Żądamy obietnic. 2

Trochę już żyję na świecie i nieustająco jestem zdziwiona, czy nawet powiedziałabym zachwycona  funkcjonowaniem demokracji;  politycznego umysłu ludzkiego, i dystansu, jaki jest pomiędzy realem – a wirtualnym światem polityki. Ten misz-masz z wielu produktów jest, zapewniam Państwa, frapujący.

0_0_productGfx_64835fb973dccdff1c139c41ae14bbbd

Do tej pory nie wierzyłam w stwierdzenie, że ludzie nie rozumieją treści tablic z rozkładem jazdy. Teraz wiem, że jest to możliwe. Wpisy pod moimi publikacjami na FB, czy na blogu, czy też wypowiedzi w innych miejscach pokazują, że ludzie nawet nie starają się zrozumieć tego, czego słuchają, czy co czytają. Daleko idące uproszczenia, stygmatyzacje i myślenie „na skróty”. I przede wszystkim absolutny brak jakiekolwiek „wyobraźni finansowej”.

Należałoby więc przypomnieć: jeśli cokolwiek, ktokolwiek ci obiecuje: to 1. musi zabrać z innej puli, 2.kazać ci więcej się opodatkować (aby była kasa) 3. lub kłamie.

Od wielu lat obserwuję tworzenie i wykonanie budżetu miejskiego, wcześniej przez 24 lata prowadziłam działalność gospodarczą, a tak w ogóle to prowadzimy z mężem gospodarstwo domowe. I rozumiem zasady funkcjonowania budżetów. Tych małych, większych i tych ponad 4 miliardowych. I wbrew podejrzeniom; zasady są podobne. Jak chcesz dać – to musisz przesunąć, zabrać etc. Manny z nieba trudno się spodziewać. Jeśli więc chcemy mieć bezpłatne przedszkola, żłobki, zwiększenie dotacji na dziecko etc. etc – to musimy na przykład albo zwiększyć podatki, albo przestać budować to, czy owo. Mechanizm jest w zasadzie prosty.

I zastanawiam się, jak jest możliwe, że ludzie wierzą, czy chcą wierzyć w cuda finansowe. Politycy oczywiście w cuda nie wierzą. I nieprawdą jest, że nie potrafią liczyć. Potrafią, ale chcą zwyciężać – więc kłamią. Krąg się zamyka: ludzie chcą kłamstw – więc je mają.

I potem to już leci: jest licytacja: kto obiecuje więcej. A lud patrzy, słucha – może i nie bardzo rozumie, ale wie, że jeden polityk oferuje więcej (kłamstw oczywiście), więc jest lepszy. Będzie raj na ziemi. Ktoś mi ostatnio powiedział, że Niemcy potrafią liczyć i tam nie przeszłaby daleko posunięta licytacja obietnic. Wszystko ma swoją stronę lewą i prawą;  tak jak w księgach rachunkowych.

Popatrzmy więc na licytację obietnic: będzie więc –  na każde dziecko 500zł od drugiego poczynając; – nie zamknięta będzie ani jedna kopalnia i nie zwolniony żaden górnik; nastąpi  reaktywacja Stoczni w Szczecinie; – przywrócony zostanie poprzedni wiek emerytalny;  nastąpi obniżenie VAT do 22%, będą mieszkania socjalne dla młodych;  zwiększone pensje dla pielęgniarek i  służbie zdrowia przynajmniej dwa razy; nastąpi trzykrotne zwiększenie kwoty wolnej od podatku,zostaną podniesione renty i zwiększone emerytury, zostaną podwojone nakłady na polską naukę; będą darmowe przedszkola i żłobki; nastąpi obniżenie CIT z 19 do 15% dla najmniejszych przedsiębiorstw zatrudniających min 3 osoby itd, itd.

No cóż. Niedługo okaże się, że „się nie da”, ponieważ stan gospodarki, opodatkowanie etc nie pozwala na wprowadzenie wielu lub bardzo wielu obietnic. A wcześniej „się nie wiedziało”? I najbardziej zastanawiająca jest wiara w cuda. Ale to już obszar innych dociekań, na które niniejszy blog nie zasługuje, ani do których nie aspiruje.

 

 

Zmiana pokoleniowa.

