym, konsekwentnym w działaniu. Mam nadzieję, że Kraków wciąż będzie miał ze mnie pożytek. I wciąż żałuję, że nie oddziela się działalności samorządowców od polityki.

 

 

 

 

Krakowski liberalizm z katedry.

W historii naszego miasta zostają od czasu do czasu odkrywane wydarzenia, które przez lata były schowane, a które warto przypomnieć. U nas w Krakowie, w dalszym ciągu przede wszystkim liczy się tradycja i trudno podejrzewać, że kiedykolwiek mogło pojawić się cokolwiek, co mogło być inspiracją i awangardą. A tak było. Przykładem może być choćby Krakowska Szkoła Ekonomiczna, która powstała wokół Krakowskiego Towarzystwa Ekonomicznego w 1921 roku. Szkołę tworzyli profesorowie Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego: Adam Krzyżanowski, Adam Heydel i Ferdynand Zweig. Istotnym i nowatorskim programem szkoły był głoszony przez inicjatorów liberalizm, który koncentrował się wokół zagadnień teoretycznych istnienia i funkcjonowania gospodarki wolnorynkowej.

Istotną zasługą Krzyżanowskiego i Zweiga była próba zdefiniowania liberalizmu, który koncentrował się przede wszystkim wokół zagadnień teoretycznych gospodarki wolnorynkowej. Jak pisali wyżej wymienieni: kolektywizm pokazuje się pod postaciami socjalizmu, nacjonalizmu i etatyzmu. Krzyżanowski w jednym ze swych tekstów stwierdził, że określenie doktryny liberalizmu mianem indywidualizmu jest trafniejsze. Ważny dla indywidualizmu jest interes jednostki.  Przy pominięciu zasady naczelnej – indywidualizmu – poczucie bezpieczeństwa może uczynić z człowieka więźnia, a z państwa – strażnika więziennego. Krzyżanowski indywidualizmem nazywał dążenie do rozluźnienia więzów, ograniczeń wynikających z przynależności jednostki do państwa i do innych zrzeszeń mniej lub bardziej przymusowych „gwoli zapewnienia jej możności pełnego, swobodnego rozwoju”. Podobną definicję znaleźć można u Zweiga, dla którego indywidualizm doktryny liberalnej przejawiaj się w traktowaniu społeczeństwa jako zespołu jednostek zjednoczonych podziałem pracy i wymiany. Interes jednostki, jak pisał Zweig, wysunięty jest zawsze na plan pierwszy. W poglądach krakowskich profesorów wyraźnie słychać echo poglądów J.S. Milla- kontynuatora demokratycznej i liberalnej myśli w duchu Johna Lockea  Jego najważniejszym dokonaniem było dostrzeżenie zagrożeń dla demokracji (i ogólnie wolności obywatelskiej) ze strony jej samej. Mill postulował, aby do konstytucji wprowadzić dodatkowe zapisy gwarantujące podstawowe wolności obywatelskie oraz uniemożliwiające monopolizację władzy. Do tych podstawowych wolności John Stuart Mill zaliczał:

  • wolność zgromadzeń, zrzeszania się i tworzenia grup nacisku;
  • wolność wygłaszania publicznie swoich poglądów – czyli zakaz cenzury 
  • gwarantowanie prawa do bycia „mniejszością” – czyli zakaz prześladowania w jakikolwiek sposób osób o innych niż większość poglądach.

Z kolei jako zabezpieczenia prawne przed monopolizacją władzy Mill proponował:

  • proporcjonalne, a nie większościowe wybory do ciał przedstawicielskich;
  • stworzenie „niezależnego korpusu urzędniczego” – czyli apolitycznych stanowisk w administracji rządowej, które nie podlegałyby wpływom politycznym; członkowie tego korpusu powinni być wybierani przez konkursy i wykonywać tylko takie polecenia polityków, które są zgodne z prawem oraz alarmować opinię publiczną bądź odmawiać ich wykonywania, jeśli są sprzeczne z prawem;
  • prawo antymonopolowe – czyli udzielenie rządowi prawa do rozbijania niebezpiecznych monopoli w gospodarce.

