Dzisiejsze media absolutnie pominęły fakt, że wczoraj znaczna część radnych nie podjęła z entuzjazmem projektu rezolucji popierającej koncepcję ustalenia stałej ceny książki. Po prostu nikt z dziennikarzy nie raczył nawet o tym wspomnieć. Może i dlatego, że najbliżej do „ławy dziennikarzy” mieli ci, którzy głosili taką potrzebę. Oczywiście, nie leży w kompetencji rady miasta popieranie, czy też nie – takiej ustawy, ale jeśli ktoś wymyślił taką rezolucję poparcia – to należałoby się nad koncepcja zastanowić.
Po pierwsze stałe ceny wszelkich produktów już były i wciąż na świecie są. Oczywiście można by się zastanowić komu to służy (gospodarce, konsumentom?)
Po drugie należałoby się przyjrzeć komu taka decyzja jest potrzebna i kto na tym skorzysta? Dyskusja trwa już od jakiegoś czasu. Wczoraj od zwolenników usłyszałam wiele argumentów, które, nawiasem mówiąc mnie nie przekonały.
Zależy mi na czytelnictwie, namawiam wciąż do czytania swoich studentów, ba – powiedziałabym, że zmuszam ich do tego. Kupuję nieustająco niezliczoną ilość książek. Kupuję, nawiasem mówiąc coraz częściej w internecie, ponieważ tam jest taniej. Pracuję z książkami, muszę czytać nowości – bo taką mam pracę. Nie mogę odstawać od wiedzy ogólnie obowiązującej. Ta deklaracja z mojej strony była potrzebna, aby móc przejść dalej.
Kiedy czytam o historii koncepcji „stałej ceny książki” pojawiają się następujące daty: pierwszym krajem, w pojawiła się idea usztywnienia końcowej ceny książki, była Wielka Brytania w 1829 roku; Dania – 1837 rok, Niemcy – 1888 W 1889 roku Cercle de la librairie, główny związek zawodowy zrzeszający podmioty francuskiego rynku książki, podjął pierwszą próbę standaryzacji relacji między księgarzami i wydawcami, na mocy której druga strona ustalała rekomendowane ceny detaliczne książek. W 1900 roku weszło w życie brytyjskie porozumienie o stałej cenie książki (Net Book Agreement), obowiązujące do 1997, kiedy zostało zdelegalizowane przez Sąd ds. Praktyk Restrykcyjnych (Restrictive Practises Court). We Francji w 1924 roku. Pięćdziesiąt lat temu (sic!!!) uczyniono to na Węgrzech, we Włoszech, w Szwecji (wycofano w 1974 roku), Japonii, Holandii, Australii (wycofano w 1972). W 1981 roku we Francji wprowadzono Prawo Langa (od nazwiska ówczesnego Ministra Kultury, Jacka Langa zakazujące stosowania różnych cen książek) czyli 34 lata temu!!.
Tyle historia. Teraz należałoby się przyjrzeć, co się stało dalej. A więc po pierwsze : tego typu ustawy zostały przyjęte od 50- do 30 lat temu. Wtedy, kiedy nie istniał internet, gdzie ludzie kupują książki – oczywiście szukając tych tańszych, a nie kupują, w imię solidarności z autorem – drożej wydanych. Nawiasem mówiąc niniejsza sprawa dotyczy muzyków i płyt. Tak więc w kolejce stoją kolejne regulacje cenowe.
Kto zyska, a kto straci: zdaniem PIK i przedstawicieli branży na ustawie o jednolitej cenie książki zyskają nie tylko księgarze, ale również czytelnicy i wydawnictwa. Najważniejszym kryterium projektu ustawy jest cena. Ma ona być jednolita przez pierwsze 12 miesięcy od premiery we wszystkich kanałach sprzedaży – księgarnia stacjonarna, internetowa czy hipermarket. Najwięcej na tym stracą właściciele sklepów internetowych, którzy obecnie oferują najniższe ceny. Zyskać mają małe, stacjonarne księgarnie. Zdaniem przedstawicieli branży klienci będą właśnie do nich przychodzili po książki i w efekcie ma to wyhamować falę bankructw.