Tak sobie dzisiaj gwarzyłam z byłym (jeśli tak można powiedzieć) znanym i znaczącym politykiem. Rozmawialiśmy o wymianie pokoleniowej, o nowym politycznym narybku. Zastanawialiśmy się, jak to jest z tymi, którzy teraz niecierpliwie stoją w kolejce. Ci czekający to są dwudziestoparolatkowie i  trzydziestoparolatkowie. Dla mnie, co wielokrotnie podkreślałam, ich niecierpliwość jest zrozumiała. Oni chcą władzy. Dlatego też głoszę chwałę kadencyjności władz wszelkich. Bardziej komfortowo jest odejść, bo tak ustanowione jest prawo, niż przegrać z kolegą własnego syna. Zastanawialiśmy się, co charakteryzuje to pokolenie. I doszliśmy do wniosku, że przede wszystkim koniunkturalizm, populizm,  relatywizm etyczny, a właściwie relatywizm wszystkiego. Dzisiaj są tutaj i wygłaszają takie poglądy, jakie w tym miejscu powinni, jutro przejdą gdzie indziej i powieka im nie zadrgnie, kiedy będą wygłaszali poglądy zupełnie inne, niż poprzednio. Brak ideowości jest wszechobecny i dlatego też nie popieram koncepcji: przyjdą młodzi to wszystko będzie dobrze. Martwią mnie takie podsumowania: ponieważ.. znam owych młodych i skóra mi cierpnie. Są bardziej obrotni, nie hamują ich ograniczenia związane z autorytetami (bo ich nie mają). I nie jest to jedynie właściwość polityków; spotykam tę nonszalancję wśród moich kolegów (rzadziej koleżanek) na uczelni. Kiedyś rozmawiałam z paroma reżyserami krakowskich teatrów i oni też stwierdzili, że teraz przychodzi młody człowiek, tuż po szkole  i na wejściu mówi „50 tysięcy i zrobię panu sztukę”. 

Być może jest i tak, jak stwierdził JR, że taką ideowość (w tym najlepszym sensie i stylu) widzi się w pokoleniu kolejnym 17-18 latków. Oni znów chcą o czymś być naprawdę przekonanym, chcą mieć swoje poglądy i mają odwagę mówić o nich z przekonaniem.

pokolenieNzs.

Oby to nie była jedynie choroba wieku młodzieńczego!

Obiecanki przedwyborcze.

Trochę już żyję na świecie, ale wciąż mnie zadziwia łatwość z jaką ludzie wierzą w przedwyborcze obiecanki. Wiem, co piszę. Ja, na poziomie samorządowym staram się to, co obiecuję – realizować. I nie zawsze wychodzi. I nie wychodzi, pomimo tego, że mi się chce, ale nie zawsze realia urzędnicze (to, co można w danej chwili realizować, a co nie koliduje z aktualnym prawem etc) na to pozwalają. Są jednak i tacy, którzy w swojej świadomości obowiązującego prawa – kłamią. Wiedzą, że się nie da, ale mówią, że zrobią. Ludzie chcą aby było więcej i to wszystkiego (z wyjątkiem kłopotów i lat do emerytury), ale nie chce im się policzyć, czy się da (zresztą niewielu z nas to potrafi).

PiS, jako partia opozycyjna, proponuje program który można opisać mniej więcej tak: mamy wiele do zaproponowania i rozdania, nic wam nie odbierając. Taka oferta tym bardziej brzmi obiecująco, że czasy mamy dość trudne. W roku 2014 PKB wyniosło 3,3% a do tego przecież wciąż jest deficyt budżetowy.

Obiecywać można wszystko, jednak istnieje prosta zasada: albo bardziej się opodatkowujemy, albo modyfikujemy redystrybucję obecnych środków finansowych jakie zbieramy od firm i obywateli w postaci podatków i innych obciążeń. Koniec i kropka. Nie ma manny spadającej z nieba. Tylko można zrobić tak, aby podnieść jednej grupie podatki i zabezpieczyć nimi potrzeby innych lub pokrywamy spadek wpływów spowodowanych ulgami podatkowymi. Jeśli chcemy coraz większego zabezpieczenia dla strefy socjalnej – to musimy podnosić podatki. Część krajów UE pobiera od obywateli daniny sięgające od 45% do nawet 55% PKB. Owszem polityka społeczna i prorozwojowa jest tam na wysokim poziomie. Mowa o Danii, Francji, Szwecji czy Finlandii.  Powstaje pytanie, czy stać nas, jako państwo na znaczne zabezpieczenie socjalne, takie właśnie, jakie jest w wyżej wymienionych państwach. Oczywiście powstaje teżMonety_22353258 pytanie: jak długo można funkcjonować przy takim opodatkowaniu.

