Uwaga na rozmowy z dziennikarzami.

gazety

W zeszłym tygodniu zadzwoniła do mnie (przemiła zresztą) dziennikarka, z którą mam kontakty, z racji swojej funkcji w radzie miasta – od lat i zapytała, jak oceniam sytuację w krakowskiej i małopolskiej Platformie Obywatelskiej. I czy mam zamiar odejść z PO, ponieważ widziano mnie na spotkaniu z Ryszardem Petru. Odpowiedziałam, że trudno mi oceniać sytuację, ponieważ wiem tyle, co każdy obywatel miasta, a jakiś szczególnych wiadomości nie mam. Czy mam zamiar odejść z PO i przejść do „Nowocześni.pl”? Odpowiedziałam, że chodzę (tak, jak każdy interesujący się obywatel miasta) na rożne spotkania. Słucham, podpatruję i myślę, bo potrafię. I oczywiście nie składam żadnych deklaracji. 

A w dzisiejszej Gazecie Wyborczej duży tytuł:”Czy Małgorzata Jantos odejdzie z Platformy Obywatelskiej?”. Nawiasem mówiąc zastanawiam się, kogo to może obchodzić.

Byłam na spotkaniu „Nowocześni.pl” – ponieważ tam pojawiły się znów te same poglądy, którymi kiedyś zachwyciła mnie budowana (wiele lat temu i zresztą przeze mnie) Platforma. Odejście od jakichkolwiek deklaracji światopoglądowych, zwrot ku sile, jaką mają małe i średnie przedsiębiorstwa, ujednolicenie podatków i ich uproszczenie. Nawiasem mówiąc zastanawiam się, czy jest możliwe zarządzanie państwem bez przeciągania uwagi rodaków w stronę światopoglądową. Okazuje się nie to jest ważne, co ja uważam za najistotniejsze – czyli dobre i sprawne zarządzanie gospodarką, ponieważ to z niej wyrastają problemy czy dobrobyt, czyli wszystko inne, ale ludzi najbardziej zajmuje to, kto z kim sypia i dlaczego, czy chadzamy do kościoła, czy chcemy lub nie adoptować dzieci i kto ma być matką, a kto ojcem.. Proszę wybaczyć mi uproszczenia tematu, ale wciąż tego nie potrafię zrozumieć. Sprawy intymne i prywatne stają się publicznymi, a sprawy istotne i publiczne – stają się nieistotnymi.

Tak więc patrzę i słucham. I myślę, co oczywiście w polityce nie spotyka się z aprobatą. Do myślenia przeznaczeni są jedni, a do bycia żołnierzem – większość. Tylko cały problem polega na tym, żeby funkcje były rozdzielane, a potem wykonywane zgodnie z predyspozycjami i możliwościami.

Tak wiec, jaki morał z tej przypowieści: uważajcie Państwo o czym rozmawiacie z dziennikarzem, pytajcie do czego Wasze wypowiedzi są mu potrzebne, autoryzujcie je potem. Nie wyklucza to faktu, że następnego ranka wpadniecie w absolutne zdziwienie, jak zobaczycie, co napisano. A po wtóre pamiętajcie, że gdziekolwiek pójdziecie – to zinterpretują to (najczęściej niezgodnie  Waszymi intencjami).

I uważajcie na kelnerów 😉

 

Dzieci genialne.

Wśród dzieci w wieku 5-6 lat połowa jest uzdolniona matematycznie, a aż ¼ wykazuje ponadprzeciętne zdolności w tym kierunku. Jak pokazują badania, okres przedszkolny jest kluczowy dla rozpoznania matematycznych kompetencji dziecka i ich naturalnego rozwoju. Dlatego edukacja w tym zakresie powinna rozpoczynać się w pierwszych latach życia i powinna być odpowiednio kontynuowana na etapie szkolnym .

Mimo optymistycznych danych mówiących o dużym matematycznym potencjale przedszkolaków, warto zauważyć również drugą stronę medalu – zdolności, które wykazują dzieci w tym wieku bardzo szybko zanikają po rozpoczęciu formalnej edukacji. Po ośmiu miesiącach nauki w szkolnej ławie, w badanej grupie pierwszoklasistów wybitne uzdolnienia wykazywał już tylko co ósmy uczeń.

