Śladem Barcelony?

img_6590_d49hlxebfxBardzo dobrze czuję się w Krakowie. Staram się , jak mogę, aby realizować tutaj dobre pomysły, aby to miasto było jeszcze piękniejsze, bardziej funkcjonalne, dobre do życia.

Wczoraj wracałam z koncertów jazzowych i wracałam późną nocą. Centrum miasta jest straszne. Ulicą Szewską przestałam już dawno wracać – ponieważ nie da się przejść. Cała masa zaćpanych i (lub) pijanych ludzi uniemożliwia przejście przez tę ulicę. I pomimo mojej otwartości na biznes, turystykę ….pomyślałam sobie o nowych władzach Barcelony.

Nowo wybrana burmistrz Barcelony Ada Colau Ballano (nawiasem mówiąc absolwentka filozofii, wywodząca  się z ruchów organizacji pozarządowych, o lewicowych skłonnościach) postanowiła ograniczyć ruch turystyczny w Barcelonie. Z prognoz wynika, że w 2015 roku odwiedzi to miasto prawie 8 milionów ludzi. Przypominam, że do Krakowa w 2014 przyjechało ponad 10 milionów turystów. Pani burmistrz zaproponowała ograniczenie sprzedaży biletów do katedry Sagrada Familia i parku Gaudiego (Parc Güell) oraz zakazu wejścia dla grup turystycznych na targ La Boqueria w godzinach zakupowego szczytu. Dla Ady Collau Ballano tego typu rozwiązania nie są jednak wystarczające. W rozmowie z dziennikiem „El Pais” zapowiedziała, że zamierza wprowadzić moratorium na wydawanie pozwoleń na tworzenie nowych miejsc noclegowych i ich krótkoterminowe wynajmowanie. Zapewniła też, że stworzy plan, który uchroni Barcelonę przed losem Wenecji. Przywołanie tutaj Wenecji nie jest przypadkowe. Według Elizabeth Becker, autorki wydanej w 2013 roku książki „Overbooked. The Exploding Business of Travel and Tourism”, na którą powołuje się Bloomberg, Wenecja to „przegrana sprawa”. Dawni mieszkańcy uciekli przed turystami, ponieważ z powodu tłumu turystów trudno jest prowadzić zwyczajne życie i wychowywać dzieci. I rzeczywiście tak jest. Wenecja jest pusta. Wenecki urząd statystyczny od lat monitoruje wciąż rosnące zjawisko ucieczki ludności z tego miasta. Rekordową liczbę mieszkańców Wenecji zanotowano w 1951 roku – było ich wtedy 174 tysiące. Ale już dwadzieścia lat później liczba ludności spadła do 108 tysięcy. Obecnie mieszka tam 56 tysięcy ludzi. Ci, którzy nie wytrzymują rytmu i stylu życia, zwracają uwagę, że miasto zostało niemal całkowicie dostosowane do wymagań turystów, kosztem stałych mieszkańców. Masowo znikają sklepy spożywcze i podstawowe punkty usługowe oraz urzędy. I obawiam się, że tak powolutku zaczyna się dziać w Krakowie. Centrum, tak jak i Kazimierz coraz mniej nadają się do normalnego życia. Wenecja nadaje się tylko i wyłącznie na urządzanie karnawału, poza nim – zaczyna umierać, ponieważ już nikt nie che tam mieszkać.

Powstaje bardzo trudny problem: czy i w Krakowie nie podjąć tematu związanego z przyszłością miasta. Miasta, jak już tutaj pisałam ze starzejącym się społeczeństwem; które w znacznej mierze żyje z turystyki. I dzięki turystom się rozwija. Kiedy przyjdzie czas na pytanie o to, czy ograniczyć ruch turystyczny. Dzisiaj wydaje mi się, że nie podjęłabym takiej decyzji, ale kto wie. Może za jakiś czas trzeba będzie odważnie podjąć trudny temat.

 

Czy jestem Nowoczesna?

images1No właśnie: dostaję po raz kolejny takie pytania od kolejnej osoby. Zapewne jestem. I wciąż głoszę, że nowoczesność to stan umysłu, bynajmniej nie zależny od PESELa. Widziałam młodych-nienowoczesnych i dość posuniętych w latach i bardzo nowoczesnych (jakże świeży i nowoczesny umysł mieli Władysław Bartoszewski czy Stefan Kisielewski). 

Przyglądam się temu, co się dzieje na polskiej scenie politycznej. Zastanawiam się jedynie czy można nowoczesność połączyć z konsekwencją poglądów? Zapewne ta droga jest mi najbliższa. Platforma Obywatelska, którą własnoręcznie tworzyłam była mi bliska „koncepcyjnie”. Prawie wszystko mi pasowało. Piszę o początkach mojego zaangażowania w działalność polityczną. Wcześniej byłam tylko obserwatorką i nie należałam nigdy do żadnej partii. Może i szkoda, ponieważ gdybym należała – to wiedziałabym na czym ta gra polega. Byłam harcerką. Entuzjazm i współpracę miałam i mam we krwi. Współpracę, która zapewne jest czymś zgoła rożnym od  tak zwanej „współpracy w polityce”.