Jeśli więc nie chcemy się zadłużać (tak głoszą polityce PIS), nie chcemy podnosić podatków – to pozostaje nam zmiana redystrybucji środków. Jednak nie słyszymy, aby takowe były zapowiadane. Rachunek więc nie będzie się bilansował. Deficyt finansów publicznych w Polsce (a dane są z 2012 roku) wyniósł 3,9 % PKB. Kiedy więc pytam się: skąd wziąć pieniądze na obiecanki – słyszę „skądś” . By stworzyć system ulg odczuwalnych dla rodziny, to musielibyśmy od ręki przeznaczyć na ulgi nawet kilkanaście mld zł rocznie. To oznacza zmianę wskazania, kto dostanie mniej lub wskazania czym uzupełnimy luki w budżetowych wpływach w wyniku ulgi. Niestety tutaj rozmowy się kończą, bo nikt nie chce wskazać komu zabrać. Martwi mnie i to, że najłatwiej wskazać „tych, którym się powodzi najlepiej”. Też nie wiadomo, co to znaczy. Zawsze przecież ci, którym powodzi się najlepiej mogą zabrać swoje pieniądze i dać się opodatkować gdzie indziej, gdzie nie będzie bezwzględnego grabienia ich pieniędzy.

Tak więc uruchamiajmy umysł przy słuchaniu tego, co nam obiecują. I niestety zdaje się, że jest to głos wołającego na puszczy.

Zamieszanie z jowami czy z Kukizem ?

Zawsze, od czasów kiedy tworzyłam PO byłam i wciąż jestem zwolenniczką jednomandatowych okręgów wyborczych w samorządach. Jestem nie tylko w niniejszej kwestii osobą wierzącą, ale i praktykującą. Pracuję w samorządzie od wielu lat, przeszłam przez cztery kampanie wyborcze. Nie będę tutaj powtarzała argumentów, którymi się posługuję  od wielu lat. Ależ by się zdziwił nieżyjący już profesor fizyki Jerzy Przystawa, autor bardzo wielu publikacji dotyczących jednomandatowych okręgów wyborczych, inicjator ruchu jow – jakby zobaczył co się stało w Polsce z jowami. Profesor nie żyje od trzech lat. Zapewne byłby bardzo zdziwiony tym, że jowy dały możliwość zaistnienia Kukizowi. Oczywiście jesteśmy wszyscy na tyle świadomi tego, co się wydarzyło, że wiemy, że to nie jowy są powodem czy przyczyną sukcesu Pawła Kukiza. Zapewne 90% ludzi nie wie, co to jest owe jowy, o których tu czy ówdzie mówił Kukiz. Oczywiście chodzi o sprzeciw wobec dwupartyjności, która dzieje się w Polsce, a może, czego jestem coraz bardziej pewna: w ogóle wobec funkcjonującym, tak jak obecnie, wszystkim partiom,  Kiedy rozmawiam z politologami – oni twierdzą, że nie ma możliwości funkcjonowania poza partią. I zdaje się, że praktyka pokazuje, jak to wygląda. Demokracja zaskakuje;  obija się od ściany do ściany. Kiedy ktokolwiek wychodzi poza partię – ginie. I to bez względu na to, jakie ma poglądy, charyzmę, siłę. Kiedy wraca na łono jakiejkolwiek partii (może nawet i innej, niż poprzednia) – wraca w obszar zainteresowania i widoczności łaskawego elektoratu. Z drugiej zaś strony pojawia się ktoś, jakiś X, ktokolwiek, kto głosi odejście od partyjniactwa i zdobywa 20% głosów.

Ja to więc jest Droga Demokracjo? W każdym razie żadne publikacje wcześniejsze nie spełniły takiej roli edukacyjnej dla jednomandatowych okręgów wyborczych, jak promocja dokonana przez Pawła Kukiza.

I tak sobie myślę, że może ktoś by zaczął lansować kadencyjność władz? Temat niezwykle pilny i ważny.

