Pandemia się skończy. Zawsze się kończy.

Dla większości z nas pandemia wywołana przez koronawirusa SARS-CoV-2 jest mocnym doświadczeniem o niewyobrażalnej skali i konsekwencjach. Warto wiedzieć, że nie jest to ani pierwsza, ani największa epidemia w dziejach ludzkości.

Pandemia grypy hiszpanki, która przetoczyła się przez Europę u schyłku I wojny światowej przyniosła 50 mln, a według niektórych źródeł nawet 100 mln ofiar. W XIX wieku świat borykał się z epidemią cholery, ostrą chorobą zakaźna układu pokarmowego,  z którą  Polsce po raz ostatni mieliśmy do czynienia pod koniec XIX wieku.

W XX wieku doszło do epidemii trzech pandemii grypy. Ponad 100 lat temu ludzkość walczyła z ptasią grypą. Poza hiszpanką doświadczyła populacja ziemi grypę azjatycką i grypę Honk Kong. Przez setki lat ludzie walczyli z ospą. Groźniejsza od niej była gorączka krwiotoczna ebola, która dręczyła mieszkańców Afryki Subsaharyjskiej. Jak pamiętamy w 1981 roku pojawiła się epidemia HIV i choroby wywołanej przez wirusa , czyli ADIS. Pandemia trwa właściwie do dzisiaj. Choruje na nią, do dnia dzisiejszego, ponad 40 milionów ludzi (a połowa z nich zamieszkuje Afrykę).

W 2002 roku pojawił się kolejny wirus SARS, który był przyczyną zakażenia ponad 8 tysięcy ludzi. W 2012 roku niestety musieliśmy walczyć z koronowirusem MARS, przenoszonym przez wielbłądy.

Teraz  przyszło nam walczyć z COVIDEM19. Świat zmienia się po takich doświadczeniach, ale trwa. Niestety, przyjdzie nam mierzyć się z wieloma problemami, co nie znaczy, że i ta epidemia nie przejdzie. Nie wiemy kiedy się skończy, ale jak widać o przytoczonych wyżej historiach, niestety, jest to przypadłość naszego życia. Pandemie się zdarzają.

WHO i naukowcy na łamach prestiżowych periodyków medycznych wskazują, że jednym z ubocznych skutków pandemii mogą być problemy ze zdrowiem psychicznym. Jak reagujemy na społeczny niepokój, zależy w dużej mierze od nas. Trudnym momentem dla większości z nas jest początek epidemii, zaadoptowanie się do poczucia zagrożenia i lęku, konieczności reorganizacji życia, wprowadzenia pewnych zmian. Dr Małgorzata Kowalczyk psycholog, psychoterapeuta, kierownik Zakładu Psychoterapii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi mówi:” To trudny okres, bo działamy pod wpływem emocji, zachwiania poczucia bezpieczeństwa, rytuałów, zmian które nagle trzeba wprowadzić. Ale z drugiej strony to niezbędny czas, który wpływa na to, że jesteśmy w stanie dostosować się do sytuacji, mobilizuje nas do działania, jest motywatorem do przystosowania się.”

Specjaliści podkreślają, że to, jak będziemy znosić kwarantannę czy inne formy odizolowania czy też ograniczania aktywności, zależy przede wszystkim od tego, jakie znaczenie nadamy temu faktowi. Zatem bardzo dużo zależy od nas samych.

Sytuacja jest bardzo trudna psychologicznie. Lęk , jaki wywołuje w nas koronawirus sprawia, że większość czasu szukamy informacji na jego temat, oglądamy telewizję, sprawdzamy wiadomości w internecie, przeglądamy media społecznościowe, które cały czas informują o nowych zachorowaniach, zgonach, rozprzestrzenianiu się wirusa. Psychiatrzy twierdzą, że to wszystko działa na wyobraźnię i wzmacnia lęk. Zdarza się, że popycha do irracjonalnych zachowań, np. do ucieczek z miejsca kwarantanny, zaprzeczania: „Mnie to nie dotyczy”  itd. Włączają się mechanizmy obronne.

Czas epidemii trudny dla osób z zaburzeniami lękowymi.

Co więc robić, poza oczywistym przestrzeganiem zasad higieny: Nie poddawać się atmosferze strachu; Niepokój jest naturalną reakcją, ale ważne, by nami nie owładnął. Należy mądrze korzystać z mediów: w sieci rozprzestrzenia się mnóstwo nieprawdziwych informacji nie przyjmować bezkrytycznie kolejnych sensacyjnych doniesień.

WHO w swoich wytycznych proponuje, aby lęk zamienić na empatię. – To jest bardzo dobre podejście. Lepiej aby nie paraliżował nas lęk o siebie. Zamieńmy to na troskę o innych.

Sytuacja się unormuje. Jak pokazałam wyżej w dziejach ludzkości tak się dzieje.

Wiele miast (Wrocław, Poznań) udostępnia bezpłatną pomoc psychologiczną online.

Obecnie wszyscy znaleźliśmy się w sytuacji nowej, mogącej wzbudzać duży niepokój. Dlatego stworzono bazę łączącą pomagających z potrzebującymi pomocy. Telefonicznie czy przez komunikatory internetowe wsparcie psychologicznie może otrzymać każdy w kryzysie. Kraków zapewne też stworzy takie możliwości. Trzymajmy się razem.