Na zjeździe „Nowocześni.pl” przedstawiono podstawowe kryteria stawiane kandydatom na listach do parlamentu:

  • dorobek zawodowy
    umożliwiający po zakończeniu pracy parlamentarnej (NPL popiera dwukadencyjność) poseł musi mieć gdzie wrócić. Innymi słowy – nie dla posłów „dietetycznych”, skłonnych do różnych ustępstw pozwalających na zachowanie mandatu;
  • znajomość co najmniej jednego języka obcego
    sprawa oczywista, mamy XXI wiek, jesteśmy członkiem UE. Przeglądając choćby ogłoszenia o pracę widać, że jest to wymaganie na wiele stanowisk pracy, od naszych parlamentarnych przedstawicieli też mamy prawo tego wymagać;
  • charakter
    wydawać by się mogło, że jest to banał i ogólnik, ale patrząc na niektórych naszych polityków, których cały dorobek polega na trwaniu w polityce opartym na wielokrotnej zmianie barw politycznych, przeskakiwaniu z jednej partii do drugiej – kryterium bardzo rzeczowe.

Dorobkiem moim mogłabym obdarzyć parę osób, język znam, charakter – oj, mam nawet „charakterek”.:)

Tyle. Kiedy słuchałam o czym mówiono na zjeździe to zastanawiałam się „czy wciąż jest to ta sama rzeka” […]

"Moje" mikro-teatry.

maskiJakiś czas temu byłam w teatrze na trzecim, czy drugim piętrze kamienicy. Widzów było 14 osób i 5 aktorów. Aktorów-profesjonalistów, absolwentów szkół aktorskich. Zaczęłam szukać równie niewielkich teatrów w Krakowie. Przedstawicieli trzech zaprosiłam na Komisję Kultury. Na spotkanie przyszli też przedstawiciele tych, którzy nie byli zaproszeni, ale się dowiedzieli i pojawili. Po Komisji Kultury zobaczyłam, jak  oni wszyscy ze sobą rozmawiali. Sami nie wiedzieli o swoim istnieniu. Pomyślałam, że przydałaby się taka „inwentaryzacja” wszelkich tych inicjatyw mikro. O wielkich festiwalach, rosnących w potęgę i siłę – wiemy wszyscy, ale o inicjatywach maleńkich, ale także tworzących kulturę Krakowa – wie niewielu z nas. Elementem dość istotnym jest i to, że absolwenci szkół artystycznych sami dbają o swój rozwój, działają w zawodzie, nie czekają jedynie na angaż w wielkich, czy średnich teatrach. Kto by powymyślał, że tak sobie radzą. Część z nich ma części etatów w tatrach angażujących aktorów, ale są i tacy, dla których jest to działalność podstawowa.

Członkowie Komisji Kultury niebywale się zdziwili, kiedy usłyszeli od przedstawiciela jednego z mikro-teatrów „my nie przychodzimy do państwa, aby prosić o pieniądze, ale chcemy przede wszystkim powiedzieć o tym, że istniejemy i o tym, co robimy”. W zasadzie nigdy nie udaje się nam, na Komisji Kultury, słyszeć takich informacji, ponieważ większą część naszej działalności przeznaczamy na głosowanie kolejnego wsparcia finansowego miasta dla kolejnej  instytucji kultury. Jest to podstawowy obszar naszej, komisyjnej działalności.

Wracając do tych mikro-inicjatyw. Zaprosiłam przedstawicieli paru teatrów-niewielkich i stworzyliśmy komitet organizacyjny Pierwszych Krakowskich Targów Teatralnych. Odbędą się (mam nadzieję) w przyszłym roku pod koniec maja. Na Placu Szczepańskim będą zaprezentowane wszelkie formy teatralne: zostaną zaproszone teatry duże, średnie, małe i mikro. Zobaczymy, kto się zdecyduje zaprezentować. Wysyłane są zaproszenia. Członkowie Komitetu zaproponowali po Targach – stworzenie mapy, na której zostanie zaznaczone życie teatralne w Krakowie.

I na koniec wiadomość, która zapewne Państwo tak samo zaskoczy, jak i mnie. Inicjatyw nazwanych przeze mnie mikro-teatrami w Krakowie jest….. 40 🙂

Powroty. Stała cena książek.

Dzisiejsze media absolutnie pominęły fakt, że wczoraj znaczna część radnych nie podjęła z entuzjazmem projektu rezolucji popierającej koncepcję ustalenia stałej ceny książki. Po prostu nikt z dziennikarzy nie raczył nawet o tym wspomnieć. Może i dlatego, że najbliżej do „ławy dziennikarzy” mieli ci, którzy głosili taką potrzebę. Oczywiście, nie leży w kompetencji rady miasta popieranie, czy też nie – takiej ustawy, ale jeśli ktoś wymyślił taką rezolucję poparcia – to należałoby się nad koncepcja zastanowić.

Po pierwsze stałe ceny wszelkich produktów  już były i wciąż na świecie są. Oczywiście można by się zastanowić komu to służy (gospodarce, konsumentom?)

