Jedzenie to nie śmieci.

Produkcja żywności na świecie sięga co roku 4 mld ton,  z tego około jedna trzecia ląduje w śmietniku.  Jak podała, w zeszłym roku,  Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) 870 milionów ludzi na świecie cierpi z powodu głodu, a dwa miliardy jest niedożywionych. Autorzy bilansu apelują do rządów państw o uwzględnienie walki z marnotrawieniem żywności.

We wrześniu 2021 roku powstał w Polsce raport Instytutu Ochrony Środowiska, który oszacował skalę marnotrawstwa żywności w kraju na 5 mln ton rocznie, co w skali Europy lokuje nas w czołówce (90 mln ton jedzenia, które nie zostało skonsumowane, na 746 mln ludności). Jak się okazało, co pokazuje wspomniany raport zaledwie 40 proc. konsumentów zagląda do lodówki przed wyjściem na zakupy, a 50 proc. dokonuje spontanicznych zakupów spoza wcześniej ustalonej listy. W efekcie do kosza trafiają gotowe posiłki (70 proc. wyrzucających jedzenie wskazało tę kategorię), pieczywo (63 proc.), przejrzałe owoce (57 proc.).

Dwa lata temu powstała ustawa o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności, która  określiła zasady postępowania z żywnością oraz obowiązki sprzedawców żywności w celu przeciwdziałania marnowaniu żywności oraz negatywnym skutkom społecznym, środowiskowym i gospodarczym wynikającym z marnowania żywności. Celem było między innymi  wsparcie działalność charytatywnej, aby jedzenie, zamiast na śmietnik, trafiało do osób potrzebujących. Niestety, cel ten nie został w pełni osiągnięty, z powodu nie najlepszych przepisów. Jak się okazało, z raportów organizacji pozarządowych, w 2020 r. otrzymały one 18,5 tys. ton żywności, natomiast według sprawozdań sprzedawców żywności wynika, że masa zmarnowanego jedzenia wyniosła 49,7 tys. ton Różnica jest kolosalna – to ponad 31 tys. ton. Bardziej obrazowo to około 300 wagonów kolejowych żywności wywiezionych na śmietnik.

Powstaje więc podstawowe pytanie: co można zrobić, nawet na poziomie samorządu, aby przeciwdziałać marnowaniu jedzenia. I tutaj, w wielu miejscach na świecie dzieją się różne rzeczy.
Seattle, miasto położone w północno-zachodnich Stanach Zjednoczonych i zamieszkałe przez około 650 000 mieszkańców, poddaje recyklingowi 56% wszystkich odpadów.

W 2015 roku wprowadzono tam zakaz wyrzucania do śmieci resztek jedzenia. Zasada jest prosta: jeśli w pojemniku na śmieci ogólne co najmniej 10 proc. odpadków będzie stanowić żywność lub rzeczy nadające się do recyclingu, trzeba będzie płacić karę. Mieszkańcy domów jednorodzinnych dostaną 1 dolara więcej w rachunku, a zarządca domu mieszkalnego po dwóch ostrzeżeniach zapłaci 50 dolarów – tak samo w przypadku nieruchomości komercyjnych. Żywność trzeba po prostu wyrzucać do kompostowników: własnych ustawionych na podwórku lub pojemników na kompost, które dostarczają firmy zbierające odpady. Obowiązek podpisania umowy na taki pojemnik był i dotychczas. Nie było jednak obowiązku wyrzucania jedzenia (zwykły tam trafiać odpady zielone: trawa etc.). Interesujące jest to, że wtedy 74% mieszkańców poparło go projekt.

W Polsce odpady segregujemy na cztery frakcje: szkło, metale i tworzywa, papier oraz bioodpady. Bioodpady (także odpady bio, śmieci biodegradowalne) to odpady organiczne powstające w naszych domach z resztek jedzenia lub roślin. Ulegają one naturalnemu procesowi rozkładu (biodegradacji). Wybrane resztki organiczne można wykorzystać do produkcji kompostu, który zwiększa żyzność gleby lub biogazu, z którego można wytworzyć energię. Zgodnie z zasadami segregacji, odpady biodegradowalne należy wyrzucać do brązowego pojemnika na odpady. Bioodpadów nie należy wyrzucać do pojemnika w torebkach lub workach foliowych. Aby nie zanieczyścić pozostałych bioodpadów tworzywem sztucznym, można używać toreb i opakowań papierowych. Najlepiej takich, które już mamy w domu, np. po pieczywie lub ze starej gazety. Sprawdzą się także worki kompostowalne.

Powstaje pytanie: czy miasto może zaproponować własne pomysły związane z ograniczeniem marnowania żywności. Pisałam już parokrotnie o rozwijającej się w Krakowie sieci lodówek, ale to wciąż jest działanie na mikroskalę, prawie nie zauważalną. Potrzebujemy akcji większej. Może pomysł powstanie, jeśli sprawę potraktujemy z uwagą, na którą zasługuje.

Krótka opowieść o moich psach.

Czym jest pies (a może kim?) Zapewne antonimem samotności,  smutku, ale i beztroski, braku odpowiedzialności. Pies wymaga uwagi, troski;  jest odłożonymi wyjazdami, odwołanymi spotkaniami, spacerami z naszym bólem gardła i katarem. Tak jest.

Nasz pierwszy pies, a było ich cztery, pojawił się w 2000 roku. I był to jedyny pies zakupiony u hodowcy. Był prezentem dla naszego syna. Była to śliczna, paromiesięczna sunia, rasy bokser. Nazywała się Etiuda, potem zwana Etką. Popełniliśmy wiele błędów wychowawczych, ale zapewne jest to norma, przy pierwszych doświadczeniach z czymkolwiek i po raz pierwszy błędy się popełnia. Ale Etka wszystko wytrzymała. Była nasza partnerką wypraw w góry, nad morze. Kupowaliśmy auto większe, aby ona zmieściła się w nim. I tylko z nią wybraliśmy się na psi konkurs piękności. Nie dostała najwyższej noty, bo okazało się, że była za duża, ponad psią normę piękności. Wtedy tez stwierdziliśmy, że te wszystkie konkursy piękności psiej są bardzo głupim pomysłem i że już nigdy i nigdzie.

Tak więc Etka dorastała z naszym synem. Była to duża „bokserka”, z która postanowiliśmy odbyć szkolenie. Jak się okazało, nie była przodującą uczennicą. No cóż. Pani prowadząca szkolenie powiedziała, że :jak na boksera” to idzie nam całkiem nieźle. Nie była więc nasza Etka przykładną intelektualistką, ale była psem łagodnym, przyjaznym, obdarzonym przez nas miłością do pierwszego psa, jakby podstawową miłością do pierworodnego. Miała poczucie humoru, co było dla nas odkrywcze. I zmarła, kiedy mała 10 lat. Schowała się pod moje biurko i po prostu umarła. Pochowaliśmy ją nocą, zawiniętą w duży koc, w głębokim dole.