Brak strategii walki z pandemią

 

Zastanawiające jest to, że w krajach Azji, skąd przeniósł się COVID-19, pandemia zwalnia. W Europie i Stanach Zjednoczonych nie jest najlepiej. Jedynie w Niemczech sytuacja się poprawia. Wystarczy popatrzeć na kraje, które sobie radzą najlepiej. I jak najszybciej wziąć z nich przykład.

Analizy medyczne i społeczne opierają się na stwierdzeniach, że pandemia rozprzestrzenia się najbardziej w krajach, w których średnia wieku ich mieszkańców jest najwyższa. To Europa, jak twierdzą specjaliści. Jednak teza nie do końca jest prawdziwa. Jeśli popatrzymy na mediana wieku w Unii Europejskiej to rzeczywiście okazuje się, że wzrosła o 2,7 lat. Jej wzrost zaobserwowano we wszystkich państwach członkowskich UE, przy czym najwyższa jest w Portugalii, Hiszpanii, Grecji i na Litwie. Jednak kiedy popatrzymy na tabele to okazuje się, że kraje Azji nie są zbyt oddalone od danych europejskich, a wręcz odwrotnie : są na czołowych miejscach. Japonia, Singapur, Honkong przodują. Polska jest dopiero na 36 miejscu, a Niemcy na 24. Tak więc to nie starzejące się społeczeństwa i wiek ich mieszkańców są dowodem na tak słabe wycofywanie się pandemii. Ten element analizy jest słaby. Czytaj dalej Brak strategii walki z pandemią

Pies umarł.

Zastanawiające jest i ciekawe, jak to bywa w mediach społecznościowych z istnieniem informowania o śmierci. Tak w ogóle. Zapewne powstanie wiele opracowań, także i naukowych, analizujących to, jaką rolę odgrywają media te w poszukiwaniu wsparcia, współczucia, odrzucaniu samotności. Większość z nas, korzysta z mediów właśnie w tym celu. Mniejszość – traktuje je, jako własny PR, polityczny, społeczny etc.

Mój pies został poddany eutanazji we wtorek. Zaczął cierpieć, potrzebował coraz większej ilości środków przeciwbólowych. Weterynarz powiedział, że może nas spotkać agonia w środku nocy, kiedy pies zacznie się dusić. Była to bardzo, bardzo trudna decyzja. I pierwsza w moim życiu. Poprzednie dwa psy umierały same, bez eutanazji.

Magnus miał niełatwe życie. Przed naszym kontaktem bywał regularnie katowany przez oprawcę. Potem , u nas, staraliśmy się zapewnić mu dom pełen przyjaźni, miłości, bezpieczeństwa. Za swojego wcześniejszego życia często bywał w miejscach, o których mówiło się, że  są zaprzeczeniem jakichkolwiek praw, nie mówiąc o prawach zwierząt.

Magnus był ze mną u prezydenta miasta, kiedy podpisywano umowę z Uniwersytetem Rolniczym w sprawie organizacji grzebowiska. Był więc „psem krakowsko-medialnym”. Niestety, grzebowiska się nie doczekał. I o tym poinformowałam media społecznościowe, bo przecież, w jakimś sensie, współpracował z tymi, którym sprawy zwierząt są nieobce.

Nigdy nie wprowadzam do facebooka spraw intymnych, rodzinnych – facebook jest dla mnie przede wszystkim instrumentem kontaktu z mieszkańcami. Nie przyszła mi ani jedna myśl, żeby napisać o śmierci mojej mamy. Zresztą te informacje o śmierci bliskich nam osób są , jak zauważyłam, traktowane przez uczestników facebooka, z dystansem. Nie za bardzo wiadomo, co napisać pod takim postem.

Za to współczucie wobec umarłych zwierząt rozsypuje się gęsto. Ciekawe nieprawdaż? Może to jest ta „śmierć mniejsza”, mniej znacząca, mniej poważna.  Nie wiem. W każdym razie Magnus doczekał się olbrzymiej ilości dowodów sympatii. Wiele osób go kojarzyło ze zdjęć umieszczonych w lokalnych mediach.

Pies umarł. Smutek wielki.

Nasz John Fitzgerald Kennedy.

Ubolewam, niestety, wciąż nad tym, że nie mamy kandydatki z prawdziwego zdarzenia i że nie będzie kobiety prezydenta. Po prostu jest mi żal. Patrzę na paru facetów, którzy są, tak naprawdę, bardzo do siebie podobni. Różnią ich tylko partie, które za nimi stoją. I przepraszam, jeszcze poziom opanowania języków obcych.

Pomyślałam sobie, że może ktoś kiedyś przeprowadzi analizę wydarzeń i dowie się, przekazując tę wiedzę nam wszystkim: dlaczego w Niemczech,  na Sri Lance,  w Ekwadorze,  w Irlandii – och wymieniać można by wiele –  udało się kobietom zostać prezydentami kraju, a w Polsce jakoś ta samodzielność, przebojowość kobiet jest gdzieś daleko z tyłu.

Teraz jesteśmy świadkami zamiany  Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na nowego kandydata – także w stylu, wieku podobnym do pozostałych panów.