Po drugie należałoby się przyjrzeć komu taka decyzja jest potrzebna i kto na tym skorzysta? Dyskusja trwa już od jakiegoś czasu. Wczoraj od zwolenników usłyszałam wiele argumentów, które, nawiasem mówiąc mnie nie przekonały.

Zależy mi na czytelnictwie, namawiam wciąż do czytania swoich studentów, ba – powiedziałabym, że zmuszam ich do tego. Kupuję nieustająco niezliczoną ilość książek. Kupuję, nawiasem mówiąc coraz częściej w internecie, ponieważ tam jest taniej. Pracuję z książkami, muszę czytać nowości – bo taką mam pracę. Nie mogę odstawać od wiedzy ogólnie obowiązującej. Ta deklaracja z mojej strony była potrzebna, aby móc przejść dalej.

Kiedy czytam o historii koncepcji „stałej ceny książki” pojawiają się następujące daty: pierwszym krajem, w pojawiła się idea usztywnienia końcowej ceny książki, była Wielka Brytania w 1829 roku; Dania – 1837 rok, Niemcy – 1888 W 1889 roku Cercle de la librairie, główny związek zawodowy zrzeszający podmioty francuskiego rynku książki, podjął pierwszą próbę standaryzacji relacji między księgarzami i wydawcami, na mocy której druga strona ustalała rekomendowane ceny detaliczne książek. W 1900 roku weszło w życie brytyjskie porozumienie o stałej cenie książki (Net Book Agreement), obowiązujące do 1997, kiedy zostało zdelegalizowane przez Sąd ds. Praktyk Restrykcyjnych (Restrictive Practises Court). We Francji w 1924 roku. Pięćdziesiąt lat temu (sic!!!) uczyniono to na Węgrzech, we Włoszech, w Szwecji (wycofano w 1974 roku), Japonii, Holandii, Australii (wycofano w 1972). W 1981 roku we Francji wprowadzono Prawo Langa (od nazwiska ówczesnego Ministra Kultury,  Jacka Langa zakazujące stosowania różnych cen książek) czyli 34 lata temu!!.

Tyle historia. Teraz należałoby się przyjrzeć, co się stało dalej. A więc po pierwsze : tego typu ustawy zostały przyjęte od 50- do 30 lat temu. Wtedy, kiedy nie istniał internet, gdzie ludzie kupują książki – oczywiście szukając tych tańszych, a nie kupują, w imię solidarności z autorem – drożej wydanych. Nawiasem mówiąc niniejsza sprawa dotyczy muzyków i płyt. Tak więc w kolejce stoją kolejne regulacje cenowe.

Kto zyska, a kto straci: zdaniem PIK i przedstawicieli branży na ustawie o jednolitej cenie książki zyskają nie tylko księgarze, ale również czytelnicy i wydawnictwa. Najważniejszym kryterium projektu ustawy jest cena. Ma ona być jednolita przez pierwsze 12 miesięcy od premiery we wszystkich kanałach sprzedaży – księgarnia stacjonarna, internetowa czy hipermarket. Najwięcej na tym stracą właściciele sklepów internetowych, którzy obecnie oferują najniższe ceny. Zyskać mają małe, stacjonarne księgarnie. Zdaniem przedstawicieli branży klienci będą właśnie do nich przychodzili po książki i w efekcie ma to wyhamować falę bankructw.
Największą korzyścią dla czytelników ma być obniżenie ceny nowości książkowych. – Trudno jest mówić teraz o ile, ale z pewnością odczują to czytelnicy. Przykładem kraju, w którym wprowadzenie ustawy spowodowało spadek cen detalicznych, są Włochy. Ustawa została tam wprowadzona w 2011 r., a od 2010 do 2013 r. średnia cena spadła z 21,60 euro w do 18,56 euro.

W Wielkiej Brytanii i Szwecji nastąpił proces deregulacji rynku książki. W Wielkiej Brytanii po pierwszych 10 latach po deregulacji, która miała miejsce w 1996 r., nastąpiły znaczne zmiany w strukturze dystrybucji. Wzrosły udziały dużych sklepów sieciowych, internetu, hipermarketów i sprzedaży klubowej. Znacznie spadły udziały niezależnych sprzedawców, a więc małych księgarń (sic!!). W latach 2010-12 sprzedaż internetowa książek osiągnęła prawie 38 proc. udziałów. Zmalały udziały pozostałych graczy, w tym marginalną rolę odgrywają niezależne księgarnie (w 2012 r. sprzedaż wyniosła tylko 3,4 proc.).
W Polsce duże księgarnie sprzedają około 40 proc. wszystkich książek. W internecie sprzedawane jest 25 proc., a w sklepach wielkopowierzchniowych – 16 proc.

Konkurowanie cenami odbywa się właśnie na poziomie księgarń, bo dopiero tutaj mamy kilka podmiotów oferujących ten sam produkt i klient może wybrać ten, który zaoferuje mu lepszą cenę. 8781f91ef8a6467f9657191bbd435162Gdyby ustawa weszła w życie, to z kim miałoby na przykład konkurować Wydawnictwo Znak w swojej firmowej księgarni? Zostałby wybór: sprzedać książkę w niższej cenie okładkowej i liczyć, że dzięki temu więcej osób ją kupi, czy uznać, że zainteresowani zapłacą te kilka złotych więcej – w efekcie sprzedaż będzie nieco mniejsza, ale wpływy większe.

