Tym z Państwa, którzy chcą usłyszeć zamknięcie historii i mój komentarz w radiu, a nie mają facebooka polecam:
http://www.radiokrakow.pl/www/index.nsf/ID/KORI-9MGEHU?OpenDocument#
Tym z Państwa, którzy chcą usłyszeć zamknięcie historii i mój komentarz w radiu, a nie mają facebooka polecam:
http://www.radiokrakow.pl/www/index.nsf/ID/KORI-9MGEHU?OpenDocument#
Szanowni Państwo,
Już prawie jest sierpień 2014 roku. Okazało się, że od sierpnia 2006 roku piszę bloga. Jest to 8 lat. Kiedyś bardziej się przykładałam i miałam bardzo wielu czytelników. Teraz, w konkurencji facebooka – niestety zaniedbuję się. Można zobaczyć, czy w ciągu tych ośmiu lat zmienił się mój stosunek do samorządowości czy polityki.
I chcę Państwu powiedzieć, że zasadniczo się nie zmienił. Oczywiście w szczegółach nieco modyfikuję swoje poglądy, ale główny zarys, podstawowa koncepcja, rdzeń – nie uległ zmianie. I właściwie to mnie cieszy. Wciąż uważam, tak jak zużyty (jak niektórzy twierdzą) Max Weber, że jest szansa na politykę opartą na zasadach, że możemy od polityków wymagać standardów zachowań, że następne pokolenia nie pogrążą nas w jednym moralnym bagnie.
I wciąż, od początku oburza mnie niedojrzałość, smarkateria, nieodpowiedzialność.
The Show Must Go On 🙂
A to cytat z blogu (jakby się komuś nie chciało zajrzeć) z sierpnia 2006 roku: „
„Weber podkreślał (w swojej książce „Polityka jako zawód i powołanie”), że polityka jest dziedziną życia społecznego, w której nie można działać według zasad etyki absolutnej, jednak nie twierdził, że polityka jest tylko grą partykularnych interesów czy też, że nie ma ona w ogóle nic wspólnego z etyką. Pisał, że konflikty polityczne „są walką wartości”. No tak, o ile dwie godziny temu, stwierdziłabym, że biedny stary Weber nic nie wiedział o czasach, w których pozostaje jedynie walka bez jakichkolwiek wartości to teraz powinnam zastanowić się czy jednak nie miał racji. Skąd wzięły się moje pojęcia „wartości”. A może wartością, nie moją i chyba nie Webera są pieniądze i władza. I wszystkie inne pomysły dla tzw. „dobra ogółu” nie mają zastosowania.
Weber pisał, że żyje się dla polityki i z polityki.Ale także i to, że sukces polityczny bynajmniej nie zależy od posiadania moralnej racji (dla której skądinąd trudno znależć obiektywne kryterium), lecz od układu sił oraz i to że „szlachetne intencje same przez się nie gwarantują, iż skutek będzie równie dobry i szlachetny”. Polityk z powołania, polityk zawodowy, może i powinien kierować się tylko etyką odpowiedzialności. Człowiek działający według zasad tej etyki musi umieć trwać przy swoich przekonaniach i bez względu na skutki wypowiadac nieodwołalne non possumus.
Ważne jest więc posiadanie własnych przekonań aby móc ich bronić. Skąd biorą się te przekonania i czy są naprawde tak istotne, aby warte były obrony za dużą cenę. Chciałabym aby tak było. Cenię ludzi, którzy mają przekonania, nawet i takie, z którymi sie nie zgadzam. […]
No właśnie. Niniejszy wpis koresponduje z tym, który umieściłam jakiś czas temu wcześniej.
Zgłosiłam swoją kandydaturę do kandydowania w prawyborach PO na prezydenta miasta wiele miesięcy temu. Przeanalizowałam swoje możliwości, przygotowanie merytoryczne, życiowe doświadczenie, pracę menadżera, 12 letnie bycie radną miasta, – i podjęłam decyzję, że powinnam zaproponować swoją osobę.
Niestety, to, co się stało później – okazało się dla mnie zaskoczeniem. Nie będę rozwijała tematu. Może kiedyś opiszę kulisy sprawy, ale to już w czasie postemeryckich rozliczeń z życiem.