Indywidualizm dla liberałów stanowił i stanowi do dzisiaj istotę takich pojęć jak wolność, równość, własność, postęp. Wolność liberalna może funkcjonować przy sprawnie funkcjonującym państwie. Czym naturalnym jest istnienie państwa, struktury nadrzędnej wobec jednostki (tylko w sensie organizacyjnym), władzy dbającej o bezpieczeństwo człowieka. Poczucie bezpieczeństwa było dla Zweiga, jak i Krzyżanowskiego warunkiem istnienia wolności jednostkowej.

Indywidualizm – poczucie bezpieczeństwa – wolność. Tym, co pozwala zachować równowagę między poczuciem bezpieczeństwa a suwerennością jednostki jest zaakceptowanie zasady równości wobec prawa. Jednostka, która złamie sferę wolności kogoś innego musi uznać konieczność zadziałania państwa, ponieważ to ono w sferze nadzorowania porządku prawnego jest zobowiązane do przywrócenia porządku.

                Pisząc o wolności krakowscy liberałowie wskazywali na bardzo ważną rolę parlamentaryzmu, który, jak pisał Krzyżanowski „jest fortecą wzniesioną przez polityków liberalnych”. Parlamentaryzm jest gwarancją wolność i ograniczonych kompetencji państwa, jego przeciwieństwem jest etatyzm będący wyrazem omnipotencji potężnego aparatu biurokratycznego niszczącego swobodę obywateli. Parlament musi wszelkie ograniczenia jednostki regulować i precyzyjnie określać za pomocą ustaw. Jednak powinien regulować niewiele spraw. Ustawy są potrzebne po to aby wykluczyć, czy też ograniczyć wszelkie dowolności interpretacyjne. „Liberalizm –jak pisał Zweig – uważa wolność za najlepszą, najskuteczniejszą i najtańszą zasadę rządzenia i gospodarowania”.

Niebezpieczne dla prawidłowego funkcjonowania parlamentaryzmu jest zachwianie równowagi pomiędzy władzą uchwałodawczą a wykonawczą. Krzyżanowski analizując Konstytucję Marcową z 1921 roku doszedł do wniosku, że była ona notorycznie łamana i to przede wszystkim przez samych parlamentarzystów. Według niego zamach majowy w 1926 roku i rządy sanacji nie respektowały zasad podziału władzy, pogłębiały etatyzm i ograniczenia wolności obywatelskich.

Według Ferdynanda Zweiga liberalizm był systemem, w którym powinny się pomieścić różne nurty i szkoły polityczne akceptujące tylko główne wytyczne. Liberałem należy nazwać każdego, kto domaga się realizacji wolności, jak jest możliwa  w konkretnej sytuacji politycznej i ekonomicznej. Poglądy Zweiga były zdecydowanie bardziej pragmatyczne niż Krzyżanowskiego.

Trzeci z profesorów Adam Heydel także, jak dwóch wymienionych, krytykował etatyzm i interwencjonizm gospodarczy  polityki międzywojennej.

Adam Krzyżanowski profesor i prorektor Uniwersytetu Jagiellońskiego był aktywnym uczestnikiem życia publicznego. W okresie zaborów wspierał tworzenie spółdzielni rolniczych w Galicji. W niepodległej Polsce pełnił funkcję prezesa Komisji Podatków Ministerstwa Skarbu i z ramienia  Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem został posłem na  Sejm w 1928; z mandatu oraz członkostwa w BBWR zrezygnował w 1931, protestując przeciwko uwięzieniu posłów  Centolewu w twierdzy brzeskiej. W 1927 uczestniczył w negocjacjach finansowych w  Nowym Jorku, dzięki którym rząd polski uzyskał pożyczkę amerykańską; w efekcie tych działań udało się ustabilizować sytuację polskiego  złotego. Po wojnie Krzyżanowski brał udział w rozmowach w  Moskwie w czerwcu 1945 i powołaniu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z  Edwardem Osóbką-Morawskim   na czele. Był członkiem        Krajowej Rady Narodowej (1945–1947), a w latach 1947–1949 posłem na Sejm Ustawodawczy z ramienia Stronnictwa Demokratycznego.           Zmarł w 1963 roku w Krakowie.