Oczywiście w całej grze  chodzi o zmianę prezydenta uwiązanego przy prezesie PiSu na kogoś innego, z innej opcji politycznej. I będzie to zapewne zmiana bardzo istotna dla Polski. Jednak wciąż mi żal, że nie będzie to pani taka, jak  Margaret Thatcher (myślę o samodzielności, zdecydowaniu, jednoznaczności w poglądach). Może takich kobiet w polskiej polityce nie ma, a może , jeśli są, ich się nie lansuje, nie pokazuje, wystawia na prestiżowe stanowiska ?  Panią premier Beatę Szydło także pokazywano (jak obecnie to ma miejsce z panem prezydentem Andrzejem Dudą) jako osobę niesamodzielną, nie mającą własnej mocy.  Merkel była przewodniczącą znaczącej w Niemczech partii przewodnicząca Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej, a u nas eksperymenty z żeńskim przewodniczeniem partii tez nie wypaliły.

Naród polski wybiera kandydata w duchu Johna Fitzgeralda Kennedyego.  Przecież w podobnym do niego stylu  był Donald Tusk (a USA Barack Obama). Nie wiem, czy zauważyliście Państwo właśnie ten styl: swobody, swady, sylwetki. Witania się, dowcipu, lekkości bytu. Kennedy był w podobnym wieku: miał 44 lata, jak został prezydentem. Przystojny, młodo wyglądający, z takim właśnie stylem bycia. Głosowały na niego Amerykanki, bo był młody i przystojny.

Angela Merkel była starsza, kiedy została kanclerzem Niemiec – miała 54 lata, bynajmniej nie przypominała Kennedyego. Nie ten wdzięk, nie ten styl, nie to demonstrowane poczucie humoru, nie ta lekkość obcowania z mediami – a jednak została kanclerzem najpotężniejszego państwa w Europie.

Powstaje wiele pytań: między innymi i to, gdzie się podział Borys Budka? Przy każdym pojawieniu się Kidawy-Błońskiej stał obok, co oczywiście było jednoznacznym sygnałem dla wyborców, jaka będzie samodzielność pani prezydent. Sztab Kidawy-Błońskiej pracował fatalnie, popełniając tysiące błędów. Teraz, przy Rafale Trzaskowskim – Borysa Budki nie ma. Może powstał inny sztab, który na to po prostu nie pozwala, a tamten – wyrażał zgodę. 😉

Oczywiście będę głosowała na Rafała Trzaskowskiego (poza wyżej przytoczonymi argumentami, a przede wszystkim i tym podstawowym, że jest to niezbędne dla Polski) także i z powodu estymy, jaką obdarzam twórczość jazzową jego ojca (żarcik niewielki).  I naprawdę mi żal akcji pod tytułem : opiekuńcza, a zarazem i zdecydowana kobieta, która, oczywiście jeśli byłaby samodzielna i odważna – mogłaby nieco inaczej ustawić funkcjonowanie Polski.

I  czekamy na II turę, w której okaże się, czy jesteśmy w stanie zmienić prezydenta bez wsparcia pozostałych kandydatów.  W Krakowie kiedyś dawno temu, ale ja pamiętam- kandydat na prezydenta Krakowa J.M.Rokita namawiał swoich wyborców do niebrania udziału w wyborach. I dzięki J.M.Rokicie mamy w Krakowie najdłużej w historii miasta działającego prezydenta, który  w zasadzie zawdzięcza to Rokicie.

Mam nadzieję, że rozmowy sztabów już trwają i że nie pojawi się zagrywka w stylu Rokity.

I oczywiście namawiam Państwa do głosowania – nawet jeden głos, każdy, ma znaczenie. Tak myślę.

Przyklejanie mordy.

 

Walczymy z koronawirusem. Ludzie atakują mnie dziesiątkami telefonów, ponieważ tracą pracę, a wierzą w to, że o czymś wiem, a może chcą się wyżalić. A w naszym rządzie, najważniejszą sprawą są wybory. Temu, a nie upadającym firmom, poświęca się najwięcej czasu. I wstyd wielki. Wszyscy to widzą, a więc dobra opinia o politykach nie da się, nawet w mikroskopijnym wymiarze, obronić. Już nikt nie uwierzy w cokolwiek innego. Ludzie w polityce – to najgorszy wybór, przecedzony przez jakąkolwiek uczciwość, sprawiedliwość etc. Od czasów starożytnych, po dzisiaj – wszystko już zostało powiedziane.  Nie ma czego bronić. Są oczywiście i tacy, którzy stają murem za tym, czy innym politykiem, a są i tacy, którzy o Piłsudskim twierdzą, że był mężem opatrznościowym. No cóż o jednych się mówi teraz, o innych będzie się mówiło po ich śmierci.

Czy rzeczywiście jest tak, że polityka zbiera jedynie społeczne szumowiny, nieudaczników, karierowiczów.  Trudno o jednoznaczną odpowiedź.  Niektórzy politycy są nazywani za życia „świętymi”,  chociaż są  … przede wszystkim politykami.

Dlaczego piszę o „oczywistych oczywistościach”? Ano dlatego, że media wspierają, ba, nawet budują taką opinię. Każdy, kto zajmuje się polityką, nawet, kiedy jest samorządowcem musi być skorumpowany, bezczelny, wykorzystujący swoją pozycję. I tak piszą młodzi dziennikarze. Przyznacie Państwo, że jest to smutne, z bardzo złymi rokowaniami.