Nawiasem mówiąc – nikt z innej partii nie odważyłby się powiedzieć złego słowa na temat pewnego profesora – kandydata, o którym zgodnie wszyscy członkowie owej partii mówią i piszą, jako o mężu stanu, wybitnym naukowcu itd. Jest kandydatem – więc jest dobry.
Nie jest to jednak, jak widać dobra zasada obowiązująca wszędzie i wszystkich w traktowaniu w ten sposób członków wspólnoty. Wracając do spraw niniejszych. W obecnej sytuacji (stworzonej bez mojej wiedzy i udziału) nie jestem w stanie zaprezentować swojego programu, mojej osoby, a bez znaczącego poparcia, a wręcz odwrotnie – w atmosferze deprecjonowania mnie i moich dokonań – nie ma sensu, aby moje nazwisko pojawiało się w jakimkolwiek kontekście prawyborów.
I proszę, aby nikt z Państwa nie podsumowywał mojej decyzji, jako strachu przed przegraną. W momencie podejmowania jakiekolwiek istotnej decyzji (a taką jest ta, o której piszę) – analizuje się ją także pod kątem jej domniemanych wyników. W każdej decyzji menadżerskiej buduje się scenariusze. Ja to oczywiście zrobiłam. I strach nie towarzyszy mi w moich poczynaniach – także, a może przede wszystkim w działalności politycznej (wolałabym pisać : samorządowej). Wielokrotnie tego dowiodłam.
Nie muszę udowadniać swojej przydatności etc. Zweryfikują to zapewne wyborcy, a nie grupa panów.
“If you want something spoken about, ask a man. If you want something
done, ask a woman.”
Wciąż moje poglądy, jak i monogamia partyjna są bliskie Platformie. Pozostaję członkiem Platformy i mam nadzieję, że jestem w stanie wiele pożytecznych rzeczy, jako jej członek – dokonać. Amen.
I życzę powodzenia – zapewne będzie potrzebne.
Brakowało mi tego określenia: casting, nie prawybory, ale casting. I dzisiaj media objawiły informację, że do prawyborów skłania się 71-letni poseł PO i były prezydent miasta Krakowa: Józef Lassota, który stawał już w szranki z Majchrowskim. Ten w 2002 r. pokonał go o włos w II turze wyborów na prezydenta miasta. Zdobył 50,47 proc. głosów, gdy Lassota 49,53 proc. Różnica wyniosła tylko 1421 głosów. Ale w wyborach w 2006 r. Lassota osiągnął już tylko wynik 5,53 proc. i nie wszedł do drugiej tury.
Nie dali się namówić do startu profesorzy (i wymienianych jest kilku). Nieustające nie rozumiem, dlaczego prezydentem Krakowa ma być profesor. Może mi ktoś to wyjaśni?
Ponieważ sytuacja robi się taka, jaką Państwo widzicie – zamykam wpisy na niniejszym blogu dotyczące wyborów, prawyborów, castingów etc.
Będzie to właściwie pytanie, a nie refleksja: dlaczego aplikują na stanowiska prezydenta miasta, posłów i inne – ludzie, którzy niczego wcześniej nie dokonali. Nie zarobili pieniędzy własnym pomysłem, nie mają pozycji etc. Dlaczego nikt ich o to nie pyta. Człowiek, który potrafi radzić sobie z własnym życiem jest w stanie obsługiwać cudze pieniądze, a więc pieniądze podatników. I to powinno być podstawowe kryterium.
Oczywiście można zapytać, czy posag żony, tudzież umiejętności biznesowe męża – są czy tez nie są podstawą do dalszych aspiracji. W sumie to też pewna umiejętność. No zapewne nie taka sama, jak zarobienie kasy własną ciężką pracą. W każdym razie sprawa do przemyślenia. 🙂
Dzisiaj w jednej z gazet umieszczono zdjęcia kolejnych kandydatów na prezydenta. Jest cała galeria: sześciu panów. W tym czterech zadeklarowanych i dwóch domniemanych. Umieszczono dwóch panów, którzy się wypierają kandydowania i nie umieszczono dwóch pań, które zadeklarowały swoją gotowość brania udziału w wyborach. Właściwie można zadać pytanie o sposób funkcjonowania mediów: to już manipulacja dość odważnie prowadzona. Media decydują za ludzi; wybierają tych, których one chcą. Jest to dość podła gra.
