Władza i śmierć

Tak a propos jutrzejszego Dnia Wszystkich Świętych. Przeczytałam, że istnieje ścisła korelacja pomiędzy ludzkim dążeniem do władzy, a lękiem przed śmiercią. Psychologowie nazywają to apetytywnym systemem dążenia. Polega to na nieustającym dążeniu niektórych osobników do władzy. Jeśli ktoś, kogo dotknie widmo śmierci, ma władzę, to chce mieć jej jeszcze więcej. Nie może przestać, wycofać się, odsunąć. Bez względu na to, ile jej miał, chce jeszcze więcej.  Profesor psychologii Wiesław Łukaszewski twierdzi, że przede wszystkim dotyczy to mężczyzn, ponieważ to oni mają mniejszą umiejetność czerpania korzyści z bliskich związków. I tutaj mamy kolejny krok do wyjaśnienia sprawy mniejszego zainteresowania kobiet dążeniem do władzy. Kobiety są bardziej empatyczne, lepiej wykorzystują relacje międzyludzkie, konatkty z bliskimi zapewniaja im większe poczucie bezpieczeństwa. A więc może dlatego nie potrzebują tak bardzo utwierdzenia swoich kontaktów z innymi opartych przede wszystkim na władzy.

Ponoć jest i tak, jak przeczytałam, że konserwatyści skonfrontowani ze śmiercią w odróżnieniu od liberałów wykazują większą surowość ocen. Doświadczenia wyrazistości śmierci powoduje szczególnie rozległe konsekwencje u osób o przekonaniach konserwatywnych, a mniejsze u liberałów. Koncentracja na wybranych wartościach powoduje to, iż utrata jednej z podstawowych wartości – życia, implikuje lęk i niepokój. U liberałów odwołujących się do wielu równorzędnych wartości – utrata jednej z nich nie jest równoznaczna z utratą wszystkich.

No tak, tyle teoria i badania psychologów, a jak jest? Ile w nas lęku przed śmiercią, cierpieniem, bez względu na to, czy jesteśmy konserwatystami, czy liberałami.

Jak w rodzinie

Przeczytałam, niestety dopiero teraz, ponieważ ostatnio zbyt wiele wolnego czasu nie mam, tekst krakowskiego dziennikarza, którego lubię i którego felietony czytam z uwagą. Tekst pana Grzegorza jest cytowaniem mojego wystąpienia w mediach, tłumaczącego powody awantur w krakowskiej PO. Do dnia dzisiejszego czuję niesmak po tamtych historiach. Moje wystąpienie miało na celu złagodzenie niezbyt dobrego wrażenia, jakie spowodowały przepychanki związane z listami wyborczymi, które zostały zafundowane mieszkańcom Krakowa (przede wszystkim tym, którzy czytają gazety; wielu szczęściarzy – tych nie czytających, o tym nie miało pojęcia). Pan Grzegorz, a dziennik ma datę 13 października, napisał, że godni napiętnowania (!?) są ci, którzy „rozpoczęli w mediach awanturę o to, że Łukasz G. (szef krakowskiej PO) powsadzał swoich na dobre miejsca”. Dalej dziennikarz napisał, że w PISie „inicjatorzy publicznej dyskusji o przepychankach na listach zostaliby zepchnięci na margines….” I cóż uczyniła historia z wypowiedzi dziennikarza. Ano po pierwsze, nie wiem, jak z było z innymi, ale o mnie dopominały się same media, bez mojej inicjatywy (czego świadkiem jest chociażby dziennikarz Grzegorz S., do którego się przecież nie zgłosiłam po wsparcie), a po drugie w PISie była nieco później także awantura (także o listy wyborcze) i część z”salonu odrzuconych” porzuciła PIS i przeszła na listy wyborcze prezydenta Krakowa (popieranego przez SLD). Wniosków może być, po opisanej wyżej historii, co najmniej trzy: po pierwsze (pozostawiając zastosowaną wyżej metaforę) w każdej rodzinie  jej członkowie się kłócą, niekiedy słychać te kłótnie na korytarzu, ale po awanturach jakoś pracują dalej, inni zaś po awanturach przestają przyznawać się do rodziny, i to jest zdecydowanie gorsza opcja. A po trzecie, jak to było z Kartaginą, która miała być spalona, kiedy będziemy mieli jednomandatowe okręgi wyborcze (których, o ile dobrze pamiętam, dziennikarz Grzegorz S., nie jest zdecydowanym adoratorem) takich mniej, czy też bardziej żenujących przepychanek związanych z listami nie będzie! Ale wtedy czym będą zarabiali na życie dziennikarze interesujący się polityką, nawet tą w wykonaniu samorządów?