A co spowodowało moje olbrzymie zdziwienie (bo jeszcze potrafię się dziwić)? Historia następująca: dziennikarz jednej z krakowskich gazet na całą szpaltę objaśnił mieszkańcom Krakowa, że radna/radny (nie będziemy udostępniać personaliów, ani zdjęć)  wchodząc do rady miasta, nie dostała/dostał fuchy w spółce, ale wygrała/wygrał konkurs w firmie X nie będącej spółką miejską. Żenująca informacja, przyznacie Państwo. To tak, jakbyśmy wszyscy się zgadzali na to, że w tym oto celu idzie się do samorządowości, do polityki, aby załatwiać sobie pracę lub swojej rodzinie. I jeśli się tak nie stało – to piszą o tym media. Oczywiście bardzo, bardzo wielu moich znajomych z rady, korzysta  z takich możliwości (o czym dowiaduję się z mediów – i też się dziwię). Jednakże, aby czynić z normalności,  porządności – wydarzenie na miarę cudu – to znaczy, że świat robi się jeszcze gorszy, niż podejrzewamy. Media piszą: „X nie ukradł, a mógł, tak więc X jest bohaterem”. Co się dzieje!

Kiedyś, mój ulubiony Kisiel napisał: ” Coraz więcej  rzeczy rozumiem, lecz coraz trudniej przychodzi wyrazić mi to w słowach”

 

Losy politycznych Małgorzat .

No i stało się to, czego można było się spodziewać. Teraz wystawiona zostanie jedyna gwiazda KO –  Rafał Trzaskowski, który od jakiegoś czasu wygrywa wszystko 🙂  Wydarzenie z Małgorzatą Kidawą – Błońską wypadałoby podsumować. Zapewne takich wniosków pojawi się mnóstwo i zapewne będą bardzo, bardzo negatywne dla pani Kidawy. Moje doświadczenie pokazałoby nieco inne światło dla całego wydarzenia. I oczywiście w innej skali. Pytań związanych z sytuacja byłoby wiele: między innymi i takie: jak to jest, że w wielu krajach (i nie tylko europejskich) kobiety dochodzą do władzy, utrzymują ją i zarządzają. W Polsce jakoś to idzie kiepsko. Nikt nie odważyłby się, jak mniemam, powiedzieć, czy napisać, że Angela Merkel jest osobą zarządzaną przez kogoś, kto stoi tuż za nią. Merkel – zwana przez rodaków – Mutti  (czyli Mamuśka) trzymała rządy Niemiec i partii twarda ręką.  U nas jakoś w wypadku i partii (jakiekolwiek) i rządu nie wychodzi. Może ktoś powie, że była jedna, czy druga pani premier, ale zawsze jakoś były postrzegane nie jako osobowości, ale „przedstawicielki” innych, tych z tyłu krzesła.

Małgorzata K-B po pierwsze musiała się zgodzić na kandydowanie. Zapewne jest osobą ambitną,  z dużą wyobraźnią.  Oczywiście wyniki wyborów mogłyby być zupełnie inne, gdyby odbyły się w normalnym czasie, bez pandemii. Ten szybki czas wyborów byłby dla pani marszałek bardzo korzystny. Niestety stało się, jak się stało. I bardzo wiele błędów popełniono. Po pierwsze z narracją prezentacji kandydatki. Ta prezentacja  była (a miałam takie wrażenie od początku) bardziej pasująca do „obozu przeciwnego”. Stawianie na tradycję, przodków, kontekst historyczny. Nie było dynamiki, doświadczenia kandydatki, a zamiast tego  za dużo .. jej rodziny (tej z przeszłości i to wybiórczo, zapomniano, o tych z członków, którzy nie pasowali do narracji). No cóż.  I niestety bardzo złe wrażenie robiło to, że zamiast wypowiedzi pani marszałek pokazywano szefa partii, który mówił więcej, niż ona (ergo, już na początku wyraźnie prezentowano… brak jej samodzielności).  Przy starciach wyborczych nic i nikt nie zastąpi bystrości odpowiedzi, szybkości reakcji, dowcipu, złośliwości. Umysł człowieka musi być , jak karabin maszynowy.  I trzeba było wiary w zwycięstwo . To widać w oczach, w gestach, etc.  Widać to w człowieku, który idzie po zwycięstwo.  Ale niekiedy można się przygotować na przegraną, ale przegrać też można z klasą.