Wprowadzona ustawa zahamuje rozwój księgarń internetowych, które klientów zjednywały sobie głównie niższymi cenami. W sieci kupowali w dużej mierze czytelnicy świadomi, którzy polowali na konkretne pozycje, którzy kupowali dużo. I w nich ustawa uderzy!

I najwięcej oberwą czytelnicy. Po pierwsze skończą się polowania na tańszą książkę, po drugie będziemy albo musieli kupić książkę w oferowanej cenie, albo poczekać rok na obniżoną cenę. Nie przekonuje mnie stwierdzenie, że ustawa ma ratować czytelnictwo. Powyższe przykłady o tym mówią. Czytelnictwa nie zwiększy się manipulacjami przy cenach książek. Doświadczenia innych krajów o tym mówią. W Izraelu obroty książkami po wprowadzeniu ustawy o stałej cenie książek spadły o 35%.

Projekt przewiduje także wyłączenia – biblioteki, instytucje kultury i jednostki oświatowe, w tym szkoły, będą mogły skorzystać z 20 proc. rabatu. Taniej o 15 proc. będzie można nabyć nowe tytuły również na targach książki. Ustawa dopuszcza udzielenie przez sprzedawcę końcowego także 15-proc. rabatu na podręczniki w sytuacji, gdy są kupowane przez stowarzyszenie rodziców uczniów danej szkoły. Tak więc ja Małgorzata Jantos nie będę mogła skorzystać z promocji, chyba, że pójdę na Targi książki. A dlaczego tam mam kupić taniej, a nie jako osoba prywatna – w internecie, albo w księgarni naprzeciwko mojego domu. N o i jeszcze jena rzecz: projekt nakłada też na księgarzy obowiązki, m.in. na życzenie czytelnika będą musieli bezpłatnie zamówić i sprowadzić każdą książkę, jeśli tylko będzie dostępna na rynku.

Nie jestem zwolenniczką regulacji cen. Nie jestem przekonana, czy stać nas na takie eksperymenty. Powstaje w mojej głowie pytanie: kto na tym skorzysta i kto straci. I wciąż mam wrażenie, że tak naprawdę straci na tym czytelnik.

 

"Ochi" Greków.

2042a6982f48735dd928e1ab6b413d7fPrzeczytałam wywiad z Nikosem Marantzidisem politologiem z Uniwersytetu z Salonik, który analizuje obecną sytuację Grecji. I mówi, że ostatnie czterdzieści lat w Grecji to było odbudowywanie etatyzmu i budowa państwa socjalnego. Andreas Papandreu z PASOK skoncentrował się na kontrolowaniu gospodarki. Przemodelował cały system, znacjonalizował banki – i przede wszystkim budował koncepcję państwa opiekuńczego, które wszystko za wszystkich zrobi. Państwo zrobi, załatwi, zabezpieczy, a Grecy robią wszystkie możliwe uniki, aby podatków nie płacić (sic!!). Skąd więc owa Matka-Państwo ma brać pieniądze na zabezpieczenie wszelkich potrzeb? Być może nad tym zastanowił by się Niemiec, ale Grek i Polak, a zapewne i Hiszpan odpuszczają sobie logiczne myślenie i podstawowe pytanie: skąd wziąć pieniądze.

Problemem Tsiprasa  premiera Grecji jest to, że naobiecywał mnóstwo rzeczy przed wyborami. Wszystkim chciał dać więcej wszystkiego – nie zwiększając podatków. A tak się przecież nie da. Chciał obciążyć kosztami najbogatszych i największe firmy. A tu się okazało w praniu, że się to nie uda. Nie wszystko można znacjonalizować. Komunistyczni politycy SYRIZ – domagają się, aby po raz kolejny – umorzono Grecji jej długi (teraz już miliardowe). Znaczy to mniej więcej i tyle, że długi Grecji mają spłacać na przykład Słowacy, gdzie każdy Słowak ma połowę pensji Greka. Nie wspominamy tutaj o systemach emerytalnych w Grecji. 

Grecy po rządach Papandreu nie są przygotowani do wyrzeczeń. Są przesiąknięci tym, że wszystko im się należy od państwa, a oni państwu… nieukończone domy (w których większość z nas mieszkała w czasie wakacji). Niezakończona budowa domu nie powoduje konieczności płacenia podatków. Tak więc cała Grecja straszyła i straszy kikutami niezakończonych budowli.

Mam nadzieję, chociaż dość płonną, że przykład Grecji posłuży innym, jako przestroga.

Z drugiej jednak strony – podobno uczymy się najlepiej na własnych przykładach. Po naszych powyborczych obietnicach – oby to się nie sprawdziło.

A Grecy mają możliwość , po raz kolejny powiedzieć to, co mówił Grek Zorba „szefie, jaka to była piękna katastrofa”.