Strategia prezydenta Krakowa

Najważniejsze, aby porażkę przekuć w sukces. I zrobił to prezydent naszego wspaniałego miasta pan JM. Od paru dni media komunikują o pomyśle prezydenta. A jakim: proszę bardzo: zawsze mówiło się, że prezydent nie ma w radzie miasta Krakowa swoich zwolenników, że jest bezlitośnie krytykowany za  niezbyt przemyślane administrowanie miastem (trudno nazwać te czynności zarządzaniem). I cóz się stało, a więc po pierwsze prezydent uzyskal oficjalne poparcie SLD, a następnie odczekując nieco i licząc na zapomnienie faktu poprzedniego  – przygarnął wszystkich, których nie chciała ani PO, ani PIS. Taktyka świetna. Prezydent mówi, że w ten sposób demonstruje swój dystans wobec „partyjniactwa” (sam tworzy listy pod okiem SLD). Przyjmuje wszystkich, których nie chciały partie. I zapewne ja także, jako zwolenniczka jednomandatowych okregów wyborczych, tak bym zrobiła. Świetnie się to sprzeda. Licze jednak na media i na to, że przyjrzą się osobom, które litościwie zostały przyjęte przez dobrego pana prezydenta. Są to najgorsi radni, jacy byli, mało aktywni, „pobieracze diet”. Brakuje w tym komplecie jedynie radnego z PISu pana W.,ale on jest kolegą brata…   Więc ma swoje „uzasadnienie.” w PIS. Wypada jedynie żałować, że  nie zasili szeregów prezydenta.

I znów wzdycham i proszę: zróbcie coś i wprowadźmy jednomandatowe okręgi wyborcze, jeśli nie do końca w czystej formie, to może chociaż  w wersji mieszanej. I wtedy takie zabiegi, jak opisane wyżej nie miałyby podstaw do istnienia.

Małopolska bedzie miała 3401 radnych

W całej Małopolsce wybierzemy 3401 radnych, w tym 2954 gminnych i 447 powiatowych.

W Krakowie będzie 43 radnych. Jak patrzę, z perspektywy swojej działalności i obserwacji – będzie ich zdecydowanie za dużo. Biorąc pod uwagę to, o czym wielokrotnie pisałam, a więc pozycję organów wykonawczych (prezydentów, wójtów, burmistrzów) i dość marne znaczenie w zarządzaniu miast, gmin, miasteczek – rad, spokojnie mozna zmierzać do dalszego ograniczania ilości radnych. Za bezpośrednimi wyborami organów wykonawczych powinny iść bezpośrednie (pozapartyjne) wybory radnych, a więc jednomandatowe okregi wyborcze, czy też system mieszany: jowy plus listy partyjne.
Patrzę sobie na radę miasta. Rzetelnie przykłada się do pracy powiedzmy 10 osób, a więc 1/4 wszystkich radnych. Reszta po prostu pobiera diety. Wybrany radny (radna) są nieusuwalni. Nie można ich odwołać. Tak więc, w sposób naturalny, aktywność większości (tych 3/4) jest jedna, jedyna; raz na cztery lata. Potem tylko wystarczy być kumplem brata posła, tudzież samego posła i się jest na dobrym miejscu do rady, potem znów cztery lata podpisywania list obecności itd Jednomandatowe okręgi wyborcze wymuszałyby na ludziach aktywność. Nie można byłoby przespać kadencji, ponieważ wypadałoby się z obiegu. Ludzie nie  widząc aktywności radnego,  nie wybraliby go następnym razem. I tyle. Proste i mało skomplikowane. Chociaz nie, skomplikowane dla niektórych. Jednomandatowe wykluczyłyby wpływy partii na tzw. doły. Media krakowskie nie brałyby udziału w awanturach PO czy PISu dotyczących miejsc na listach. Mnie nikt nie wysyłaby do Huty, aby w mieście reprezentować interesy jej  mieszkańców. Startowałabym sobie z miejsca, z którego chciałabym, nie czekałabym do końca na decyzje władz partii. I byłoby inaczej. Dla mnie zdecydowanie lepiej.

