Niebieska Karta

W wielu miejscach można spotkać informacje dotyczące tzw. „Niebieskiej Karty”. Jednak kiedy badano stan wiedzy na niniejszy temat okazało się, że bardzo wiele osób nie wie, co to jest, kto ją może zakładać i w jakim celu.

„Niebieska Karta to” dokument, który wskazuje i opisuje przemoc w rodzinie. Do tej pory mogli ją zakładać tylko pracownicy socjalni i policjanci. Teraz uprawnienia do wypełniania niebieskiej karty dostali także nauczyciele.

            „Niebieska Karta” jest procedurą szczególną stosowaną w  sytuacjach przemocy, która została uregulowana w Rozporządzeniu Rady Ministrów z dnia 13 września 2011 roku. Jest dokumentem służbowym wypełnianym w przypadku stwierdzenia przemocy w rodzinie i służy dokumentowaniu faktów związanych z przemocą w danej rodzinie, ocenie zagrożenia dalszą
przemocą, oraz jako dowód w sprawach sądowych.

„Niebieska Karta” może zostać założona przez policję i  Gminną Komisję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych a także, jak pisałam wyżej,  przez nauczycieli.

Należy jednak pamiętać, że wszczęcie procedury Niebieskiej Karty nie jest równoznaczne z zawiadomieniem o popełnieniu przestępstwa. Niebieska Karta dokumentuje sytuację, stanowi ważny dowód w sprawie karnej. Jednak aby sprawca został ukarany, potrzebne jest co do zasady złożenie zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa. Wyjątek stanowi sytuacja, gdy policja lub prokurator zajmą się sprawą z własnej inicjatywy. Ponadto po wypełnieniu „Niebieskiej Karty” sytuacja w rodzinie będzie stale podlegała kontroli.

Dokumentacja „Niebieskie Karty” dla policji jest informacją, że w danej rodzinie dochodzi do przemocy. Dzielnicowy ma obowiązek nie później niż w ciągu 7 dni skontaktować się z daną rodziną, jest zobligowany do  pozpoznania sytuacji i jej systematycznego monitorowania a także do udzielania pomocy w trakcie comiesięcznych wizyt.

 Procedura wszczynana jest w sytuacji, gdy zaistniały podejrzenia stosowania przemocy wobec członków rodziny lub w wyniku zgłoszenia dokonanego przez członka rodziny lub przez osobę będącą świadkiem przemocy w rodzinie.

Najwyższa Izba Kontroli ma zastrzeżenia do Niebieskiej Karty. Zdaniem kontrolerów nie do końca działa tak, jak powinna. NIK zwrócił uwagę na to, że procedury są często zbiurokratyzowane i długo trwają. To zniechęca ofiary bicia i poniżania. To jest jedna strona zastrzeżeń. Innym problemem, powodującym to, że na przykład nauczyciele niezbyt chętnie korzystają z możliwości założenia „Niebieskiej Karty” jest, jak sami twierdzą, obawa nadużyć. Samo zgłoszenie tego, że coś złego dzieje się w domu konkretnego dziecka nie jest oczywiście niczym nieodpowiednim czy
krzywdzącym. Jednakże założenie „Niebieskiej Karty” uruchamia procedurę, która może napiętnować także i niewinnych opiekunów dziecka. Dzieje się tak, ponieważ kiedy dziecku zostanie założona „Niebieska Karta”, jego rodzina trafia pod specjalną obserwację. Oczywiście rozsądni pedagodzy nie powinni popełniać nadużyć, lecz przecież są i tacy, którzy zbyt szybko oskarżą rodziców czy opiekunów o niewłaściwe metody wychowawcze, czy też o przemoc wobec dzieci. Nic więc dziwnego, że nowe uprawnienia nauczycieli wzbudzają wiele kontrowersji.
Będą bowiem wymagały od pedagogów podwójnej czujności i roztropności przy rozstrzyganiu poszczególnych przypadków.

Poza „Niebieską Kartą” funkcjonuje także „Niebieska Linia”, czyli telefoniczne Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie.
W Krakowie nie ma, „Niebieskiej Linii”. Jest jedynie w Warszawie – trzeba zadzwonić-0-801-12-00-02 i tam otrzymamy numery telefonów krakowskich Ośrodków Interwencji Kryzysowej.