I jak bardzo bym chciała nie głosić takich genderowych teorii, to one jakby tutaj same się znajdują: do zarządzania nadają się mężczyźni, nawet tacy 28-letni, którzy niczego w życiu nie dokonali (nawet nie skończyli doktoratu), ale są już poważnymi kandydatami. Nie nadają się zaś kobiety. Zapraszam na moją stronę – tam jest mój życiorys, efekty mojego życia, ale przy 28-letnim mężczyźnie (bardzo popularnym, jak się okazuje ?) nie mam szans. Nawiasem mówiąc jestem i byłam jedyną kobietą w prezydium Izby Przemysłowo-Handlowej, kiedy odeszłam już nie ma tam żadnej od wielu lat. Czy to znaczy, że kobiety nie prowadzą działalności gospodarczej? Tak, prowadzą, ale do władz wszelkich przedstawicielstw ich się nie wybiera. Przesadzam? Nie wydaje mi się.
Pisałam już niżej, że stygmatyzowanie ludzi jest niedobre. A stygmatyzowanie w pewnej grupie, która ma stwarzać pozory jedności – jest skandaliczne.
Media piszą o kontrkandydatach obecnego prezydenta. Piszą niepochlebnie. Zresztą tak, jak w większości wypadków piszą niepochlebnie o obecnie panującym nam prezydencie.
Jest to więc, jak się zdaje, bardzo dobra metoda zachęcania ludzi do brania udziału w wyborach. Żadnego dobrego słowa. Jeśli cos się ostatecznie pojawia to …. pisane za pieniądze podatników i chwalące dokonania prezydenta. Ci inni, pozostali nie maja takich szans. No może i mają, jak na przykład Sławek Ptaszkiewicz – ale i zdaje się, że to jeszcze nie jego czas.. Jak objaśnia światu : chce być prezydentem, ma pomysł i kasę, ale i problem, ponieważ mało kto go zna. Długa droga przed nim. Prezydent ma łatwiej: jest wszędzie, wszędzie – otwiera małe księgarenki, sklepiki, olbrzymie hale, ale mało tego wkłada w umysły ludzi, że to dzięki jego wsparciu odbywają się koncerty, konkursy, istnieją szkoły, świetlice szkolne i właściwie WSZYSTKO !! Mało kto patrzy w inny sposób: że jednak cos trzeba zrobić, jeśli budżet miasta to 3,5 miliarda złotych. Tak więc wszyscy pracują na prezydenta, a prezydent potem o tym pamięta 🙂
A jak jest w partiach? Słucham od czasu, kiedy zaczęły się przygotowania i objawienia kolejnych
kandydatów. PIS, a słucham dokładnie – nie mówi, że szukają RZECZYWIŚCIE SILNEGPO KANDYDATA, PRAWDZIWEGO etc. I wtedy kiedy się na kogoś ostatecznie zdecydują – zapewne nie będą mówili, że inny byłby bardziej SILNY i RZETELNY . Po prostu będzie taki i już. Prawybory w PO pozwalają na wszelkie harce. Bez przerwy słyszymy, że nie ma dobrego, że są słabi a dzisiaj usłyszałam rano, że jak kandydat będzie na czwartym miejscu – to w ogóle blamaż. Media tym samym cytują kolegów (patrz wyżej) i … no właśnie – jesteśmy przygotowani do działania. Kurczę blade, gdyby ktoś powiedział dobre słowo. JEDNO!!
„.Niedobry to ptak, co swe gniazdo kala”. Była to refleksja pierwsza.
Miejmy nadzieję, że budżet obywatelski stanie się w następnych latach jak najzwyklejszym sposobem porozumiewania się władz miasta z jego mieszkańcami. Zapewne już w przyszłorocznym budżecie miejskim – obywatelski będzie nie mniejszy, niż w Łodzi i będzie wynosił co najmniej 20 milionów złotych. Teraz jednak mamy kolejną propozycję, która, mam nadzieję, zachęci mieszkańców Krakowa do jeszcze większego interesowania się miastem.
