Planeta Lem i problemy (moje).

Kiedy wejdziecie Państwo na stronę www.planetalem.pl przeczytacie tam, między innymi:[…] „Centrum Literatury i Języka Planeta Lem ma stać się ośrodkiem działań i programów o charakterze literackim realizowanych pod szyldem Kraków Miasto Literatury UNESCO przez KBF we współpracy z licznymi partnerami zewnętrznymi.”[…] a dalej:Powstanie Centrum Literatury i Języka Planeta Lem to wypełnienie najważniejszego zobowiązania Krakowa z aplikacji o przyjęcie do Sieci Miast Kreatywnych UNESCO. Realizację inwestycji poparły środowiska literackie Krakowa, w tym pisarze skupieni wokół Rady Honorowej Krakowa Miasta Literatury UNESCO, przedstawiciele Rady Języka Polskiego i koalicja polskich językoznawców reprezentowana przez Fundację na rzecz Muzeum Języka Polskiego, reprezentanci Miast Literatury UNESCO z całego świata, a także liczni goście krakowskich festiwali literackich.[..] Na powierzchni około 4 tysięcy metrów kwadratowych, oprócz wystawy „Centrum Literatury i Języka – Planeta Lem”, znajdą się także:  nowoczesna salę wielofunkcyjna z przeznaczeniem na organizowane w Krakowie wydarzenia literackie (na ok. 400 osób), przestrzeń na wystawy poświęcone literaturze i językowi, ogólnodostępna mediateka, pracownia multimedialna i kawiarnio-księgarnia oraz przestrzenie biurowe. Wokół obiektu zaplanowano tereny zielone. Koszt budowy ma wynieść około 105 milionów złotych. Ponadto będzie to centrum operacyjne dla programu Kraków Miasto Literatury UNESCO. W 2016 roku pisano, że koszt powstania Planety to 106 milionów, obecnie mówi się o 172. Zapewne, jak to było przy Centrum Muzyki (i o czym pisałam parokrotnie) są to wciąż koszty niedoszacowane.

Popierałam starania uzyskania przez Kraków  możliwość przestąpienia do Sieci Miast Kreatywnych UNESCO. W 2013 roku Kraków jako siódme miasto świata otrzymał tytuł Miasta Literatury UNESCO przyznawany przez Organizację Narodów Zjednoczonych do spraw Oświaty, Nauki i Kultury.

I naprawdę bardzo jestem wdzięczna tym osobom, które doprowadziły do finału. Jest to bardzo prestiżowe wyróżnienie dla Krakowa. I jak najbardziej oczywiste. Tutaj są festiwale literatury, targi książki i przede wszystkim stąd wywodzą się wybitni pisarze, poeci. Na stronie czytamy: „Planeta Lem ma stać się domem dla wszystkich wartościowych inicjatyw literackich w mieście, docelowo oddziałującym w skali ogólnokrajowej i międzynarodowej.”

Do chwili obecnej Planeta Lem kosztuje podatników ponad 7 milionów złotych. Otwarcie jest zaplanowane na przełom 2028/2029 roku. Realizacja inwestycji miała kosztować 172 mln złotych, ale już wiadomo, że budowa  będzie zapewne droższa.  Byłam świadkiem podpisania umowy pomiędzy (chyba już byłym) ministrem kultury prof. Piotrem Glińskim i prezydentem Krakowa prof.Jackiem Majchrowskim. Oczywiście wszyscy zakładamy i chcemy być tego pewni, że była to umowa nie pomiędzy  profesorami, ale pomiędzy ministerstwem, a prezydentem miasta i kontynuacja zobowiązań jest oczywista.  Powstanie instytucji będzie finansowane przez Ministerstwo Kultury, jak i przez Kraków (przepraszam: wciąż przypominam, że z pieniędzy podatników, bo tylko takie są). Ministerstwo, w osobie pana ministra  Glińskiego podjęło się finansowania funkcjonującej Planety Lem przez 10 lat.

Przed dylematami, które mi towarzyszą, chcę napisać, że czuję się odpowiedzialna za finanse miasta, ale także za stan kultury w Krakowie. Dzisiaj na sesji Rady Miasta przytoczyłam cytat z rozważań Fryderyka Bastiata, które powinny towarzyszyć każdej decyzji władz podjętych w imieniu mieszkańców. Bastiat napisał:” […]W sferze ekonomii każdy czyn, zwyczaj, instytucja, prawo pociąga za sobą nie jeden, lecz całą serię skutków. Niektóre z nich są natychmiastowe — te widać, inne pojawiają się stopniowo — tych nie widać. Można pozazdrościć tym, którzy potrafią je przewidywać. Między złym a dobrym ekonomistą istnieje tylko jedna różnica: pierwszy poprzestaje na skutku widocznym, drugi zaś bierze pod uwagę zarówno skutek, który widać, jak i skutki, które należy przewidzieć.

Ta różnica ma jednak ogromne znaczenie. Niemal zawsze bowiem zdarza się tak, że jeżeli skutek natychmiastowy jest korzystny, wówczas skutki późniejsze są szkodliwe, i vice versa. Dlatego też zły ekonomista troszczy się o niewielkie teraźniejsze korzyści, ryzykując wielkie straty w przyszłości, podczas gdy prawdziwy ekonomista dąży do wielkich korzyści w przyszłości, nawet jeżeli na początku naraża się na małe straty.”[..]

Ano właśnie: zakładam, że decydując o powstaniu Planety Lem – władze wykonawcze miasta widziały konsekwencje utrzymania Planety w przyszłości.

Przejdę do moich prywatnych dylematów:

1.dzisiaj przedstawiono nam radnym  konieczność kolejnego zadłużenia miasta o 220 milionów (brakuje więcej, ale już nie możemy się, w chwili obecnej,  starać o powiększenie długu). W roku 2023  zadłużenie miasta przekroczy 5,5 miliarda złotych. Mój udział w zgodzie na powiększanie zadłużenia stanowi dla mnie problem. A za tym powinnam, czy też nie powinnam głosować? Każda duża inwestycja wymaga dużych kosztów utrzymania. I oczywiście prowokuje pytanie o niezbędność i konieczność powstania tu i teraz. Kiedy zaciągam kolejne kredyty – to raczej nie po to, aby kupować luksusowego auta 😉

2.popierałam, bo jestem przekonana, potrzebę zbudowania Centrum Muzyki, ponieważ wstyd, że tego Kraków – miasto kultury nie ma. Argumentowałam wtedy, że w historii Krakowa rada miasta podjęła decyzję o zatrudnieniu Wita Stwosza i zapłaceniu mu olbrzymich pieniędzy. Ówczesna decyzja rady wyłączyła realizacje wiele doraźnych potrzeb, aby powstało genialne dzieło, które przetrwało i jest skarbem miasta. Nie rozumiem, co prawda do dzisiaj, dlaczego nie powstało Centrum Muzyki we współpracy z marszałkiem, a takie przecież były plany, ale to jakby inny temat. Centrum Muzyki powstaje i bardzo dobrze.

  1. w Składzie Solnym, od bardzo wielu lat – zagnieździli się krakowscy artyści, którzy mieli (a to jest ważne) podpisane umowy z urzędem miasta na wynajem. Płacili miastu za wynajem miejsc w zaniedbanym budynku, który usiłowali, w miarę możliwości, podtrzymywać w trwaniu. Zbudowano interesująca społeczność, bez zachęt i moderowania z zewnątrz: społeczność malarzy, muzyków, rzeźbiarzy, organizujących wystawy, happeningi, ale także akcje wspierania ubogich, przybyłych do nas Ukraińców etc. Takie społeczności powstałe spontanicznie są wartością docenianą w wielu miejscach na świecie. Wielu artystów dzisiaj mówiło, że są tam od kilku do kilkunastu lat. Wartością jest właśnie to, że są grupą wzajemnie się inspirującą, że powstali nie dlatego, że zaplanowali to urzędnicy miejscy, ale sami się zespolili w wartościową artystycznie grupę . I nie są „dzikimi lokatorami”. Dlatego też należy im, w imię szanowania krakowskiej kultury, pomóc. I to nie dlatego, że każdemu można wymówić najem, bo przecież można, ale stworzyli pewną całość, która jest właśnie wartością. A miasto nie ma zbyt wielu miejsc, w których artyści się zbierają i tworzą. Kiedyś takim miejscem oddanym artystom miało być Zabłocie i ja pamiętam dyskusje, kiedy to planowano. Potem powstały na Zabłociu nowoczesne bloki i marzenia o krakowskim Montmartre się skończyły.