Adam Heydel – profesor ekonomii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Sympatyzował z Narodową Demokracją. W latach  193–1931 był prezesem Klubu Narodowego w Krakowie. W 1933 za krytykę sanacji został odsunięty z katedry ekonomii UJ. W 1934 został kierownikiem instytutu ekonomii Polskiej Akademii Umiejętności. Na Uniwersytet Jagielloński powrócił w 1937.

Po rozpoczęciu okupacji niemieckiej w Polsce, został aresztowany 6 listopada 1939 przez Niemców w ramach akcji Sonderaktion Krakau następnie został umieszczony wraz z innymi profesorami w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. W lutym 1940 roku w wyniku międzynarodowych protestów Heydel wychodzi na wolność wraz z innymi profesorami, którzy ukończyli 40 lat. Wkrótce potem zaczyna organizować ruch samokształceniowy i działa w  Związku Walki Zbrojnej. Działalność podziemna trwa do 23 stycznia 1941 roku, kiedy braci Adama i Wojciecha Heydlów aresztuje gestapo. Wtedy to został  osadzony w więzieniu w Skarżysku-Kamiennej, z którego po stanowczym odrzuceniu propozycji podpisania  Volkslisty, został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Auschwitz gdzie został rozstrzelany w zbiorowej egzekucji 14 marca 1941.

  Ferdynand Zweig -w latach 1928-1939 wykładowca ekonomii i socjologii na Uniwersytecie Jagiellońskim;  aktywny członek Krakowskiego Towarzystwa Ekonomicznego. Współpracował z „Czasem”, Czasopismem Prawniczym i Ekonomicznym, Przeglądem Współczesnym. Po wybuchu  II wojny światowej, wyjechał do Wielkiej Brytanii, gdzie kontynuował działalność naukową w ramach polskiego Wydziału Prawa w  Oksfordzie (do 1946); był stypendystą uniwersytetu w  Manchesterze. W latach 1953-1956 wykładał na   Uniwersytecie Hebrajskim  w Jerozolimie w latach 1964-1966 na Uniwersytecie Tel Awiwu. Zmarł w 1988 roku w  Londynie. 

Wszyscy wyżej wymienieni profesorzy Uniwersytetu Jagiellońskiego, liberałowie krakowscy mieli niezbyt znaczący wpływ na politykę państwa, ich wkład był niewielki. Niestety, nie starali się stworzyć ugrupowania politycznego, raczej zamknęli się w kwestiach teoretycznych. Pozostały po nich trafne analizy, odpowiednio przemyślane definicje, przestrogi dla Polski.

Po drugiej wojnie światowej liberalizm w Polsce już nie miał szans zaistnienia.

 

 

 

 

 

Zmiany, czy powroty?

Przed chwilą poseł Jerzy Meysztowicz powiedział w Radiu Kraków o kończących się procedurach mojego przejścia do Nowoczesnej. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie pojawi się oficjalny komunikat – ale to już uczynimy wspólnie: zarząd krakowskiej Nowoczesnej razem ze mną. Ponieważ należy się Państwu (takie mam wewnętrzne przekonanie) parę słów komentarza do niniejszej sytuacji, oto one.

Od pół roku jestem człowiekiem bezpartyjnym. Złożyłam rezygnacje pod koniec grudnia zeszłego roku. Moja rezygnacja z uczestnictwa w szeregach pierwszej w moim życiu partii (podkreślam to, ponieważ dla mnie jest to ważne) nie była wynikiem chwili, ale dość długiego przemyślenia. Zresztą 6 stron uzasadnienia mojej rezygnacji umieściłam na niniejszym blogu. Sprawa była dla mnie bardzo trudna, ponieważ PO zakładałam osobiście. Byłam w gronie założycieli. Nie chcę tutaj powtarzać tych argumentów. Wypowiedziałam je raz i wystarczy. Byłam osobą bezpośrednio zaproszoną do tworzenia partii PO przez Andrzeja Olechowskiego.

To, co się działo, przez cały czas mojego uczestnictwa w PO, było przeze mniej mniej lub bardziej akceptowane. Trwałam dzielnie, aż do momentu, kiedy zrozumiałam, że już na pewno nam nie po drodze. Nie zrobiłam żadnego ruchu niczego przed wyborami parlamentarnymi. Tego nie mogłam uczynić wciąż mojej partii (chociaż miałam propozycje startowania do Sejmu z partii innych).

