Dzisiaj miałam cały dzień wykłady. Po południu zadzwonił do mnie dziennikarz z pewnej gazety i zapytał, co sądzę o molestowaniu seksualnym, którego autorem był dyrektor Jan T. Osłupiałam, powiedziałam, że o niczym nie wiem, ponieważ się zajmowałam czymś innym a tak w ogóle to nie czuję się arbitrem od spraw umoralniania urzędników i jeśli coś takiego zaistniało, to jest to sprawa tej właśnie osoby, pana prezydenta (jako pracodawcy) i sądu i że wszyscy pełniący eksponowane stanowiska powinni mieć świadomość konsekwencji swoich czynów, zresztą tak, jak i każdy człowiek powinnien być odpowiedzialny za to, co robi. Dziennikarz na to (a nie była to gazeta "Fakt") odparł: "e, coś tak słabo pani się wyraża". I tyle, wyłączył się. Pomyślałam sobie, że jest to upadek jakiejkolwiek odpowiedzialności mediów i zachowań dziennikarzy. Abstrahuję, od spraw dyrektora Jana T., ale dziennikarz był napastliwy i żądał ode mnie z góry wykoncypowanego, przez siebie – mojego zachowania. Ah, gdzie te czasy, kiedy człowiek mógł zażyczyć sobie tekstu do autoryzacji, a potem nie wyrazić zgody na opublikowanie napisanego przez dziennikarza tekstu. Teraz jest wszytko "na niby". Rano się czyta, co się "niby powiedziało", inni "niby coś robią" itd., itd.
A o dyrektorze Janie T. , jego pracodawcy etc. nie będę się wypowiadać. Wszyscy wokół to robią.