Dom bez psa jest pusty. Już nie tylko tutaj mowa o pustych miskach, porzuconych zabawkach, braku sapania, oddychania, zapachu psa, ale o aspekcie przemijania, braku.

I pojawił się , że schroniska, Omar – duży młody pies i oczywiście rasy bokser. Ukochany pies naszego syna. Znaleziono go przy Rondzie Matecznym w Krakowie. Nie wiadomo, czy komuś uciekł, czy ktoś go wyrzucił; w każdym razie był w Fundacji, która zajmuje się psami rasy bokser i był do wzięcia. Wzięliśmy go, ponieważ nie do wytrzymania jest …pustka w domu, brak sapania psa, chrapania, bezczynne, niewykorzystywane miseczki. Został więc Omar z nami. Były to fajne, wspólne lata.  Nie piszę o wspaniałych latach, o naszych spacerach, bo to oczywiste. Napisze o śmierci, bo w zasadzie każda śmierć jest taka sama, a jednak inna. Omar zaczął chorować niezauważalnie: potykał się, stawał, miał kłopoty ze wstawaniem. Trudno go było zdiagnozować. Znalazłam program europejski na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Powiedziano mi, że tam pracuje dobry specjalista od spraw neurologicznych u zwierza. Pojechaliśmy z Omarem do Wrocławia. Okazało się, że ma w głowie gronkowca. Mnóstwo lekarstw. Pachniał chemią. Było jednak raczej gorzej, niż lepiej. Znalazłam wiadomość o weterynarzu homeopacie z Częstochowy, a więc pojechaliśmy do Częstochowy. Omar zaczął brać lekarstwa homeopatyczne. Było nieco lepiej, ale na krótko. Pewnego poranka nie mógł wstać. Wezwaliśmy weterynarza. Okazało się, że tym razem serce nie wytrzymało i Omar zmarł. Pochowaliśmy go na cmentarzu dla zwierząt w Ropczycach.

Śmierć psa trzeba zgłasza ć do fundacji, z której przyszedł. Tam, przyjmują do wiadomości, ale też i zaraz podsuwają potrzebę znalezienia domu dla innych porzuconych, znalezionych, odebranych oprawcom etc. I był tam Magnus, zwany Bubą. Pies po przejściach, z urwanym w połowie uchem. Mówiono nam, że jest to pies niełatwy, bardzo źle nastawiony do innych psów. Krążyła opowieść, że może był wykorzystywany do walki psów. W każdym razie rodzina zdecydowała, że go bierzemy. Zdaje mi się, po latach, że był to najbardziej bystry z naszych psów. Buldog angielski. Bystrzak po prostu. Oglądał z nami telewizję, brał aktywny udział w oglądaniu tego, co było na ekranie, reagował przy płaczu ludzkim, interesowały go telewizyjne zwierzęta. Twierdziłam, ze miał ogromny, intelektualny potencjał. Chciał się uczyć. Bawiło go to. Rozpoznawał ludzi. Miał swoich faworytów, cieszył się na przyjście ulubionych gości. I jakaż to była radość. Podskakujący buldog angielski – widok godny zapamiętania. Niestety Magnusa dopadł rak, który się rozsypał po całym Magnusie. I niestety, był to ukochany buldog, dla którego zrobiliśmy rzecz naprawdę najtrudniejszą: postanowiliśmy poddać go eutanazji. Teraz powinnam napisać, jaka to naprawdę trudna decyzja i jak bardzo humanitarna. Widok cierpiącego psa, jak i człowieka wywołują najsilniejsze emocje. Piszę właśnie tak: najpierw wymieniając psa, a potem człowieka. Psu można pomóc w takiej sytuacji, człowiekowi, zgodnie z obowiązującym prawem –nie.

Cierpienie Magnusa było paromiesięczne. Nie mógł wstawać, wchodzić na schody, Umierał parokrotnie, potem wstawał, potem znów się dusił. Bezradność, brak lekarstw, bark nadziei na poprawę. Umarł, trzymany przeze mnie w objęciach. I stał się Magnusem w urnie. A urna stoi.

Paromiesięczny brak dreptania psa, sapania, konieczności spacerów w śnieżnej zadymce (bo trzeba). Puste miski i brak spacerów z psem, a poza tym tu i ówdzie zdjęcia psów tęskniących za domem.  I pojawiła się u nas mała buldożka francuska. Maleńka. Wzięta z interwencji z dzikiej hodowli psów, takiej, gdzie psy są maszynkami do rodzenia szczeniąt. Nasza mała była trzymana przez całe życie w klatce. Kiedy ją wzięliśmy, była chuda, z wygiętym kręgosłupem i wiszącymi sutkami. Zalękniona tak bardzo, że nie mogliśmy się do niej zbliżyć. Kuliła się ze strachu. Ludzie, którzy byli na miejscu i zabrali maltretowane psy mówili, że zrobiono jej bardzo niefachowo cesarskie cięcie,. Prawie, że umierała. Jest to pierwszy pies, który nie umiał się bawić zabawkami, nie wiedziała, że za piłeczka trzeba popędzić. Rozpacz wielka. Jest u nas od prawie dwóch lat. Dalej boi się, kiedy do niej podchodzę. Nie opuszcza mnie na krok. Jestem jej nadzieją, ochroną. Ostatnio została sama w innym, niż ja pomieszczeniu. To już sukces. Stała się tłuściutka, mieszka w ciepłym pomieszczeniu i nie musi fabrycznie rodzić szczeniąt. Dużo pracy przed nami. Wczoraj zajęła się nie własnymi łapkami, ale piłeczką na sznurku. Zobaczymy, co będzie dalej.

Taka to króciutka opowieść o moich psach J

Jazzowy Kraków

W każdym lub prawie każdym życiorysie najwybitniejszego, polskiego muzyka czy wokalisty  jazzowego musi pojawić się Kraków. Tak po prostu jest. Urodzili się w Krakowie, uczyli, zaczynali karierę, czy też ją  kontynuowali, a potem wyjeżdżali gdzieś tam w Polskę, albo w świat.

Tutaj, w naszym mieście, powstawały najstarsze kluby jazzowe, koncerty, festiwale. I chyba nikt nie ma wątpliwości, że Kraków jest stolicą nie tylko polskiego jazzu, ale i europejskiego. Jeśli to, co napisałam brzmi nieco narcystycznie to wypadałoby poprzeć taką deklarację o pionierskiej roli miasta kilkoma przykładami. Już w 1926 roku powstało w Krakowie pierwsze Stowarzyszenie Jazzowe. W latach trzydziestych podjęto próby uczenia jazzu w szkole muzycznej im.Wł.Żeleńskiego. W czasie okupacji  na ulicy Sebastiana była kawiarnia, gdzie  grali, w niedzielne przedpołudnia,  muzycy jazzowi, którzy kopiowali repertuar swingowy z amerykańskich płyt. Po wojnie zainteresowanie jazzem nie zaniknęło, a wręcz odwrotnie – nasiliło się. Pod koniec 1945 roku powstał pierwszy studencki zespół jazzowy. Organizacją, która przyczyniła się do powojennej popularyzacji tej muzyki była YMCA (Yong Men s Christian Association). Wielu muzyków, po wojnie, zamieszkało w Krakowie. W Warszawie Leopold Tyrmand zorganizował jazz-klub w 1946 roku, a podobny zaczął działać w Krakowie już w 1947.