PS i szacunek nieustający dla Profesora Jerzego Przystawy 🙂

 

images

 

Homo viator

Weekend_w_Rzymie__panorama

Byliśmy w Rzymie. Po wielu, wielu latach znowu. Jak słusznie zauważyła moja znajoma :”zapewne niezbyt wiele rzeczy tam się zmieniło”. Zapewne tak. Miasto-historia. Ale jednak się zmieniło. Ludzkość się ruszyła z posad świata. Staliśmy się gatunkiem podróżującym. Gigantyczne tłumy i to prawie wszędzie. Ludzie starzy, młodzi; kobiety; mężczyźni; dzieci w wózkach na plecach rodziców. Oczywiście nie doczytałam na wszelkich forach (?) o konieczności zakupienia przez internet biletów do muzeów, więc staliśmy, jak sieroty, trzy godziny przed Muzeum Watykańskim – nawiasem mówiąc w strugach deszczu (całe trzy deszczowe godziny). Z nami stali Holendrzy, Niemcy, Francuzi. Pełna, międzynarodowa grupa homo viator. Nawet, nie powiem, prawie się zaprzyjaźniliśmy. A potem, jak jeden międzynarodowy mur – autentycznej współpracy nie dopuściliśmy (tuż przed kasą) – Hiszpanów, którzy chcieli się po prostu wepchać poza kolejnością.

Świat ludzki ruszył w podróż. Ruszył utartymi szlakami. Wiadomo, co trzeba zobaczyć i gdzie być. Znaleźliśmy muzeum (bardzo dobre zresztą, ze świetnymi obrazami), gdzie ludzi nie było. I oczywiście nie napiszę, jakie to było muzeum, aby nie czynić krzywdy tym , którzy tam trafią i będą mogli dostać się do każdego dzieła sztuki, aby sobie popatrzeć w spokoju (sic!!). Byliśmy w paru kościołach, gdzie znaleźliśmy obrazy mojego ulubionego Michelangelo Merisi da Caravaggio. I oczywiście też nie napiszę – gdzie, bo po co? Poszukajcie sami.

Zastanawiało nas jednak to, że w bardzo wielu miejscach związanych ze sztuką, nie było nawet najmniejszej informacji w języku polskim. Były w rożnych językach świata (w tym po koreańsku, japońsku, szwedzku, holendersku etc), a po polsku – nie. Na ulicach Polaków dużo, przed Muzeum Watykańskim – też bardzo dużo rodaków, a przewodników po polsku brak.

W każdym razie, kończąc powyższe, krótkie co prawda refleksje podróżnicze : należy sobie powiedzieć, jeśli chcecie spokoju w zwiedzaniu to pozostaje (chyba) Mongolia, już nie byłabym tak pewna Gwinei, czy Wysp Wielkanocnych. Jeśli zaś chcecie iść śladami homo viator – to koniecznie kupujcie bilety w internecie. Bilety do metra,  do muzeów, do opery, do teatrów –  wszędzie, ale przez internet. Chyba, że chcecie się zaprzyjaźnić w kolejkach z takimi, jak Wy ofermami międzynarodowymi. 🙂

Niepubliczne, a więc kiepskie?

Smutno mi jest. I zawsze chyba jest smutno, jeśli pewne koncepcje, w które człowiek wierzył – chwieją się. Dwadzieścia parę lat temu stworzyłam w Krakowie jedną z pierwszych niepublicznych szkół w Polsce. Wykazałam się wtedy niesamowitym heroizmem, konsekwencją i stworzyłam placówkę, która się rozrosła, zmężniała – była wzorcem dla innych. Może mi się udało, ponieważ wierzyłam w to, co robiłam. Wszystkim powątpiewającym powtarzałam zdanie, że wielebny John Harvard, który był pierwszym darczyńcą uczelni łożył na utrzymanie szkoły, od momentu jej powstania aż swojej śmierci. W  testamencie zapisał jej swoją bibliotekę i połowę majątku. I tak powstała znacząca uczelnia w świecie, która nie zmieniła swojego statusu i istnieje, jako uczelnia prywatna.

I za każdym razem, kiedy są analizowane niepubliczne placówki edukacyjne – bronię ich istnienia. Chwalę te najlepsze i stawiam na wzór. I zawsze jest bolesna świadomość, że ktoś stara się wykorzystać, oszukać, słowem stać się przestępcą wykorzystując do niezbyt uczciwych praktyk – edukację.