W tej chwili, kiedy sondaże Nowoczesnej już nie zwyżkują tak bardzo, jak na początku kadencji Sejmu i nowego rządu – mogę podjąć ostatecznie decyzję. Nie jest to już przechodzenie do partii, która ma wyższe notowania. Jest to, dla mnie nie zmiana, ale powrót do źródeł. Partie liberalne, o programie takim, jaki ma Nowoczesna mają na świecie notowania 8-12% i tak najprawdopodobniej stanie się i w ustabilizowanej sytuacji w Polsce.

Tym z Państwa, którzy twierdzą, że dostałam się po raz kolejny do rady Miasta Krakowa z list PO i winnam być wdzięczna do grobowej deski – nieśmiało przypominam, że byłam na trzecim miejscu, przeskoczyłam miejsce drugie (przy dość skromnie prowadzonej akcji wyborczej). Może więc relacje są de facto odwrotne: nie partia mnie, ale to ja partii przynosiłam korzyść?

Wracając do meritum sprawy: nie jestem przykładem człowieka zmieniającego partie. Ważne są dla mnie idee i ich realizacje. Dlatego też wspierałam powstanie wolnorynkowej partii (tak wyglądało to 15 lat temu). Okazało się, że masowość ruchu, zmiana w partię władzy – spowodowało odstąpienie od idei, które wciąż dla mnie są bardzo istotne(sic!!)

Wspólną cechą  Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej są okoliczności powstania a także ideały przyświecające ich liderom.  Przyczyną powołania PO była krytyka całego systemu politycznego oraz  bunt wobec arogancji urzędującej władzy i sposobie prowadzenia polityki, rządzenia państwem.  Platforma w 2001 roku na w hali gdańskiej Oliwy została powitana przez 4000 osób pragnących i szukających zmiany po  III RP. 

W deklaracji ideowej Platformy Obywatelskiej przyjętej przez Klub Poselski Platforma Obywatelska w dniu 21 grudnia 2001 r. jasno wyznaczono cele i zasady jakimi to ugrupowanie chce się kierować w swojej przyszłej działalności.

W deklaracjach w 2001 roku pojawiły się hasła walki z bezrobociem spowodowanym w dużej mierze przez zbyt obciążający pracodawców system podatkowy: „Nie podatki tworzą miejsca pracy” pisali założyciele PO na swoich ulotkach wyborczych. Pojawiła się koncepcja podatku liniowego – 15% opodatkowanie wszystkich.Głoszono potrzebę tworzenia dobrej edukacji, na którą będzie stać każdego obywatela kraju.  Pojawiło się hasło sygnowane przez trzech założycieli Platformy Obywatelskiej „Państwo dla ludzi nie dla partii” – i tam napisano: „Żyjemy w państwie, które coraz bardziej zajmuje się sobą, a zapomina o swoich obywatelach. Rośnie biurokracja, lawinowo zwiększa się liczba posad dla polityków, na których wybór obywatele mają coraz mniejszy wpływ.[…] tylko Platforma Obywatelska protestowała przeciwko nowemu prawu, zgodnie z którym partie polityczne będą utrzymywane z budżetu państwa, a więc z naszych podatków”. Proponowano „nową drogę w polityce”. Tak to było w programach i deklaracjach. Przypominam tym z Państwa, którzy już nie pamiętają.

Minęło osiem lat rządów Platformy Obywatelskiej.  Partia przegrała wybory i rządy objęło PIS.

Ponieważ przestrzeń polityczna źle znosi próżnię, na rozchwianiu i problemach wewnętrznych i zewnętrznych partii rządzącej –PO zrodziły się nowe formacje polityczne. Powstaje tutaj zasadnicze pytanie: czy nowe formacje?

„Nowoczesna” na samym początku swojego istnienia prezentowała się, podobnie jak Platforma – jako ruch społeczny, unikający słowa „partia”. Potem dopiero podjęła się partyjnej rejestracji. I tutaj jest najistotniejsza część powstania partii „Nowoczesna”, która zwraca się do wyborców PO. Można z pełną odpowiedzialnością zbudować wniosek, że wyrosła ona na niezrealizowanym programie PO, który należałoby w obecnym czasie – unowocześnić. Bardzo trafnie ujęła to Dominika Wielowieyska w Gazecie Wyborczej : „W Polsce są wyborcy rozczarowani odwrotem PO od liberalizmu, źli z powodu przeniesienia sporej części aktywów OFE do ZUS, zdegustowani poziomem debat politycznych”.