W Krakowie, w 1954 roku, powstał pierwszy w Europie, a drugi w świecie (po Newport Jazz Festiwal na Rhode Island w USA) festiwal Zaduszki Jazzowe. Spotkanie zorganizowano w szkole podstawowej pod pretekstem imprezy mającej wesprzeć Komitet Rodzicielski. Festiwal w tym roku świętował swoją 66 edycję.

W 1960 roku powstał studencki klub „Pod Jaszczurami”, gdzie  grywał zespół Andrzeja Kurylewicza. Klub ten stał się centrum krakowskiego jazzu, po zamknięciu legendarnego Jazz-Klubu „Helikon”, który znajdował się przy ulicy św.Marka.

Bardzo popularnym zespołem na krakowskiej scenie jazzowej w latach 80. był zespół Spectrum Session Ryszarda Styły, w którym grało wielu wybitnych muzyków. Wtedy to dużym zainteresowaniem cieszyły się solowe recitale Krzysztofa Ścierańskiego.

W 1956 roku „Echo Krakowa” zorganizowało pierwszy konkurs zespołów jazzowych.

Zaczynali tutaj swoje kariery muzycy wybitni, których trudno pominąć: Tomasz Stańko, Adam Makowicz, Wojciech Karolak, Komeda, Andrzej Trzaskowski, Andrzej Kurylewicz., Jan Jarczyk, Janusz Stefański, Wanda Warska, Jan Boba, Jan Kudyk, Tadeusz Wójcik, Zbigniew Seifert, Janusz Muniak, Janusz Grzywacz, Marek Stryszowski, Jarek Śmietana, Adzik Sendecki, Adam Pierończyk  i bardzo, bardzo wielu innych, których można by wymieniać na kilku kolejnych stronach tekstu. Wymieniłam niewielu muzyków, którzy przyszli mi teraz do głowy i bardzo przepraszam tych, których nie wspomniałam.

W Krakowie uczy się jazzu od wielu lat w Akademii Muzycznej  i prywatnej Krakowskiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Sa tutaj wspaniałe festiwale: Summer Jazz Festival, Festiwal Jazzowy Starzy i Młodzi, Krakowska Jesień Jazzowa, ale także i takie, nieco inne w założeniu, które wspierają młodych ludzi chcących zajmować się jazzem: Międzynarodowy Festiwal i Konkurs Jazz Juniors; Międzynarodowy Jazzowy Konkurs Skrzypcowy im. Zbigniewa Seiferta, Konkurs, Międzynarodowy Jazzowy Konkurs Gitarowy im. Jarka Śmietany.

Kraków nie jest miastem anonimowym na mapie światowego jazzu. Przyjeżdżają do nas najwybitniejsi muzycy i wokaliści światowej marki. W mieście jest wiele klubów jazzowych. o których piszą światowe media.

Odbyła się, już po raz czternasty,  impreza zorganizowana przez Urząd Miasta  pod tytułem Noc Jazzu. W trakcie tej szczególnej nocy, prezentowane były różne gatunki jazzu, w wykonaniu mniej lub bardziej znanych artystów z kraju i całego świata..

Jest coraz więcej knajp i klubów, do których zapraszani są tacy muzycy, których do niedawna nikt by się nawet nie spodziewał.

O znaczeniu Krakowa w historii polskiego, czy nawet europejskiego jazzu powstało dużo publikacji i książek.

Życzmy więc miastu, aby pielęgnował muzykę jazzową, a tym samym muzyków i wokalistów, ponieważ jest to, o czym może Państwo nie wiedzą, jeden z symboli Krakowa, bo Kraków równa się jazz.

Krakowskie nekropolie.

 

Temat ważny i niestety pomijany: cmentarze. Starość i śmierć to dwa okresy w życiu człowieka, które wiążą się z poczuciem bezradności i bezsilności wobec nieubłaganych kolei ludzkiego losu. W naszych czasach codzienne życie nie sprzyja rozważaniom na temat śmierci, która stała się tematem tabu. Nie wypada ani o niej zbyt często myśleć, ani tym bardziej, rozmawiać. Towarzyszą temu nawet zmiany w języku: ludzie nie umierają, ale odchodzą, opuszczają nas etc. W tym obszarze tematów pomijanych znajdują się także i cmentarze. A jednak to one są naszym dziedzictwem i bezpośrednim kontaktem z przemijaniem i historią.

Trzy lata temu zainicjowałam powstanie jedynej w polskich samorządach, konferencji poświęconej cmentarnictwu.

Ponieważ były już trzy edycje konferencji możemy powiedzieć o potrzebie takich spotkań i dobrych opiniach, z którymi się spotkaliśmy. Konferencje odbywają się, dzięki bardzo dobrej współprac z Zarządem Cmentarzy Komunalnych w Krakowie. Tematów poruszaliśmy sporo. Wymienić moglibyśmy następujące: aspekty prowadzenia działań ratowniczych na cmentarzach przez jednostki ochrony przeciwpożarowej; ekologiczne zagrożenia związane z funkcjonowaniem cmentarzy; groby i cmentarze wojenne w Polsce – prawne aspekty ochrony; konserwacja zabytkowych cmentarzy Krakowa na przykładzie wybranych obiektów; historyczne nekropolie Krakowa jako przestrzeń turystyczna

Nasze konferencje poświęcone są, w znacznej mierze, problemom, z jakimi borykają się gminy, których obowiązkiem jest utrzymywanie cmentarzy. Po drugiej  konferencji wysłaliśmy list do premiera, aby rząd, jak najszybciej zreformował ustawę o cmentarzach i chowaniu zmarłych, która pochodzi z 1959 roku. W chwili obecnej konsultowany jest projekt zmiany tej ustawy.

Ostatnia, trzecia konferencja, która odbyła się na początku listopada poszerzyła się o kolejne tematy ważne dla miasta. Była próbą odpowiedzi na pytanie o obecność cmentarzy i rytuału pochowku w świadomości współczesnego człowieka, ale także staraliśmy się odpowiedzieć na pytania dotyczące podjęcia prób pogodzenia potrzeb duchowego pożegnania bliskich ze zmarłym z wyzwaniami oraz ograniczeniami wynikającymi z aspektów prawnych i społecznych współczesnych społeczeństw. Organizatorzy zwrócili uwagę na coraz szerszą rozbieżność nowych nurtów grzebalniczych z obecną tradycją pochówku.  Zaprosiliśmy specjalistów  psychologów, historyków, socjologów, aby do podzielili się własnymi przemyśleniami, doświadczeniami oraz spostrzeżeniami.

