Dostałam zadanie napisania tekstu pt."Co może a czego nie może radny?" Na tę okoliczność przepytałam większość moich współradnych: czy mają poczucie, że coś mogą, co mogą i jak się z tym czują. Większość odpowiedziała, że radni mogą niewiele. Piszą interpelacje, uchwały kierunkowe etc. Niekiedy, kiedy prezydent (czytaj jego urzędnicy) coś chce, co nie będzie popularne społecznie wyraża zgodę, aby zrobili to radni i upublicznili ten fakt (wtedy winna jest rada a nie prezydent); kiedy zaś pomysł się mu podoba, po prostu dokonuje przejęcia i wstawia siebie jako autora pt. prezdyent miasta (tu jeszcze wciąż, chociaż ostatnio jakby rzadziej: występuje imię i nazwisko). Uchwały kierunkowe, zbytnio angażujące prezydenckich urzędników, najczęściej idą do kosza.
Radni mogą więc załatwiać, za przeproszeniem, "du…rele". Chodnik wyremontują, lampę naprawią, płot przestawią (za pomocą chodzenia do kolejnych dyrektorów wydziałów miasta). Żadnych zmian systemowych, dużych pomysłów itp nie mogą. Tak więc radny niewiele może do czasu…. ustalania budżetu, wtedy może nieco więcej, o ile jest w większości politycznej w radzie, bo wtedy staje się (tylko na ten króciutki czas niby-partnerem prezydenta, któremu zależy na bezbolesnym i tak naprawdę tymczasowym dopięciu planu budżetu na rok następny). Szansę wprowadzenia poprawek budżetowych mają tak naprawdę radni z większości politycznej, bo ci z mniejszości, z którymi się prezydent nie liczy, nie mają szans żadnych.
Kiedyś prezydent musiał bardziej się liczyć z radą, która go wybierała i mogła odwołać, teraz prezdenta może odwołać jedynie lud w drodze referendum. Jak widać, nie odwołuje się praktycznie żadnego prezydenta (nawet tego, który gdzieś tam w Polsce siedzi w więzieniu za molestowanie). Wracam więc do pisania artykułu pt"Co może radny….." Co może? Może pobierać diety i może mieć moralnego kaca (niektórzy mają). Dzisiaj radny-szef wszedł na komisję, podpisał listę i wyszedł. Tak zresztą robi od dłuższego czasu. O tempora, o mores.