Wszystkie działania począwszy od budżetu obywatelskiego mają wspólny mianownik – budowanie coraz to skuteczniejszych sposobów łączności władz samorządowych z mieszkańcami i kształtowania polityki w obywatelskim dialogu .
Niniejsza propozycja to tak zwana inicjatywa lokalna, która funkcjonuje już w wielu miastach polskich. Chcemy pokazać mieszkańcom, że mogą nie tylko rościć sobie pretensje i oczekiwać rozwiązań ze strony miasta, załatwiania za nich spraw, ale również mogą sami przejąć inicjatywę, wyjść z propozycją działania. To przecież w mieszkańcach tkwi potencjał, siła, trzeba tylko
dać im odpowiednie narzędzia, które tę siłę uwolnią.
Obywatele, którzy uznają, że na terenie zamieszkiwanych przez nich miejscu konieczna jest określona inwestycja lub działania występują z wnioskiem w tej sprawie do organu wykonawczego jednostki samorządu terytorialnego. Z wnioskiem takim mieszkańcy mogą wystąpić jako grupa nieformalna lub za pośrednictwem lokalnej organizacji pozarządowej.
Zakres zadań, które mogą być realizowane poprzez inicjatywę lokalną został określony w ustawie o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie dość szeroko .
Może to być:
Nowość wprowadzona do ustawy polega na tym, że w ramach inicjatywy lokalnej mieszkańcy przychodzą nie tylko z pomysłem na realizację konkretnego przedsięwzięcia, ale deklarują współudział w jego realizacji. Współudział może polegać na świadczeniu pracy społecznej, na świadczeniach pieniężnych lub rzeczowych. Świadczeniem pieniężnym są wpłaty na rachunek
gminy, które będą przeznaczone na realizację danego przedsięwzięcia. Świadczeniem rzeczowym może być na przykład – dokumentacja budowlana wykonana na zlecenie mieszkańców, która posłuży gminie do zrealizowania inwestycji, nagrody w konkursie podczas festynu, ławki do parku, zakupione przez inicjatorów.
Należy podkreślić, że przy realizacji inicjatywy lokalnej samorząd nie przekazuje wnioskującym mieszkańcom lub organizacjom pieniędzy. Wspiera ich w inny sposób – rzeczowo, organizacyjnie. Władze lokalne muszą przewidzieć w swoim budżecie środki na realizację takich zadań. Ponieważ trudno jest z wyprzedzeniem zaplanować, z jakimi inicjatywami mogą zgłosić się mieszkańcy (i jak kosztownymi) – możliwe, że w praktyce inicjatywy takie będą realizowane dopiero w kolejnym roku budżetowym.
Malowanie ławek na osiedlu, zajęcia edukacyjne z zasad segregacji śmieci, odnowienie klubu mieszkańca, a może rozbudowa lokalnego placu zabaw. To wszystko są działania lokalne, które teraz mieszkańcy będą mogli realizować przy wsparciu miasta.
Na przykład w Warszawie akcja związana z inicjatywą lokalną jest już bardzo szeroka. Działa tam „laboratorium pomysłów”, które wspiera warszawiaków w realizacji własnych działań społeczno-kulturalnych. Inkubator innowacji społecznych działa bez zbytecznych formalności, w możliwie elastycznej formule. Stwarza przestrzeń, w której ludzie mogą realizować swoje pierwsze projekty. Jest to sposób na włączanie mieszkańców stolicy w tworzenie oferty kulturalnej miasta. My możemy przyjrzeć się, jak to się robi w innych miastach.
Przykładem innym może być Stowarzyszenie Teatralne Dom na Młynowej, które przeprowadziło projekt „Zamaluj zło”. W Białymstoku odbył się cykl działań: usuwanie z przestrzeni publicznej znaków nienawiści, akcje happeningowe i wizualne, debata, kampanie informacyjne. Program był odpowiedzią na problem społeczności lokalnej – narastające nastroje ksenofobiczne i coraz częstsze incydenty rasistowskie. W Krakowie przykładem mogą być działania Biblioteki Piosenki Polskiej na przykład akcja „Pogromcy Bazgrołów”
Zachęcam Państwa do współpracy. Jeśli macie Państwo pomysły i nie wiecie, jak się do tego zabrać zapraszam na moje dyżury do Rady Miasta.