Utrzymywanie cmentarzy są znaczącym i ważnym problemem komunalnym. Ponad 40% pochówków w Krakowie to pochówki urnowe. Kremacja jest całkowicie akceptowana przez Kościół Katolicki już od 1963 roku, co potwierdza Kodeks Prawa Kanonicznego. Ponadto stanowisko Kościoła Katolickiego dotyczące pochówku ciał zmarłych przedstawione 25 października 2016 roku w instrukcji Kongregacji Nauki Wiary „Ad resurgendum cum Christo”, podtrzymuje kremację jako formę pochówku zgodną z wiarą katolicką.

Polskie cmentarze stają się coraz większe, a już teraz w wielu miastach pojawia się problem z wygospodarowaniem miejsca na kolejne groby. Za kremacją przemawiają względy ekonomiczne. Urny pogrzebowe można kupić w niższej cenie niż trumny. Proces nie wymaga postawienia nagrobka na cmentarzu, co również wiąże się z kosztami.

Pochówek urnowy to również znaczna oszczędność miejsca na cmentarzu, co obecnie również ma duże znaczenie. W wielu parafiach zalecana jest kremacja zwłok, ponieważ pozwala zaoszczędzić miejsce na cmentarzu. Najprawdopodobniej w przyszłości właśnie z tego powodu kremacja stanie się powszechną praktyką w Polsce, co ma miejsce już teraz w wielu innych krajach. Decyzja dotycząca form pochówków należy oczywiście do pozostawionej dyspozycji osoby zmarłej i jej do rodziny.

W przyszłym roku planujemy zrobić konferencję międzynarodową. Chcemy zaprosić do Krakowa przedstawicieli miast partnerskich i usłyszeć od nich, jak rozwiązują problemy komunalne związane z cmentarnictwem.

Prywatne krakowskie muzea.

Muzea funkcjonujące niezależnie w Polsce, to wcale nierzadkie zjawisko. Muzeum prywatne w świetle prawa jest prywatną instytucją. Rejestracja w ewidencji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego wymaga spełnienia określonych wymogów, a sama działalność podlega przepisom „Ustawy o muzeach i Ustawy o działalności kulturalnej.” Nazwa muzeum nie jest zastrzeżona, dlatego też wielu kolekcjonerów decydujących się pokazywać swoje zbiory szerszemu gronu odbiorców, nazywa je muzeami prywatnymi. Wg NIMOZ (Narodowego Instytutu Muzealnictwa i Ochrony Zabytków) w Polsce obecnie zarejestrowanych jest 144 muzeów prywatnych (nie licząc oddziałów), z czego dwa stanowią zbiory sztuki, są to: Muzeum Książki Artystycznej w Łodzi oraz Muzeum Sztuki Polskiej w Sopocie. Listę tę rozszerza się czasami o muzea prywatne posiadające w swoich zbiorach sztukę ludową, m.in. Prywatne Muzeum Sztuki Ludowej w Budach i Muzeum Sztuki Ludowej w Otrębusach. Jeśli chodzi o muzea prywatne ze sztuką współczesną lub nowoczesną, to niestety istnieje tylko jedno tego typu prywatne muzeum w Polsce – Villa la Fleur w Konstancinie-Jeziornej, należące do kolekcjonera Marka Roeflera.

Jesteśmy jedynym krajem na świecie, w którym jest więcej muzeów prywatnych niż publicznych.

A jednak, pomimo możliwości i wartości eksponatów, kolekcjonerzy sztuki nie chcą otwierać prywatnych muzeów. Przykład Grażyny Kulczyk pokazuje, że nie jest to takie proste w przypadku kolekcji bardziej obszernych, wymagających określonego rodzaju zabezpieczeń, stosownej lokalizacji i obsługi. Nie otrzymawszy wsparcia dla projektu, wycofała się.

Pisałam już wcześniej tutaj o muzach prywatnych  w Krakowie. Poza wspaniałym Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha właściwie nie ma czym się pochwalić. W dalszym ciągu nie istnieje muzeum oparte na imponujących zbiorach rodziny Sosenków.

Muzea prywatne są pozbawione wsparcia finansowania publicznego. Ustawa o muzeach umożliwia założenie muzeum każdej osobie fizycznej oraz podmiotowi prawa cywilnego lub niecywilnego, na przykład podmiotom gospodarczym, szkołom i uczelniom, organizacjom społecznym lub zawodowym samorządom i jednostkom centralnym, takim jak ministerstwa. Podstawową różnicą jest prawo własności. W muzeum prywatnym eksponaty muzealne są własnością właściciela .

Szukałam informacji o krakowskich muzeach prywatnych na stronach miasta. Informacji nie ma zbyt wiele, ponieważ urząd nawet takich muzeów nie pokazuje. A szkoda. Może i jest warte pokazania Muzeum Witrażu. Mieszczące się w siedzibie historycznego studia witrażowego S.G.Żeleński “żywe muzeum” oferuje unikalną możliwość poznania funkcjonującej pracowni witraży. Jego pomysłodawcą był Stanisław Gabriel Żeleńskiego – brat Tadeusza „Boya” Żeleńskiego, który postanowił stworzyć pierwszą znaczącą pracownię witraży na ziemiach polskich. Warto, o czym jestem przekonana, upubliczniać informacje o Galerii Młodopolskich Mistrzów Witrażu, gdzie można podziwiać witrażowe dzieła czterech wybitnych artystów początku XX wieku: Wyspiańskiego, Mehoffera, Jastrzębowskiego i Stefana Matejki (bratanka Jana).

W Krakowie jest Muzeum Iluzji. Nie wiem, czy Państwo wiedzą, ale jest także Muzeum Pinballa., gdzie można zobaczyć i nawet zagrać na 35 flipperach, które niegdyś stały niemal w każdym barze.

W czerwcu 2017 roku zbiory Muzeum Książąt Czartoryskich w całości zostały przekazane do krakowskiego Muzeum Narodowego. Fundacja Książąt Czartoryskich podpisała umowę o przekazaniu Skarbowi Państwa całej kolekcji Czartoryskich oraz nieruchomości. Tak się skończyła historia jednego z najstarszych, prywatnych muzeów .Krakowa

Powstało Stowarzyszenie Polskich Muzealników Prywatnych, które zorganizowało ogólnopolską konferencję. Paweł Zaniewski , prezes Stowarzyszenia w wywiadzie w radiu Zet powiedział:” Muzea to wręcz fenomenalne narzędzie wspierające edukację. Szczególnie muzea prywatne, które są prowadzone przez pasjonatów. W naszych muzeach nie ma pracowników najemnych, kontraktowych, dla których muzeum to miejsce pracy, często nielubianej.[..] Z całą mocą stwierdzam, iż nie ma żadnego wsparcia publicznego dla muzeów prywatnych.”  Tyle pan prezes. Jaki może powstać apel do władz? Pokazujmy muzea prywatne, wspierajmy ich właścicieli w promocjach, mówmy o tym, że są, póki jeszcze ich twórcom zależy, aby istniały.