Wiele telefonów zaufania w czasie świąt i niedziel nie działa lub funkcjonuje w określonym, ograniczonym czasie. Pozostaje zatem policja.

W czasie świąt, sobót i niedziel jest najwięcej interwencji w sytuacjach związanych z przemocą w rodzinie. I właśnie wtedy poszkodowani mają problem z uzyskaniem pomocy.

Na stronie „MagicznyKrakow.pl” jest bardzo dużo informacji, ale nie ma tej, gdzie zadzwonić i kogo poprosić o pomoc w sytuacjach związanych z przemocą w rodzinie.

 

Kadencyjność czy dożywocie.

Ludzie zrozumieli, że mają coraz większy wpływ na władze samorządowe. W obecnej kadencji samorządu (2010–2014) tylko do września br. mieszkańcom udało się w drodze referendum odwołać dziewięciu wójtów, burmistrzów i prezydentów miast (Bytomia i Elbląga) oraz cztery rady gmin. W 85 gminach zorganizowano 111 referendów. Ważnych było tylko 16. Niska frekwencja, brak pieniędzy i środków na kampanię informacyjną – to główne przyczyny porażek tych, którzy organizują referenda. Owe plebiscyty lokalne – w przypadku naszego kraju – najczęściej kończą się porażką organizatorów. Koszt na mieszkańca gminy uprawnionego do głosowania, w której przeprowadzone jest referendum, waha się od 0,41 do 15,53 zł (płaci za to samorząd, budżet państwa finansuje tylko komisarza wyborczego). Nieważne referenda kosztowały gminy w ostatniej kadencji ok. 2,1 mln zł. Dla porównania referenda ważne kosztowały ok. 700 tys. zł.

Tematem, który, bezpośrednio się wiąże z coraz częściej występującymi referendami jest kadencyjność władz na wszystkich szczeblach. Niedługo może stać się tak, że tuż po wyborze prezydenta, wójta, sołtysa czy radnych przegrany kandydat, kandydaci zaczną przygotowania do referendum.  Preteksty leżą na ulicach: tak więc można na każdy temat: dzieci sześcioletnie do szkół (tak-nie), budujemy stadion (tak-nie); organizujemy igrzyska (tak-nie), podwyższamy podatki od nieruchomości (tak-nie). Tematy można mnożyć w nieskończoność. A gdyby tak wprowadzić kadencyjność władz?Zmniejszyłoby to zapewne zapotrzebowanie na referenda. Byłoby z góry wiadomo,że prezydent, wójt, sołtys będą sprawowali władzę dwie kadencje i odejdą: w chwale lub w zapomnieniu, ale potem, po przerwie będą mogli powtórnie ubiegać się o stanowisko. Przecież w większości za referendami stoją potrzeby zmiany, ale także i czyjeś ambicje.

Kadencja powinna trwać najwyżej 5 lat . Dwie kadencje są czasem na tyle znaczącym, że można podjąć bardzo wiele dobrych decyzji i rozwinąć miasto, wieś, miasteczko, albo i spowodować regres. Kadencyjność dotyczy między innymi władz uczelnianych, gdzie rektorów obowiązują kadencje. Tak także bywa w korporacjach, gdzie istnieje konieczność wymiany szefów, ponieważ, jak twierdzą specjaliści od zarządzania, nowy prezes, dyrektor – to inne, świeże spojrzenie na możliwości rozwoju instytucji czy firmy.

Zarządzanie miastem, miasteczkiem lub wsią przez 15-20 lat jest niedobre. Słyszę wielokrotnie argumenty, że może i dobra kadencyjność w dużym mieście, ale na wsi to już nie. Tam osób nadających się do sprawowania władzy jest mniej. Nie akceptuję tych argumentów. Uważam, że to właśnie kadencyjność władz może pobudzić aktywność obywatelską mieszkających tam ludzi.

Peter Drucker– ekspert do spraw. Zarządzania, badacz procesów organizacji i zarządzania profesor Katedry Nauk Społecznych i Zarządzania Uniwersytetu w Claremont w Kalifornii pisał, że szef, prezes, lider powinni być wymieniani co sześć lat.