Czekam: prezydent Komorowski powiedział, że jest zwolennikiem jednomandatowych okregów wyborczych.

Liberał polski (krakowski) Adam Krzyżanowski

Byłam dzisiaj na spotkaniu PAFERE (Polsko-Amerykańska Fundacja Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego). Jak co roku, tak i to spotkanie poświęcone było (raczej jest, ponieważ jutro jest kontynuacja) sprawom wolności rynku, wolności myśli, słowem koncepcjom wszelkich liberalizmów. Dzisiaj była mowa o polskich liberałach. Okazało się, że od czasów, kiedy myśl liberalna pojawiła się na ziemiach polskich – rozwijała się przede wszystkim w Krakowie.

Wspominano między innymi twórczość Adama Krzyżanowskiego(1873 -1963) – ekonomisty polskiego, teoretyka polskiego libertarianizmu, profesora i prorektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, prezesa Polskiej Akademii Umiejętności, posła na Sejm II i III kadencji. Krzyżanowski pisał:

Pojmuję etatyzm jako zupełną antytezę polityki liberalnej, o ile chodzi o dobór środków osiągnięcia ostatecznych celów. Nie ma różnicy zasadniczej w określeniu celów. Jedna i druga polityka dąży do wzmocnienia państwa jako takiego, a zarazem do spotęgowania rozwoju jednostki. Różnica polega na tym, że etatyzm w rozszerzeniu zakresu działania państwa widzi niezawodny środek utrwalenia podstaw mocarstwowej siły państwa, która sama przez się zabezpiecza możliwie najlepszy rozwój jednostkom, zamieszkującym granice tego państwa. Natomiast poplecznicy liberalizmu stale i powszechnie dążą przede wszystkim do spotęgowania życia indywidualnego przez zrzucenie więzów etatystycznych, krępujących swobodny rozwój jednostki, uniemożliwiających jej zdobycie pełni sił cielesnych i duchowych, na którą ją stać. Wolność indywidualną uważają za pewny zadatek mocarstwowej siły państwa.

Poplecznicy etatyzmu niejednokrotnie zarzucają liberałom, że ich zamiarem jest osłabić państwo, a liberałowie pomawiają obrońców etatyzmu o chęć unicestwienia rozwoju indywidualnego jednostek. Oba twierdzenia są oczywiście mylne, o ile stanowić mają charakterystykę zamiarów, przyświecających stronnikom jednego i drugiego ustroju politycznego. Jeden i drugi zarzut może być słuszny tylko w tym rozumieniu, że mimo woli poplecznicy tych dwóch systemów politycznych – jedni osłabiają państwo, drudzy zbytnio krępują możliwości rozwoju jednostek.

Willis Conover

18 października minęła dziewięćdziesiąta rocznica  urodzin Willisa Conovera, pularyzatora jazzu w krajach za żelazną kurtyną, a więc także u nas w Polsce.Czynił to za pośrednictwem radiowych audycji Głosu Ameryki. W latach siedemdziesiątych był obecny w Polskim Radiu i pięknie opowiadał o jazzie (a głos miał prawdziwie radiowy) w audycji „Muzyka wśród przyjaciół” prowadzonej przez Andrzeja Jaroszewskiego. 