Osiedla dla seniorów

Osoba Trzymająca Piłkę Antystresową

W 2013 odbyła się w Krakowie międzynarodowa konferencja poświęcona budowaniu osiedli dla seniorów. Byłam jej współorganizatorką. Przyjechali na konferencję Włosi, Anglicy, Holendrzy, Niemcy, którzy przekazywali  nam swoje doświadczenia i zachęcali do prób budowania takich obiektów. W świecie enklawy dla ludzi starszych już się dorobiły nazwy – pisze się i mówi o cohousingach. Co to jest? Termin ten powstał w Danii pod koniec lat 60. XX wieku. To pewna forma wspólnego budowania nieruchomości. Najłatwiej podać to na przykładzie: zbiera się grupa osób która chce mieć nieruchomość. W tym celu jednoczą swoje siły, talenty, łączą wkład finansowy jakim dysponują i razem budują. Może to być na przykład wspólne osiedle domków jednorodzinnych z jednym ogrodzeniem i wspólną drogą dojazdową, blok mieszkalny czy też budowa domków szeregowych z wielkim wspólnym ogrodem. Idea jest ta sama. Budujemy wspólnie. Dużo cohousingów senioralnych funkcjonuje w Skandynawii, Niemczech, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy USA.

Wtedy, osiem lat temu Luciano Capaldo, przedsiębiorca i architekt powiedział : „Tematyka zapewnienia rozsądnych rozwiązań mieszkaniowych dla osób starszych – i nie mówimy tu o domach opieki – jest kwestią pilną dla większości starzejących się społeczeństw europejskich. Jeśli nie wypracujemy jak naj-szybciej rozwiązań dla Polski, możemy być pewni, że za kilka, kilkanaście lat, będzie już na to za późno.”  Upłynęło sporo czasu i właściwie nic w Polsce się nie zmieniło. Co dają takie wspólne mieszkania dla seniorów? Odpowiednio przygotowane mieszkania, dostęp do apteki, lekarza, a nawet do restauracji, które dostarczają posiłki. Grupy cohousingowe uprawiają wspólnie ogródki warzywne, wspólnie gotują. Wszyscy dzielą się tym co umieją. Im bardziej zróżnicowana grupa ludzi tym lepiej. Grupa, decydując się na zakup gotowego budynku, w zależności od potrzeb mieszkańców i możliwości architektonicznych wprowadza odpowiednie rozwiązania pomagające w wyraźnym rozgraniczeniu sfer prywatnej i publicznej.

Według oficjalnie prowadzonej rejestracji na stronie internetowej organizacji „Fellowship for Intentional Communities”, która jest jednym z najprężniej działających tego rodzaju stowarzyszeń na całym świecie (wydającej także papierowy periodyk „Communities Directory”), do 2009 roku zarejestrowane zostało ponad 2000 wspólnot.

We Francji  istnieje 680 osiedli senioralnych, które funkcjonując z powodzeniem zapewniają komfort życia osobom starszym. Kolejnych 80 osiedli jest w trakcie budowy.

A jak dzisiaj mieszkają polscy seniorzy? Według danych statystycznych ponad 65 proc. seniorów to właściciele nieruchomości mieszkaniowych. Tylko 5 proc. polskich seniorów 65+ objętych jest opieką długoterminową, podczas gdy średnia OECD to 14 proc., w Szwajcarii — 20 proc. Co trzeci senior w Polsce wymaga pomocy w jakiejś czynności życia codziennego. Wydawać by się mogło, że oferta cohousingów będzie interesująca. Już w Polsce powstało w tym systemie parę osiedli.

Powstaje, przy opisie tego zagadnienia parę pytań: czy taka forma mieszkań nie posiada wad, czy można ją przyjąć jako najbardziej interesujący sposób mieszkania na starość? Niektóre kraje, takie jak Japonia czy Kanada odstępują od pomysłu izolowania ludzi w jesieni życia od innych generacji. Przeprowadzono badania psychologiczne i socjologiczne. I są zaskakujące efekty obserwacji. Dzieje się i tak, że w Kanadzie, Australii, Wielkiej Brytanii domy opieki dla osób starszych łączy się z domami dziecka. Okazuje się, że im więcej czasu spędzają ze sobą dzieci i osoby starsze, tym więcej korzyści czerpią z tego obydwie strony. Osoby starsze przestają się czuć samotne, a dzięki obecności dzieci odzyskują radość i energię. Według relacji pracowników podobnej placówki w Wielkiej Brytanii, obecność dzieci wpływa na seniorów wręcz leczniczo: obniża ciśnienie, a w niektórych przypadkach może nawet zatrzymać postępowanie demencji czy wybudzić z otępienia, w jakim znajduje się część pacjentów.

Przykłady pokazują, że odizolowane mieszkania czy osiedla preferujące jedną generację, nawet wtedy, kiedy zapewnia się dogodność, wygodę , dostępność niezbędnych usług-  bez codziennych kontaktów z ludźmi młodszymi nie poprawiają jakości życia. Międzypokoleniowe kontakty powodują przedłużenie witalności jednym i szybsze dojrzewanie innym. Polska wciąż jest krajem, w którym istnieją kontakty pomiędzy rodzicami i dziećmi, czy wnukami. Oczywiście jest to zapewne uogólnienie. Jednak nie jesteśmy narodem, w którym relacje międzypokoleniowe ostatecznie zaniknęły.

I wielu z nas mógłby zadać sobie pytanie: czy chciałbym, na późne moje lata, mieszkać na osiedlu, gdzie moimi sąsiadami byliby tylko i wyłącznie moi rówieśnicy?

 

Kraków toalety :)

Problem ważny. Nie tylko dla turystów, ale i dla każdego mieszkańca naszego miasta. Pisałam o sprawie wielokrotnie. Przy okazji placów zabaw dla dzieci, przy okazji parków, czy tez dużych centrów przesiadkowych.

Wcześniej w Polsce do określenia toalety używano słowa sławojka. Jej nazwa pochodzi od imienia premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego, który za cel obrał sobie podniesienie poziomu zdrowotności i higieny polskiego chłopstwa. Po wprowadzeniu w Polsce w życie przepisów prawa nakazujących budowę ustępu na każdej działce budowlanej (1928 rok), premier jeździł po kraju kontrolując wymogi sanitarne powstałych ustępów, co wśród chłopów było tematem licznych żartów.

Pierwsza toaleta z możliwością spuszczenia wody została zaprojektowana w 1596 roku przez angielskiego poetę Johna Harringtona, jednak z powodu braku kanalizacji jego projekt nie cieszył się dużym zainteresowaniem. Wiele lat później, w 1738 roku, spłukiwana toaleta została zaprojektowana przez Johna F. Brondela.A za dwadzieścia lat zegarmistrz Alexander Cummings opatentował  kolanko umieszczane pod muszlą, które zapobiega wydobywaniu się nieprzyjemnych zapachów.

A dzisiaj? Podróżujemy po świecie i wiemy, jak problem toalet jest tam przedstawiany. Brak wolno stojących toalet publicznych to duży problem. Świadczą o tym między innymi konkursy na projekt toalety publicznej, organizowane od niedawna przez firmy z branży sanitarnej we współpracy z władzami wielu miast w Polsce. Dzięki konkursom powstają interesujące projekty, a biorą w nich udział nie tylko studenci, ale także wiele uznanych pracowni architektonicznych.