Tak więc zasadne jest pytanie postawione przeze mnie w tytule niniejszego wpisu: czy jest to zmiana czy powrót? Dla mnie jest to konsekwencja i powrót. Jestem uczestniczką wydarzeń w świecie, staram się go rozumieć, dostosowuję swoje poglądy do zachodzących zmian, ale też jestem wierna  własnym ideom. Ich nie można zmieniać, tak po prostu, a jeśli  rzeczywistość (zwłaszcza ta partyjna) znacznie się zmienia – to wtedy koniecznym staje się zmiana partii, a nie poglądów.

 

 

 

Telepraca w urzędzie miasta.

telefonW krajach Unii Europejskiej i w USA z roku na rok rośnie zainteresowanie telepracą, zwłaszcza ze strony firm, które robią wiele sprawozdań, raportów, tłumaczeń itp. Również ta forma pracy staje się coraz bardziej popularna wśród osób wykonujących wolne zawody. W krajach skandynawskich udział telepracy w zatrudnieniu ogółem osiągnął poziom kilkunastu procent. W Finlandii około 17%, w Szwecji około 15%. W Polsce zgodnie z art. 675 § 1 Kodeksu pracy telepraca jest pracą, która może być wykonywana regularnie poza zakładem pracy, z wykorzystaniem środków komunikacji elektronicznej w rozumieniu przepisów o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Telepraca ma takie same cechy jak tradycyjny stosunek pracy tj. odpłatność, osobiste świadczenie, podporządkowanie.

Co to jest telepraca.

Tak jak w każdym innym wypadku poprzez nawiązanie stosunku pracy pracownik zobowiązuje się do wykonywania określonego rodzaju pracy na rzecz pracodawcy i pod jego kierownictwem oraz w miejscu (zwykle w domu) i czasie wyznaczonym przez pracodawcę. Pracodawca zaś – do zatrudniania pracownika za wynagrodzeniem. Wymagania dotyczące umowy o pracę także są identyczne. Telepraca ma wiele zalet Po stronie pracodawcy należy zaliczyć: brak kosztów dotyczących urządzenia stanowiska pracy, możliwość (ze względu na charakter pracy) zastosowania zadaniowego czasu pracy, a więc wyłączenie obowiązku jego ewidencjonowania i rozliczania, możliwość zatrudniania osób zamieszkałych w różnych rejonach kraju, w tym m.in. wysokiej klasy specjalistów (także niepełnosprawnych) nieosiągalnych w warunkach typowej umowy o pracę. Pracownik zyskuje natomiast przede wszystkim: zminimalizowanie kosztów związanych z podjęciem zatrudnienia (m.in. dojazd do pracy) i zdecydowaną oszczędność czasu, komfortowy rozkład czasu pracy (planowanie indywidualne), możliwość podjęcia dodatkowej działalności zarobkowej a także możliwość godzenia obowiązków rodzinnych z zawodowymi. Jak pokazują badania telepracy boją się bardziej pracodawcy, a nie pracownicy. Brak kontroli wprowadza ich w zakłopotanie. Szefom wydaje się, że jeśli pracownik będzie się znajdowała w obszarze ich bezpośredniej kontroli – to efekty pracy będą lepsze. Z badań wykonanych w 2010 roku wynika, że jedną z podstawowych barier hamujących rozwój w Polsce telepracy – jest przyzwyczajenie do tradycyjnej metody pracy.

Amerykańskie spółki, które w pierwszej dekadzie lat 90 przeszły na telepracę bardzo sporo zaoszczędziły. A co wydaje się interesujące: wydajność tych spółek wzrosła o połowę, ponieważ pracowników oceniało się na podstawie wykonanej pracy, a nie godzin spędzonych przy biurku.

Telepraca jest bardzo interesującą formą przede wszystkim dla kobiet, ponieważ ułatwia im ona kontakt z rodziną i dziećmi.