W tradycyjny program nauczania istnieje przekonanie, że dzieci w tym samym wieku są na tym samym poziomie rozwoju i mają bardzo zbliżone umiejętności i potencjał. System oświatowy dostosowany jest do tzw. „przeciętnej”. Specyficzne predyspozycje dzieci „gubią się” na tle średniej – zarówno w przypadku dzieci uczących się wolniej, jak i tych wyjątkowo uzdolnionych. A przecież o wybitne talenty trzeba zadbać już na wczesnym etapie rozwoju, inaczej dziecko może poczuć się nieakceptowane ze względu na swoją „inność” i przystosuje się do poziomu swoich rówieśników.

Nie rozpoznanie w porę małego geniusza, grozi złamaniem jego charakteru i zmuszeniem do dostosowania się do niższego poziomu, a to może negatywnie wpłynąć na zachowanie dziecka. Często nawet pedagodzy nie posiadają wystarczającej wiedzy, by spośród swoich podopiecznych dostrzec tych wybitnych, którzy powinni być stawiani przed wyższymi wyzwaniami intelektualnymi. Zmuszanie do przystosowania się i „normalnych” dziecięcych zachowań nie sprzyja rozwojowi dziecka, musimy zapewnić mu to czego potrzebuje, aby mogło czuć się dobrze.

Naukowcy od lat spierają się o to, co leży u źródeł powstawania dzieci wybitnie uzdolnionych. Są co najmniej dwie koncepcje: pierwsza mówi o tym, że sprawcami całego zamieszania są geny, a inteligentne dzieci mają po prostu inaczej zbudowany mózg. Kilka lat temu naukowcy z amerykańskich instytutów zdrowia przebadali 200 małych geniuszy. Porównując ich DNA z materiałem genetycznym mniej inteligentnych rówieśników uznali, że za inteligencję człowieka odpowiada kilka genów, które mają zdecydowanie większy wpływ aniżeli środowisko, w jakim dorasta dziecko. Część naukowców i psychologów nie zgadza się jednak z takim podejściem. Zwracają uwagę na to, że przyczyna wybitnej inteligencji dziecka leży gdzieś pośrodku – między genami a uwarunkowaniami społecznymi. – To jest naukowo nierozstrzygnięty problem. Na pewno przyczyną są działania rodziców sprzyjające rozwijaniu kompetencji i zdolności, które odkrywają u swoich dzieci.

Jak wyglądają polskie „zasoby” genialnych dzieci? Nie wiadomo. Próżno szukać statystyk, a media nie donoszą o rewelacyjnych przypadkach. Przejrzałam prasę z ostatnich kilku lat. Nie ma w niej informacji o szczególnie uzdolnionych polskich dzieciach.

Za to od czasu do czasu słyszymy o genialnych przypadkach dzieci w innych krajach.

umiechnitachopieczszachydzieciakmdrzegenialnydzieckoszachownica43386539

Heidi Hankins w wieku dwóch lata sama nauczyła się czytać. Potrafiła też wykonywać proste obliczenia matematyczne, takie jak dodawanie i odejmowanie. Jej iloraz inteligencji (159) jest wyższy niż 98 proc. Brytyjczyków . Elise Tan-Roberts znalazła się w Mensie w 2009 roku. Miała zaledwie dwa lata i już potrafiła liczyć do dziesięciu w dwóch językach. Zanim skończyła roczek umiała rozpoznać zapis swojego imienia. 5-letnia Karina Oakley może pochwalić się ilorazem inteligencji równym słynnemu fizykowi Stephenowi Hawkingowi.

Z kolei jej rówieśnik z Londynu, Ishaan Yewale zna na pamięć trasy ponad 600 autobusów i mówi w dwóch językach, itd., itd.

Jeden z najwyższych ilorazów inteligencji na świecie ma Chris Langan – 195 punktów. Zaczął mówić, gdy miał sześć miesięcy, w wieku 3 lat sam nauczył się czytać, a jako 16-latek opanował „Principia Mathematica” Bertranda Russella i Alfreda Northa Whiteheada.

Wybitne dziecko Niemcy nazywają Wunderkind, Rosjanie – Sokratesik, Amerykanie – child prodigy. W Polsce do przypadków uzdolnionych dzieci podchodzi się ostrożnie. Nie ma nawet w języku polskim takiego pojęcia, jak w wyżej wymienionych. Z jednej strony jest dobrze, ponieważ nie ma u nas, tak jak w wielu innych krajach zbyt wielu rodziców, którzy chcą odkryć w swoim dziecku geniusza, ale tez w naszym kraju jest specyficzna ślepota nie pozwalająca odkryć w dziecku indywidualności i wybitnego talentu.

