Przeczytałam, niestety dopiero teraz, ponieważ ostatnio zbyt wiele wolnego czasu nie mam, tekst krakowskiego dziennikarza, którego lubię i którego felietony czytam z uwagą. Tekst pana Grzegorza jest cytowaniem mojego wystąpienia w mediach, tłumaczącego powody awantur w krakowskiej PO. Do dnia dzisiejszego czuję niesmak po tamtych historiach. Moje wystąpienie miało na celu złagodzenie niezbyt dobrego wrażenia, jakie spowodowały przepychanki związane z listami wyborczymi, które zostały zafundowane mieszkańcom Krakowa (przede wszystkim tym, którzy czytają gazety; wielu szczęściarzy – tych nie czytających, o tym nie miało pojęcia). Pan Grzegorz, a dziennik ma datę 13 października, napisał, że godni napiętnowania (!?) są ci, którzy „rozpoczęli w mediach awanturę o to, że Łukasz G. (szef krakowskiej PO) powsadzał swoich na dobre miejsca”. Dalej dziennikarz napisał, że w PISie „inicjatorzy publicznej dyskusji o przepychankach na listach zostaliby zepchnięci na margines….” I cóż uczyniła historia z wypowiedzi dziennikarza. Ano po pierwsze, nie wiem, jak z było z innymi, ale o mnie dopominały się same media, bez mojej inicjatywy (czego świadkiem jest chociażby dziennikarz Grzegorz S., do którego się przecież nie zgłosiłam po wsparcie), a po drugie w PISie była nieco później także awantura (także o listy wyborcze) i część z”salonu odrzuconych” porzuciła PIS i przeszła na listy wyborcze prezydenta Krakowa (popieranego przez SLD). Wniosków może być, po opisanej wyżej historii, co najmniej trzy: po pierwsze (pozostawiając zastosowaną wyżej metaforę) w każdej rodzinie jej członkowie się kłócą, niekiedy słychać te kłótnie na korytarzu, ale po awanturach jakoś pracują dalej, inni zaś po awanturach przestają przyznawać się do rodziny, i to jest zdecydowanie gorsza opcja. A po trzecie, jak to było z Kartaginą, która miała być spalona, kiedy będziemy mieli jednomandatowe okręgi wyborcze (których, o ile dobrze pamiętam, dziennikarz Grzegorz S., nie jest zdecydowanym adoratorem) takich mniej, czy też bardziej żenujących przepychanek związanych z listami nie będzie! Ale wtedy czym będą zarabiali na życie dziennikarze interesujący się polityką, nawet tą w wykonaniu samorządów?
Jak w rodzinie
Autor
jantos
Moje życie zawodowe jest z pracą ze studentami. Ukończyłam dwa fakultety, ale już pod koniec drugiego rozpoczęłam pracę na uczelni (najpierw na AGH, potem przez 40 lat na Uniwersytecie Jagiellońskim). Ale także przez 23 lata prowadziłam działalność gospodarczą, byłam członkiem prezydium Izby Przemysłowo - Handlowej w Krakowie ; przez 22 lata byłam radną Krakowa (wiceprzewodniczącą Rady Miasta, a potem przez dwie kadencje przewodnicząca Komisji Kultury) Zobacz wszystkie wpisy opublikowane przez jantos