KONKLUZJA:

  1. Nie przemawiają do mnie argumenty „jak już tyle wydaliśmy, to trzeba kontynuować” (patrz wyżej Bastiat pisał: […]zawsze bowiem zdarza się tak, że jeżeli skutek natychmiastowy jest korzystny, wówczas skutki późniejsze są szkodliwe, i vice versa.[..]) Trzeba widzieć nie tylko „teraz”, ale i konsekwencje.
  2. Nikt nie jest właścicielem miasta: ani prezydent, ani rada – działamy dlatego, że dysponujemy pieniędzmi podatników (za ich zgodą) i ich powinniśmy wysłuchiwać.
  3. Dialogu musimy się wszyscy uczyć, bo on jest podstawą wynegocjowanych racji (część oddajemy, a część zyskujemy).
  4. Wartością jest to, co powstaje wewnątrz społeczeństw, a nie to co jest zaprogramowane. Można coś komuś sugerować, ale związków, sympatii , współpracy nie da się wymusić. Trzeba szanować to, co powstało samoistnie, bo jest wartością, którą można zniszczyć, a potem się urzędniczymi uchwałami nie da się odbudować.
  5. Zarobki w sektorze kultury krakowskiej są żenujące. Ci najbardziej wartościowi – uciekają z urzędu, po krótkim czasie do innych miejsc. Zabiegam o to, aby zarobki w krakowskich instytucjach były godne. Teatry nieinstytucjonalne ledwo zipią – a tez trzeba o nie dbać.
  6. Jestem zmęczona po całym dniu intensywnej pracy i może argumentacja nie jest dopracowana, ale zarys tego, co myślę o sprawie – przedstawiłam. 😊

Jordania. Kraj pustyni i mężczyzn.


Zaplanowany wyjazd do Jordanii, ale przede wszystkim do Petry miałam od dawna. Parę razy przekładany i wreszcie, kiedy wyglądało, że to będzie najlepszy moment : ogłoszono datę wyborów. Oczywiście zarejestrowaliśmy się do komisji wyborczej w Ammanie. Ale nieco później wydarzyło się to, co stawiło pod znakiem zapytania nasz wyjazd. 7 października nastąpił atak Hamasu na Izrael.. Dzień ataku to był szabas i święto Sukkot. Atak zaczął się o 6.30 rano. Zaatakowano trzy duże bazy wojskowe przy granicy. Zabito żołnierzy należących do elitarnych jednostek specjalnych, takich jak Sajjeret Matkal. W bazach najprawdopodobniej było mniej żołnierzy, niż zwykle, bo z powodu święta część wojska przebywała na przepustkach. Między innymi zostało zabitych 260 młodych ludzi spośród 3 tysięcy, którzy uczestniczyli na muzycznym „festiwalu pokoju”, który miał miejsce 2 kilometry od granicy ze Strefą Gazy. W kibucu Kfar Aza zamordowano między innymi 40 dzieci..Izrael zmobilizował ponad 300 tys. rezerwistów i dyslokował znaczną część sił lądowych przy granicy z Gazą. 13 października wydał też mieszkańcom północnej części Strefy – przeszło 1 mln osób – polecenie opuszczenia tego obszaru w ciągu 24 godzin (mimo upływu terminu inwazja lądowa dotąd nie nastąpiła, co prawdopodobnie jest efektem nacisków międzynarodowych, aby dać ludności cywilnej więcej czasu na ewakuację) i przeniesienia się na południe (poniżej parku narodowego Wadi Gaza). Bardzo napięta sytuacja panuje  w obszarze pogranicznym między Izraelem a Libanem. Dochodzi tam z jednej strony do punktowych ataków ze strony libańskiego proirańskiego Hezbollahu (przy pomocy rakiet oraz broni przeciwpancernej) oraz znajdujących się w Libanie ugrupowań palestyńskich, z drugiej zaś – do izraelskich odwetowych uderzeń lotniczych. Izraelskie samoloty zaatakowały również porty lotnicze w Damaszku i Aleppo (utrudniając tym samym Iranowi komunikację lotniczą z jego sojusznikami w Syrii i Libanie).

Tak więc stanęliśmy przed pytaniem: czy można realizować naszą wyprawę do Jordanii (w której prawie 50 procent mieszkańców to emigranci z Palestyny). Sprawdzaliśmy opinie na stronach MSZ, ale także pytaliśmy się podróżników znających tamte tereny, co myślą o sytuacji. Po dość trudnej analizie  stwierdziliśmy, że teraz to będzie tam czas  negocjacji i jeśli sytuacja tak, czy inaczej się rozwinie to dopiero za parę tygodni, czy miesięcy. I polecieliśmy : droga była dłuższa, bo oczywiście nie nad Izraelem, ale nad Egiptem. Na miejscu niezbyt wnikliwa kontrola na przejściu granicznym (a tego się nie spodziewaliśmy).  Na ulicach Ammanu (w którym żyje 1/3 ludności Jordanii) gwarno i gorąco. Kwitnie handel. Przez cały dzień widać niewiele kobiet. Właściwie wszędzie tylko i przede wszystkim mężczyźni: sprzedają, gotują, sprzątają. W sklepach z damską bielizną – mężczyźni sprzedawcami, w sklepach kosmetycznych – także. Dopiero wieczorem pojawiają się kobiety. Dużo w czadorach, ale także mnóstwo pań w nikabach i najbardziej restrykcyjnym ubiorze muzułmanek (pełna burka zakrywająca  całe ciało, w tym nawet oczy - kobieta patrzy przez specjalną siatkę).  Ale także widzimy kobiety  w normalnych strojach europejskich. Jordania żyje niedawnym ślubem syna  królowej Ranii i króla Abdullaha II. Książę Hussein poślubił saudyjską architektkę Rajwę Al Saif. Na ulicach zdjęcia młodej pary. Podobno wszyscy Jordańczycy bardzo się angażowali w widowisko pokazujące kolejny ślub w rodzinie królewskiej (parę miesięcy wcześniej córka króla księżniczki Iman wychodziła za mąż i Jameel Alexander Thermiotis, którego majątek szacuje się na 15 milionów dolarów). Popatrzyłam na dane: dochód narodowy brutto na jednego mieszkańca w Jordanii: (2021) 4 170 $ USA; w Polsce 15 874 $ USA. Ceny benzyny regulowane przez króla. Inne dobra – raczej poza ingerencją króla. Można się targować. My, turyści nie czujemy na ulicach napięcia. Dopiero w sytuacjach dłuższych, niż błyskawiczne zakupy, słyszymy co-nieco. W piątki na ulicach dużych miast – protesty przeciwko Izraelowi. Król Jordanii stara się uspokoić ludzi, odmówił Bidenowi rozmów i prezydent USA poleciał od razu do Izraela. Abdullah II ceniony jest za zmysł dyplomatyczny, może więc i tym razem zmysł ten pomoże. Wydaje się jednak, że świat arabski nastawia się na wojnę i to taką naprawdę większą.

Wyjechaliśmy z Ammanu i dotarliśmy do Petry. Jordańczycy mówią, że podstawowe źródło ich istnienia, a więc turystyka jest w niebezpieczeństwie, bo nie wiadomo, co z wojną. Tłumów nie było, ponieważ bardzo dużo ludzi odwołało przyjazdy. Wszędzie widać tylko i wyłącznie pracujących mężczyzn. Tu i ówdzie bardzo młode dziewczyny lub bardzo starsze kobiety sprzedają precjoza, chusty, korale, kolczyki. Wszędzie wielbłądy z ranami na kolanach i osły. Ziemia sucha, wyschnięte resztki roślin. I kurz. Petra – dużo pisać. Podsumowując: marzenie (jedno z marzeń) zostało zrealizowane .

A potem Wadi Ghuweir na terenie Rezerwatu Biosfery Dana - to 12 kilometrów niesamowitych wrażeń, ale także  i wspinania się, złażenia po dość stresujących drabinkach, to 12 kilometrów przemoczonych butów. 

Potem wyjazd na pustynię Wadi Rum. I to zaskoczenie, bo to nie tylko piasek, ale  malownicze, granitowe skały i piaskowce. To właśnie tym skałom piasek zawdzięcza swoje niezwykłe odcienie czerwonego koloru. Obszar chroniony, wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tam już rządzą tylko Beduini. Przez dwa dni mieszkaliśmy w beduińskich namiotach, jedliśmy przygotowane przez nich potrawy. To koczownicze plemiona, które przez wieki zamieszkiwały Bliski Wschód i Afrykę Północną. Pustynia należy do nich. Znają każdy zakątek. Jeżdżą jeepami (nasz prowadził iście kawaleryjsko 12, no może 15-letni chłopak). Śpią pod tymi autami. Śniła mi się Wadi Rum nocą, już po powrocie. Zachodu słońca nie zapomnę nigdy. Mówi się, że najpiękniejsza pustynia jest po deszczu, ale nam nie było dane tego doświadczyć. Do namiotów dotarliśmy na wielbłądach – nie napiszę więcej i to z wielu powodów: może i tego, że jazda na wysokości 2 metrów ponad ziemią jaklś nie stwarza komfortu, a poza tym staram się nie korzystać ze zwierząt nawet i z ta świadomością, że jest to źródło zarobkowania dla Beduinów.

Mój powyższy wpis nie ma aspiracji być przewodnikiem turystycznym, czy też analizą politycznej lub  gospodarczej sytuacji Jordanii. Czym więc? Chyba skrótem opowieści o świecie, który nas zadziwi, zachwyci, jeśli oczywiście znajdziemy w sobie potrzebę ruszenia  poza to, co mamy każdego ranka, wieczora w drodze do i z pracy. I nie jest to koszt przekraczający możliwości wielu z nas. Staliśmy się homo viator. Nie jest to dobre dla Ziemi. Przemieszczamy się z miejsca na miejsce, ale dla mnie jest to wciąż wyrażona poprzez moje podróże …złość na komunę. Tak sobie wciąż i wciąż myślę: że wtedy nie podejrzewałam, że kiedykolwiek będę mogła obejrzeć Petrę.