Co wynika z Kodeksu Pracy:

Kodeks Pracy zakłada dobrowolność wyboru takiego sposobu zatrudnienia. Telepracownikiem można się stać bądź zawierając stosunek pracy, bądź wyrażając zgodę na przeniesienie na stanowisko telepracy. Ustawowe gwarancje nie pozwalają jednak pracodawcy na zwolnienie pracownika z powodu odmowy przejścia na system telepracy, jeśli wcześniej pracował na stanowisku „tradycyjnym”. Jednocześnie, jeśli z inicjatywą telepracy wyszedł pracownik, pracodawca nie ma obowiązku zgodzić się: decyzja uzależniona jest w takim przypadku od jego możliwości w tym zakresie.

Wprowadzone do Kodeksu Pracy zmiany dają telepracownikowi ustawowe gwarancje traktowania na równi z innymi pracownikami w zakresie „nawiązania i rozwiązania stosunku pracy, warunków zatrudnienia, awansowania oraz dostępu do szkolenia w celu podnoszenia kwalifikacji zawodowych (…) uwzględniając odrębności związane z warunkami wykonywania pracy w formie  telepracy” [Art. 67§ 1 Kodeksu Pracy], jak również gwarantują telepracownikowi możliwość przebywania na terenie firmy oraz kontaktowania się z innymi pracownikami – na zasadach przyjętych dla ogółu pracowników [Art. 67 ] Zatrudniając pracownika w systemie telepracy pracodawca powinien ustalić czas pracy takiego pracownika i określić, w jakich godzinach pracownik powinien pozostawać do jego dyspozycji. Telepracownik nie musi pracować w tych samych godzinach, co osoby pracujące w biurze. Nie musi również pozostawać do dyspozycji pracodawcy przez 8 godzin dziennie, a np. przez 4 godziny, a pozostałe odpracować w czasie dla niego najdogodniejszym.

Powstaje pytanie, czy i kto stosuje telepracę w samorządach polskich. Ponieważ i one powinny się zastanowić nad kosztami i jakością wykonywanej pracy. Nie jest to sposób, z którego korzystają polskie samorządy, które nawiasem mówiąc,  zatrudniają przeważnie w biurach kobiety. Jak do tej pory pionierem jest Urząd Marszałkowski w Lublinie, który w 2011 roku  zaoszczędził 8,2 tys. zł rocznie na telepracy jednego urzędnika pracującego w domu.

Profesor Jacek Gądecki z AGH zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt korzyści z telepracy. Pisze on, że w przypadku telepracy pracownicy nie dojeżdżają, a więc z perspektywy władz miasta jest to jedno z rozwiązań  dla kłopotliwych dla miasta problemów z dojazdami i korkami.

Teraz ruch po stronie prezydenta miasta. Może warto się zastanowić, a może i warto wprowadzać takie rozwiązania. Może tez warto zasugerować taką możliwość urzędnikom miasta i zapytać. Może będą chcieli?

Stopniowalnie a nie uczelnie.

indekswipZastanawia mnie, jako pracownika wyżej uczelni – rola nauczania na uczelniach. Jaki jest cel istnienia takich instytucji. Powiecie Państwo, że jest oczywisty – to znaczy uczelnie mają przygotowywać studentów do pracy, mają więc, o ile dobrze rozumiem – uczyć. Zresztą zapewne z tym jest związana nazwa instytucji. Po drugie: pracownicy tejże instytucji mają zajmować się nauką, a więc robić doświadczenia, analizy, projekty etc. I tutaj rodzi się zasadnicze pytanie: czy te, wyżej wymienione zadania maja by traktowane równorzędnie , czy też w jakiejś konfiguracji: jedne wyżej, drugie niżej. I tutaj być może niektórych z Państwa zaskoczę: mianowicie uczelni (czytaj pracujących tam ludzi) w ogóle nie interesuje proces dydaktyczny, nie jest ważne w jaki sposób uczy się studentów, czy studenci korzystają z zajęć, jak oceniają swoich nauczycieli. Ważna jest punktacja!! Punkty dostaje się za publikacje. Prawdę powiedziawszy już nikt na uczelniach niczego nie czyta, aby się dowiedzieć, zachwycić, zastanowić.  Czyta się tylko po to, aby zacytować i pracuje się jedynie nad publikacjami.  Efekt: są tacy, którzy publikują i absolutnie nie nadają się do pracy ze studentami.  I nikogo to nie interesuje. Jakość wydziału – to punkty pracowników. Uczelnie udają, że uczą. Podobno ocenia się jakość dydaktyki, ale nie wierzmy temu. Jakość uczelni – to punktacja.