Jak pokazują badania opublikowane przez tygodnik „Science” – zły nauczyciel może zniszczyć talent. Badacze z Uniwersytetu Stanowego Florydy prześledzili losy ponad 800 par bliźniąt, które uczyli różni pedagodzy. Okazało się, że pod kierunkiem niekompetentnego nauczyciela dzieci, niezależnie od predyspozycji genetycznych, osiągały bardzo niskie wyniki. Tymczasem w klasach prowadzonych przez dobrych nauczycieli wyniki poszczególnych dzieci znacznie się różniły. Większość uczniów radziła sobie przynajmniej wystarczająco, a szczególnie uzdolnione dzieci wypadały świetnie.

W Finlandii, której edukację ocenia się najwyżej – dostać się na studia pedagogiczne jest trudniej, niż na medycynę i na prawo. Wyniki badania pokazują, że w porównaniu do innych państw OECD w Finlandii mamy do czynienia z dość dużymi grupami klasowymi w których prowadzone są zajęcia. Wskaźnik uczeń/nauczyciel jest wysoki i osiąga wartość 16,5 ucznia na jednego nauczyciela. W Stanach Zjednoczonych wartość ta kształtuje się na poziomie 15,3, w Wielkiej Brytanii osiąga 13,4, a w  Niemczech 13,7. W rezultacie na jednego nauczyciela w szkole podstawowej przypada w Polsce zaledwie 10,5 ucznia, co jest jednym z najniższych wskaźników w krajach OECD (średnia 16,4); w gimnazjum wskaźnik ten wynosi 12,5 w Polsce i 13,7 dla krajów OECD.

Niniejszy tekst nie jest żadną sugestią ani podsumowaniem problemu, ale raczej inspiracją do zadania sobie wielu pytań.

Wyborcy są sędziami.

Nie ma sensu pisać o aktualnej, coraz bardzie przedwyborczej sytuacji – już jest ona wystarczająco analizowanej przez media i wszystkich tych, którzy interesują się wydarzeniami wokół. Pozwolę sobie tutaj na kilka nasuwających się wniosków, które są dla mnie istotne.

Od jakiegoś czasu bardzo alergicznie zaczęłam reagować na słowo „zmiana”. Wszyscy , ale to wszyscy zaczęli „zmianę” traktować, jak słowo-wytrych, słowo-miara sukcesu. Nic, tylko „zmiana” pojawiająca się we wszystkich ustach. Co jest, myślałam – wymyślcie inny przekaz. Tym bardziej, że tak naprawdę naród, ten, który poszedł głosować; nie zachował się , jak wyborcy myślący o przyszłości – ale jak sędziowie wymierzający sprawiedliwość rządzącej partii. Oceniono i wydano wyrok. Mniej ich, wydaje się, interesowała owa zmiana, a bardziej orzeczenie wyroku. To zapewne jeden z aspektów ostatnich wydarzeń. Jest jednak ich o wiele więcej. I znów wrócę do „zmiany”. Jednak ma ona uzasadnienie:przede wszystkim w aspekcie  zmiany pokoleniowej. Trudno uwierzyć, także i mnie, że solidarnościowe kombatanctwo odchodzi w przeszłość. Władzę chcą przejąć ci, którzy tamtych czasów już nie pamiętają. Garną się do niej i pchają. To pokolenie trzydziesto czy czterdziestolatków. Czy jest to i przede wszystkim, czy będzie –  korzystna zmiana? Wydaje mi się, że nie. Przede wszystkim pod względem etycznym (jeśli to jeszcze cokolwiek znaczy). Ale jest to jak najbardziej naturalna tendencja.  Dlatego trzeba, moim zdaniem, jak najszybciej przeanalizować zasady kadencyjności władz wszelkich. Piszę o tym od bardzo dawna. Nie będzie to znaczyło tylko i wyłącznie wyżej wymienioną zamianę pokoleniową – bo przecież i nie o to chodzi, ale o odświeżenie spojrzenia  osób, o odrzucenie rutyny. Doświadczenie jest wartością pozytywną, a rutyna –  nie. Trzeba wykluczyć tych, którym już de facto „nie chce się”, którzy nie działają, ale „zasiadają” w ławach radnych, posłów, czy też od lat „zasiadają” na krzesłach prezydentów, wójtów, burmistrzów. Najwybitniejsi znawcy zarządzania (teoretycy i praktycy) podkreślają niezbędność wymiany kadr – dla dobrze funkcjonujących instytucji. Uczelnie od wieków działają – a jest tam obligatoryjna wymiana kadr zarządzających. Przykładów innych można znaleźć więcej. Jeśli więc wprowadzi się konieczność wymiany kadr – to być może i na tym  straci się tych, którzy nieustająco zachowują świeżość i aktywność, ale wierzcie mi – warto, ponieważ zdecydowanie więcej jest tych „zasiedziałych i znudzonych”. Przy okazji dopuści się nowych, a w tym i młodszych. Jedna z pań posłanek (od ponad dwudziestu lat piastująca tą zaszczytną funkcję) powiedziała, że sztuką jest nie tyle wejść do sejmu, ale wygrać wybory powtórnie. Jak się okazuje po ostatnich wyborach prezydenta kraju – jest dużo racji w tym sformułowaniu. Jednak a propos powyższego oświadczenia posłanki – znam wielu, wielu posłów, radnych, którzy do perfekcji opanowali jedynie (sic!!) zasady powtórnego zdobycia mandatu – w tym się specjalizują. Poza czasem wyborów ich nie ma. 