Kiedyś tam, jak wciąż pamiętam,  stałam dwa dni w długiej kolejce studentów, aby dostać dwutygodniowe stypendium do Norymbergi. I może wtedy, w mojej głowie powstały pomysły o wyjazdach do Indii, czy Jordanii. I teraz  mogę. I będę to robiła w złości i żalu, że wtedy nie mogłam, że zabrano mi moją młodość, kiedy podróże mogły być inne, bo ja byłam inna.







O kulturze w Krakowie. Finansowo i nie tylko.

 

Chcę napisać o budżecie Krakowa, w kontekście wydatków na kulturę, ale nie tylko o tym.

Jaki jest tegoroczny, a właściwie zmierzający ku końcowi budżet miasta na rok 2023. Przypomnienie czym jest budżet miasta. Niewiele osób chce wejść i zanurzyć się w skomplikowane tabelki. W związku z czym to, co chcę tutaj  pokazać jest olbrzymim skrótem.

Budżet Krakowa na 2023 rok ostatecznie, po przyjęciu go z autopoprawką, zakładał, że dochody miasta ogółem wyniosą 6 mld 863 mln zł. Wydatki miasta ogółem w 2023 roku zaplanowano na poziomie 8 mld 022 mln zł – i jest to kwota o ponad 9,9 proc. wyższa od przyjętej na rok 2022

Rok bieżący to, o czym nie powinno się zapominać: inflacja, która w październiku 2022 r. wyniosła 17,9 proc. (jest najwyższa od 26 lat!), gwałtownie rosnące ceny energii i paliw (wzrost o 41,7 proc.), a także materiałów budowlanych i robocizny (w 2023 r. zaplanowano dwustopniową podwyżkę płacy minimalnej) – to główne czynniki, które utrudniają samorządom proces inwestycyjny.

Zgodnie z uchwalonym budżetem na łączną sumę dochodów miasta w 2023 r. składają się: dochody własne gminy (ponad 2,5 mld zł); udział gminy w podatkach PIT i CIT (prawie 2,1 mld zł); subwencje i dotacje z budżetu państwa (1,9 mld zł); środki ze źródeł zagranicznych (316 mln zł).

Co się składa na wydatki miasta: największym z nich jest edukacja, ale poza tym transport, ochrona zdrowia, gospodarka komunalna, świadczenia rodzinne (w tym świadczenia z funduszu alimentacyjnego), pomoc społeczna, bezpieczeństwo publiczne, inwestycje i jeszcze wiele innych zadań. Kultura otrzymała 4% budżetu miasta. No tak,  niektórzy powiedzą: niewiele , bo to tylko ponad 355 milionów, inni zaś zapytają; dlaczego tak dużo, kiedy potrzeba coraz więcej wydawać na profilaktykę zdrowotną, edukację, transport (a kultura przecież zaczeka, bo kto nią się naje, ochroni przed zimnem etc). Kultura to wydatki bieżące, ale także i inwestycje. W obszarze kultury powinny być realizowane: zabezpieczenie konserwatorskie i modernizacja Fortu nr 48a „Mistrzejowice”, rekultywacja i zagospodarowanie terenów po zniszczonych elementach Fortu nr 2 „Kościuszko”, dostosowanie restaurowanego starego Fortu austriackiego 52a „Łapianka” oraz przestrzeni w nowym budynku dla potrzeb wystawienniczych dla Muzeum Ruchu Harcerskiego, modernizacja Galerii Sztuki Współczesnej Bunkier Sztuki. Skończyłam z danymi.

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że przechodzę teraz do punktu kolejnego niniejszego tekstu. Od paru lat jestem przewodniczącą Komisji Kultury i Ochrony Zabytków w radzie miasta Krakowa. Teoretycznie, na podstawie ustawy, Rada jest organem stanowiącym i kontrolującym; prezydent zaś organem wykonawczym. Zdawałoby się więc, że to radni tworzą budżet i nakazują wykonać go organowi prezydenta. Niestety, nie jest to prawdą. Rada otrzymuje od organu wykonawczego gotowy przygotowany budżet i radni maja niewielki wpływ na jego wygląd (pomimo 400 poprawek, które zostały złożone przed radnych w bieżącym roku). Pisałam już wielokrotnie o marginalizowaniu roli rad i teraz już nie będę. Jest, jak jest. Wynika to ze sposobu wzajemnych relacji owych dwóch organów. A są one takie – jakie są. Prezydent i urzędnicy radnych traktują z dużym dystansem (delikatnie nazywając).  Słyszymy: jeśli chcecie państwo coś w budżecie zmienić – to proszę bardzo wskażcie z czego zabrać. I zaczynają się gonitwy po budżecie, gdzie znaleźć tę czy tamta kwotę na zadanie, które obiecaliśmy mieszkańcom. No, ale przecież wszyscy o tym wiedzą, ponieważ z olbrzymią estymą traktuje się na wielu uroczystościach, spotkaniach….urzędników, a nie radnych, bo przecież, gdzie kasa – tam i władza, a kasę maja urzędnicy. Moim zdaniem: powinna być jak najszybsza zmiana w funkcjonowaniu jednostek samorządu terytorialnego, bo jak długo można udawać, że jest dobrze.

No tak i teraz kolejny punkt: od lat przychodzą do mnie artyści, twórcy, menadżerowie kultury (to ci, którzy nie wiedzą, gdzie iść się powinno, albo ci, którzy tam, w urzędzie już byli liczą na wsparcie i pomoc radnego). I nie będzie odkrywcze moje stwierdzenie, że każdy z wyżej wymienionych ma absolutne przekonanie, że jest wybitnym artystą i wyraża głębokie oburzenie, że nie jest doceniany. Przychodzą i mi mówią: mam koncepcję festiwalu, nigdzie tego nie ma, a ja wymyśliłem i potrzebuję tylko 400 tysięcy. Ja na to, że budżet zamknięty, suma znaczna, więc właściwie w tym roku nie jest to możliwe, aby nawet przyjrzeć się projektowi, bo kasy nie ma, a na przykład pracownicy domów kultury zarabiają dość kiepsko i uciekają do innych miast, innych zawodów, a urząd musi im wypłacać miesięczne pensje (dość żałosne) i to też  z puli w dziale kultura. Wtedy to, w mediach społecznościowych, pojawiają się wpisy, jaki durny jest urząd, beznadziejni radni i przygłupiaści, ponieważ nie docenili wielkości pomysłu, nie zachwycili się  i kasy nie dali. Natychmiast znajdą się następni rozżaleni, którzy złożyli na przykład aplikację o stypendium i go nie dostali, a przecież powinni. Narcyzm artystyczny wylewa się litrami. Żadne rozmowy nie wchodzą w grę; bo jakże, artysta żąda i artyście się należy. W ciągu tygodnia mam kilka , a niekiedy i kilkanaście takich spotkań. Nie wnikam w to, jakimi drogami idą decyzje urzędników przydzielające jednym pieniądze, a innym nie. Kiedy pytam o przebieg konkursów, dają mi punktacje, regulaminy i opinie specjalistów, no bo przecież jestem organem kontrolującym. Ergo, z jednej strony żądający artyści, z drugiej urzędnicy zasłaniający się tym, że są jedynie (!!) organem wykonawczym (co oczywiście prawdą nie jest) i wykonują to, co im się zleca. Kompletnie rozmyta odpowiedzialność, a mogłoby być prościej, o czym wielokrotnie pisałam w innych miejscach. I pozostaję z pytaniem: jak znaleźć się w takim miejscu, czy jest jakakolwiek szansa, aby  artyście, czy też „artyście” powiedzieć, że jego pomysł nie nadaje się do realizacji, że kasy nie powinien nigdy dostać z podatków mieszkańców Krakowa, że być może powinien poszukać ich gdzie indziej, albo, co zrobić, jeśli artyści, menadżerowie, ci najlepsi, wyjeżdżają, bo są tak dobrzy, że gdzieś tam – nam ich zabiorą.  Świat pełen pretensji, oparty na narcyzmie, wybujałych aspiracjach  pretensjach, roszczeniach. Taki trudny świat – oparty, jak to bywa najczęściej, na pieniądzach.

 

 

 

 

 

 

Kobiety w polityce.