Przypomniało mi się wydarzenie, które miało miejsce w Krakowie, kiedy PO nie współpracowała, tak jak teraz  (hmm, raczej „współpracowała” ) z prezydentem Krakowa. Odbywało się długie, raczej żałosne poszukiwanie kandydata, który się zmierzy z panującym prezydentem. W zasadzie przegrana kandydata PO była wpisana w przebieg wyborów. To był czas dobry dla prezydenta, długi czas promowania nazwiska, pieniądze na kampanię etc. Oczywiście zawsze mógł się zdarzyć cud. Ponieważ niewielu było takich, którzy podpisaliby się na przegranie (a telefonów było mnóstwo do rektorów uczelni, profesorów, posłów etc). Każdy odmawiał. Wtedy zgłosiłam się do szefa PO. Stwierdziłam, że zapewne, z wyżej wspomnianych względów nie wygramy, a ponieważ jest posucha, kandydaci się nie garną, więc ja przynajmniej nie skompromituję partii, znam miasto, jego problemy, prowadziłam przez 23 lata własną firmę, etc etc. I, co najważniejsze, mogę przegrać – to nie zrujnuje mojej kariery, nie ubliży mojej godności etc. I wtedy zaczęło się , po raz kolejny, piekiełko partyjne (zresztą tak, jak przy poprzednich kontrkandydatach prezydenta, w poprzednich wyborach). Natychmiast powstała opozycja wewnątrzpartyjna.  Zamiast zając się wsparciem, zaczęły się kalkulacje: czy będzie ciągnęła innych za sobą, czy pomoże członkom partii, a zbyt samodzielna, itd.  W dniu zamknięcia zgłoszeń jeszcze członkowie partii (w tym dość aktywny konkurent z list partyjnych w moich dzielnicach) wydzwaniał po uczelnianych profesorach pytając, czy nie zechcieliby być kandydatami na prezydenta miasta. I wtedy coś we mnie zawrzało, wściekło się we mnie. I złożyłam rezygnację. Przykre to jest i smutne. Brak wewnętrznej spójności, stawanie murem za kandydatką (jak uczyniono to w przypadku Małgorzaty Wasserman).  Moja następczyni w kandydowaniu zaczęła od tego, że zakomunikowała mediom, że pan obecnie funkcjonujący prezydent jest….. bardzo dobrym prezydentem, a ona startuje, bo jeśli staruje Jantos – to ona tez może. 😉

Wracając do pani marszałek –  bardzo jest to smutne i przykre. Myślałam sobie, że może i u nas w Polsce, w tych trudnych czasach, przychodzi moment na naszą rodzimą Mutti, że kobieta  stworzy poczucie stabilizacji, opiekuńczości,  że zjednoczy opozycję. I jest mi po prostu żal.

A tak na koniec żartując, może to nasze imię skazuje nas w Polsce na przegraną, a może tylko się udało Małgośce Thatcher 🙂  Bardzo samodzielnej, za która nikt nie miał odwagi się wypowiadać w mediach.

House of Cards – wydanie polskie.

Kiedyś już na moim blogu pisałam o serialu „House of Cards”. Pamiętam, że jak zaczęła się jego emisja wielu moich znajomych opowiadało z przejęciem, jak to wygląda polityka od wewnątrz.  Mnie martwiło to, że nie …czułam się zbulwersowana. „No – mówiłam – tak to jest”.  No, może nieco przerysowane, ale mniej więcej o to chodzi.

I zastanawiające jest to, że ludzie wiedzą (lub przynajmniej im się wydaje, że wiedzą) jak wygląda polityka od wewnątrz. Otto Eduard Leopold von Bismarck przestrzegał: „Im ludzie wiedzą mniej o powstawaniu kiełbas i polityki, tym lepiej w nocy śpią”.  Polityka nie jest  sterylnym miejscem, ale chyba nigdy nie była.  Za życia polityka wszyscy (lub część) wyrażają się o nim, jak najgorzej – potem po śmierci bywa rożnie: niekiedy wielbią, niekiedy pogardzają, niekiedy zapominają. W każdym razie podstawą bycia politykiem jest zwycięstwo. Niestety, jeśli komuś się wydaje, że dobro narodu, państwa – to w większości przypadków nie jest to prawda. Jeśli zaś od czasu do czasu znajdą się tacy ludzie, co tak myślą, to  ich kariera polityczna bywa dość krótka. I też , koniec końcem, nazwą ich koniunkturalistami, cwaniakami etc. Intencje mieszkają w głowach i nie wychodzą, jak wysypka, na zewnątrz.

Piszę o wczorajszym wydarzeniu: Jarek Gowin (a znamy się ze wspólnych kręgów jeszcze z PO) jest, co by nie powiedzieć , zwycięzcą. Najmocniej Państwa przepraszam, ale zbudował, bardzo ryzykując, sytuację, w której zwyciężył.  Zmarginalizował innych rywali.  Stary Lew wydał oświadczenie wespół z Gowinem. Nie z Ziobrą, nie z Morawieckim – z Gowinem. Po tylu latach Stary Lew podjął się wydać osobiście oświadczenie, które podważyło, ośmieszyło jego (sic!!) partię.  W PiSie Gowina nienawidzą, no jest to oczywiste, ponieważ zmusił do czynności Starego Lwa , a nie dał mu się wykorzystać i wypluć. Piszę to bez jakichkolwiek własnych emocji – tak wygląda sytuacja na dzisiaj.

Patrzę na te przepychanki. Wiem więcej od innych, jak się produkuje politykę, no może nie do końca, ale poznałam mechanizmy. I wiem, jak trudno jest nie dać się wygryźć, łatwiej jest się poddać, odstąpić, odjeść. Ile trzeba mieć zażartości w sobie, aby przetrwać.  Oczywiście pozostaje pytanie: zaraz, ale w jakim celu?  Machiavelli napisał w „Księciu”: […] Pamiętać bowiem należy, że ludzi trzeba albo dopieszczać, albo ich zniszczyć; bowiem za krzywdy błahe się mszczą, a za wielkie nie mogą; zatem krzywda, którą ludziom wyrządzasz, musi być taka, byś nie obawiał się zemsty. […]

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zasiedzenie.