Od czasu wprowadzenia w Polsce w 2002 roku bezpośrednich wyborów przez trzy kadencje rządzi w Polsce aż trzy czwarte szefów gmin i miast. Powstaje wiele pytań, chociażby i takich, o jakich pisał Drucker. W kontekście samorządowym brzmieć one mogą nieco inaczej: Czy liderzy nie wypalają się, czy miasto zarządzane przez tego samego człowieka nie grzęźnie w nepotyzmie, układach personalnych, tworzenia dworu zaufanych etc. Kiedy widzimy opinię mieszkańców, którzy mówią, że jest dobrze, albo, że jest nie najgorzej – to można zapytać, czy nie byłoby bardzo dobrze wtedy, kiedy zostałoby odświeżone widzenie problemów miasta, gminy przez osobę nową?

Pytań jest coraz więcej. Wydaje się jednak, że to ruch społeczny może wpłynąć na zmianę legislacyjną. W kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego jest przygotowywana zmiana ustawy o samorządzie terytorialnym, która ma za zadanie wzmocnić znaczenie i rolę mieszkańców. Jednak nie ma w niej mowy o wprowadzeniu kadencyjności władzy, ale wręcz odwrotnie są koncepcje aby ograniczyć możliwość organizowania referendów. Przeciwnikiem kadencyjności jest oczywiście Związek Miast Polskich, który został utworzony przez prezydentów miast i miasteczek (obecnie do związku należy 313 miast). Jeśli więc nic się w najbliższej przyszłości nie zmieni wypada jedynie z wielką konsekwencją walczyć o budżety partycypacyjne i obronę funkcjonowania referendów. To nam pozostaje. Ponieważ, jak się wydaje grozi nam w bardzo wielu przypadkach dożywocie władz.

Zielone jabłuszko.

No i znów wszystko dzieje się, jak w kalejdoskopie. Po pierwsze PIS zrobił w Krakowie prezent dla urzędującego prezydenta. A dlaczego? Sprawa oczywista: pan Andrzej Duda stając się rzecznikiem PISu uzyska znaczącą rozpoznawalność (a przecież jest to podstawowy i właściwie jedyny wskaźnik zwycięstwa w wyborach). Ludzie nie chcący głosować na PIS zwrócą się.. no właśnie ku komu. Jeśli PO nie zawalczy i nie poprze swojego kandydata – jej wyborcy (a jest już ich coraz mniej) poszukają kogoś innego i zyska (jak zwykle zresztą) urzędujący prezydent. Zdawałoby się, że oczywistym zagrożeniem byłby dla panującego prezydenta (jak pokazują sondaże) Jarosław Gowin – tutaj jednak coraz wyraźniej widać, że poszedł on w stronę polityki ogólnokrajowej. Czemu ja osobiście się dziwię. Walka na froncie krajowym to czysta i dość chybotliwa gladiatorska przepychanka, a prezydentura miasta to dożywotnie, spokojne bycie królem (z mniej lub bardziej lojalnym dworem). Front ogólnopolski to zwycięstwa, ale też i bolesne porażki. A tutaj na zapiecku cisza i spokój. I wbrew pozorom, wiele rzeczy do zrobienia. W mieście można wprowadzić wiele spraw, które w wymiarze ogólnokrajowym zapewne się nie udadzą. Zresztą Gowin doświadczył tego, jak nie można przeprowadzić spraw, które wydawałyby się oczywiste i przynoszące korzyść państwu. No cóż popatrzymy. Wszystko zacznie się dziać coraz szybciej.  

Współpraca z kobietami.

Piszę dzisiaj o pracy z kobietami. Mój syn pytał ostatnio, czy lubię pracować z kobietami. Zastanowiłam się nad tym. Do tej pory lubiłam. Do tej pory, chociaż bywało różnie, ale ceniłam sobie kompetencje, brak małostkowości etc. Pracowałam z tymi, z którymi chciałam. I nagle przyszło mi na współpracę z osobami, których nie znałam.

Rozlazło się to wszystko. Na razie jeszcze nie rozlało, ale kompletnie rozlazło.

Dzisiaj wreszcie potrafiłam zdefiniować, dlaczego przebywamy na spotkaniach od paru miesięcy i prace idą nader powolnie. Zobaczyłam przyczynę. Prace nie idą, ponieważ nie ma lidera. Dlaczego nie ma?