Więc w  górę serca. Nie porzucajmy myślenia – ono naprawdę (a w to wierzę) ma przyszłość.

Milczenie polityka.

Przeczytałam w ostatniej sobotnio-niedzielnej Gazecie Wyborczej tekst pod tytułem:”Krzyczące milczenie noblistki z Birmy”.  Zastanowił mnie i oczywiście przyrównałam opisaną tam sytuację do tego, co dzieje się  w świecie, w Polsce. Powstało pytanie: czy jakakolwiek działalność, którą podejmują ludzie jest działalnością pozapolityczną. Jakiś czas temu napisałam tekst pod tytułem „Polityka jest nawet w kostce masła”. Jeśli ktoś przyjdzie, wygra wybory i powie, że masło jest produktem luksusowym i należy je dodatkowo opodatkować – to masło stanie się wielokrotnie droższe. Oczywiście jest to bardzo znaczny skrót myślowy, ale właściwie okazuje się, że właściwie wszystko, co dzieje się wokół jest – jest polityką. Polityką, którą „porządny człowiek się brzydzi” i na tymże obrzydzeniu robi.. karierę polityczną.

No i właśnie – czegoż dotyczy artykuł w Gazecie Wyborczej. Opisuje sytuację uchodźców z ludu Rohingya z Birmy. Ludzie ci – to muzułmańscy rolnicy i rybacy, którzy od pokoleń mieszkają w zdominowanej przez buddystów Birmie. Nie mają dowodów osobistych, nie mogą chodzić do szkół, korzystać z opieki medycznej czy starać się o pracę. Tak więc w chwili obecnej duże łodzie wypełnione ludźmi z plemion Rohingya dryfują po Morzu Andamańskim – ponieważ oni chcą opuścić Birmę. Powstają apele do rządów Stowarzyszenia narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) o jasne określenie tego, że w Birmie sytuacja Rohingya jest dramatyczna. Pomóc mogłaby jedna osoba – słynna laureatka nagrody Nobla – za walkę bez przemocy, na rzecz demokracji, praw człowieka i etnicznego pojednania -Aung San Suu Kyi:

cn_image.size_.aungsansuukyi1A noblistka milczy. A dlaczego: ponieważ w Birmie przygotowywane są wybory (sic!!) W listopadzie mają być wybory i ma być wyłoniony nowy parlament i prezydent. A pani Suu Kyi chce objąć władzę. Wybrała popularność – pokazując swoją apolityczną twarz. Była przeciwniczką systemu; a tak naprawdę, jak powiedziała w wywiadzie dla CNN w 2013 roku, jej marzeniem jest zostanie prezydentem. Byłam zawsze politykiem – powiedziała. I teraz wie, że polityk, który wyrazi sympatię dla Rohngay – będzie spalony. Więc „bojowniczka o prawa człowieka” – milczy.

Jaki morał z tej przypowieści: albo ludzie zaczną wreszcie inaczej traktować politykę i widzieć jej istnienie wszędzie, w każdej działalności, która dotyczy wszystkiego, co się dzieje (łącznie z wydarzeniami kanonizacyjnymi i wszelkimi tego typu) i pozbędą się manifestowanego wstrętu (bo przecież wszystko jest polityką), albo wreszcie przestaną – zachowując ów wstręt wierzyć w to, że jeśli ktokolwiek głosi swój dystans wobec systemu – to znaczy, że ów system chce wyrzucić. Nie, on chce w tym systemie brać udział. Chce do niego wniknąć, chce aby ów system go wchłonął.

Mierzi mnie wciąż naiwność ludzka.