I szkoda, że ludzie czytają coraz mniej. Jeśli ktoś, kiedyś przeczytał ze zrozumieniem „Greka Zorbę” – to zapewne nie głosowałby za przyjęciem Grecji do Unii Europejskiej. To się nie mogło udać.

 

 

 

 

Uwaga na rozmowy z dziennikarzami.

gazety

W zeszłym tygodniu zadzwoniła do mnie (przemiła zresztą) dziennikarka, z którą mam kontakty, z racji swojej funkcji w radzie miasta – od lat i zapytała, jak oceniam sytuację w krakowskiej i małopolskiej Platformie Obywatelskiej. I czy mam zamiar odejść z PO, ponieważ widziano mnie na spotkaniu z Ryszardem Petru. Odpowiedziałam, że trudno mi oceniać sytuację, ponieważ wiem tyle, co każdy obywatel miasta, a jakiś szczególnych wiadomości nie mam. Czy mam zamiar odejść z PO i przejść do „Nowocześni.pl”? Odpowiedziałam, że chodzę (tak, jak każdy interesujący się obywatel miasta) na rożne spotkania. Słucham, podpatruję i myślę, bo potrafię. I oczywiście nie składam żadnych deklaracji. 

A w dzisiejszej Gazecie Wyborczej duży tytuł:”Czy Małgorzata Jantos odejdzie z Platformy Obywatelskiej?”. Nawiasem mówiąc zastanawiam się, kogo to może obchodzić.

Byłam na spotkaniu „Nowocześni.pl” – ponieważ tam pojawiły się znów te same poglądy, którymi kiedyś zachwyciła mnie budowana (wiele lat temu i zresztą przeze mnie) Platforma. Odejście od jakichkolwiek deklaracji światopoglądowych, zwrot ku sile, jaką mają małe i średnie przedsiębiorstwa, ujednolicenie podatków i ich uproszczenie. Nawiasem mówiąc zastanawiam się, czy jest możliwe zarządzanie państwem bez przeciągania uwagi rodaków w stronę światopoglądową. Okazuje się nie to jest ważne, co ja uważam za najistotniejsze – czyli dobre i sprawne zarządzanie gospodarką, ponieważ to z niej wyrastają problemy czy dobrobyt, czyli wszystko inne, ale ludzi najbardziej zajmuje to, kto z kim sypia i dlaczego, czy chadzamy do kościoła, czy chcemy lub nie adoptować dzieci i kto ma być matką, a kto ojcem.. Proszę wybaczyć mi uproszczenia tematu, ale wciąż tego nie potrafię zrozumieć. Sprawy intymne i prywatne stają się publicznymi, a sprawy istotne i publiczne – stają się nieistotnymi.

Tak więc patrzę i słucham. I myślę, co oczywiście w polityce nie spotyka się z aprobatą. Do myślenia przeznaczeni są jedni, a do bycia żołnierzem – większość. Tylko cały problem polega na tym, żeby funkcje były rozdzielane, a potem wykonywane zgodnie z predyspozycjami i możliwościami.

Tak wiec, jaki morał z tej przypowieści: uważajcie Państwo o czym rozmawiacie z dziennikarzem, pytajcie do czego Wasze wypowiedzi są mu potrzebne, autoryzujcie je potem. Nie wyklucza to faktu, że następnego ranka wpadniecie w absolutne zdziwienie, jak zobaczycie, co napisano. A po wtóre pamiętajcie, że gdziekolwiek pójdziecie – to zinterpretują to (najczęściej niezgodnie  Waszymi intencjami).

I uważajcie na kelnerów 😉

 

Dzieci genialne.

Wśród dzieci w wieku 5-6 lat połowa jest uzdolniona matematycznie, a aż ¼ wykazuje ponadprzeciętne zdolności w tym kierunku. Jak pokazują badania, okres przedszkolny jest kluczowy dla rozpoznania matematycznych kompetencji dziecka i ich naturalnego rozwoju. Dlatego edukacja w tym zakresie powinna rozpoczynać się w pierwszych latach życia i powinna być odpowiednio kontynuowana na etapie szkolnym .

Mimo optymistycznych danych mówiących o dużym matematycznym potencjale przedszkolaków, warto zauważyć również drugą stronę medalu – zdolności, które wykazują dzieci w tym wieku bardzo szybko zanikają po rozpoczęciu formalnej edukacji. Po ośmiu miesiącach nauki w szkolnej ławie, w badanej grupie pierwszoklasistów wybitne uzdolnienia wykazywał już tylko co ósmy uczeń.

W tradycyjny program nauczania istnieje przekonanie, że dzieci w tym samym wieku są na tym samym poziomie rozwoju i mają bardzo zbliżone umiejętności i potencjał. System oświatowy dostosowany jest do tzw. „przeciętnej”. Specyficzne predyspozycje dzieci „gubią się” na tle średniej – zarówno w przypadku dzieci uczących się wolniej, jak i tych wyjątkowo uzdolnionych. A przecież o wybitne talenty trzeba zadbać już na wczesnym etapie rozwoju, inaczej dziecko może poczuć się nieakceptowane ze względu na swoją „inność” i przystosuje się do poziomu swoich rówieśników.