W parku w Hiroszimie stanęły w 2010 roku toalety zaprojektowane w przez architektów z japońskiego Future Studio. Wyglądają jak poskładane z papieru, według sztuki Origami. W parku znajduje się kilka takich budynków a każdy jest w innym kolorze. Fabiane Giestas zaprojektował publiczną toaletę dla miasta Vittoria – stolicy brazylijskiego stanu Espirito Santo. Co ciekawe projekt Giestasa obejmuje tylko część przeznaczoną dla mężczyzn. Znajdują się tu czarne sanitariaty, fioletowe ściany, futurystyczne lustra i… kobiece akty na ścianach. Publiczne przezroczyste toalety możemy wypatrzeć np. na ulicach Londynu. Produkowane są przez szwajcarską firmę Oloom. Zrobione są częściowo z ciekłokrystalicznego, specjalnego szkła. Napięcie elektryczne powoduje, że gdy toaleta jest zajęta szkło staje się matowe. Publiczne toalety w angielskim mieście Gravesend w hrabstwie Kent, przypominają kształtem wzbijające się w powietrze, wojskowe samoloty. To pomysł projektantów z Plastic Architects. Szara z zewnątrz bryła zaskakuje neonowymi kolorami w środku. Japonia kojarzy się z krajem dbającym o czystość. Nic więc dziwnego, że tamtejsze toalety należą do najnowocześniejszych na świecie. Udogodnienia takie jak podgrzewana deska klozetowa, system automatycznego podnoszenia i opuszczania klapy czy wbudowany bidet nie są żadną fanaberią, a zazwyczaj standardem. Co może być zaskakujące dla turystów, w kabinach WC w japońskich toaletach publicznych można natknąć się na ubikacje kucane. Brytyjski dziennik „The Telegraph” uznał, że najpiękniejszą publiczną toaletą na świecie jest szalet w Ureddplassen nieopodal Gildeskal w. Norwegii. Budynek zaprojektowany przez zespół Haugen/Zohar Arkitekter nawiązuje kształtem do morskich fal, które stanowią jego naturalne otoczenie.

A jak wygląda sytuacja publicznych ubikacji w Krakowie. Wciąż jest ich brak przy Plantach. W 2009 roku okazało się, że sześć WC okrąglaków, za które miasto zapłaciło prawie 300 tys. zł stało, a być może , że i stoi do dzisiaj, po dwunastu latach, przed magazynami Zarządu Infrastruktury Komunalnej i Transportu przy ul. Za Torem. Wtedy na ich postawienie nie zgodził się wojewódzki konserwator.

Potrzeba zwiększenia miejskich toalet jest wciąż znaczna. Dość często sprawa pojawia się w Budżecie Obywatelskim W jednym z nich, z 2016 roku, możemy przeczytać:” Dokonując własnej oceny należy stwierdzić, że w Krakowie brakuje toalet publicznych zwłaszcza w przestrzeni komunikacyjnej ( pętle tramwajowe, autobusowe, centra przesiadkowe ), rekreacyjnej ( parki ), jak również za mało jest toalet publicznych w przestrzeni turystycznej.”

W maju 2020 roku, po okresie pandemii, kiedy wiele toalet zamknięto, nastąpiło ponowne ich udostępnienie. W zeszłym roku urząd miasta poinformował, że przy każdej rewitalizacji parku miejskiego, powstają toalety. Takie obiekty powstały w parku Jerzmanowskich i nowym parku w Czyżynach. Na 2021 rok zaplanowano stworzenie toalet w „Ogrodzie nad Sudołem”, w pawilonie w parku Lotników Polskich i na Zakrzówku. Oprócz tego sanitariaty zostały ujęte w projekcie rewitalizacji kąpieliska nad Bagrami. Toaleta miała  powstać również w parku Krowoderskim. Sprawdzę, czy tak się stało.

Na koniec podrzucam urzędnikom rozwiązanie, które się pojawiło w Warszawie. Tamże stowarzyszenie „Miasto jest Nasze” zrobiło mapę toalet publicznych w mieście. Można znaleźć w każdym miejscu, w którym jesteśmy najbliższą czynną toaletę. Można także zgłosić problem związany z toaletami służbom obsługującym.

Powiecie, być może, Państwo, że problem intymny, że nie wypada o nim pisać. A jednak tak nie jest. Może będą wśród nas i tacy, którzy zrozumieją rangę poruszanego tematu. Jeśli nie do tej pory, to być może w przyszłości. Szukanie czynnej, estetycznej, zadbanej toalety jest przecież istotnym problemem egzystencjalnym.

Budownictwo modułowe.

Pisałam już wiele lat temu o możliwościach, jakie daje budownictwo modułowe. W Krakowie powstało zaledwie jedno przedszkole zbudowane w tym systemie i na tym się skończyło. Widziałam, w czasie moich spacerów po Krakowie, że istnieją modułowe przedszkola i szkoły powstałe dzięki prywatnym inwestorom. I miło mi było przeczytać, że w wielu krajach świata stosuje się , z coraz większym zaangażowaniem, tego typu budownictwo. W Krakowie wciąż – nie.

Budownictwo prefabrykowane polega na tworzeniu obiektów z gotowych elementów, wcześniej wyprodukowanych w fabryce. Okna to gotowe elementy wmontowane w ściany, które zaś od razu są wyposażone np. w przyłącza elektryczne. Sam montaż na placu budowy trwa około trzech dni. Następnie układane są dachówki, wykonywana jest elewacja i po 10-12 tygodniach można wprowadzić się do gotowego domu. W Europie znaczną część inwestycji opiera się  właśnie o tworzenie lokali z gotowych elementów. Aż 70% domów w Norwegii powstaje z części prefabrykowanych. W Belgii jest to 30%, a w Niemczech ok. 27%.

Domy kontenerowe i hotele modułowe | Budynki z prefabrykatów

A my przecież mamy pod ręką firmy, które stosują takie metody i są zauważane i doceniane na całym świecie. W Polsce powstał najwyższy modułowy hotel świata, który stanie na Manhattanie. Wysokościowiec, który będzie przy  Szóstej Alei, niedaleko Times Square, to dzieło DMDmodular z podkrakowskiej Skawiny. Na początek na miejscu  powstały cztery pierwsze piętra budowane w klasycznej technologii, a w międzyczasie polska firma zaczęła produkować kolejnych 21 pięter. Na placu budowy pojawiają się w pełni wykończone i wyposażone w instalacje oraz meble, gotowe do montażu pokoje hotelowe, których poskładanie zajmie 21 tygodni. W ten sposób wyrośnie nowy hotel sieci Marriott.

Pięć lat temu, także na Manhattanie stanął nieco niższy 18-piętrowy, modułowy hotel Citizem M Bowery autorstwa Polcomu, kolejnej rodzimej firmy wyspecjalizowanej w budownictwie modułowym. To jeden z pionierów tej branży i to w skali całego świata, który swoje projekty umieszcza  w różnych rejonach globu. Są to budynki, które można stawiać bez względu na klimat.  Są tworzone są modułowe przestrzenie biurowe czy mobilne przestrzenie wypoczynkowe. Ten trend tylko się nasili.