W Krakowie w ostatnich paru tygodniach przeanalizowano zasady funkcjonowania niepublicznych, młodzieżowych domów kultury. Przeczytałam raporty kuratorium i muszę stwierdzić, że w większości są to opinie mówiące o złym funkcjonowaniu placówek. Działalność jest pozorowana, a kasa z urzędu brana. Więc wstyd. Tym bardziej, że to co złe – słyszalne jest o wiele lepiej, niż to, co dobre. Ileż teraz trzeba zrobić, aby się przebiły informacje o dobrze działających placówkach niepublicznych.

Nawiasem pisząc liczę na równie głębokie przeanalizowanie placówek publicznych. Nie prawdą jest i to, że to , co publiczne – to z zasady rzetelne.

 

Produkacja uchwał, pęcznienie prawa ;)

W podsumowaniu poprzedniej kadencji radni chwalili się tym, ile powstało uchwał i ile  zostało wprowadzonych. Ilość uchwał jest więc wyróżnikiem aktywności rady. I taka sama zasada obowiązuje w Sejmie, Parlamencie Europejskim.

I Szanowni Państwo  taka statystyka powinna zwykłego człowieka przerażać. PRZERAŻAĆ!! To nie produkcja kolejnych uchwał powinna być wyróżnikiem aktywności, ale ich selekcjonowanie, usuwanie, badanie aktualności tych, które (przynajmniej na papierze) powinny obowiązywać. Na czym polega tworzenie kolejnych uchwał – pozostanę tutaj na gruncie samorządowości: ano na tym, że grupa radnych, tudzież grupa urzędników wymyśla przede wszystkim rożne formy ulepszania życia dla tzw. „zwykłego człowieka”. Najczęściej (a tak naprawdę to przede wszystkim) polega to na tworzeniu nakazów, tudzież zakazów. Tworzy się więc miejscowe prawo zakazujące palenia papierosów w takiej, a nie innej odległości od przystanku tramwajowego, nakazuje się trzymania psów na smyczy i w kagańcach, nakazuje się parkowania na tych parkingach a już nie na tamtych, nakazuje się wychowywanie dzieci w patriotyzmie, a rodzicom nakazuje się dzieci szczepić (jakby sami nie wiedzieli, co jest najlepsze pod słońcem dla potomków), nakazuje się i zakazuje….

W Parlamencie Europejskim ilość i jakość zakazów i nakazów przechodzi ludzkie wyobrażenie. A może wprowadzić jedną podstawową zasadę: jeśli chcesz wprowadzić jakąś regulację poprzez nakaz, zakaz czy coś tam jeszcze musisz znaleźć wśród tych, które są –  jedną taką, którą będzie można bez wielkiej szkody skasować!! Jedną za jedną. No i proszę: iluż z pomysłodawców zaczęło by się interesować wyszukiwaniem głupstw i jakież to by było oczyszczające, samoregulujące i najlepsze dla tzw. „zwykłego człowieka”.

Grzebowisko dla małych zwierząt.

143Pani redaktor przypomniała mi, że osiem, czy siedem lat temu zaczęłam walczyć o grzebowisko dla małych zwierząt.

Wiele miast w Polsce posiada miejsca, w których można grzebać małe zwierzęta domowe. Utworzenie „Grzebowiska” jest dowodem cywilizacyjnego etapu rozwoju ludzkości. Wiele miast polskich posiada „Grzebowiska”. Miejskim „Grzebowiskiem” może pochwalić się Toruń. W nowożytnej Europie pierwszym oficjalnie otwartym w 1881 (sic!) roku cmentarzem dla zwierząt był londyński cmentarz na terenie Hyde Parku.

                Obecnie na świecie istnieje tysiące cmentarzy (grzebowisk) dla zwierząt. Tylko w samych Stanach Zjednoczonych jest ich ponad 600. Najstarszy w Nowym Jorku został założony w 1896 roku. Amerykańska armia ufundowała nagrobek jednemu z psów służących w US Army. Jeszcze przed I wojną światową powstał podobny obiekt w Berlinie. We Francji najwcześniej powstały cmentarz w Asnieres – założony został w 1899 roku. Istnieje on do dzisiaj, pochowanych tam zostało ponad 50 tysięcy zwierząt, przede wszystkim psów. Liczne są niewielkie grzebowiska znajdujące się na terenach prywatnych posiadłości.