Prime Minister Margaret Thatcher at the Conservative Party Conference on elections to

Merkel, Kanclerz, Angela Merkel, Cdu

Parę dni temu oglądałam film opowiadający o byłej kanclerz Niemiec – Angelli Merkel, o początkach, przebiegu kariery, jej sukcesach i porażkach (chociaż o tych nieco mniej). Merkel była kanclerzem przez 16 lat i była najważniejszym politykiem w Europie przez wiele kadencji. Przyjrzałam się temu, jak dotarła tak wysoko, jak radziła sobie w męskim świecie polityki. Na jej sukcesy, zdaje się, miała wpływ sytuacja zjednoczenia Niemiec 3 października 1990 roku..  Angela Merkel – mieszkanka NRD, córka pastora, doktor chemii zainteresowała Helmuta Kohla. Tak więc zaczynała się kariera Merkel u boku bardzo silnego protektora. Ale wcześniej należała do komunistycznej organizacji „Wolna Młodzież Niemiecka” (FDJ). Pod koniec 1989 r. Merkel dołączyła się do nowej partii „Demokratischer Aufbruch” (Demokratyczny Przełom). Po pierwszych demokratycznych wyborach w NRD pełniła funkcję zastępcy rzecznika rządu Lothara de Maizière’a. Tak więc nie była niepierzonym kaczątkiem, kiedy dostała się pod protekcję Kohla. Miała przetarte szlaki, ale dopiero Kohl porwał ją wyżej. Została ministrem do spraw kobiet i młodzieży. I korzystała z tego, ale w pewnej sytuacji , tak zwanej afery „Flick”, dotyczącej nielegalnych darowizn koncernu Flick na rzecz niemieckich polityków, kiedy obciążono Kohla na podstawie wpisów w księdze kasowej pt. „wg Kohl”, Merkel skrytykowała szefa. W komisji śledczej Bundestagu oraz mogunckiego Landtagu Kohl poświadczył nieprawdę w odniesieniu do swojej wiedzy nt. celu Staatsbürgerliche Vereinigung jako instytucji zbierającej darowizny i ledwie uniknął postępowania karnego w sprawie poświadczenia nieprawdy. O tym wydarzeniu w filmie „Merkel” było niezbyt wiele informacji. W każdym razie, kiedy Kohl się wycofał, to Merkel stała się liderką CDU. Potem już było łatwiej: we wrześniu 2005 CDU pod jej przewodnictwem wraz z CSU wygrała wybory parlamentarne w Niemczech. Stanowisko kanclerza Niemiec przypadło Angeli Merkel, która, w wieku 51 lat,  została pierwszą w Niemczech kobietą na tym stanowisku. Nawiasem mówiąc Konrad Adenauer w wieku 73 lat objął rządy kanclerza i sprawował tę funkcję przez 14 lat. Merkel jest porównywana często do byłej premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher (obie są uznawane za silne kobiety-polityków) i z tego powodu nazywana jest Żelazną Dziewczynką (kanclerz Kohl zwykł mawiać o Merkel das Mädchen – dziewczynka).

Kiedyś Merkel umówiła się z Chirakiem i Putinem na spotkanie. Kiedy przybyła o wyznaczonej porze, obaj już od godziny ze sobą rozmawiali. Po prostu umówili się na spotkanie między facetami. A jednak wygrywała: z Kohlem, Stoiberem, Schröderem, Sarkozym czy Bushem.

Kiedy się popatrzy na życiorysy Merkel, Thatcher, Giorgi Meloni – każda z nich skrzętnie korzystała ze znaczącego protektora. A potem, kiedy już mogła – wyzwalała się i płynęła dalej sama. W działaniu nie  miały i wciąż nie mają lekko.

Kobiecie w polityce pozwala się na mniej niż mężczyźnie,  ocenia się przez pryzmat wyglądu, zadaje się jej bardziej dociekliwe pytania, starając się dociec, udowodnić czy zdyskredytować ją jako ekspertkę w swojej dziedzinie. Nikt nie wytyka politykowi wieku, polityk w 65 roku życia to „wciąż młody polityk a doświadczony” i wybieralny, polityczka w tym wieku to stara baba, która powinna zająć się wychowywaniem wnuków (chociaż średnio kobiety żyją dłużej i są dłużej sprawne, uczestniczące w życiu społecznym). Rzadko komentuje się wygląd polityka, a jakże często, prawie zawsze wygląd kobiety zajmującej się polityką. Stereotypy wciąż umiejscawiają kobietę z dala od polityki. Już, jako oczywiste, traktuje się ich obecność w nauce, w edukacji, ale wciąż nie w polityce. Zdecydowanie lepsza sytuacja jest w krajach skandynawskich. Blisko połowę składu parlamentów w Szwecji i Finlandii stanowią kobiety. W Polsce mniej niż jedna trzecia. W Szwecji 47 proc. parlamentu stanowią posłanki. W parlamencie fińskim kobiet jest 46 proc., w duńskim 39 proc. W polskim Sejmie – zaledwie 27 proc. parlamentarzystów to kobiety.

Jedną z pierwszych na świecie kobiet stojących na czele rządu była Norweżka – Gro Harlem Brundtland. Została premierką Norwegii w roku 1981 i była nią potem jeszcze dwukrotnie. Pierwszą na świecie prezydentką była Islandka Vigdís Finnbogadóttir (głowa państwa islandzkiego w latach 1980-1996). Z kolei w Finlandii po raz pierwszy na świecie doszło do sytuacji, w której krajem rządziły dwie wybrane w wyborach kobiety, premierka i prezydentka. W Danii premierką jest Mette Frederiksen, jedna trzecia ministrów w jej rządzie jest płci żeńskiej. W Szwecji dopiero co premierką była przewodnicząca partii socjaldemokratów Magdalena Andersson, w której rządzie spośród 22 tek ministrów aż 12 było w rękach kobiet.

Pytanie: dlaczego w Polsce jest trudniej ma wiele odpowiedzi. Niektóre z nich, jak przeczytałam, zdają mi się odkrywcze i powiedziałam sobie: OK, tak może rzeczywiście jest. Spotkałam się z interpretacją, że być może kraje protestanckie wprowadzające kobiety w każdy obszar ludzkiej egzystencji są bardziej otwarte na emancypacyjne aspiracje (kobiet pastorów jest obecnie więcej , niż mężczyzn). Może i tak jest. W każdym razie pytanie pozostaje otwarte. Polki są gotowe, są odpowiedzialne, wykształcone – wiele wśród nas jest Merkel, Meloni,

 

 

Obowiązkiem lekarza jest chronić pacjenta. Casus Joanna.

I znów przez Polskę przepłynęła gorącą falą dyskusja, która powstała w Krakowie. W szpitalu na SOR im.G.Narutowicza pojawiła się  pacjentka  po zażyciu tabletki poronnej.

Jest parę aspektów niniejszej sprawy: reakcja lekarki, do której zwróciła się pacjentka, reakcja lekarzy, którzy pozwolili, już w szpitalu, aby przejęła pacjentkę policja, a i także oświadczenia szefa policji wobec zaistniałej sytuacji.  Przejrzałam mnóstwo interpretacji tego, co się stało.

Jestem  bioetyczką, odbyłam, w moim życiu zawodowym, setki rozmów ze studentami medycyny i lekarzami omawiając ich podstawowe obowiązki w różnych trudnych sytuacjach. W tej, której poświęcę wypowiedź zostały zaniedbane podstawowe zasady bioetyczne.

Trzy miesiące temu pacjentka Joanna przyjęła tabletkę poronną. Kobieta zadzwoniła do lekarki, która następnie zadzwoniła na numer 112. W mieszkaniu kobiety zjawili się ratownicy medyczni i policja. Kobieta została przewieziona na szpitalny oddział ratunkowy. Z relacji Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie wynikało, że lekarka zadzwoniła na numer 112 i zgłosiła, iż jego pacjentka „dokonała aborcji” i „chce odebrać sobie życie”. Dyspozytor w tej sytuacji skierował do miejsca zamieszkania kobiety policję i pogotowie – wyjaśniał podkom. Piotr Szpiech z zespołu prasowego komendy miejskiej w Krakowie. W komunikacie Komendy Głównej Policji (KGP) dotyczącym tego samego zdarzenia nie ma natomiast słowa o „dokonaniu aborcji” ani o „medykamentach wywołujących poronienie”, o których wspominała komenda wojewódzka. KGP zaznacza, że interwencja to efekt zawiadomienia służb przez lekarza psychiatrę o możliwej próbie samobójczej kobiety i przyjęciu przez nią substancji niewiadomego pochodzenia. Według tego sprawozdania policja musiała zabezpieczyć telefon komórkowy oraz laptop, z których dokonano transakcje, aby pozyskać informacje na temat osoby, rozprowadzającej produkty, mogące zagrażać życiu lub zdrowiu innych osób.

Komentarz Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie, w którym podano szczegóły dotyczące interwencji, w tym o stanie zdrowia kobiety w środę po południu zniknął. A dlaczego zniknął? Ano dlatego, że Informacja o leczeniu to dane wrażliwe i przekazanie ich przez policję do wiadomości publicznej narusza przepisy o ochronie danych osobowych, zarówno gdy chodzi o przepisy ustawy o ochronie danych osobowych przetwarzanych w związku z zapobieganiem i zwalczaniem przestępczości oraz RODO, bo w rachubę wchodzi tu zarówno nieuprawnione ujawnienie danych z postępowania, jak i kolportaż informacji w ramach działalności informacyjnej. Komunikat komendy wojewódzkiej zastąpiono innym, w który napisano, że odebranie pacjentce laptopa i telefonu przez policję zrobiono dlatego, że  istniało podejrzenie popełnienia przestępstwa w postaci udzielania kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży poprzez środki pochodzące z nielegalnego źródła. Kobieta miała używać laptopa i telefonu do finalizowania transakcji zakupu tych środków.

Wracając do reakcji lekarki, do której zwróciła się jej pacjentka. Lekarz, tak jak i psychologia  obowiązuje tajemnica zawodowa, z której zwolnić go może jedynie sąd lub uzasadnione podejrzenie, że pacjent zagraża życiu i zdrowiu swojemu lub innych osób. W sytuacji gdy lekarz, psycholog/psychoterapeuta uzna, że groźba samobójstwa jest realna i poważna, może powiadomić bliskie osoby, rodzinę pacjenta lub służby pomocowe, np. wezwać karetkę, co może zakończyć się hospitalizacją.

Przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia zaznaczyli , że lekarka, która zadzwoniła na policję, nie przekazała informacji dotyczącej aborcji czy też przyjęcia środka wczesnoporonnego, ale zagrożenia życia pacjentki. A jak to jest prawnie? Lekarz, którzy podejrzewa próbę samobójczą ma obowiązek powiadomić odpowiednie służby, by ratować zagrożone życie. JEDNAK nie każda sytuacja, w której pacjent zgłasza myśli samobójcze, jest podstawą do wezwania policji. Istotną sprawą jest tutaj przede wszystkim sprawa aborcji, chociaż póki co, co trzeba podkreślić: kobieta, która wywołuje u siebie poronienie nie popełnia przestępstwa, o czym mówi art. 157 a ust. 3. kodeksu karnego.

Pacjentka trafiła na SOR, a więc podstawowym  obowiązkiem  było zbadać źródło krwawienia, zapewnić pomoc, podjąć decyzję dotyczącą tego, czy konieczna jest hospitalizacja, czy też wystarczy leczenie ambulatoryjne . Skąd wzięła się w gabinecie policja? Artykuł 20  ustawy o prawach pacjenta i  stanowi, że pacjent w czasie udzielania mu świadczeń zdrowotnych ma prawo do poszanowania intymności i godności. Nawet w więzieniach, przy badaniach lekarskich nieobecni są strażnicy więzienni. Na szczególną uwagę zasługuje regulacja art. 115 § 7a, 7b i 8 k.k.w . Wyrokiem z dnia 26 lutego 2014 r. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że dawny art. 115 § 7 k.k.w., zgodnie z którym udzielanie świadczeń zdrowotnych osobie odbywającej karę w zakładzie karnym typu zamkniętego domyślnie wiązało się z obecnością funkcjonariusza (niezależnie od obiektywnej, indywidualnie rozpatrywanej potrzeby tej obecności), jest niekonstytucyjny (sic!!). W obecnym stanie prawnym obecność taka jest możliwa wyłącznie w odniesieniu do określonej grupy skazanych.

W sytuacji pacjentki Joanny nastąpiło rażące pogwałcenie praw człowieka. Opinia adwokatki Patrycja Dyluś-Borcz: „Wszystkie czynności i działania funkcjonariuszy policji powinny mieć oparcie w obowiązujących przepisach prawa, jak też mieścić się w granicach prawa. Niedopuszczalne jest nadużywanie uprawnień przez funkcjonariuszy policji. Co szczególnie ważne w kontekście zaistniałej „interwencji”, zgodnie z art. 14 ust. 3 ustawy o Policji, policjanci w toku wykonywania czynności służbowych mają obowiązek respektowania godności ludzkiej oraz przestrzegania i ochrony praw człowieka. Ponadto, art. 15 ust. 6 ustawy stanowi, że czynności funkcjonariuszy policji w zakresie ich zadań powinny być wykonywane w sposób możliwie najmniej naruszający dobra osobiste osoby, wobec której zostają podjęte.

Naczelna Rada Lekarska poinformowała, że wobec ujawnionej sytuacji samorząd prowadzi postępowanie wyjaśniające. Poczekamy na wyniki owego postępowania.

Zarządzanie to nieustanna utrata popularności.

I wracam do pisania bloga, który się mocno zestarzał, wyparty przez instagramy, podcasty, wywiady nagrywane komórką, wypowiedzi . Jaką popularność można zdobyć? Ano można, patrząc na aktywność Influencerów i Influencerek. Sprowokowała mnie, czy też raczej pobudziła do reanimacji bloga – sprawa paląca i piekielnie trudna w Krakowie: tramwaju na Mistrzejowice i rzezi drzew.

Ta więc mam absolutną potrzebę wypowiedzenia się na niniejszy temat. Nie, nie usprawiedliwiania, bo gdyby tak było – to byłby wyrażony brak zaufania do własnych analiz i przemyśleń.

Przypominam, po raz kolejny, że ustawa dotycząca jednostek samorządu terytorialnego zmarginalizowała Rady. Piszę o tym, ponieważ niewielu wie. Pieniądz są przy organie wykonawczym, który Radzie podsuwa gotowy budżet, przygotowuje poprawki etc.  Organ „stanowiący” (tak właśnie, w cudzysłowie) służy organowi wykonawczemu (urząd: wójt, burmistrz, prezydent) : jeśli projekt wychodzi – wstęgę idzie przecinać prezydent, wójt , burmistrz, jeśli coś nie wyjdzie: winni są radni. Radni mogą naprawdę niewiele. W bieżącym budżecie wydarłam, po wielkich trudach, wsparcie dla trzech teatrów. Tyle. Budżet to ponad 8 miliardów. Jakakolwiek moja interpelacja uzyskuje odpowiedź, że wszystko jest w absolutnym porządku, pod kontrolom i czego ja się czepiam. Warto sprawdzić: moje interpelacje i odpowiedzi.  Tak jest i piszę o tym od lat.

Przy jakiejkolwiek inwestycji, jeśli podsunie ją Radzie urząd, radni decydują lub raczej „decydują” poprzez głosowanie. I tutaj głos popierający wynika z liczb: „za” więcej, niż „przeciw”, więc się zaczyna.

Nie mamy wglądu , jako cała Rada, w projektowanie, nie zarządzamy firmami wykonującymi zadanie, projekt udostępniany jest w fazie zatwierdzenia. To należy do organu wykonawczego, który także zobowiązany jest do przeprowadzenia konsultacji i przedstawienia ich efektów – Radzie. Zresztą projektowanie dokonywane jest przez specjalistów – tak więc my, jako Rada, możemy się dopytywać, poprosić o przesłanie projektów, o uzasadnienie wyboru. W wielu przypadkach urząd ma prawo zasłaniać się tajemnicami dotyczącymi przeprowadzanych przetargów. Zresztą, jak to funkcjonuje w prawie (absolutnie absurdalnie)  pokazuje nam Spółka Kraków 5020. Do jej założenia konieczna była decyzja Rady, ale Rada nie może jej zlikwidować.

Wracając do Mistrzejowic. Tramwaj był wyczekiwany i obiecany. Zatwierdziliśmy inwestycję, a nie konkretny projekt przekazany całej radzie. Na decyzję Zarządu Dróg Miasta Krakowa o wyborze najkorzystniejszej oferty w postępowaniu dotyczącym budowy linii tramwajowej do Mistrzejowic nie wpłynęły odwołania. Oznacza to, że to z konsorcjum firm PPP Solutions Polska i Gulermak podpisana zostanie umowa o wartości 1,1 mld zł.

Reklama

Kwota ok. 1,1 mld zł obejmuje zapewnienie finansowania, zaprojektowanie linii do Mistrzejowic, pozyskanie niezbędnych pozwoleń (2022 r.), budowę (od 2022 r. do 2024 r.) oraz jej utrzymanie przez okres 20 lat (od 2024 r. do 2044 r.). Po tym czasie cała infrastruktura tramwajowa w dobrym stanie technicznym przejdzie na własność gminy.

W ramach inwestycji wybudowany zostanie nowy 4,5-kilometrowy odcinek linii tramwajowej od skrzyżowania z ul. Meissnera do Mistrzejowic. Torowisko ma przebiegać od skrzyżowania ul. Jana Pawła II z Lema i Meissnera w ciągu Meissnera, Młyńskiej, Lublańskiej, Dobrego Pastrzerza, Krzesławickiej, Bohomolca, ks. Kazimierza Jancarza do istniejącej pętli Mistrzejowice. Na trasie przewidziano budowę 940-metrowego tunelu pod rondem Polsad wraz z podziemnym przystankiem. Dodatkowo w trakcie przebudowy skrzyżowania Mogilska, Lema, al. Jana Pawła II, Meissnera pojawią się niezbędne elementy infrastruktury tramwajowej pod planowaną w przyszłości linię wzdłuż Lema.

Miasto zabezpieczyło już środki na spłatę zobowiązania, które zacznie obowiązywać od momentu oddania nowej linii tramwajowej do eksploatacji, a zakończy się po 240 miesiącach. W planach ma również zgłoszenie projektu do programów z nowej perspektywy UE na lata 2021-2027celem dofinansowania.

Projekt dotyczący budowy nowej linii tramwajowej został wybrany jako jeden z kilku (z różnych branż) projektów pilotażowych przez rząd. – W oparciu o nasze doświadczenia będą powstawały wytyczne dla innych miast, odnośnie tego jak pozyskiwać finansowanie w modelu PPP na inwestycje infrastrukturalne. Projekt, który realizujemy jest największym tego typu w Europie w modelu PPP  – powiedział  dyrektor Hanczakowski. W finansowanie inwestycji chce zaangażować się Europejski Bank Inwestycyjny (EBI). Po analizie przygotowanego przez miasto projektu rada dyrektorów wydała zgodę na udzielenie kredytu temu przedsiębiorstwu, któremu przypadnie realizacja. Przeprowadzone analizy wskazały jednoznacznie na przewagę wariantu PPP nad tradycyjnym modelem realizacji tego przedsięwzięcia. Wymierne korzyści w wysokości 174,7 mln zł, wynikają z przeniesienia zdecydowanej większości ryzyk na partnera prywatnego oraz zapewniają dodatkowe korzyści jakościowe.
Firma Gulermak jest już dobrze znana w Polsce. Zrealizowała bądź realizuje pięć odcinków II linii metra w Warszawie, z czego dwa służą już pasażerom. Inwestycja o wartości 1,92 miliarda złotych będzie realizowana w ramach PPP. Europejski Bank Inwestycyjny podpisał umowę dotyczącą finansowania w kwocie 180 mln zł budowy nowej linii tramwajowej do krakowskich Mistrzejowic, która jest realizowana w formule Partnerstwa Publiczno-Prywatnego. Inwestycja ma zostać oddana do użytku pod koniec 2024 r. Tyle się dowiedzieliśmy.