Homo ludens

„Wielu ludzi, wykształconych i niewykształconych, podchodzi do życia jak do zabawy, podobnie jak czynią to dzieci, i to w końcu staje się ich trwałą postawą. Taka wieczna niedojrzałość odznacza się zapominaniem o własnej godności oraz brakiem szacunku dla innych i ich poglądów, co płynie z nadmiernej koncentracji na swojej osobowości”

Johan Huizinga

             Holenderski historyk i filozof kultury Johan Huizinga jako jeden z pierwszych zauważył zbliżające niebezpieczeństwo w rozszerzającym się w całym świecie modelu ludzkiego bycia opartego na propagowaniu niedojrzałości. Świat zamienił się w duży plac zabawy. Człowiek istnieje w atmosferze pełnym cudów: lata samolotem, rozmawia z kimś na drugim końcu Ameryki, chodzi na siłownię, za pomocą pieniądza otrzymuje z automatu smakołyki. Nie starzeje się, wypiera ze świadomości śmierć i chorobę. Jak napisał Francesco M. Catalauccio: „Jest już oczywiste, że wiek XX był także stuleciem, w którym tragiczne zwycięstwo odniosła niedojrzałość; słowem, był wiekiem Piotrusia Pana. Kult młodości przybrał odmienną, bardziej radykalną postać: dorośli nabrali ochoty na zachowanie młodości, na „młodzieńcze myślenie”, na postępowanie i ubieranie się jak młodzież. Za wzorzec istoty idealnej obrano dziecko.”

            Jak to się mogło stać, że dojrzałość i doświadczenie zostało wyparte przez ich przeciwieństwa. Dla starożytnych Greków pozostawanie dzieckiem było czymś wstydliwym. U Rzymian największym szacunkiem cieszyli się dorośli – senatores. Starość była wartością, ponieważ w niej było doświadczenie wielu lat i mądrość. Największą wartością etyczną, polityczną i terapeutyczną jest sięganie do doświadczenia innych, zdobytych w czasie ich życia. Tak więc mądre cywilizacje podkreślały „dbanie o starość”, aby móc z życia czerpać potencjał. Upada cywilizacja, czy zmienia się styl, który trwał od wieków?

 

Żądamy obietnic. 2

Trochę już żyję na świecie i nieustająco jestem zdziwiona, czy nawet powiedziałabym zachwycona  funkcjonowaniem demokracji;  politycznego umysłu ludzkiego, i dystansu, jaki jest pomiędzy realem – a wirtualnym światem polityki. Ten misz-masz z wielu produktów jest, zapewniam Państwa, frapujący.

0_0_productGfx_64835fb973dccdff1c139c41ae14bbbd

Do tej pory nie wierzyłam w stwierdzenie, że ludzie nie rozumieją treści tablic z rozkładem jazdy. Teraz wiem, że jest to możliwe. Wpisy pod moimi publikacjami na FB, czy na blogu, czy też wypowiedzi w innych miejscach pokazują, że ludzie nawet nie starają się zrozumieć tego, czego słuchają, czy co czytają. Daleko idące uproszczenia, stygmatyzacje i myślenie „na skróty”. I przede wszystkim absolutny brak jakiekolwiek „wyobraźni finansowej”.

Należałoby więc przypomnieć: jeśli cokolwiek, ktokolwiek ci obiecuje: to 1. musi zabrać z innej puli, 2.kazać ci więcej się opodatkować (aby była kasa) 3. lub kłamie.

Od wielu lat obserwuję tworzenie i wykonanie budżetu miejskiego, wcześniej przez 24 lata prowadziłam działalność gospodarczą, a tak w ogóle to prowadzimy z mężem gospodarstwo domowe. I rozumiem zasady funkcjonowania budżetów. Tych małych, większych i tych ponad 4 miliardowych. I wbrew podejrzeniom; zasady są podobne. Jak chcesz dać – to musisz przesunąć, zabrać etc. Manny z nieba trudno się spodziewać. Jeśli więc chcemy mieć bezpłatne przedszkola, żłobki, zwiększenie dotacji na dziecko etc. etc – to musimy na przykład albo zwiększyć podatki, albo przestać budować to, czy owo. Mechanizm jest w zasadzie prosty.

I zastanawiam się, jak jest możliwe, że ludzie wierzą, czy chcą wierzyć w cuda finansowe. Politycy oczywiście w cuda nie wierzą. I nieprawdą jest, że nie potrafią liczyć. Potrafią, ale chcą zwyciężać – więc kłamią. Krąg się zamyka: ludzie chcą kłamstw – więc je mają.