Nie rozpoznanie w porę małego geniusza, grozi złamaniem jego charakteru i zmuszeniem do dostosowania się do niższego poziomu, a to może negatywnie wpłynąć na zachowanie dziecka. Często nawet pedagodzy nie posiadają wystarczającej wiedzy, by spośród swoich podopiecznych dostrzec tych wybitnych, którzy powinni być stawiani przed wyższymi wyzwaniami intelektualnymi. Zmuszanie do przystosowania się i „normalnych” dziecięcych zachowań nie sprzyja rozwojowi dziecka, musimy zapewnić mu to czego potrzebuje, aby mogło czuć się dobrze.

Naukowcy od lat spierają się o to, co leży u źródeł powstawania dzieci wybitnie uzdolnionych. Są co najmniej dwie koncepcje: pierwsza mówi o tym, że sprawcami całego zamieszania są geny, a inteligentne dzieci mają po prostu inaczej zbudowany mózg. Kilka lat temu naukowcy z amerykańskich instytutów zdrowia przebadali 200 małych geniuszy. Porównując ich DNA z materiałem genetycznym mniej inteligentnych rówieśników uznali, że za inteligencję człowieka odpowiada kilka genów, które mają zdecydowanie większy wpływ aniżeli środowisko, w jakim dorasta dziecko. Część naukowców i psychologów nie zgadza się jednak z takim podejściem. Zwracają uwagę na to, że przyczyna wybitnej inteligencji dziecka leży gdzieś pośrodku – między genami a uwarunkowaniami społecznymi. – To jest naukowo nierozstrzygnięty problem. Na pewno przyczyną są działania rodziców sprzyjające rozwijaniu kompetencji i zdolności, które odkrywają u swoich dzieci.

Jak wyglądają polskie „zasoby” genialnych dzieci? Nie wiadomo. Próżno szukać statystyk, a media nie donoszą o rewelacyjnych przypadkach. Przejrzałam prasę z ostatnich kilku lat. Nie ma w niej informacji o szczególnie uzdolnionych polskich dzieciach.

Za to od czasu do czasu słyszymy o genialnych przypadkach dzieci w innych krajach.

umiechnitachopieczszachydzieciakmdrzegenialnydzieckoszachownica43386539

Heidi Hankins w wieku dwóch lata sama nauczyła się czytać. Potrafiła też wykonywać proste obliczenia matematyczne, takie jak dodawanie i odejmowanie. Jej iloraz inteligencji (159) jest wyższy niż 98 proc. Brytyjczyków . Elise Tan-Roberts znalazła się w Mensie w 2009 roku. Miała zaledwie dwa lata i już potrafiła liczyć do dziesięciu w dwóch językach. Zanim skończyła roczek umiała rozpoznać zapis swojego imienia. 5-letnia Karina Oakley może pochwalić się ilorazem inteligencji równym słynnemu fizykowi Stephenowi Hawkingowi.

Z kolei jej rówieśnik z Londynu, Ishaan Yewale zna na pamięć trasy ponad 600 autobusów i mówi w dwóch językach, itd., itd.

Jeden z najwyższych ilorazów inteligencji na świecie ma Chris Langan – 195 punktów. Zaczął mówić, gdy miał sześć miesięcy, w wieku 3 lat sam nauczył się czytać, a jako 16-latek opanował „Principia Mathematica” Bertranda Russella i Alfreda Northa Whiteheada.

Wybitne dziecko Niemcy nazywają Wunderkind, Rosjanie – Sokratesik, Amerykanie – child prodigy. W Polsce do przypadków uzdolnionych dzieci podchodzi się ostrożnie. Nie ma nawet w języku polskim takiego pojęcia, jak w wyżej wymienionych. Z jednej strony jest dobrze, ponieważ nie ma u nas, tak jak w wielu innych krajach zbyt wielu rodziców, którzy chcą odkryć w swoim dziecku geniusza, ale tez w naszym kraju jest specyficzna ślepota nie pozwalająca odkryć w dziecku indywidualności i wybitnego talentu.

Jak pokazują badania opublikowane przez tygodnik „Science” – zły nauczyciel może zniszczyć talent. Badacze z Uniwersytetu Stanowego Florydy prześledzili losy ponad 800 par bliźniąt, które uczyli różni pedagodzy. Okazało się, że pod kierunkiem niekompetentnego nauczyciela dzieci, niezależnie od predyspozycji genetycznych, osiągały bardzo niskie wyniki. Tymczasem w klasach prowadzonych przez dobrych nauczycieli wyniki poszczególnych dzieci znacznie się różniły. Większość uczniów radziła sobie przynajmniej wystarczająco, a szczególnie uzdolnione dzieci wypadały świetnie.