Odpowiadam (po konsultacjach z mężczyznami, którzy uznali diagnozę za prawidłową). Mężczyźni bardziej, niż kobiety pracują posługując się instynktem. Są bliżej natury. Zakładam i taki mam zamiar – nikogo nie obrażać, nie być złośliwym, cynicznym etc. Tak więc mężczyźni w kontaktach z innymi mężczyznami posługują się instynktem, przeniesionym wprost ze świata zwierząt. Kiedy (z całym szacunkiem) idę na spacer z moim psem. On, duże zwierzę, wie kogo powinien ominąć, a komu może się postawić, na kogo warknąć, a z kim nie ma szans. Kobiety, z całym szacunkiem zgubiły tę właściwość. Straciły węch i orientację. Ominęły, czy pominęły ten etap i są gdzieś wyżej. Jaki jest tego efekt: ano nie wiedzą z kim można podjąć walkę, kogo należy ominąć, z kim zawrzeć doraźny pokój, a kogo zostawić na potem. Cały czas piszę o relacjach w stadzie tylko i wyłącznie kobiecym. Kiedy w grę wchodzą mężczyźni – kobiety przyjmują zgoła inne taktyki, które tutaj pominę.

Tak więc zagubiłyśmy się w gąszczu nieporadności i w efekcie – efektu może nie być.

Dla mnie ta nowa obserwacja jest trudna do zrozumienia. I w dalszym ciągu chcę myśleć, że jest ona przypadkowa, a nie wskazująca na prawidłowość, której do tej pory nie zauważałam.

Sondaże przedwyborcze.

Krakowska Gazeta Wyborcza zrobiła w czwartek 21 listopada sondaż przedwyborczy, kto jest i  w jakim zakresie nominowany do bycia prezydentem w Krakowie. Tak naprawdę był to sondaż nie „przydatności prezydenckiej”, ale popularności. Okazało się, że panujący prezydent, któremu – jako aktualnie rządzącemu  (jak mówią specjaliści od sondaży i PR) zawsze przypada 20% „na wejściu”, przy ogromnej pracy pijarowskiej, jaką otrzymuje (otwierając już prawie wszystko, co powstaje w Krakowie) jedynie 29% mieszkańców (ankietowanych !) przyznało prawo do bycia prezydentem w następnej kadencji.

Zaskoczeniem jest wysokie 18% poparcie dla Jarka Gowina. I myślę, że i moje 5% poparcie jest zaskoczeniem. Proszę zauważyć: nie ma mnie na żadnym plakacie, które oferuje jakąkolwiek (!) imprezę dla miasta. Jeśli nawet cokolwiek się pisze o mojej  działalności – to dość często występuje to pod enigmatyczną nazwą zbiorową „Rada podjęła decyzję etc”. Jeśli coś jest kiepskie i zdaje się nie będzie popularne wśród mieszkańców – to najczęściej winna jest rada miasta (ciało zbiorowe w ilości 43 egzemplarzy), jeśli zaś coś jest udane i rokujące dobre nastawienie – to jest autorstwem urzędu (czytaj prezydenta). Tak więc mój start, który opierał się na tym, że moją aktywność zauważono w „ciele zbiorowym” – to cud jest.

Bycie prezydentem, posłem – pozwala na większą obecność w mediach, na obecność codzienną prezydenta (który już nie jest, jak bywało poprzednio „prezydentem miasta” i nazwisko, ale odwrócono kolejność – pod nazwiskiem pisze się „prezydent miasta” różnica niby niewielka, ale jakże zasadna: prezydentura jest czasem przechodnim: dzisiaj jest X jutro Y, ale nazwisko – pod którym jest funkcja to mniej więcej jak : Ludwik XIV – Król Francji), obecność medialną ogólnopolską posłów etc. Tak więc ja, jako 1/43 – w sondażu to całkiem nieźle. Jak na początek. Tyle o konkursie popularności.

A jak z „przydatnością”? A to już całkiem inaczej. Z grupy sześciorga tak naprawdę o funkcjonowaniu miasta, jego potrzebach, stanie wiedzą zaledwie dwie osoby. A jakie organizacje społeczne funkcjonują w mieście, jak wygląda zaangażowanie mieszkańców, kogo zapytać o co – to śmiem twierdzić tylko jedna.

