Jesteśmy w dniu pogrzebu Wisławy Szymborskiej. W mieście panuje atmosfera podniosła, ale i trudna. Biuro Festiwalowe, główny organizator pogrzebu, znalazł się pomiędzy pracownikami BORU, którzy (według procedur) muszą zadbać o bezpieczeństwo przedstawicieli władzy, a przyjaciółmi pani Szymborskiej, którzy nie chcą takiego zagęszczenia przepisów, reżyserii pogrzebu etc. Te problemy trwające do godziny 13.00 ulegną przedawnieniu, ale teraz, jeszcze przed uroczystością prowokują pewne przemyślenia. Ano właśnie i to, kiedy i w jakich okolicznościach decydujemy o tym, aby stać się “własnością publiczną”, jakie są granice naszej prywatności, kiedy kończy się prywatne życie, a zaczyna upublicznione etc. Być może nie zdajemy sobie sprawy z tego, że kiedy wysyłamy nasz artykuł czy wiersz do redakcji , to decydujemy o naszym życiu. Zdarzyć się oczywiście może tak, że artykuł czy wiersz nie zainteresują nikogo, przeżyjemy to, będzie nam przykro, ale będziemy mogli próbować dalej. Może być i tak, że dostaniemy pierwszą nagrodę, potem znów pierwszą nagrodę, potem znów…. I stracimy naszą prywatność. Pokazując światu swoją twórczość – stajemy się własnością publiczną. Zrobią nam zdjęcia, opiszą, wystawią na ogląd. I było tak zawsze. Nawet przed czasami wszechbędących mediów. Diogenes Laertios napisał “Żywoty filozofów”, gdzie plotkował na temat życia Sokratesa czy Talesa. Pisząc, malując itd. dla ludzi skazujemy się na ich wścibstwo czy zainteresowanie (zresztą przecież i o to nam chodzi). Jest oczywiście i możliwość tworzenia “do szuflady”. Wtedy to nie dotknie nas zbytnie zainteroswanie świata. Tak więc poeta publkujący staje się własnością publiczną.
PS W sprawie pogrzebów. W świecie stosuje się pogrzeby intymne, tylko dla rodziny, utajnione przed mediami. Istnieje też taka możliwość. W innym wypadkach może przyjechać na pogrzeb nawet i król Szwecji. Z szacunku, czy też innych potrzeb, ale przyjechać może, wszak poeta jest własnością publiczną.
PS Jakoś po latach wróciłam do wierszy Pani Wisławy Szymborskiej i znów je bardzo polubiłam. “Nie umiera się kotu…”