Budownictwo modułowe obniża negatywny wpływ na środowisko i koszty inwestycji oraz redukuje czas pracy na budowie aż o 70 procent. W ten sposób powstają już nie tylko szkoły czy szpitale, ale także luksusowe hotele za oceanem czy domy jednorodzinne. Technologia modułowa charakteryzuje się znacznie lepszą gospodarką materiałami, a także ogranicza emisję CO2. Ma to szczególne znaczenie w przypadku inwestycji realizowanych w centrach miast, gdzie prowadzenie prac budowlanych jest często uciążliwe dla mieszkańców i odciska piętno na miejskiej florze i faunie.

Firm zajmujących się budownictwem modułowym w Polsce jest już sporo. Budynki budowane w tej technologii to często prawdziwe perełki architektoniczne, spełniające kryteria nowoczesnej architektury. Budownictwo to nie ma już nic wspólnego z blaszanymi kontenerami technicznymi, jakie pamiętamy z dawnych czasów.

Na popularności zyskuje budownictwo modułowe

Budowanie w systemie modułowym, to nie tylko szybkie tworzenie przestrzeni biurowych, jak napisałam wyżej, ale ich rozbudowanie, czy składanie.

Jeśli więc rząd narzuca samorządom nowe zadania, które musi realizować, to nie powinno się wykorzystywać do tworzenia przestrzeni biurowych gotowych i przygotowanych do pełnienia funkcji budynków szkolnych, ale być może budować budynki modułowe. Nie powinno się zamieniać sal gimnastycznych na podzielone pokoje biurowe. Wybudowanie sali gimnastycznej (która także można postawić w systemie modułowym) jest bardziej kosztowne i skomplikowane, niż postawienie , w trzy miesiące, biurowca w systemie modułowym.

Wiele szkół, a także i przedszkoli (w tym niepublicznych, realizujących wszakże zadania gminy) poszukuje miejsca dla działalności. Coraz częściej spotykane przypadki zamiany budynków szkolnych na biura urzędu miasta wydają się działaniem krótkowzrocznym i mało gospodarskim.  Może ktoś jednak skorzysta z podpowiedzi i szkoła zostanie szkołą.

 

Pomnikoza zagarnia przestrzeń.

Od paru tygodni w mediach toczy się dyskusja dotycząca postawienia w Krakowie kolejnego pomnika. Tym razem sprawa dotyczy przygotowanego do postawienia (w wyznaczonym przez organizatorów miejscu) pomnika Bogdana Smolenia. Kim był bohater wydarzenia – to za chwilę. Na początku trzeba opisać  metodę obowiązującą przy czynnościach stawiania pomników. Sprawy załatwia się następująco: po pierwsze i absolutnie koniecznie należy  uzyskać zgodę na umieszczenie pomnika. Organizatorzy, zapewne przyjaciele Smolenia zrobili odwrotnie: zamówili projekt, następnie go przygotowali, wyznaczyli miejsce i postanowili uzyskać zgodę miasta ( post factum). Tak by miało być.

Zachęcam więc Państwa do uruchomienia wyobraźni: codziennie ktoś umiera, pozostawiając grupę przyjaciół, znajomych, ci zaś, w dowód sympatii organizują zbiórkę pieniędzy, zamawiają gotowy pomnik i komunikują władzom Krakowa, w którym miejscu chcieliby ów pomnik usadowić. I co Państwo na takie rozwiązanie? Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie nasze miasto za jakiś czas?

Najbrzydsze pomniki Papieza Polaka – Brzeski pomnik na 9 miejscu

Dlatego też, jakby przewidując grożącą miastu totalną pomnikozę, parę lat temu, zaproponowałam, aby w każdej kadencji stawiano ograniczoną ilość pomników. Ograniczenia już istnieją przy nadawaniu przez radę Miasta tytułów Honorowego Obywatela Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa. Tytuł ten jest najwyższym wyróżnieniem nadawanym przez Radę Miasta Krakowa. Stanowi  wyjątkowy dowód uznania dla osób zasłużonych dla miasta lub kraju. Zgodnie z obowiązującą uchwałą na jedną kadencję przysługują cztery honorowe obywatelstwa. Mamy 83 honorowych Obywateli (poza nimi jest pięciu, którym honorowe obywatelstwo zabrano). Historia nadawania tytułu rozpoczęła się w 1850 roku, kiedy obdarzono nim Andrzeja Ettmayera d’Adelsburg – radcę nadwornego, pełnomocnika cesarza Franciszka Józefa I.

Pomnik Bohdana Smolenia. Co z nim zrobić? Fot. Marek Lasyk – Galerie

Inna rangę mają tytuły nadawane z namysłem, z odpowiedzialnością, a inną kiedy wystarczy tylko zgłoszenie. I zamiast 83 obywateli mielibyśmy, posługując się jedynie zgłoszeniami, Honorowych Obywateli 830, czy nawet 8 tysięcy trzysta. Taką samą rangę, jak Honorowy Obywatel Miasta Stołecznego Krakowa mogłyby uzyskać pomniki. Stawiane byłyby po wcześniejszych konsultacjach społecznych. I powinno ich być znacznie mniej, bo, posługując się przytoczonym przykładem tytułów Honorowego Obywatela – ich ranga by wzrastała. Musimy wziąć pod uwagę  także i to,  że pomniki zajmują publiczną przestrzeń. Stawianie pomników gdziekolwiek nie jest możliwe. Istotnym uzasadnieniem jest tutaj opinia konserwatorów: miejskiego i wojewódzkiego. O konieczności czuwania nad przestrzenią publiczną nie będę pisała, ponieważ zdaje się, że jest to sprawa oczywista.

Poza stawianiem obelisków, posągów istnieją przecież i inne możliwości upamiętniania osób: poprzez nazwaniem ulic, skwerów, a także i inne akcje, które pozwolę sobie szerzej opisać. W Krakowie pomnika nie ma wybitna postać, jaką był profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Kazimierz Wyka, ale grupa jego uczniów, przyjaciół od 30 lat organizuje przyznawanie nagrody im.Kazimierza Wyki polskiemu krytykowi literatury; o monument dla Zbigniewa Seiferta grupa jego wielbicieli się nie starała, ale nazwisko jazzowego kompozytora i skrzypka sławią na cały świat poprzez konkurs im.Zbigniewa Seiferta. Pomnika nie ma Wisława Szymborska, ale tutaj w Krakowie przyznawana jest nagroda literacka jej imienia. Ni wspomnę o Festiwalu Miłosza, Festiwalu Conrada i wielu innych , bardzo interesujących inicjatywach.