Jednak okazuje się, że to już zupełnie inna sprawa: tego się nie dostrzega. I polityka jest, na życzenie mieszkańców, wciąż obecna. Niby z jednej strony nie chcemy upolitycznionych prezydentów (i zaraz ten element „odpolitycznienia” znajdzie się u wielu kandydatów),  z drugiej zaś nie patrzymy na preferencję, zdolności, wiedzę o mieście. I jestem przekonana, że w Krakowie wygrałaby wybory Anna Dymna, czy też Jerzy Stuhr, chociaż nie jestem pewna, czy Krzysztof Penderecki  (mam nadzieję, że nie Dorota Rabczewska). Znakomici, sprawni  menadżerowie funkcjonujący w wielu firmach, którzy mogliby  być sprawnym prezydentem – nie są POPULARNI, a więc szans nie mają. No i wot demokracja.:)

PS

A to jedynie PS do poprzedniego wpisu. Fragment z Dziennika Polskiego :”

„Po 40 minutach od rozpoczęcia przedstawienia na sali rozległ się dźwięk gwizdka. Sygnałem do rozpoczęcia akcji była rozgrywająca się właśnie sekwencja imitowania kopulacji. 60-70 osób wstało z miejsc, rozległy się przywołane na wstępie okrzyki (występującej w tej scenie Dorocie Segdzie wypomniano, że przed laty zagrała św. Faustynę).

Przedstawienie przerwano, na proscenium pojawili się występujący w spektaklu aktorzy, wśród nich także reżyser Jan Klata. Jak tłumaczył po przedstawieniu, podczas (zaplanowanej znacznie wcześniej) dyskusji z publicznością, artyści nie chcieli pozostawiać grających w tej scenie aktorów sam na sam z protestującymi. Po wyjściu uczestników akcji, którym szybkie opuszczenie sali sugerował ze sceny Jan Klata, spektakl wznowiono. Powtarzając na początek oprotestowaną scenę kopulacji.”

Skandal w teatrze i polityka.

Ciąg dalszy poprzedniego wpisu. „Do teatru nie wchodzi się bezkarnie” – mówił  Tadeusz Kantor, twórca  słynnego Cricot2. Będę jednak ryzykowała i nie zamierzam przestać chodzić do teatrów. Niekiedy udaje mi się trafić na świetny teatr i bardzo dobre spektakle. W ostatnim czasie udało się być (chyba) na wszystkich premierach w krakowskich teatrach. Najmilej wspominam „moje odkrycie”: Krakowski Teatr BARAKAH, działający pod egidą Fundacji Dziesięciu Talentów na Rzecz Teatru BARAKAH, który został założony w 2004 roku przez dwie  artystki teatru: Anę Nowicką i Monikę Kufel. Absolwentki PWST, aktorki, połączył pierwszy wspólny projekt „Szafa”.

Byłam na spektaklu „Szyc”. Szyc to balansujący między musicalem a modern-operą, głośny już spektakl na podstawie tekstu Hanocha Levina. Teatr BARAKAH ma siedzibę na krakowskim Kazimierzu. I z całą odpowiedzialnością i sztukę, a przede wszystkim teatr państwu polecam.

Teraz jednak przez moment powinnam powrócić do poprzedniego wpisu. No cóż: swoim studentom mówię, że polityka, bez względu na to, czy człowiek sobie tego życzy, czy nie – jest wszędzie. W każdej (prawie) naszej czynności jest obecna. I okazało się, że wydarzenie w Teatrze Starym także miało niestety ten aspekt. Dzisiaj dowiedziałam się kto był wśród „oburzonej” części publiczności. Wymieniono mi parę nazwisk i aspekt wydarzenia nabrał większego znaczenia. Wśród wymienianych  byli ci, którzy dość aktywnie włączają się w wyjaśnienie tzw. „prawdy smoleńskiej”. I teraz powstają kolejne pytania: czy to konserwatywne, upolitycznione (dość mocno) środowisko – będące po prostu przeciwko wszystkiemu co od Tuska (a przecież to Tuskowy minister Zdrojewski nasłał nam Klatę) protestowało przeciwko Tuskowi, czy (w co już mniej wierzę) przeciwko temu, co robi Jan Klata w teatrze. I znów, jakbyśmy nie powiedzieli, sztuka, jej ocena etc. wymieszała się z polityką. No i proszę: a nie mówiłam !!