Dlatego też z politowaniem patrzą na mnie moje koleżanki i koledzy. Ja przywiązuję do dydaktyki bardzo  dużo uwagi. Zastanawiam się, jak przekazać wiedzę, jaką metodą się posłużyć. Przez wiele lat prowadziłam Koło Naukowe studentów, gdzie zawsze była zastanawiająca mnie (!!) znacząca frekwencja. Moi studenci z tamtych czasów są w chwili obecnej moimi dobrymi znajomymi, z którymi wciąż utrzymuję kontakty. I to bardziej z ich inicjatywy, niż z mojej.

Jaki jest efekt: między innymi i taki, że potem wszyscy ubolewamy nad tym, jak umiera wśród młodych ludzi potrzeba autorytetów.  Kiedyś były kontakty pomiędzy nauczycielami akademickimi a studentami. Teraz już  tak nie jest. I nieprawdą jest, że to masowość edukacji przerwała owe kontakty. To brak szacunku dla efektów dydaktycznych. Nikt nie szanuje (w szalonym, uczelnianym wyścigu szczurów) dobrych nauczycieli, chociaż wciąż doceniają to studenci.

Może więc pora spojrzeć prawdzie w oczy i zmienić nazwę z uczelni na stopniowalnie. „Na której stopniowalni jesteś?” A może , idąc dalej rozdzielić instytucje: stopniowalnie od uczelni. Te drugie będą szanowały talent dydaktyczny nauczycieli akademickich, a te pierwsze będą .. zdobywały punkty.

Bezpłatność.

item2241x„Bezpłatność” – najbardziej popularne hasło w naszej rzeczywistości (tej ostatniej). Zastanawiam się, jaka jest relacja tego pojęcia do socjalistycznych haseł, że wszyscy mamy to samo i za darmo. „Za darmo” – kolejny hit naszych obecnych, politycznych czasów. 

I tak sobie myślę, jak można być tak głupim i beznadziejnym, aby nie rozumieć podstawowej zasady ekonomicznej,  że wszystko kosztuje (no nie wiem, jak jest z manną z nieba). Za wszystko trzeba zapłacić. Tęsknoty za tym, żeby każdemu według jego potrzeb – przeraża mnie.

Wczoraj radni miasta Krakowa przegłosowali „bezpłatne” przejazdy dla uczniów szkół podstawowych. Ileż w tym w hipokryzji: dlaczego nie uczniowie szkół gimnazjalnych, uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Dlaczego do ludzi bardziej docierają hasła „bezpłatności”, niż poprawy jakości edukacji. Przecież poprawa jakości edukacji – to inwestycja w przyszłość.

Jednakże, jak się okazuje – obecny rząd, a także i samorząd pomija sprawy przyszłości. Trzeba kasę, którą się otrzymuje od podatników  skonsumować już teraz. Tak więc doraźnie przeznaczymy podatki na „bezpłatność” i „za darmo”.

Miasto przyjazne wszystkim.

eastnews_bl1Według danych pochodzących z Narodowego Spisu Powszechnego w 2011 roku populacja osób niepełnosprawnych w Krakowie liczyła 107 460 osób tj. 14% ogólnej liczby mieszkańców Krakowa. Na 100 mieszkańców Krakowa przypadało więc 14 mieszkańców niepełnosprawnych. W porównaniu z wynikami z Narodowego Spisu Powszechnego z roku 2002, liczba osób niepełnosprawnych w Krakowie zmalała. W 2002 roku populacja osób niepełnosprawnych stanowiła około 19% ogólnej liczby mieszkańców Krakowa.

Coraz bardziej dostrzegalne jest starzenie się społeczeństwa, które wymaga podobnego wsparcia, jak osoby niepełnosprawne.

Sytuacja wymaga odpowiedniego przygotowania Krakowa.