Największą korzyścią dla czytelników ma być obniżenie ceny nowości książkowych. – Trudno jest mówić teraz o ile, ale z pewnością odczują to czytelnicy. Przykładem kraju, w którym wprowadzenie ustawy spowodowało spadek cen detalicznych, są Włochy. Ustawa została tam wprowadzona w 2011 r., a od 2010 do 2013 r. średnia cena spadła z 21,60 euro w do 18,56 euro.
W Wielkiej Brytanii i Szwecji nastąpił proces deregulacji rynku książki. W Wielkiej Brytanii po pierwszych 10 latach po deregulacji, która miała miejsce w 1996 r., nastąpiły znaczne zmiany w strukturze dystrybucji. Wzrosły udziały dużych sklepów sieciowych, internetu, hipermarketów i sprzedaży klubowej. Znacznie spadły udziały niezależnych sprzedawców, a więc małych księgarń (sic!!). W latach 2010-12 sprzedaż internetowa książek osiągnęła prawie 38 proc. udziałów. Zmalały udziały pozostałych graczy, w tym marginalną rolę odgrywają niezależne księgarnie (w 2012 r. sprzedaż wyniosła tylko 3,4 proc.).
W Polsce duże księgarnie sprzedają około 40 proc. wszystkich książek. W internecie sprzedawane jest 25 proc., a w sklepach wielkopowierzchniowych – 16 proc.
Konkurowanie cenami odbywa się właśnie na poziomie księgarń, bo dopiero tutaj mamy kilka podmiotów oferujących ten sam produkt i klient może wybrać ten, który zaoferuje mu lepszą cenę. Gdyby ustawa weszła w życie, to z kim miałoby na przykład konkurować Wydawnictwo Znak w swojej firmowej księgarni? Zostałby wybór: sprzedać książkę w niższej cenie okładkowej i liczyć, że dzięki temu więcej osób ją kupi, czy uznać, że zainteresowani zapłacą te kilka złotych więcej – w efekcie sprzedaż będzie nieco mniejsza, ale wpływy większe.
Wprowadzona ustawa zahamuje rozwój księgarń internetowych, które klientów zjednywały sobie głównie niższymi cenami. W sieci kupowali w dużej mierze czytelnicy świadomi, którzy polowali na konkretne pozycje, którzy kupowali dużo. I w nich ustawa uderzy!
I najwięcej oberwą czytelnicy. Po pierwsze skończą się polowania na tańszą książkę, po drugie będziemy albo musieli kupić książkę w oferowanej cenie, albo poczekać rok na obniżoną cenę. Nie przekonuje mnie stwierdzenie, że ustawa ma ratować czytelnictwo. Powyższe przykłady o tym mówią. Czytelnictwa nie zwiększy się manipulacjami przy cenach książek. Doświadczenia innych krajów o tym mówią. W Izraelu obroty książkami po wprowadzeniu ustawy o stałej cenie książek spadły o 35%.
Projekt przewiduje także wyłączenia – biblioteki, instytucje kultury i jednostki oświatowe, w tym szkoły, będą mogły skorzystać z 20 proc. rabatu. Taniej o 15 proc. będzie można nabyć nowe tytuły również na targach książki. Ustawa dopuszcza udzielenie przez sprzedawcę końcowego także 15-proc. rabatu na podręczniki w sytuacji, gdy są kupowane przez stowarzyszenie rodziców uczniów danej szkoły. Tak więc ja Małgorzata Jantos nie będę mogła skorzystać z promocji, chyba, że pójdę na Targi książki. A dlaczego tam mam kupić taniej, a nie jako osoba prywatna – w internecie, albo w księgarni naprzeciwko mojego domu. N o i jeszcze jena rzecz: projekt nakłada też na księgarzy obowiązki, m.in. na życzenie czytelnika będą musieli bezpłatnie zamówić i sprowadzić każdą książkę, jeśli tylko będzie dostępna na rynku.
Nie jestem zwolenniczką regulacji cen. Nie jestem przekonana, czy stać nas na takie eksperymenty. Powstaje w mojej głowie pytanie: kto na tym skorzysta i kto straci. I wciąż mam wrażenie, że tak naprawdę straci na tym czytelnik.