Staram się nie czytać złośliwych uwag pod moim adresem. Z hejtem spotykam się rzadko (więc szczęśliwcem jestem). Grzeczną dziewczynką raczej nie bywam, bo prowokuję, wygłaszam własne sądy i mam odwagę, na którą pracowałam wiele lat, ale jakoś mam szczęście do interlokutorów, tych zaś, którzy zachowują się nieelegancko po prostu wyrzucam z obszaru mojego działania.

W moim życiu jestem nauczycielem akademickim, byłam przez 23 lata przedsiębiorcą, a od 2002 roku jestem radną miasta Krakowa.  Obszarów działania mam sporo, wynika to zapewne z mojego temperamentu, pewnej „niespokojności ducha”.  Poznaję jakieś działanie: a myślę sobie „tak to wygląda z bliska” i potem zaczynam coś nowego. Przeskakuję, biegam, wciąż szukam czegoś nowego. W rozmowach żartuję, że jedynie nie założyłam jakiejś sekty wyznaniowej. Ma to oczywiście dobre, jak i złe strony. Są oczywiście też i sprawy, których bym się nigdy nie podjęła. Przede wszystkim dlatego, że przekraczają one, w każdym wymiarze, nie tylko moje preferencje, ale i umiejętności. Wśród nich jest zapewne i polityka. Jeżeli w tym momencie wywołałam zdziwienie kogoś z Państwa – to spieszę wyjaśnić, że dla mnie jest zasadnicza różnica pomiędzy samorządem, a polityką. Dlatego też ubolewam nad znacznym i coraz większym upolitycznieniem samorządów. Samorząd to nie tylko duże rady wielkich miast, ale także tych miast średnich, małych, czy wsi. I wszędzie tam wkracza, do codziennej działalności, ogólnokrajowa polityka.  Mówi się o polityce zarządzania miastem, o strategii, idei, jednak to nie jest polityka w wymiarze państwowym. Oczywiście nie da się tworzyć nieprawdziwych rozgraniczeń i każdy, lub prawie każdy, człowiek ma w sobie coś , co mu w duszy gra.  Jeśli tym czymś jest mocno zakorzeniony lewicowy egalitaryzm, to oczywiście w wymiarze zarządzania miastem, czy miasteczkiem będzie walczył i sprzeciwiał się jakiemukolwiek przejawowi czegokolwiek, co nie będzie zarządzane przez kolektyw gminny, czy miejski. Wszystko powinno być, jak zapewne powie, zarządzane przez państwo, miasto, gminę (czyli przez tymczasowy zarząd wybierany na pięć lub cztery lat). Zbiorowa inteligencja zarządzania jest zdecydowanie wyższa, jakby powiedział, niż prywatna.  Jeśli zaś tym czymś w duszy jest  liberalna miłość do wolności i wiary w pojedynczego człowieka – to będzie stał po stronie przedsiębiorców, niepublicznej edukacji, prywatnych inicjatyw kulturalnych, budżetu obywatelskiego etc. Tak więc przekonania towarzyszą każdej naszej aktywności, co w działalności samorządowej ma znaczenie (czy też raczej kiedyś miało), a w działalności politycznej – nie ma.  W polityce istnieją  „przekonania zbiorowe” o dość dużym otwarciu, bardzo elastyczne, w życiu –  przekonania trwają jednak dłużej.  Społeczeństwo zresztą to intuicyjnie wyczuwa: politykę ogólnonarodową nie traktuje zbyt poważnie, zresztą już nie za bardzo wiadomo, jakie poglądy mają nasi, a jakie ci inni. Wszystko jest skoncentrowane wokół grupy ludzi, a nie wokół poglądów, czy przekonań (dlatego tez tak łatwo przejść z jednej grupy do drugiej). Ktoś słusznie powiedział, że nie ma partii politycznych tylko doraźne listy wyborcze. Zaś w samorządzie najlepiej się mają ci, którzy wyraźnie odcinają się od opcji politycznych.  Jeśli oczywiście do samorządu się dostaną, ponieważ wcześniej w dużych miastach tę opcję polityczną mieć muszą. Wyborcy wciąż nie wybierają ludzi tylko listy wyborcze.  A na tych listach miejsca pierwsze, drugie, trzecie i ostatnie.  Tak więc kandydaci zabiegają o te miejsca. Taka to gra, Moi Drodzy Państwo.

Obserwuję od wielu lat, a ostatnio widzę także przyspieszenie tej tendencji, że rada (a więc organ stanowiący w samorządach) stają się dla bardzo wielu – tylko przystankiem, polem ćwiczebnym do startu dalej, do polityki krajowej. Nawet coraz wyraźniej widać manewry, ćwiczenia wystąpień sejmowych na sali obrad rady. Samorząd upada w rankingach sukcesów. I dobrze się stało, że ogłoszono kadencyjność władz. Niestety tylko władz samorządowych i tylko organów wykonawczych. Powinno ta zasada powinna objąć posłów, radnych,  w zasadzie wszystkich.