Nie przekazano nam potrzeby wycinki drzew (i ilości drzew skazanych na wycinkę). Nie wnikaliśmy w metodę opracowanego projektu, ani jego poszczególnych etapów. Zresztą większość Rady, jak śmiem twierdzić nie posiada takich kompetencji.

Odbyły się konsultacje, a po nich pojawiły się …protesty mieszkańców. Zresztą, proszę wybaczyć, jak wszędzie, przy każdej inwestycji. Nie pomne tutaj czterokrotnych prób zajęcia miejsca na grzebowisko dla zwierząt, bo przecież to pikuś, przy innych protestach wszędzie.

Być może takiej rzezi drzew nie musiano robić. Nie wiem, nie jestem specjalistką od tego typu inwestycji. Wiem jednak, co podkreślam wszędzie, że systemy PPP są przyszłością samorządów, tak jak jest na całym świecie. Niniejszy projekt, budowa linii tramwajowej do Mistrzejowic to największy w Polsce projekt realizowany w formule Partnerstwa Publiczno-Prywatnego.  Potrzebna jest korekta projektu, co nie znaczy, że trzeba wywalić w powietrze cały projekt PPP.

Na protestach pojawili się kandydaci do Sejmu, w tym Aleksander Miszalski, Jan Śpiewak i inni. Podgrzewanie protestu, gorące przemówienia, podsycanie zgiełku zamiast dialogu – no cóż zbliżają się wybory i to szybkim krokiem.

Ja wierzę w dialog i w PPP. Mieszkańcy w Mistrzejowicach czekają na tramwaj, mieszkańcy ulicy Młyńskiej nie chcą tramwaju, ale chcą drzewa. Trzeba być odważnym, żeby powiedzieć coś, co nie jest popularne, ale co wynika z racjonalności zarządzania.

W poniedziałek rano kilkoro mieszkańców bezskutecznie próbowało zatrzymać wycinkę. Zerwali ogrodzenia wokół maszyn i koparek ekipy prowadzącej wycinkę i budowę. Jedna osoba przywiązała się łańcuchem do koparki, inna weszła na drzewo. Kierownik budowy zgłosił sprawę policji.

Politycy pasą się na konflikcie. Rozwiązanie się nie zbliża, ale oddala.

Projekt przedstawiony Radzie kolegi radnego miała na celu wstrzymanie inwestycji do czasu spełnienia postulatów mieszkańców sprzeciwiających się wycince drzew i domagających się zmian w projekcie inwestycji. Radny chciał, aby urzędnicy nie mogli wydać prawie 2,3 mln zł na budowę linii tramwajowej do Mistrzejowic w tym oraz w następnym roku.  Ostatecznie radni nie zgodzili się na wykreślenie z wieloletniej prognozy finansowej budowy linii tramwajowej do Mistrzejowic.

Tyle.

PS wspierałam bardzo intensywnie mieszkańców przy projekcie innej drogi do Małopolskiego Centrum Nauki Cogiteon, ponieważ pomysł Urzędu jest ABSURDALNY (!!) i niestety: przegraliśmy głosowanie. Głosuję odpowiedzialnie.

Krakowskie dorożki

W wielu miastach europejskich znikają dorożki. Powodów jest sporo, ale podstawowym oczywiście jest dobrostan zwierząt. W 2017 w Rzymie podjęto decyzję, ze względu  na poziom smogu i ruch uliczny zagrażają bezpieczeństwu, o przeniesieniu dorożek do stref zieleni. Pojazdy mają jeździć po wyznaczonych trasach w parkach i będą kontrolowane, by konie nie były wykorzystywane ponad ich siły. Jednocześnie miejski wydział do spraw ochrony środowiska ogłosił, że ostatecznym celem podejmowanych działań jest całkowita rezygnacja z dorożek z konnym zaprzęgiem i zastąpienie ich pojazdami elektrycznymi.

Dorożek spotyka się coraz mniej w krajach europejskich, ale nie tylko tam. Do niedawna największym symbolem, a zarazem jedynym dostępnym środkiem transportu na Wyspach Książęcych były powozy konne. Szczególnie chętnie korzystali z nich lokalni turyści, przybywający na Wyspy ze Stambułu.. W 2020 roku dorożki konne na Wyspach Książęcych zostały zastąpione przez dwa rodzaje niewielkich pojazdów elektrycznych – czteroosobowe oraz przeznaczone dla przewozu 14 osób. Także większość mieszkańców Wysp Książęcych zaczęła korzystać z  dwuosobowych pojazdów elektrycznych zamiast konnych.
Tak więc, jak widać, coraz częściej spotykamy się z działalnością, która ma na względzie dobrostan zwierząt. Ostatnie dwadzieścia lat to czas ogromnej rewolucji technologicznej i   informatycznej pozwalającej między innymi na zaglądanie do wnętrza ciała człowieka i zwierząt, w tym do mózgu, organu generującego zachowanie, emocje, a więc także cierpienie. Dzięki takim technologiom jak rezonans magnetyczny czy tomografia komputerowa wiemy, że dzielimy ze zwierzętami (przynajmniej ze ssakami i ptakami) podobne podstawowe doświadczenia i odczucia emocjonalne, w tym oczywiście cierpienie.

Ważnym pojęciem dla rozumienia cierpienia zwierząt jest pojęcie dobrostanu (ang. welfare, well-being), albowiem to właśnie brak dobrostanu zwierzęcia możemy nazwać cierpieniem.

O prawach zwierząt pisano już pod koniec XIX wieku, ale szersze opracowanie pojawiło się dopiero w drugiej połowie XX wieku. Ruch na rzecz zwierząt rozwija się lawinowo, chociaż nie jest jednolity. Człowiek chce coraz więcej wiedzieć o potrzebach zwierząt, definiując także ich cierpienie (nie tylko fizyczne, ale i psychiczne).

Jednak, przy każdym podjętym działaniu, nawet takim, a może szczególnie takim, które zajmuje się trudnymi problemami  należy widzieć nie tylko doraźne, krótkoterminowe cele, ale i te , które będą późniejszą ich kontynuacją.

Krakowskie dorożki pojawiły się na Rynku Głównym dokładnie 3 marca 1855 roku. Wtedy jeszcze nie były jednak dorożkami. Nazywano je fiakrami. Były to przedsiębiorstwa przekazywane rodzinnie, z ojca na syna. O zwierzęta dbano, bo taka była tradycja.

Dzisiaj, zamiast fiakrów, pojawiły się na Rynku Krakowskim, karoce, które z kompletem pasażerów potrafią ważyć nawet tonę. Wyposażona każda z nich jest nie tak jak dawniej w hamulec na korbę, lecz w działający natychmiast hamulec hydrauliczny. Koła osadzane są na osiach na łożyskach. W ostatnich latach chyba wszyscy dorożkarze wymienili pojazdy, a każdy powóz to wydatek rzędu 30-40 tysięcy złotych. I taką karocę obowiązkowo muszą ciągnąć dwa konie. W Krakowie popularne są konie typu sztumskiego, a więc duże, ciężkie, i nieco smuklejsze typu śląskiego, hodowane dawniej dla wojska, by mogły ciągnąć armaty, wozy z amunicją itp. Konie mają specjalne paszporty, w których opisana jest ich historia. Za parę dobrych koni trzeba zapłacić 15 tysięcy złotych, a niektórzy dorożkarze mają ich nawet po cztery pary. Porządna uprząż dla pary koni to kolejne 4 tysiące. Kowal co miesiąc bierze za podkucie jednego zwierzęcia 200 złotych, na paszę z witaminami trzeba wydać kolejnych kilkaset złotych.

Członkowie Krakowskiego Stowarzyszenia Obrony Zwierząt podjęli akcję likwidowania krakowskich dorożek. Na jednej z pierwszych sesji rady miasta pojawiła się uchwała, w której wymieniono termin ostatecznego zamknięcia krakowskiego dorożkarstwa na grudzień bieżącego roku. Uchwała nie została przegłosowana i upadła.

Wprowadziłam do uchwały poprawkę, która miała przyjąć okres paroletniej karencji dla likwidacji dorożek.  Było to zgodne z założeniem, że w każdej działalności należy widzieć cele nie tylko doraźne, ale te, które będą ich kontynuacją. Dorożkarze wiedzieliby, że będzie to czas ostateczny i po nim nastąpi likwidacja. Trudno sobie wyobrazić zamknięcie dorożkarstwa natychmiast. Inaczej rozwiązano problem w innych miejscach. Przykład: oto proszę: zwierzęta z Wysp Książęcych zamieszkują  specjalnie przygotowane w tym celu schroniska, ponieważ o to zadbano likwidując dorożkarstwo.

W omawianej uchwale krakowskiej nie pojawił się podstawowy element związany z dobrostanem zwierząt, a więc sugestia, co powinno stać się z końmi, po natychmiastowym zakazie używania dorożek. Pytanie: czy można wymagać od właścicieli, aby ich konie były w doskonałym stanie bez pracy. Szacowany koszt miesięczny utrzymania konia we własnej stajni waha się od 350,00 zł do 500,00 zł. Są to oczywiście kwoty orientacyjne, ponieważ ceny poszczególnych produktów np. siania, słomy, owsa, sprzętu, suplementacji itp. mogą się znacząco różnić.  Dla wielu rodzin z podkrakowskich wsi dorożki były sposobem zarobkowania, po prostu pracą dorożkarzy.