I potem to już leci: jest licytacja: kto obiecuje więcej. A lud patrzy, słucha – może i nie bardzo rozumie, ale wie, że jeden polityk oferuje więcej (kłamstw oczywiście), więc jest lepszy. Będzie raj na ziemi. Ktoś mi ostatnio powiedział, że Niemcy potrafią liczyć i tam nie przeszłaby daleko posunięta licytacja obietnic. Wszystko ma swoją stronę lewą i prawą;  tak jak w księgach rachunkowych.

Popatrzmy więc na licytację obietnic: będzie więc –  na każde dziecko 500zł od drugiego poczynając; – nie zamknięta będzie ani jedna kopalnia i nie zwolniony żaden górnik; nastąpi  reaktywacja Stoczni w Szczecinie; – przywrócony zostanie poprzedni wiek emerytalny;  nastąpi obniżenie VAT do 22%, będą mieszkania socjalne dla młodych;  zwiększone pensje dla pielęgniarek i  służbie zdrowia przynajmniej dwa razy; nastąpi trzykrotne zwiększenie kwoty wolnej od podatku,zostaną podniesione renty i zwiększone emerytury, zostaną podwojone nakłady na polską naukę; będą darmowe przedszkola i żłobki; nastąpi obniżenie CIT z 19 do 15% dla najmniejszych przedsiębiorstw zatrudniających min 3 osoby itd, itd.

No cóż. Niedługo okaże się, że „się nie da”, ponieważ stan gospodarki, opodatkowanie etc nie pozwala na wprowadzenie wielu lub bardzo wielu obietnic. A wcześniej „się nie wiedziało”? I najbardziej zastanawiająca jest wiara w cuda. Ale to już obszar innych dociekań, na które niniejszy blog nie zasługuje, ani do których nie aspiruje.

 

 

Zmiana pokoleniowa.

Tak sobie dzisiaj gwarzyłam z byłym (jeśli tak można powiedzieć) znanym i znaczącym politykiem. Rozmawialiśmy o wymianie pokoleniowej, o nowym politycznym narybku. Zastanawialiśmy się, jak to jest z tymi, którzy teraz niecierpliwie stoją w kolejce. Ci czekający to są dwudziestoparolatkowie i  trzydziestoparolatkowie. Dla mnie, co wielokrotnie podkreślałam, ich niecierpliwość jest zrozumiała. Oni chcą władzy. Dlatego też głoszę chwałę kadencyjności władz wszelkich. Bardziej komfortowo jest odejść, bo tak ustanowione jest prawo, niż przegrać z kolegą własnego syna. Zastanawialiśmy się, co charakteryzuje to pokolenie. I doszliśmy do wniosku, że przede wszystkim koniunkturalizm, populizm,  relatywizm etyczny, a właściwie relatywizm wszystkiego. Dzisiaj są tutaj i wygłaszają takie poglądy, jakie w tym miejscu powinni, jutro przejdą gdzie indziej i powieka im nie zadrgnie, kiedy będą wygłaszali poglądy zupełnie inne, niż poprzednio. Brak ideowości jest wszechobecny i dlatego też nie popieram koncepcji: przyjdą młodzi to wszystko będzie dobrze. Martwią mnie takie podsumowania: ponieważ.. znam owych młodych i skóra mi cierpnie. Są bardziej obrotni, nie hamują ich ograniczenia związane z autorytetami (bo ich nie mają). I nie jest to jedynie właściwość polityków; spotykam tę nonszalancję wśród moich kolegów (rzadziej koleżanek) na uczelni. Kiedyś rozmawiałam z paroma reżyserami krakowskich teatrów i oni też stwierdzili, że teraz przychodzi młody człowiek, tuż po szkole  i na wejściu mówi „50 tysięcy i zrobię panu sztukę”. 

Być może jest i tak, jak stwierdził JR, że taką ideowość (w tym najlepszym sensie i stylu) widzi się w pokoleniu kolejnym 17-18 latków. Oni znów chcą o czymś być naprawdę przekonanym, chcą mieć swoje poglądy i mają odwagę mówić o nich z przekonaniem.

pokolenieNzs.

Oby to nie była jedynie choroba wieku młodzieńczego!

Obiecanki przedwyborcze.