Przestrzeń miasta to przestrzeń funkcjonalna, bezpieczna i estetyczna, ale przede wszystkim dostępna dla wszystkich. Dla osób starszych, dla niepełnosprawnych, dla osób z bagażami, małymi dziećmi w wózkach. I dbanie o tę przestrzeń należy do podstawowych obowiązków samorządu.

Problem dostępności budynków i przestrzeni publicznych dla ludzi z wszelkimi rodzajami niepełnosprawności jest problemem ogólnoświatowym.

Co to znaczy dostępność miasta: jak pisze Krzysztof Chwalibóg, architekt SARP: można ją interpretować na trzech poziomach: przestrzeni publicznej, systemu transportowego i dostępności budynków. Powinien powstać program dla miasta, który przeanalizuje i skoordynuje działania obejmujące te trzy sektory.  Taka koordynacja jest niezbędna, jak pisał Krzysztof  Chwalibóg,  ze względu na złożoność organizacji samorządu. Powinien być wyznaczony koordynator do spraw powszechnej dostępności, który synchronizowałby omawiane obszary.

Wśród problemów związanych z dostępnością jest przede wszystkim i ten, że w Polsce nie docenia się wiodącej roli ruchu pieszego.  W planowaniu miast  uwzględnia się przede wszystkim sieci dróg oraz system transportu publicznego, a obok ścieżki rowerowe. Ruch pieszy jest zaniedbywany. Ogranicza się właściwie do chodników, rzadko przeznaczana jest do tego ulica mająca charakter deptaka.

Trzeba więc przygotowywać się do przekształcania wielu miast, w tym także i Krakowa  do uczynienia z nich miasta dla pieszych. Jest to oczywiście związane także z przyszłościowym ograniczaniem ruchu prywatnych samochodów. W Krakowie na przykład w paru projektach w Budżecie Obywatelskim pojawiła się sugestia polepszenia ciągów ruchu dla pieszych. Między innymi projektodawcy domagali  się likwidacji przejść podziemnych. Argumentowali swoje projekty tym, ze priorytetem dla władz samorządowych powinna  być troska o przejścia dla pieszych, a nie ulice dla aut.

A w Barcelonie miejsca parkingów dla samochodów zostały zastąpione pasami zieleni. Aut właściwie na ulicach nie widać. Barcelona jest bardzo dobrym przykładem miasta dla pieszych.

Piotr Pawłowski, prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji pisał, że we Francji, obowiązujące prawo budowlane, wprowadzone w 2005 roku, nie pozwala na powstanie żadnego budynku bez uzyskania „świadectwa dostępności”. Starsze budynki miały być dostosowane do osób niepełnosprawnych, starszych, osób z bagażami i wózkami do końca 2015 roku. Niedostosowanie się do realizacji wskazań poprawy dostępności groziło karą do 45 tysięcy euro. A architektom, którzy zapomnieli o konsultacjach i dostosowaniu obiektów  można zamknąć firmy z pięcioletnim zakazem wykonywania zawodu.

Problemem w takim mieście, jak Kraków może być dostępność do potrzeb osób niepełnosprawnych w starych kamienicach, muzeach, czy innych obiektach objętych nadzorem konserwatorskim.

Osoby poruszające się na wózkach oczekują dobrze widocznej informacji o ułatwieniach w poruszaniu się i o możliwości szybkiego dotarcia do celu, osoby niewidzące lub słabo widzące powinny mieć udostępniane wolne od przeszkód trasy komunikacyjne (do tego celu służyć mogą specjalne oznaczenia fakturowe wyczuwalne pod stopą lub za pomocą laski). Faktury są już u nas spotykane w wielu miejscach na przejściach dla pieszych. Teraz  jeszcze powinniśmy się zająć wprowadzaniem odpowiednich faktur na posadzkach wewnątrz i na zewnątrz budynków użyteczności publicznej.

W Krakowie wciąż brakuje realizacji strukturalnych systemów orientacji przestrzennej dla osób niedowidzących. Niestety nie ma map w wersjach dotykowych, które powinny być dostępne  w punktach informacji miejskiej i umieszczane w newralgicznych punktach miasta (strefy transferów, place miejskie, obiekty użyteczności publicznej). Systemy te powinny być przewidziane w planach rewitalizacji i rozwoju przestrzeni miejskiej.