Skandal w teatrze.

Niestety, nie byłam w Teatrze Starym na przedstawieniu reżyserowanym przez Jana Klatę, gdzie  w trakcie spektaklu część widzów „wykrzyczała” i wygwizdała to, co się działo na scenie. Reżyser przez dłuższą chwilę uspakajał część publiczności, która w ostateczności teatr opuściła. Bardzo żałuję, że tego nie widziałam. I jeśli jest tak, że to niewyreżysowani przez.. ..Klatę ludzie (a chodzą słuchy, że to sam reżyser sprokurował bunt na widowni) zorganizowali ten skandalik – to znaczy, że dzieje się coś nowego w krakowskich teatrach. Nic nowego w historii teatru, ponieważ takie reakcje już były i je opisywano, ale dobrze, że to wraca. I to z bardzo wielu powodów. Po pierwsze ludzie chcą brać udział w tym, co dzieje. Są aktywni i to nie tylko poprzez udział w decyzjach zarządzania miastem ( ludzie przychodzący w różnych sprawach na sesje rady miasta – i to nie tylko swoich własnych, ale ogólnomiejskich – to radość), ale jak się okazuje – chcą brać udział w tym, co się odbywa w innych obszarach. Oczywiście ktoś powie, jeśli nie akceptujesz sposobu wydawania pieniędzy reżysera, dyrektora teatru – to nie idź i tym zaprotestujesz. Jednak to nie jest tak do końca. Istnieją spektakle przy pustych salach, a reżyserzy dalej i dalej działają za nasze publiczne pieniądze. Sama byłam tak niedawno na spektaklu, gdzie nie wytrzymałam (a sporo mogę!!) i wyszłam w trakcie. Po drugie (pomijam złośliwe uwagi, że konserwatywny Kraków nie jest w stanie wytrzymać odważnych eksperymentów teatralnych) rodzi się postawa obywatelska szanowania pieniędzy podatników. I bardzo mnie to cieszy. Ukrócona może wreszcie będzie manipulacja …., gdzie powiedziano, że zapytano ludzi mieszkających w Krakowie i w Małopolsce o pewne dość kosztowne planowane wydarzenie i zakomunikowano wszem i wobec, że ludzie chcą tego właśnie… Sondaż był przeprowadzony wśród 500 osób w Krakowie. Przypominam, że mieszkańców jest 750 tysięcy. No cóż może trzeba być bardzie j skandalicznym, aby głos wyważony, prawdziwy – dotarł.

Precz z manipulacjami. Nic o nas bez nas. Jeśli się na coś nie zgadzacie – to idźcie i to powiedźcie, bo może Was nikt nie usłyszy.  I oczywiście tylko w ten sposób jesteśmy w stanie nauczyć się szanować cudze zdanie. 

 

Podatki.

Jak pisał J.B. Say nie ma dobrych podatków. Są tylko bardziej lub mniej złe, dlatego też uważam, że należy je pobierać z umiarem. To jedna konkluzja. Druga: jeśli władza decyduje się na bardzo kosztowne inwestycje, a zwłaszcza te inwestycje , które nie są niezbędne (tak na przykład, jak niezbędnymi są kanalizacja, naprawy wałów przeciwpowodziowych, zbiorniki na wodę i temu podobne) – to od jakieś kwoty projekty te powinny być konsultowane społecznie. Przecież to nie „sama władza” wykłada własne pieniądze, ale decyduje za, czy też raczej „w imieniu społeczeństwa” je wydaje. Toteż jeśli wydaje ponad miarę, tworząc bizantyjskie pomniki, które potem będą kulą u nogi dla naszych następców – to należy zaprotestować.