                Pierwsze grzebowisko zwierząt w Polsce powstało w 1991 roku w Koniku Nowym pod Warszawą. Miejsce dla zwierząt mają Wrocław, Poznań, Toruń, Rędziany koło Białegostoku. W Rybniku na obszarze 30 arów cmentarz utworzyła Spółdzielnia prowadząca schronisko dla bezdomnych psów.

Przykłady powyższe powinny nam służyć do tego, aby projekt tworzenia grzebowiska w Krakowie zakończył się sukcesem. Kraków wciąż nie posiada zwierzęcej nekropolii. Projekt stworzenia takiego miejsca pojawił się już w 2000 roku. Wtedy na jego realizację zarezerwowano pieniądze w budżecie miasta. Miał być ogłoszony przetarg na wykonanie prac. Koszt inwestycji miał się zwrócić dzięki komercyjnym opłatom za pochówki zwierząt. Niestety, protest mieszkańców miasta zamknął projekt. Potem parokrotnie pojawiły się propozycje utworzenia grzebowiska – jednak i one zakończyły się fiaskiem.

Śmierć domowego zwierzęcia stawia nas w trudnej sytuacji. Z jednej strony bardzo często ludzie związani są ze swoimi zwierzętami zwykłymi, oczywistymi więzami przyjaźni, przywiązania, sympatii. Odejście przyjaciela jest więc trudnym wydarzeniem emocjonalnym.

Z drugiej strony powstaje problem związany z pochówkiem zwierzęcia. Pochowanie martwego zwierzęcia w miejscu do tego nieprzeznaczonym jest wykroczeniem. Straż Miejska i policja jest uprawniona do nakładania kar na obywateli. Podstawą jest ustawa o chorobach zakaźnych. Zwierzę można pochować w ogrodzie, ale po uzyskaniu decyzji administracyjnej przez powiatowego lekarza weterynarii, oczywiście za zgodą wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska. Procedura jest dość skomplikowana. W bardzo wielu przydomowych ogrodach znajdują się setki, bezprawnie tam pochowanych zwierząt.

                             Utworzenie grzebowiska w Krakowie to zrealizowanie bardzo wielu spraw. Po pierwsze będzie to spełnienie życzeń ludzi, którzy rozumieją czym może być przyjaźń człowieka ze zwierzęciem, po drugie będzie zrealizowaniem wymagań sanitarnych, jakie stawia przed nami Unia Europejska, po trzecie może stać się inspiracją dla przedsiębiorcy, który zechce wydzierżawić teren od miasta, aby utworzyć grzebowisko. Można zapewne znaleźć jeszcze parę argumentów popierających jak najszybsze podjęcie stworzenia takiego miejsca.” Los bowiem synów ludzkich jest ten sam, co i los zwierzęcia; los ich jest jeden: jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego, i oddech życia ten sam. W niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt, bo wszystko jest marnością. Wszystko idzie na jedno miejsce: powstało wszystko z prochu i wszystko do prochu znów wraca.”

Teraz, po ośmiu latach znów wracam do tematu. Sama byłam w potrzebie. Dwa tygodnie temu umarł nasz pies (i tutaj powstaje osobny temat: dlaczego umarł, a nie zdechł? wiele języków nie rozróżnia tak radykalnie końca życia ludzi i zwierząt). Duży pies. Nie chciałam go zostawić. Zawiozłam 145 km do Ropczyc. Tam jest cmentarz dla małych zwierząt. Nawiasem mówiąc, w odległości 300 metrów od cmentarza (grzebowiska) stoi dom. Pytałam właściciela grzebowiska, czy okoliczni mieszkańcy nie protestowali. Zdziwiony był moim pytaniem:  przecież miałem wszystkie, niezbędne badania gruntu, uzyskałem zgodę odpowiednich władz, więc dlaczego mieli protestować? Jak powstał cmentarz, to zdarzyło mi się parę dewastacji miejsca; teraz to przychodzą dzieci ze szkół, aby zobaczyć cmentarz. Uczą się tego, że zwierzęta można traktować z szacunkiem. I tyle, czy aż tyle? Ludzie z Ropczyc rozumieją potrzebę, a ludzie z Krakowa?

 

Wiosna idzie i aktywizują się posłowie.