Zaczęłam się zastanawiać nad uwagą osoby, której nie znam, a która napisała, że Jantos „zasiedziała się  w radzie miejskiej”. Pomyślałam sobie, no jest nas kilku tych, co tak się zasiedzieli.  Większość z nas nie chce startować do polityki ogólnokrajowej. Chce być w samorządzie, ponieważ tutaj jest prościej zobaczyć  efekty swoich starań. Jeśli w ogóle jesteśmy w stanie coś wyprosić u dysponentów kasy podatniczej, czy u prezydentów, wójtów, burmistrzów. Wolimy spać w naszych domach, niż w hotelach poselskich. Chadzać na spacery wśród ludzi, którzy nas znają, kojarzą i wciąż mają do nas jakieś sprawy związane z miejscem tym oto, tutaj.

I pytam się, czy tak trudno zrozumieć, że znamy miasto, wszelkie jego urzędnicze zaułki, mechanizmy, funkcjonowanie, a że co jakiś czas pytamy się, w czasie wyborów: czy Państwo nas chcecie? A ludzie mówią „tak”.  I naprawdę trudno zrozumieć, że nie chcemy z samorządowości iść do polityki?

Cyrk bez zwierząt


Cyrk ukształtował się we współczesnej Europie w Anglii w XVIII wieku, nawiązując do tradycji nowożytnego Rzymu, gdzie jego miejscem była arena otoczona amfiteatralną widownią. Wcześniej, już w średniowieczu, pojawił się i rozkwitł ten rodzaj rozrywki. Kuglarze występowali na ulicach, jarmarkach i festynach.
Wielką atrakcją, poza akrobatami, klaunami i tresowanymi zwierzętami byli zdeformowani ludzie. Ludzkie ciała były zawsze obiektem zainteresowania. Alfred Claessen, dyrektor amerykańskiego cyrku, który przyjechał do Paryża prosił w grudniu 1878 roku prefekta policji o zgodę na pokazanie dziewczyny-małpy z Albanii.
W latach osiemdziesiątych XIX wieku pokazywało się publicznie dziecko dotknięte mikrocefalią. Jego ojciec demonstrował je na jarmarkach, zarabiając pokazywaniem monstrualnego potomka. Przykładem dość znanym był Joseph Carey Merrick – chory na zespół Proteusza. Znany w epoce wiktoriańskiej jako człowiek-słoń o bardzo zniekształconej czaszce.
Ludzka monstrualność reprezentowana przez „człowieka-słonia”, „kobietę-wielbłąda”, bezrękie dziecko była pokazywani na festynach w wędrujących cyrkach. W Europie przede wszystkim Paryż stał się w XIX wieku wielkim targowiskiem monstrualności. Obok także i w Londynie w pierwszej połowie XIX wieku wszelkie penny show przyciągały gapiów.
W Londynie w 1883 roku zabroniono takich spektakli. Wcześniej, już w 1863 roku podejmowane były  próby niedopuszczania do pokazywania okaleczeń i ułomności, a wreszcie od 1896 roku zabroniono działalności gabinetów osobliwości.
A cyrki trwały dalej, ale już bez zdeformowanych ludzi. I przetrwały. Może więc teraz kolej na następny etap funkcjonowania tej ulubionej, dla wielu, rozrywki. Może przyszedł czas na cyrki bez zwierząt. Europejska Federacja Lekarzy Weterynarii opowiedziała się przeciwko wykorzystywaniu zwierząt w cyrkach. I już w tej chwili kilkadziesiąt krajów w świecie  zakazało częściowo albo całkowicie występów zwierząt.
Angielscy specjaliści z Rady Dobrostanu Zwierząt Gospodarskich (Farm Animals Welfare Council), w opracowanym przez nich Kodeksie Dobrostanu Zwierząt zaproponowali, by elementy dobrostanu przedstawić w postaci „pięciu wolności” zwierząt. Formuła „pięciu wolności” pozwala bardzo trafnie przedstawić warunki właściwej opieki nad zwierzętami: zarówno gospodarskimi, jak i tymi, które żyją w naszych domach dla towarzystwa, jak i tych w przyrodzie.
Wolność pierwsza od głodu i pragnienia .
Wolność druga od urazów psychicznych i bólu (potrzeba zapewnienia odpowiedniego traktowania zwierzęcia).
O ile zadawanie bólu (na przykład przez bicie), jest powszechnie uważane za zadawanie cierpienia, o tyle straszenie nie zawsze budzi sprzeciw, a przecież część tradycyjnych metod szkolenia zwierząt wykorzystuje prowokowanie strachu (także bólu) w celu powstrzymania  przed niepożądanym zachowaniem. W tresowaniu zwierząt dość często uciekamy się do straszenia w celu stłumienia, czy „ukarania” niewłaściwego zachowania. Choć takie postępowanie uczy zwierzę (często bardzo szybko i skutecznie) powstrzymywania się przed zabronionym zachowaniem, to dalsze, odległe w czasie konsekwencje straszenia czy zadawania bólu mogą prowadzić do utrwalenia przeżywania nieprzyjemnych emocji, a więc do cierpienia. Współczesne badania nad neurofizjologicznymi mechanizmami emocji strachu pokazują, że emocja ta warunkuje się i utrwala bardzo łatwo, szybko i trudno ją wygasić. Uczenie się reagowaniem strachem musi być szybkie, trwałe i niezawodne. Strach przeżywany często, a niekiedy stale jako niepokój uruchamia fizjologiczną reakcję przewlekłego stresu, który prowadzi do szeregu niekorzystnych zmian w organizmie, a w tym do chorób i depresji.
Wolność trzecia od ran i chorób: (wolność ta, podobnie jak pierwsza, zdaje się być oczywistą).
Wolność czwarta: od stresu 
Czy zwierzęta w ciasnej klatce w cyrku będzie miało szansę na znalezienie osobistej przestrzeni, miejsca na spokojny odpoczynek, opanowania minimalnej wielkości terytorium? Stres jest dla zwierzęcia cierpieniem.
Wolność piąta: do wyrażania naturalnego zachowania.
Cierpienie zwierząt wiąże się z niedostatkiem możliwości prezentowania naturalnych dla danego gatunku zachowań. Próbując kompensować sobie ten niedostatek zwierzęta prezentują stereotypowe zachowania, będące częścią ich „repertuaru zachowań”(na przykład gryzienie przedmiotów, kręcenie się za własnym ogonem czy chodzenie w zrytualizowany sposób, co można zaobserwować w cyrkach). Według badań opublikowanych w „Science” w 2009 roku, słonie w niewoli żyją nawet dwa razy krócej niż na wolności. W niewoli obserwuje się u nich depresję.
Rozwijająca się w ostatnich latach wiedza etologiczna i i psychologiczna spowodowała to, że zaczęto lepiej rozumieć potrzeby zwierząt, czy też ich emocjonalność, w sumie niezbyt odległą od potrzeb ludzkich.
Jeśli więc ponad 130 lat temu nakazano cyrkom wyłączyć z pokazów zdeformowanych, nieszczęśliwych i cierpiących, z tego powodu, ludzi, to może wiek XXI doprowadzi do wyłączenia z cyrków cierpiących zwierząt.
Powstaje coraz więcej cyrków, gdzie już nie występują zwierzęta: wśród nich jest wielokrotnie nagradzany, założony w 1987 roku przez Roba Mermina;  Cirque du Soleil (jeden z najpopularniejszych w świecie); Cyrk Vargas (jeszcze kilka lat temu wykorzystywał na swoich arenach zwierzęta najróżniejszych gatunków, a w 2010 roku podjął jednak decyzję o rezygnacji z udziału zwierząt w spektaklach i postanowił promować sztukę cyrkowa bez okrucieństwa).
Coraz więcej miast polskich stara się  nie wynajmować  terenów należących gminnych  dla cyrków wykorzystujących zwierzęta. Stanowiska Naczelnego Sądu Administracyjnego są różne. Wyrok z 17 maja 2017 roku NSA stwierdził, że władze Warszawy nie miały prawa zakazywać przedstawień cyrkowych tylko dlatego, że jedną z ich głównych atrakcji były występy tresowanych zwierząt. Z kolei w drugim, tym razem postanowieniu, z 21 czerwca ten sam sąd zajął odmienne stanowisko. Orzekł, że działania władz Poznania, które zakazały nie tylko takich przedstawień, ale i dystrybucji biletów w miejskich placówkach (np. szkołach), były zgodne z prawem.
W 2016 roku złożyłam uchwałę kierunkową do prezydenta Krakowa, aby zastosować niewynajmowanie gruntów należących do miasta cyrkom, które pokazują tresurę zwierząt. Prezydent nie skorzystał z uchwały , odpowiadając, że godzi ona w wolność i równość podmiotów gospodarczych. Tak też orzekły wojewódzkie sądy administracyjne wobec wszystkich miast, które to zastosowały.
Jesteśmy więc w punkcie wyjścia i dopominania się, aby zastosować tutaj stan wyższej konieczności, ponieważ dobro poświęcone, a więc równość podmiotów gospodarczych (o co zabiegałam zawsze) przedstawia wartość niewątpliwie niższą od dobra ratowanego (a więc wykluczenia cierpienia zwierząt w cyrkach).