Conover zmarł w 1996 roku. Był także i moim nauczycielem jazzu.

Kracika znam od lat

Wojewodę Kracika znam od lat. Tak naprawdę to chyba od dwudziestu paru lat.  Był znajomym kolegi ze studiów mojego męża. Pamiętam czas, kiedy został burmistrzem Niepołomic. Nie za bardzo go tam chcieli. Była grupa ludzi, która go mocno szykanowała, ponieważ mieli swoje własne pomysły i osoby na stanowiska. Pamiętam bardzo dobrze tę zapyziałą dziurę, jaką były wtedy Niepoomice i pamiętam ratusz (rozpadający się budynek). Potem widziałam z roku na rok, jak Niepołomice się zmieniają. Absolwentki mojej szkoły sekretarek przechodziły skomplikowane testy, aby uzyskać pracę w biurze Coca – coli, w Niepołomicach. Potem pojawiało się coraz więcej znaczących firm, nie w Krakowie, ale w Niepołomicach. Potem odbudowano zamek. I tak dalej i tak dalej. Parę lat temu piliśmy kawę w restauracji przy ulicy Straszewskiego i zapytałam Kracika, co zrobiłby z Krakowa, gdyby tu został prezydentem. Jeśli z Niepołomic zrobił to, co zrobił – to z Krakowa uczyniłby coś na skalę Paryża. Nie potraktował tego, jako dowcip, ale uśmiechnął się i powiedział „No, no, kto wie”. I zdaje mi się, że Kracik tak myśli, myśli zadaniowo. Jak coś zaplanuje, to po prostu to robi.

 

Kolejne polityczne morderstwo

Wszystkich nas zaskoczyła informacja dotycząca morderstwa dokonanego na asystencie posła PISuRyszard C., który w łódzkiej siedzibie PiS zastrzelił Marka Rosiaka, asystenta europosła PiS Janusza Wojciechowskiego, i ciężko ranił nożem asystenta posła Jarosława Jagiełły – Pawła Kowalskiego przyznał się do popełnienia tych czynów – podają nieoficjalne źródła zbliżone do sprawy.

Według uzyskanych informacji, mężczyzna podczas przesłuchania przez policję miał twierdzić, że nienawidzi PiS i rządów polityków tej partii sprzed lat, broń kupił jeszcze w czasach PRL – był to gazowy pistolet przerobiony na broń ostrą.

Jak doczytałam, nie stwierdza się zaburzeń psychicznych sprawcy. Stała się sprawa straszna, ale niestety nie pierwsza i nie ostatnia w historii ludzkości.  Nawiasem mówiąc można się było bardziej spodziewać (brzmi to tragicznie) ataków fanatyków PISu na kogoś z PO. Najtragiczniejsze jest to, że zaistniały dramat nie wpłynie na nic, sytuacja niczego nie zmieni. Może nieco wyhamuje scenariusze medialne. W dużej mierze to media odpowiadają  za podsycanie takich nastrojów: najbardziej „sprzedają się” spotkania pomiędzy PISem i PO wtedy, kiedy panowie się na siebie rzucają. Spokojne debaty nie są medialne. Ostatnio w Radio Kraków spotkały sie przedstawicielki PO, PIS, SLD. Rozmawiałyśmy o koncepcji działania Rady Miasta. W trakcie rozmowy prowadząca pani redaktor odebrała e-maila, w którym słuchaczka napisała, że dawno w radiu nie było rozmowy trzech ugrupowań politycznych, w której jeden z uczestników nie atakuje drugiego, ale „rozmowa jest miła i symatyczna dla ucha”. No cóż, chyba nie byłyśmy zbytnio medialne i może nas już nie zaproszą. Wrogość tworzy wrogość. Politycy, najczęściej grający swoje role, może nie mają świadomość w jaki sposób wpływają na odbiorców  medialnych spektakli.