W zeszłej kadencji Rady Miasta zorganizowałam, dzięki pomocy bardzo wielu ludzi, konferencję poświęconą edukacji niepublicznej w Małopolsce. Przybyło ponad 250 osób: dyrektorów, nauczycieli, wychowawców i rodziców. Mieliśmy gości z Włoch, Niemiec, Francji i Słowacji, którzy opowiadali, jak u nich wygląda sytuacja oświaty niepublicznej (czytaj: prywatnej ale także i tej prowadzonej przez stowarzyszenia, fundacje etc).
Na końcu, prawie wszyscy obecni, podpisali apel-prośbę do władz kuratoryjnych o zorganizowanie wydzielonej komórki w kuratorium odpowiedzialnej za kontakt z edukacją niepubliczną. Zażyczyliśmy sobie takiej usługi. Przecież urzędnicy są od tego aby pomagać, ułatwiać pracę, dozorować a potem informować społeczeństwo, jakie są wyniki kontroli. Prosta sprawa. Chcieliśmy mieć osobną komórkę (a może nawet i wydział), aby mieć kontakt z urzędnikami, którzy rozumieją specyfikę zarządzania i prowadzenia placówek niepublicznych. Poza tym większość z nas wierzyła dewizie DOBRYCH URZĘDÓW – "Klient nasz pan". Urzędy istnieją , ponieważ istnieją podmioty zajmujące się wszelkimi rodzajami działalności. Ostatnimi czasy urzędnicy zachowują się tak, jakby było odwrotnie. Wracając do naszej sprawy i urzędu kuratora. Jak się okazało, nic nie jest proste. Długo czekaliśmy. Długo. Wreszcie kurator zorganizował , naszym zdaniem, twór kadłubowy, taki nijaki, pt. "niech mi dadzą spokój", na czele którego postawiono kierowniczkę, która nigdy nie była na jakimkolwiek naszym spotkaniu i która niezbyt wiele wie i najprawdopodobniej nie chce wiedzieć, specjalizująca się (jak mi powiedziano) w prowadzeniu podstawowych szkół katolickich. Panią wizytator, która z nami, placówkami niepublicznymi, była cały czas, odsunięto. Może człowieka szlag trafić! Co można uczynić w takiej sytuacji…..