W Finlandii, której edukację ocenia się najwyżej – dostać się na studia pedagogiczne jest trudniej, niż na medycynę i na prawo. Wyniki badania pokazują, że w porównaniu do innych państw OECD w Finlandii mamy do czynienia z dość dużymi grupami klasowymi w których prowadzone są zajęcia. Wskaźnik uczeń/nauczyciel jest wysoki i osiąga wartość 16,5 ucznia na jednego nauczyciela. W Stanach Zjednoczonych wartość ta kształtuje się na poziomie 15,3, w Wielkiej Brytanii osiąga 13,4, a w  Niemczech 13,7. W rezultacie na jednego nauczyciela w szkole podstawowej przypada w Polsce zaledwie 10,5 ucznia, co jest jednym z najniższych wskaźników w krajach OECD (średnia 16,4); w gimnazjum wskaźnik ten wynosi 12,5 w Polsce i 13,7 dla krajów OECD.

Niniejszy tekst nie jest żadną sugestią ani podsumowaniem problemu, ale raczej inspiracją do zadania sobie wielu pytań.

Wyborcy są sędziami.

Nie ma sensu pisać o aktualnej, coraz bardzie przedwyborczej sytuacji – już jest ona wystarczająco analizowanej przez media i wszystkich tych, którzy interesują się wydarzeniami wokół. Pozwolę sobie tutaj na kilka nasuwających się wniosków, które są dla mnie istotne.

Od jakiegoś czasu bardzo alergicznie zaczęłam reagować na słowo „zmiana”. Wszyscy , ale to wszyscy zaczęli „zmianę” traktować, jak słowo-wytrych, słowo-miara sukcesu. Nic, tylko „zmiana” pojawiająca się we wszystkich ustach. Co jest, myślałam – wymyślcie inny przekaz. Tym bardziej, że tak naprawdę naród, ten, który poszedł głosować; nie zachował się , jak wyborcy myślący o przyszłości – ale jak sędziowie wymierzający sprawiedliwość rządzącej partii. Oceniono i wydano wyrok. Mniej ich, wydaje się, interesowała owa zmiana, a bardziej orzeczenie wyroku. To zapewne jeden z aspektów ostatnich wydarzeń. Jest jednak ich o wiele więcej. I znów wrócę do „zmiany”. Jednak ma ona uzasadnienie:przede wszystkim w aspekcie  zmiany pokoleniowej. Trudno uwierzyć, także i mnie, że solidarnościowe kombatanctwo odchodzi w przeszłość. Władzę chcą przejąć ci, którzy tamtych czasów już nie pamiętają. Garną się do niej i pchają. To pokolenie trzydziesto czy czterdziestolatków. Czy jest to i przede wszystkim, czy będzie –  korzystna zmiana? Wydaje mi się, że nie. Przede wszystkim pod względem etycznym (jeśli to jeszcze cokolwiek znaczy). Ale jest to jak najbardziej naturalna tendencja.  Dlatego trzeba, moim zdaniem, jak najszybciej przeanalizować zasady kadencyjności władz wszelkich. Piszę o tym od bardzo dawna. Nie będzie to znaczyło tylko i wyłącznie wyżej wymienioną zamianę pokoleniową – bo przecież i nie o to chodzi, ale o odświeżenie spojrzenia  osób, o odrzucenie rutyny. Doświadczenie jest wartością pozytywną, a rutyna –  nie. Trzeba wykluczyć tych, którym już de facto „nie chce się”, którzy nie działają, ale „zasiadają” w ławach radnych, posłów, czy też od lat „zasiadają” na krzesłach prezydentów, wójtów, burmistrzów. Najwybitniejsi znawcy zarządzania (teoretycy i praktycy) podkreślają niezbędność wymiany kadr – dla dobrze funkcjonujących instytucji. Uczelnie od wieków działają – a jest tam obligatoryjna wymiana kadr zarządzających. Przykładów innych można znaleźć więcej. Jeśli więc wprowadzi się konieczność wymiany kadr – to być może i na tym  straci się tych, którzy nieustająco zachowują świeżość i aktywność, ale wierzcie mi – warto, ponieważ zdecydowanie więcej jest tych „zasiedziałych i znudzonych”. Przy okazji dopuści się nowych, a w tym i młodszych. Jedna z pań posłanek (od ponad dwudziestu lat piastująca tą zaszczytną funkcję) powiedziała, że sztuką jest nie tyle wejść do sejmu, ale wygrać wybory powtórnie. Jak się okazuje po ostatnich wyborach prezydenta kraju – jest dużo racji w tym sformułowaniu. Jednak a propos powyższego oświadczenia posłanki – znam wielu, wielu posłów, radnych, którzy do perfekcji opanowali jedynie (sic!!) zasady powtórnego zdobycia mandatu – w tym się specjalizują. Poza czasem wyborów ich nie ma. 

Więc w  górę serca. Nie porzucajmy myślenia – ono naprawdę (a w to wierzę) ma przyszłość.

Milczenie polityka.