Trochę już żyję na świecie, ale wciąż mnie zadziwia łatwość z jaką ludzie wierzą w przedwyborcze obiecanki. Wiem, co piszę. Ja, na poziomie samorządowym staram się to, co obiecuję – realizować. I nie zawsze wychodzi. I nie wychodzi, pomimo tego, że mi się chce, ale nie zawsze realia urzędnicze (to, co można w danej chwili realizować, a co nie koliduje z aktualnym prawem etc) na to pozwalają. Są jednak i tacy, którzy w swojej świadomości obowiązującego prawa – kłamią. Wiedzą, że się nie da, ale mówią, że zrobią. Ludzie chcą aby było więcej i to wszystkiego (z wyjątkiem kłopotów i lat do emerytury), ale nie chce im się policzyć, czy się da (zresztą niewielu z nas to potrafi).

PiS, jako partia opozycyjna, proponuje program który można opisać mniej więcej tak: mamy wiele do zaproponowania i rozdania, nic wam nie odbierając. Taka oferta tym bardziej brzmi obiecująco, że czasy mamy dość trudne. W roku 2014 PKB wyniosło 3,3% a do tego przecież wciąż jest deficyt budżetowy.

Obiecywać można wszystko, jednak istnieje prosta zasada: albo bardziej się opodatkowujemy, albo modyfikujemy redystrybucję obecnych środków finansowych jakie zbieramy od firm i obywateli w postaci podatków i innych obciążeń. Koniec i kropka. Nie ma manny spadającej z nieba. Tylko można zrobić tak, aby podnieść jednej grupie podatki i zabezpieczyć nimi potrzeby innych lub pokrywamy spadek wpływów spowodowanych ulgami podatkowymi. Jeśli chcemy coraz większego zabezpieczenia dla strefy socjalnej – to musimy podnosić podatki. Część krajów UE pobiera od obywateli daniny sięgające od 45% do nawet 55% PKB. Owszem polityka społeczna i prorozwojowa jest tam na wysokim poziomie. Mowa o Danii, Francji, Szwecji czy Finlandii.  Powstaje pytanie, czy stać nas, jako państwo na znaczne zabezpieczenie socjalne, takie właśnie, jakie jest w wyżej wymienionych państwach. Oczywiście powstaje teżMonety_22353258 pytanie: jak długo można funkcjonować przy takim opodatkowaniu.

Jeśli więc nie chcemy się zadłużać (tak głoszą polityce PIS), nie chcemy podnosić podatków – to pozostaje nam zmiana redystrybucji środków. Jednak nie słyszymy, aby takowe były zapowiadane. Rachunek więc nie będzie się bilansował. Deficyt finansów publicznych w Polsce (a dane są z 2012 roku) wyniósł 3,9 % PKB. Kiedy więc pytam się: skąd wziąć pieniądze na obiecanki – słyszę „skądś” . By stworzyć system ulg odczuwalnych dla rodziny, to musielibyśmy od ręki przeznaczyć na ulgi nawet kilkanaście mld zł rocznie. To oznacza zmianę wskazania, kto dostanie mniej lub wskazania czym uzupełnimy luki w budżetowych wpływach w wyniku ulgi. Niestety tutaj rozmowy się kończą, bo nikt nie chce wskazać komu zabrać. Martwi mnie i to, że najłatwiej wskazać „tych, którym się powodzi najlepiej”. Też nie wiadomo, co to znaczy. Zawsze przecież ci, którym powodzi się najlepiej mogą zabrać swoje pieniądze i dać się opodatkować gdzie indziej, gdzie nie będzie bezwzględnego grabienia ich pieniędzy.

Tak więc uruchamiajmy umysł przy słuchaniu tego, co nam obiecują. I niestety zdaje się, że jest to głos wołającego na puszczy.

Zamieszanie z jowami czy z Kukizem ?

Zawsze, od czasów kiedy tworzyłam PO byłam i wciąż jestem zwolenniczką jednomandatowych okręgów wyborczych w samorządach. Jestem nie tylko w niniejszej kwestii osobą wierzącą, ale i praktykującą. Pracuję w samorządzie od wielu lat, przeszłam przez cztery kampanie wyborcze. Nie będę tutaj powtarzała argumentów, którymi się posługuję  od wielu lat. Ależ by się zdziwił nieżyjący już profesor fizyki Jerzy Przystawa, autor bardzo wielu publikacji dotyczących jednomandatowych okręgów wyborczych, inicjator ruchu jow – jakby zobaczył co się stało w Polsce z jowami. Profesor nie żyje od trzech lat. Zapewne byłby bardzo zdziwiony tym, że jowy dały możliwość zaistnienia Kukizowi. Oczywiście jesteśmy wszyscy na tyle świadomi tego, co się wydarzyło, że wiemy, że to nie jowy są powodem czy przyczyną sukcesu Pawła Kukiza. Zapewne 90% ludzi nie wie, co to jest owe jowy, o których tu czy ówdzie mówił Kukiz. Oczywiście chodzi o sprzeciw wobec dwupartyjności, która dzieje się w Polsce, a może, czego jestem coraz bardziej pewna: w ogóle wobec funkcjonującym, tak jak obecnie, wszystkim partiom,  Kiedy rozmawiam z politologami – oni twierdzą, że nie ma możliwości funkcjonowania poza partią. I zdaje się, że praktyka pokazuje, jak to wygląda. Demokracja zaskakuje;  obija się od ściany do ściany. Kiedy ktokolwiek wychodzi poza partię – ginie. I to bez względu na to, jakie ma poglądy, charyzmę, siłę. Kiedy wraca na łono jakiejkolwiek partii (może nawet i innej, niż poprzednia) – wraca w obszar zainteresowania i widoczności łaskawego elektoratu. Z drugiej zaś strony pojawia się ktoś, jakiś X, ktokolwiek, kto głosi odejście od partyjniactwa i zdobywa 20% głosów.