Bastiat napisał: W ekonomii każdy czyn, zwyczaj, prawo lub instytucja nie pociąga zwykle jednego a  wiele  następstw.  Z  nich  jedne  są  natychmiastowe  –  t e    w i d a ć,  inne  pojawiają  się stopniowo – t y c h   n i e   w i d a ć . Dobrze, kiedy możemy je p r z e w i d z i e ć. Między  złym  a  dobrym  ekonomistą jest  tylko  jedna  różnica:  pierwszy  dostrzega  i bierze pod uwagę skutki w i d o c z n e  i bezpośrednie, drugi przewiduje również o d l e g ł e . „

I tak myśleć powinien dobry zarządca cudzych pieniędzy. Jak więc przeciwdziałać działaniom, który w przyszłości mogą stać się kłopotliwymi? Zmniejszyć dopływ do cudzych pieniędzy. Człowiek sam wie, jak powinien wydawać pieniądze. Milton Friedman pisał, że można wydawać pieniądze na cztery sposoby: pierwsze dwa sposoby to wydawanie  własnych pieniądze na własne potrzeby oraz własne pieniądze na cudze potrzeby. Pieniądze to nic innego jak nasza własność,  a więc jako właściciele mamy prawo rozporządzać nimi wedle własnego  uznania. Wydając je na swoje potrzeby, wydajemy je oszczędnie i celowo, wszakże nikt lepiej od nas nie zna naszych potrzeb, a skoro jest to  nasze, to i chcemy  zaspokoić jak najwięcej własnych potrzeb, więc będziemy wydawać  pieniądze oszczędnie. Wydając je na potrzeby innych też będziemy starali się osiągnąć najlepszy ekonomicznie rezultat, choć niekoniecznie utrafimy dobrze w potrzeby innych. Ale skoro pieniądze nasze, to i możemy je sobie pomarnować wedle uznania. Znacznie gorzej jest, gdy rozważymy dwa pozostałe sposoby wydawania pieniędzy: cudzych na swoje potrzeby oraz cudzych na cudze potrzeby. Aby móc wydawać cudze pieniądze, trzeba je najpierw komuś zabrać.  Tak więc, wydawanie pieniędzy cudzych ma miejsce jedynie wtedy, gdy ich właściciel zostanie ich pozbawiony, i tym samym, zostanie pozbawiony możliwości decydowania,  jak zostaną wydane.

Jak łatwo zauważyć, na te dwa ostatnie sposoby wydaje pieniądze państwo (i oczywiście władze samorządowe). Samorząd rękami urzędników, zaczyna wydawać na swoje i nie swoje potrzeby. I dlatego należy ograniczać procesy pobierania od ludzi pieniędzy i wydawania ich „po uważaniu władzy” (patrz wyżej). Koniec.
 

 

 



Śmierć i polityka.

Różne takie tytuły bywały: a to „Śmierć i dziewczyna”, to „Autoportret ze śmiercią” i wiele innych. Najciekawsze jest zapewne ujmowanie śmierci w kontekście polityki. Ileż śmierci zaistniało w kontekście polityki. Właściwie większość śmierci nienaturalnych (a więc ze starości lub choroby czy wypadku) to połączenia śmierci i polityki (wojny, rebelie, rewolucje). Zawsze w tle znajduje się polityka.

Dzisiejszy dzień był jakby miniaturą tematu. Brałam udział w kweście na Cmentarzu Rakowickim. Zbierałam datki na ratunek nagrobków na cmentarzu. Stałam w jednej z alejek. Obok mnie stał kwestujący pan, który miał puszkę i głośno nawoływał, że zbiera pieniądze na Pietę Smoleńską. I coś dziwnego zaczęło się dziać: ludzie zaczęli wymijać jedno z nas i podchodzić do drugiej osoby. Ciekawe były komentarze: ludzie nie podchodzili do któregoś z nas, ale do przedstawiciela PISu i tej drugiej osoby (czyli mnie z neutralną puszką pt. Pomoc dla nagrobków rakowickich).

Pomyślałam  sobie, że niedobrze jest z zawłaszczeniem śmierci w wypadku smoleńskim tych, którzy nie byli członkami PISu.  I niestety – to zawłaszczenie stało się już na zawsze. Trudno będzie wyrwać i zneutralizować śmierci, które stały się  tragedią tylu ludzi.

Potem obok stanęło kilka młodych dziewczyn, które zbierały pieniądze na wsparcie Hospicjum Św. Łazarza, a pan z puszką na Pietę poszedł. I wtedy zaczął padać duży deszcz. I tak się skończyła tegoroczna kwesta.