No właśnie: idzie wiosna i znów wybory tuż, tuż. A ja tak sobie zastanawiam się nad tzw. demokracją. Nie jak ja ją traktuję, ale jak traktują ją ludzie zajmujący się polityką. I wiem nieco na ten temat: widzę ich „aktywność”. Domyślam się, że trudno jest być posłem: jednym palcem do głosowania. Ale tylu z nich chce być tymże palcem – no więc. Jest przecież jakaś kasa, pracy nie trzeba szukać: raz na cztery lata zrobi się kampanię.

Są wśród nich tacy, którzy się starają. I są tacy, którzy, jak w moim ogródku na wiosnę pojawiają się kwiatki – oni wychylają się tuż przed wyborami. Jest ich pełno na wszelkich uroczystościach, do perfekcji opanowali ustawianie się do zdjęć.

A naród, który tak naprawdę psioczy i jest zdegustowany – wciąż pozwala im być w sejmie. Nabiera się na tą „fotograficzną aktywność”.

Mam taką ulubioną poseł.

A teraz samokrytyka: mechanizm funkcjonowania nie zastrzeżony jest tylko dla posłów. Wykorzystują go i inne formacje, układy. Korzystają prawie wszyscy.

A teraz propozycja: powinna być kadencyjność władz: także i posłów (nie mówiąc już o radnych, prezydentach, wójtach, burmistrzach).

Pani poseł X słusznie kiedyś powiedziała, że nie jest istotne dostanie się do sejmu po raz pierwszy, ale po raz kolejny – to tak. No pewnie, ponieważ już się wie, jak to się robi.

Oczywiście należałoby sprawę kadencyjności przemyśleć. Jeśli dwie kadencje – to 10 lat. Co mają robić ci, którzy będą chcieli wrócić do zawodu : lekarze, prawnicy, nauczyciele. Nieco pracy nad sprawą kadencyjności jest. Ale pora się do niej zabrać.

Nie zgadzam się z tymi, którzy mówią, że 10 lat to za mało. Za mało na co? Przez ten czas można zrobić coś bardzo istotnego dla miasta, wsi, państwa. Można też oczywiście wiele spraw zachrzanić, ale 10 lat to da się naprawić.

 

 

 

Zbyt wyraziste poglądy.

Szefowa zarządu rady radia RDC postanowiła zwolnić dziennikarkę Elizę Michalik. Nie słucham regularnie radia RDC. Wiem jednak, że wydarzyło się tam coś fantastycznego – radio ze znikomą słuchalnością – stało się bardzo popularne. Podniosło słuchalność o 100 procent. Zainteresowała mnie jednak inna sprawa: Elizę Michalik, której nie znam i chyba parę razy słyszałam jej audycje zwolniono z powodu, który stał się inspiracją do dzisiejszego wpisu.

” Usłyszałam, że jestem osobą o zbyt wyrazistych poglądach i że współpraca z kimś tak wyrazistym okazała się w publicznym radiu nieudanym eksperymentem – mówi „Wyborczej” Eliza Michalik.

Zwolniono człowieka za „zbyt wyraziste poglądy”. I pomyślałam sobie, że w dziwnym kierunku zmierza świat. Może to jest ten „postmodernistyczny kogel-mogel”, kiedy wszystko ze wszystkim się łączy. Nie ma rozróżnień, wszystko jest wymieszane, a więc żadne, nijakie. Dość często słyszę i ja, że jestem człowiekiem o „zbyt wyrazistych poglądach”. Odsuwa się mnie od wielu nominacji, nie biorę udziału w rozwiązywaniu wielu zadań (z którymi świetnie bym sobie poradziła), ponieważ „jestem człowiekiem o „zbyt wyrazistych poglądach”. Premiuje się więc brak poglądów, lub, jak chcą to określić niektórzy „otwartość na wiele poglądów”. Hm…Właściwie trudno cokolwiek powiedzieć.
Może więc zwołać wszystkich ludzi mających „zbyt wyraziste poglądy” (bez względu na to, jakie one są, ale że są zbyt wyraziste) i oświadczyć światu, że jeszcze jesteśmy: odważni, mający i poglądy i odwagę, aby je przeanalizować i nie wstydzić się głosić.
Wśród nas są i tacy, którzy mają odwagę (która nas charakteryzuje) przyznać się do tego, że poglądy należy zweryfikować, niekiedy przemodelować etc. Ale poglądy te mamy. Mamy.