W uchwale zaproponowanej Radzie Miasta przez Krakowskie Stowarzyszenie  Obrony Zwierząt nie było perspektywicznego myślenia, obejmującego wiele aspektów problemu.

A niektóre, w imię wyższości dbania o konie, zupełnie zostały pominięte. Zabrakło myślenia, że w jakiejkolwiek działalności, nawet tej najbardziej szlachetnej widzieć należy nie tylko cele natychmiastowe, ale te dalsze, które będą konsekwencją. I niestety stało się tak, że uchwała nie uzyskała, po burzliwej dyskusji, poparcia.

Jesteśmy więc, w punkcie wyjścia.

Jedzenie to nie śmieci.

Produkcja żywności na świecie sięga co roku 4 mld ton,  z tego około jedna trzecia ląduje w śmietniku.  Jak podała, w zeszłym roku,  Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) 870 milionów ludzi na świecie cierpi z powodu głodu, a dwa miliardy jest niedożywionych. Autorzy bilansu apelują do rządów państw o uwzględnienie walki z marnotrawieniem żywności.

We wrześniu 2021 roku powstał w Polsce raport Instytutu Ochrony Środowiska, który oszacował skalę marnotrawstwa żywności w kraju na 5 mln ton rocznie, co w skali Europy lokuje nas w czołówce (90 mln ton jedzenia, które nie zostało skonsumowane, na 746 mln ludności). Jak się okazało, co pokazuje wspomniany raport zaledwie 40 proc. konsumentów zagląda do lodówki przed wyjściem na zakupy, a 50 proc. dokonuje spontanicznych zakupów spoza wcześniej ustalonej listy. W efekcie do kosza trafiają gotowe posiłki (70 proc. wyrzucających jedzenie wskazało tę kategorię), pieczywo (63 proc.), przejrzałe owoce (57 proc.).

Dwa lata temu powstała ustawa o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności, która  określiła zasady postępowania z żywnością oraz obowiązki sprzedawców żywności w celu przeciwdziałania marnowaniu żywności oraz negatywnym skutkom społecznym, środowiskowym i gospodarczym wynikającym z marnowania żywności. Celem było między innymi  wsparcie działalność charytatywnej, aby jedzenie, zamiast na śmietnik, trafiało do osób potrzebujących. Niestety, cel ten nie został w pełni osiągnięty, z powodu nie najlepszych przepisów. Jak się okazało, z raportów organizacji pozarządowych, w 2020 r. otrzymały one 18,5 tys. ton żywności, natomiast według sprawozdań sprzedawców żywności wynika, że masa zmarnowanego jedzenia wyniosła 49,7 tys. ton Różnica jest kolosalna – to ponad 31 tys. ton. Bardziej obrazowo to około 300 wagonów kolejowych żywności wywiezionych na śmietnik.

Powstaje więc podstawowe pytanie: co można zrobić, nawet na poziomie samorządu, aby przeciwdziałać marnowaniu jedzenia. I tutaj, w wielu miejscach na świecie dzieją się różne rzeczy.
Seattle, miasto położone w północno-zachodnich Stanach Zjednoczonych i zamieszkałe przez około 650 000 mieszkańców, poddaje recyklingowi 56% wszystkich odpadów.

W 2015 roku wprowadzono tam zakaz wyrzucania do śmieci resztek jedzenia. Zasada jest prosta: jeśli w pojemniku na śmieci ogólne co najmniej 10 proc. odpadków będzie stanowić żywność lub rzeczy nadające się do recyclingu, trzeba będzie płacić karę. Mieszkańcy domów jednorodzinnych dostaną 1 dolara więcej w rachunku, a zarządca domu mieszkalnego po dwóch ostrzeżeniach zapłaci 50 dolarów – tak samo w przypadku nieruchomości komercyjnych. Żywność trzeba po prostu wyrzucać do kompostowników: własnych ustawionych na podwórku lub pojemników na kompost, które dostarczają firmy zbierające odpady. Obowiązek podpisania umowy na taki pojemnik był i dotychczas. Nie było jednak obowiązku wyrzucania jedzenia (zwykły tam trafiać odpady zielone: trawa etc.). Interesujące jest to, że wtedy 74% mieszkańców poparło go projekt.

W Polsce odpady segregujemy na cztery frakcje: szkło, metale i tworzywa, papier oraz bioodpady. Bioodpady (także odpady bio, śmieci biodegradowalne) to odpady organiczne powstające w naszych domach z resztek jedzenia lub roślin. Ulegają one naturalnemu procesowi rozkładu (biodegradacji). Wybrane resztki organiczne można wykorzystać do produkcji kompostu, który zwiększa żyzność gleby lub biogazu, z którego można wytworzyć energię. Zgodnie z zasadami segregacji, odpady biodegradowalne należy wyrzucać do brązowego pojemnika na odpady. Bioodpadów nie należy wyrzucać do pojemnika w torebkach lub workach foliowych. Aby nie zanieczyścić pozostałych bioodpadów tworzywem sztucznym, można używać toreb i opakowań papierowych. Najlepiej takich, które już mamy w domu, np. po pieczywie lub ze starej gazety. Sprawdzą się także worki kompostowalne.

Powstaje pytanie: czy miasto może zaproponować własne pomysły związane z ograniczeniem marnowania żywności. Pisałam już parokrotnie o rozwijającej się w Krakowie sieci lodówek, ale to wciąż jest działanie na mikroskalę, prawie nie zauważalną. Potrzebujemy akcji większej. Może pomysł powstanie, jeśli sprawę potraktujemy z uwagą, na którą zasługuje.

Krótka opowieść o moich psach.

Czym jest pies (a może kim?) Zapewne antonimem samotności,  smutku, ale i beztroski, braku odpowiedzialności. Pies wymaga uwagi, troski;  jest odłożonymi wyjazdami, odwołanymi spotkaniami, spacerami z naszym bólem gardła i katarem. Tak jest.

Nasz pierwszy pies, a było ich cztery, pojawił się w 2000 roku. I był to jedyny pies zakupiony u hodowcy. Był prezentem dla naszego syna. Była to śliczna, paromiesięczna sunia, rasy bokser. Nazywała się Etiuda, potem zwana Etką. Popełniliśmy wiele błędów wychowawczych, ale zapewne jest to norma, przy pierwszych doświadczeniach z czymkolwiek i po raz pierwszy błędy się popełnia. Ale Etka wszystko wytrzymała. Była nasza partnerką wypraw w góry, nad morze. Kupowaliśmy auto większe, aby ona zmieściła się w nim. I tylko z nią wybraliśmy się na psi konkurs piękności. Nie dostała najwyższej noty, bo okazało się, że była za duża, ponad psią normę piękności. Wtedy tez stwierdziliśmy, że te wszystkie konkursy piękności psiej są bardzo głupim pomysłem i że już nigdy i nigdzie.

Tak więc Etka dorastała z naszym synem. Była to duża „bokserka”, z która postanowiliśmy odbyć szkolenie. Jak się okazało, nie była przodującą uczennicą. No cóż. Pani prowadząca szkolenie powiedziała, że :jak na boksera” to idzie nam całkiem nieźle. Nie była więc nasza Etka przykładną intelektualistką, ale była psem łagodnym, przyjaznym, obdarzonym przez nas miłością do pierwszego psa, jakby podstawową miłością do pierworodnego. Miała poczucie humoru, co było dla nas odkrywcze. I zmarła, kiedy mała 10 lat. Schowała się pod moje biurko i po prostu umarła. Pochowaliśmy ją nocą, zawiniętą w duży koc, w głębokim dole.

Dom bez psa jest pusty. Już nie tylko tutaj mowa o pustych miskach, porzuconych zabawkach, braku sapania, oddychania, zapachu psa, ale o aspekcie przemijania, braku.

I pojawił się , że schroniska, Omar – duży młody pies i oczywiście rasy bokser. Ukochany pies naszego syna. Znaleziono go przy Rondzie Matecznym w Krakowie. Nie wiadomo, czy komuś uciekł, czy ktoś go wyrzucił; w każdym razie był w Fundacji, która zajmuje się psami rasy bokser i był do wzięcia. Wzięliśmy go, ponieważ nie do wytrzymania jest …pustka w domu, brak sapania psa, chrapania, bezczynne, niewykorzystywane miseczki. Został więc Omar z nami. Były to fajne, wspólne lata.  Nie piszę o wspaniałych latach, o naszych spacerach, bo to oczywiste. Napisze o śmierci, bo w zasadzie każda śmierć jest taka sama, a jednak inna. Omar zaczął chorować niezauważalnie: potykał się, stawał, miał kłopoty ze wstawaniem. Trudno go było zdiagnozować. Znalazłam program europejski na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Powiedziano mi, że tam pracuje dobry specjalista od spraw neurologicznych u zwierza. Pojechaliśmy z Omarem do Wrocławia. Okazało się, że ma w głowie gronkowca. Mnóstwo lekarstw. Pachniał chemią. Było jednak raczej gorzej, niż lepiej. Znalazłam wiadomość o weterynarzu homeopacie z Częstochowy, a więc pojechaliśmy do Częstochowy. Omar zaczął brać lekarstwa homeopatyczne. Było nieco lepiej, ale na krótko. Pewnego poranka nie mógł wstać. Wezwaliśmy weterynarza. Okazało się, że tym razem serce nie wytrzymało i Omar zmarł. Pochowaliśmy go na cmentarzu dla zwierząt w Ropczycach.