Przeczytałam w ostatniej sobotnio-niedzielnej Gazecie Wyborczej tekst pod tytułem:”Krzyczące milczenie noblistki z Birmy”.  Zastanowił mnie i oczywiście przyrównałam opisaną tam sytuację do tego, co dzieje się  w świecie, w Polsce. Powstało pytanie: czy jakakolwiek działalność, którą podejmują ludzie jest działalnością pozapolityczną. Jakiś czas temu napisałam tekst pod tytułem „Polityka jest nawet w kostce masła”. Jeśli ktoś przyjdzie, wygra wybory i powie, że masło jest produktem luksusowym i należy je dodatkowo opodatkować – to masło stanie się wielokrotnie droższe. Oczywiście jest to bardzo znaczny skrót myślowy, ale właściwie okazuje się, że właściwie wszystko, co dzieje się wokół jest – jest polityką. Polityką, którą „porządny człowiek się brzydzi” i na tymże obrzydzeniu robi.. karierę polityczną.

No i właśnie – czegoż dotyczy artykuł w Gazecie Wyborczej. Opisuje sytuację uchodźców z ludu Rohingya z Birmy. Ludzie ci – to muzułmańscy rolnicy i rybacy, którzy od pokoleń mieszkają w zdominowanej przez buddystów Birmie. Nie mają dowodów osobistych, nie mogą chodzić do szkół, korzystać z opieki medycznej czy starać się o pracę. Tak więc w chwili obecnej duże łodzie wypełnione ludźmi z plemion Rohingya dryfują po Morzu Andamańskim – ponieważ oni chcą opuścić Birmę. Powstają apele do rządów Stowarzyszenia narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) o jasne określenie tego, że w Birmie sytuacja Rohingya jest dramatyczna. Pomóc mogłaby jedna osoba – słynna laureatka nagrody Nobla – za walkę bez przemocy, na rzecz demokracji, praw człowieka i etnicznego pojednania -Aung San Suu Kyi:

cn_image.size_.aungsansuukyi1A noblistka milczy. A dlaczego: ponieważ w Birmie przygotowywane są wybory (sic!!) W listopadzie mają być wybory i ma być wyłoniony nowy parlament i prezydent. A pani Suu Kyi chce objąć władzę. Wybrała popularność – pokazując swoją apolityczną twarz. Była przeciwniczką systemu; a tak naprawdę, jak powiedziała w wywiadzie dla CNN w 2013 roku, jej marzeniem jest zostanie prezydentem. Byłam zawsze politykiem – powiedziała. I teraz wie, że polityk, który wyrazi sympatię dla Rohngay – będzie spalony. Więc „bojowniczka o prawa człowieka” – milczy.

Jaki morał z tej przypowieści: albo ludzie zaczną wreszcie inaczej traktować politykę i widzieć jej istnienie wszędzie, w każdej działalności, która dotyczy wszystkiego, co się dzieje (łącznie z wydarzeniami kanonizacyjnymi i wszelkimi tego typu) i pozbędą się manifestowanego wstrętu (bo przecież wszystko jest polityką), albo wreszcie przestaną – zachowując ów wstręt wierzyć w to, że jeśli ktokolwiek głosi swój dystans wobec systemu – to znaczy, że ów system chce wyrzucić. Nie, on chce w tym systemie brać udział. Chce do niego wniknąć, chce aby ów system go wchłonął.

Mierzi mnie wciąż naiwność ludzka.

Homo ludens

„Wielu ludzi, wykształconych i niewykształconych, podchodzi do życia jak do zabawy, podobnie jak czynią to dzieci, i to w końcu staje się ich trwałą postawą. Taka wieczna niedojrzałość odznacza się zapominaniem o własnej godności oraz brakiem szacunku dla innych i ich poglądów, co płynie z nadmiernej koncentracji na swojej osobowości”

Johan Huizinga

             Holenderski historyk i filozof kultury Johan Huizinga jako jeden z pierwszych zauważył zbliżające niebezpieczeństwo w rozszerzającym się w całym świecie modelu ludzkiego bycia opartego na propagowaniu niedojrzałości. Świat zamienił się w duży plac zabawy. Człowiek istnieje w atmosferze pełnym cudów: lata samolotem, rozmawia z kimś na drugim końcu Ameryki, chodzi na siłownię, za pomocą pieniądza otrzymuje z automatu smakołyki. Nie starzeje się, wypiera ze świadomości śmierć i chorobę. Jak napisał Francesco M. Catalauccio: „Jest już oczywiste, że wiek XX był także stuleciem, w którym tragiczne zwycięstwo odniosła niedojrzałość; słowem, był wiekiem Piotrusia Pana. Kult młodości przybrał odmienną, bardziej radykalną postać: dorośli nabrali ochoty na zachowanie młodości, na „młodzieńcze myślenie”, na postępowanie i ubieranie się jak młodzież. Za wzorzec istoty idealnej obrano dziecko.”

            Jak to się mogło stać, że dojrzałość i doświadczenie zostało wyparte przez ich przeciwieństwa. Dla starożytnych Greków pozostawanie dzieckiem było czymś wstydliwym. U Rzymian największym szacunkiem cieszyli się dorośli – senatores. Starość była wartością, ponieważ w niej było doświadczenie wielu lat i mądrość. Największą wartością etyczną, polityczną i terapeutyczną jest sięganie do doświadczenia innych, zdobytych w czasie ich życia. Tak więc mądre cywilizacje podkreślały „dbanie o starość”, aby móc z życia czerpać potencjał. Upada cywilizacja, czy zmienia się styl, który trwał od wieków?