Ja to więc jest Droga Demokracjo? W każdym razie żadne publikacje wcześniejsze nie spełniły takiej roli edukacyjnej dla jednomandatowych okręgów wyborczych, jak promocja dokonana przez Pawła Kukiza.

I tak sobie myślę, że może ktoś by zaczął lansować kadencyjność władz? Temat niezwykle pilny i ważny.

PS i szacunek nieustający dla Profesora Jerzego Przystawy 🙂

 

images

 

Homo viator

Weekend_w_Rzymie__panorama

Byliśmy w Rzymie. Po wielu, wielu latach znowu. Jak słusznie zauważyła moja znajoma :”zapewne niezbyt wiele rzeczy tam się zmieniło”. Zapewne tak. Miasto-historia. Ale jednak się zmieniło. Ludzkość się ruszyła z posad świata. Staliśmy się gatunkiem podróżującym. Gigantyczne tłumy i to prawie wszędzie. Ludzie starzy, młodzi; kobiety; mężczyźni; dzieci w wózkach na plecach rodziców. Oczywiście nie doczytałam na wszelkich forach (?) o konieczności zakupienia przez internet biletów do muzeów, więc staliśmy, jak sieroty, trzy godziny przed Muzeum Watykańskim – nawiasem mówiąc w strugach deszczu (całe trzy deszczowe godziny). Z nami stali Holendrzy, Niemcy, Francuzi. Pełna, międzynarodowa grupa homo viator. Nawet, nie powiem, prawie się zaprzyjaźniliśmy. A potem, jak jeden międzynarodowy mur – autentycznej współpracy nie dopuściliśmy (tuż przed kasą) – Hiszpanów, którzy chcieli się po prostu wepchać poza kolejnością.

Świat ludzki ruszył w podróż. Ruszył utartymi szlakami. Wiadomo, co trzeba zobaczyć i gdzie być. Znaleźliśmy muzeum (bardzo dobre zresztą, ze świetnymi obrazami), gdzie ludzi nie było. I oczywiście nie napiszę, jakie to było muzeum, aby nie czynić krzywdy tym , którzy tam trafią i będą mogli dostać się do każdego dzieła sztuki, aby sobie popatrzeć w spokoju (sic!!). Byliśmy w paru kościołach, gdzie znaleźliśmy obrazy mojego ulubionego Michelangelo Merisi da Caravaggio. I oczywiście też nie napiszę – gdzie, bo po co? Poszukajcie sami.

Zastanawiało nas jednak to, że w bardzo wielu miejscach związanych ze sztuką, nie było nawet najmniejszej informacji w języku polskim. Były w rożnych językach świata (w tym po koreańsku, japońsku, szwedzku, holendersku etc), a po polsku – nie. Na ulicach Polaków dużo, przed Muzeum Watykańskim – też bardzo dużo rodaków, a przewodników po polsku brak.

W każdym razie, kończąc powyższe, krótkie co prawda refleksje podróżnicze : należy sobie powiedzieć, jeśli chcecie spokoju w zwiedzaniu to pozostaje (chyba) Mongolia, już nie byłabym tak pewna Gwinei, czy Wysp Wielkanocnych. Jeśli zaś chcecie iść śladami homo viator – to koniecznie kupujcie bilety w internecie. Bilety do metra,  do muzeów, do opery, do teatrów –  wszędzie, ale przez internet. Chyba, że chcecie się zaprzyjaźnić w kolejkach z takimi, jak Wy ofermami międzynarodowymi. 🙂