Śmierć psa trzeba zgłasza ć do fundacji, z której przyszedł. Tam, przyjmują do wiadomości, ale też i zaraz podsuwają potrzebę znalezienia domu dla innych porzuconych, znalezionych, odebranych oprawcom etc. I był tam Magnus, zwany Bubą. Pies po przejściach, z urwanym w połowie uchem. Mówiono nam, że jest to pies niełatwy, bardzo źle nastawiony do innych psów. Krążyła opowieść, że może był wykorzystywany do walki psów. W każdym razie rodzina zdecydowała, że go bierzemy. Zdaje mi się, po latach, że był to najbardziej bystry z naszych psów. Buldog angielski. Bystrzak po prostu. Oglądał z nami telewizję, brał aktywny udział w oglądaniu tego, co było na ekranie, reagował przy płaczu ludzkim, interesowały go telewizyjne zwierzęta. Twierdziłam, ze miał ogromny, intelektualny potencjał. Chciał się uczyć. Bawiło go to. Rozpoznawał ludzi. Miał swoich faworytów, cieszył się na przyjście ulubionych gości. I jakaż to była radość. Podskakujący buldog angielski – widok godny zapamiętania. Niestety Magnusa dopadł rak, który się rozsypał po całym Magnusie. I niestety, był to ukochany buldog, dla którego zrobiliśmy rzecz naprawdę najtrudniejszą: postanowiliśmy poddać go eutanazji. Teraz powinnam napisać, jaka to naprawdę trudna decyzja i jak bardzo humanitarna. Widok cierpiącego psa, jak i człowieka wywołują najsilniejsze emocje. Piszę właśnie tak: najpierw wymieniając psa, a potem człowieka. Psu można pomóc w takiej sytuacji, człowiekowi, zgodnie z obowiązującym prawem –nie.

Cierpienie Magnusa było paromiesięczne. Nie mógł wstawać, wchodzić na schody, Umierał parokrotnie, potem wstawał, potem znów się dusił. Bezradność, brak lekarstw, bark nadziei na poprawę. Umarł, trzymany przeze mnie w objęciach. I stał się Magnusem w urnie. A urna stoi.

Paromiesięczny brak dreptania psa, sapania, konieczności spacerów w śnieżnej zadymce (bo trzeba). Puste miski i brak spacerów z psem, a poza tym tu i ówdzie zdjęcia psów tęskniących za domem.  I pojawiła się u nas mała buldożka francuska. Maleńka. Wzięta z interwencji z dzikiej hodowli psów, takiej, gdzie psy są maszynkami do rodzenia szczeniąt. Nasza mała była trzymana przez całe życie w klatce. Kiedy ją wzięliśmy, była chuda, z wygiętym kręgosłupem i wiszącymi sutkami. Zalękniona tak bardzo, że nie mogliśmy się do niej zbliżyć. Kuliła się ze strachu. Ludzie, którzy byli na miejscu i zabrali maltretowane psy mówili, że zrobiono jej bardzo niefachowo cesarskie cięcie,. Prawie, że umierała. Jest to pierwszy pies, który nie umiał się bawić zabawkami, nie wiedziała, że za piłeczka trzeba popędzić. Rozpacz wielka. Jest u nas od prawie dwóch lat. Dalej boi się, kiedy do niej podchodzę. Nie opuszcza mnie na krok. Jestem jej nadzieją, ochroną. Ostatnio została sama w innym, niż ja pomieszczeniu. To już sukces. Stała się tłuściutka, mieszka w ciepłym pomieszczeniu i nie musi fabrycznie rodzić szczeniąt. Dużo pracy przed nami. Wczoraj zajęła się nie własnymi łapkami, ale piłeczką na sznurku. Zobaczymy, co będzie dalej.

Taka to króciutka opowieść o moich psach J

Jazzowy Kraków

W każdym lub prawie każdym życiorysie najwybitniejszego, polskiego muzyka czy wokalisty  jazzowego musi pojawić się Kraków. Tak po prostu jest. Urodzili się w Krakowie, uczyli, zaczynali karierę, czy też ją  kontynuowali, a potem wyjeżdżali gdzieś tam w Polskę, albo w świat.

Tutaj, w naszym mieście, powstawały najstarsze kluby jazzowe, koncerty, festiwale. I chyba nikt nie ma wątpliwości, że Kraków jest stolicą nie tylko polskiego jazzu, ale i europejskiego. Jeśli to, co napisałam brzmi nieco narcystycznie to wypadałoby poprzeć taką deklarację o pionierskiej roli miasta kilkoma przykładami. Już w 1926 roku powstało w Krakowie pierwsze Stowarzyszenie Jazzowe. W latach trzydziestych podjęto próby uczenia jazzu w szkole muzycznej im.Wł.Żeleńskiego. W czasie okupacji  na ulicy Sebastiana była kawiarnia, gdzie  grali, w niedzielne przedpołudnia,  muzycy jazzowi, którzy kopiowali repertuar swingowy z amerykańskich płyt. Po wojnie zainteresowanie jazzem nie zaniknęło, a wręcz odwrotnie – nasiliło się. Pod koniec 1945 roku powstał pierwszy studencki zespół jazzowy. Organizacją, która przyczyniła się do powojennej popularyzacji tej muzyki była YMCA (Yong Men s Christian Association). Wielu muzyków, po wojnie, zamieszkało w Krakowie. W Warszawie Leopold Tyrmand zorganizował jazz-klub w 1946 roku, a podobny zaczął działać w Krakowie już w 1947.

W Krakowie, w 1954 roku, powstał pierwszy w Europie, a drugi w świecie (po Newport Jazz Festiwal na Rhode Island w USA) festiwal Zaduszki Jazzowe. Spotkanie zorganizowano w szkole podstawowej pod pretekstem imprezy mającej wesprzeć Komitet Rodzicielski. Festiwal w tym roku świętował swoją 66 edycję.

W 1960 roku powstał studencki klub „Pod Jaszczurami”, gdzie  grywał zespół Andrzeja Kurylewicza. Klub ten stał się centrum krakowskiego jazzu, po zamknięciu legendarnego Jazz-Klubu „Helikon”, który znajdował się przy ulicy św.Marka.

Bardzo popularnym zespołem na krakowskiej scenie jazzowej w latach 80. był zespół Spectrum Session Ryszarda Styły, w którym grało wielu wybitnych muzyków. Wtedy to dużym zainteresowaniem cieszyły się solowe recitale Krzysztofa Ścierańskiego.

W 1956 roku „Echo Krakowa” zorganizowało pierwszy konkurs zespołów jazzowych.

Zaczynali tutaj swoje kariery muzycy wybitni, których trudno pominąć: Tomasz Stańko, Adam Makowicz, Wojciech Karolak, Komeda, Andrzej Trzaskowski, Andrzej Kurylewicz., Jan Jarczyk, Janusz Stefański, Wanda Warska, Jan Boba, Jan Kudyk, Tadeusz Wójcik, Zbigniew Seifert, Janusz Muniak, Janusz Grzywacz, Marek Stryszowski, Jarek Śmietana, Adzik Sendecki, Adam Pierończyk  i bardzo, bardzo wielu innych, których można by wymieniać na kilku kolejnych stronach tekstu. Wymieniłam niewielu muzyków, którzy przyszli mi teraz do głowy i bardzo przepraszam tych, których nie wspomniałam.

W Krakowie uczy się jazzu od wielu lat w Akademii Muzycznej  i prywatnej Krakowskiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Sa tutaj wspaniałe festiwale: Summer Jazz Festival, Festiwal Jazzowy Starzy i Młodzi, Krakowska Jesień Jazzowa, ale także i takie, nieco inne w założeniu, które wspierają młodych ludzi chcących zajmować się jazzem: Międzynarodowy Festiwal i Konkurs Jazz Juniors; Międzynarodowy Jazzowy Konkurs Skrzypcowy im. Zbigniewa Seiferta, Konkurs, Międzynarodowy Jazzowy Konkurs Gitarowy im. Jarka Śmietany.

Kraków nie jest miastem anonimowym na mapie światowego jazzu. Przyjeżdżają do nas najwybitniejsi muzycy i wokaliści światowej marki. W mieście jest wiele klubów jazzowych. o których piszą światowe media.

Odbyła się, już po raz czternasty,  impreza zorganizowana przez Urząd Miasta  pod tytułem Noc Jazzu. W trakcie tej szczególnej nocy, prezentowane były różne gatunki jazzu, w wykonaniu mniej lub bardziej znanych artystów z kraju i całego świata..

Jest coraz więcej knajp i klubów, do których zapraszani są tacy muzycy, których do niedawna nikt by się nawet nie spodziewał.

O znaczeniu Krakowa w historii polskiego, czy nawet europejskiego jazzu powstało dużo publikacji i książek.

Życzmy więc miastu, aby pielęgnował muzykę jazzową, a tym samym muzyków i wokalistów, ponieważ jest to, o czym może Państwo nie wiedzą, jeden z symboli Krakowa, bo Kraków równa się jazz.