Urzędnik wie lepiej. Przedszkola.

W Krakowie działają przedszkola publiczne i niepubliczne. Utrzymywane są z podatków mieszkańców. Podatki są, między innymi, przeznaczane na to, aby dzieci mogły być w przedszkolach. Podatnik daje na wszystkie dzieci: jedne z nich chodzą do przedszkola X, drugie do Y. Podatnik nie wskazuje ile powinno iść pieniędzy za dzieckiem pierwszym, a ile za drugim. Logicznym jest, że powinno tyle samo.
I tu pojawia się urzędnik, który decyduje: przedszkole X dostaje 100% dotacji, a przedszkole Y – 85% (albo mniej), zaś przedszkole Z – aż 120%. Nie rozumiem tego od samego początku. Nie rozumiem i nie będę przyjmowała jakiejkolwiek argumentacji. Przedszkola niepubliczne – to jest wybór rodziców (niekiedy i konieczność). I nam władzom miasta nic do tego, że rodzice dokonali takiego wyboru. Władza ma być sprawiedliwa w rozdziale podatków, a NIE JEST.
Walczę o sprawiedliwy podział podatków przeznaczonych na przedszkola (bez względu na to, czy są publiczne, czy niepubliczne, ponieważ podatnika to nie interesuje – on nie zaznacza w swoich rozliczeniach, ile ma iść na to, a ile na inne, po prostu płaci podatki). I będę.