Podobna jak obecnie dyskusja zaczęła się przy stawianiu pomnika pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. W urzędzie stawili się inicjatorzy pomnika. Jego budowa kosztowała prawie 1,5 mln zł, z czego – jak podała rzeczniczka prezydenta – ok. 1,2 mln zł to dotacja miasta. Inicjatorem budowy pomnika było Stowarzyszenie im. płk. Ryszarda Kuklińskiego. Wtedy również proponowałam, aby stowarzyszenie utworzyło stypendium dla najlepszego absolwenta polskich szkół wojskowych w  wojskowej uczelni amerykańskiej. Jakże dumnie mogło by brzmieć w życiorysie młodego człowieka: otrzymałem, otrzymałam trzymiesięczne stypendium Ryszarda Kuklińskiego w West Point. A jednak zabrakło energii na taką długotrwałą i niełatwą działalność. Pomnik stanął.

Tak więc podsumowując: szanujmy przestrzeń publiczną, bo może jej nie wystarczyć dla przyszłych pokoleń, korzystajmy z innych możliwości upamiętniania osób, o których mamy jak najwyższe mniemanie. Po wakacjach zaproponuję kolejny raz Radzie Miasta projekt uchwały, która będzie ograniczała ilość zezwoleń na stawianie pomników w przestrzeni publicznej.

Mam nadzieję, że powyższe argumenty uzasadniają mój pogląd na sprawę.

Jestem winna Państwu, co zapowiedziałam na początku tekstu, informację dla tych, którzy być może nie wiedzą: kim był Bogdan Smoleń. Najprawdopodobniej młodzi czytelnicy będą potrzebowali takiej wiadomości. Bogdan Smoleń ukończył liceum w Bielsku-Białej i Akademię Rolniczą w Krakowie; W latach 1968–1977 występował w krakowskim kabarecie Pod Budą, którego był  współzałożycielem. Kariera Smolenia, satyryka, artysty kabaretowego w pełni zaczęła się w Poznaniu, gdzie wyruszył za namową Zenona Laskowika. Ma pomniki w Bielsku-Białej i Poznaniu.

Marnowanie światła

 

Zagrożeniem we współczesnych miastach nie jest jedynie smog, ale także hałas. Jednak okazuje się , że nie tylko ze strony hałasu, czy spalin, kopcących kominów rodzi się niebezpieczeństwo, jaki e stwarzają duże konglomeracje.

Fotosmog jest to  inaczej mówiąc –zanieczyszczenie światłem. Istnieje również i inne zjawisko określane tym mianem – znane, jako smog fotochemiczny, smog jasny, biały lub smog typu Los Angeles. Jest smog, który można zobaczyć w postaci ciemnej mgły, kiedy za naszymi oknami jest ciepło. Można go zaobserwować od czerwca aż do września, kiedy temperatura wynosi powyżej 25 stopni i jest słoneczna pogoda. Powstaje przez mieszanie się zanieczyszczeń, przede wszystkim spalin, w powietrzu. Zanieczyszczenia te wchodząc w reakcję ze światłem słonecznym powodują powstawanie między innymi trującego gazu nazywanego ozonem.

Jednak teraz chcę powiedzieć o innym zjawisku określanym także, jako fotosmog. Dotychczas panowało przekonanie, że to uliczne latarnie są głównym emitentem niepotrzebnego światła. Niemieccy naukowcy German Research Centre for Geosciences (GFZ) wyniki swoich badań opublikowali w Lighting Research & Technology, a eksperyment skonstruowany został tak, że wszystkie 14 tys. latarni ulicznych w miasta Tucson w Arizonie  przez 10 dni było przyciemnionych od 1:30 nad ranem. Ich zadaniem była analiza robionych w tym czasie zdjęć satelitarnych. Okazało się, że nawet po tym zabiegu światła wciąż było na tyle dużo, że zanieczyszczało naturalny wygląd nieba. Okazało się, że latarnie uliczne obsługiwane przez miasto odpowiadają za zaledwie 13 proc. całkowitego blasku obserwowanego z kosmosu po północy, a gdyby miasto nie ściemniało latarni ulicznych po północy, wkład wyniósłby 18 proc.

Zaskakująco mały ogólny udział oświetlenia ulicznego w całkowitej emisji światła pokazuje, że polityka zrównoważonego rozwoju związana z oświetleniem zewnętrznym powinna uwzględniać wszystkie źródła światła, a nie skupiać się wyłącznie na latarniach ulicznych.

Argumentów przeciwko nadmiernemu świeceniu w nocy dostarczają kolejne naukowe opracowania, które pokazują relacje między zanieczyszczenie światłem, a zdrowiem ludzi – stąd te określenie, nawiązujące do zanieczyszczenia powietrza. Sprawa zanieczyszczenia światłem nabiera na znaczenia wraz ze zmianami technologicznymi. Głównie chodzi o żarówki LED-owe, które dziś wypierają wszystkie inne, szczególnie jeśli chodzi o oświetlenie miejskie. Ich widmo zawiera bowiem stosunkowo dużo światła niebieskiego – znacznie więcej niż “ciepło” świecących klasycznych żarówek. To właśnie ono utrzymuje ludzi w stanie największego pobudzenia (stąd też nie zaleca się korzystania z tabletów i notebooków tuż przed snem).

W USA powstała organizacja International Dark Sky Community ((IDSP), wspólnota miast, które trzymają się ścisłych zasad jak oszczędzić nadmiar zbytecznego światła.

Na jasnej ulicy w nocy ludzie czują się bardziej bezpiecznie i komfortowo. Jednak można zbudować standardy oparte na podstawowych zasadach: bezpieczeństwa ludzi i oszczędności światła. Opierają  się one na trzech podstawowych zasadach, które sformułowały IDA. Po pierwsze, właściwe ukierunkowanie i osłonięcie źródeł światła w przestrzeni publicznej – w starych ulicznych lampach około 45 proc. światła nie dociera do ulicy, ale oświetla niebo. Druga kwestia to tzw. temperatura światła, która decyduje czy mamy do czynienia z niemal białą, mocno drażniącą lampą LED, czy ze światłem nawiązującym do tradycyjnych, ciepłych źródeł światła jakimi ludzie posługują się od wieków (jak np. ognisko). W tym względzie miara 3 tys. Kelwinów dla IDA jest graniczna. Trzecia kwestia wreszcie to natężenie światła.

Wokół tych reguł podstawowych IDA stworzyło cały model jak miasto powinno zarządzać oświetleniem, aby nie dopuszczać do powstawania fotosmogu. Zaczyna się od typów latarni, którymi można się posługiwać – IDA certyfikuje nawet poszczególne oprawy – a kończy na tym jak należy oświetlać witryny sklepów, aby nie zaśmiecać ulicy.

Do organizacji przystąpiło ostatnio niemieckie miasto Fulda, która opracowała długofalowy plan rewitalizacji oświetlenia w całym mieście.  Program będzie realizować przez niemal dekadę.

Może i Kraków powinien zbudować strategię opartą na perspektywicznej rewitalizacji oświetlenia? Zapewne w ten sposób przygotowałby się na nowocześniejsze potraktowanie zagrożeń, które zapewne już się pojawiły, albo pojawią się niebawem. A przecież Fulda nie jest daleko. Wystarczy dopytać o program i jego korzyści.