Liberalizm z katedry. Krakowska Szkoła Ekonomiczna.

W historii naszego miasta zostają od czasu do czasu odkrywane wydarzenia, które przez lata były schowane, a które warto przypomnieć. U nas w Krakowie, w dalszym ciągu przede wszystkim liczy się tradycja i trudno podejrzewać, że kiedykolwiek mogło pojawić się cokolwiek, co mogło być inspiracją i awangardą. A tak było. Przykładem może być choćby Krakowska Szkoła Ekonomiczna, która powstała wokół Krakowskiego Towarzystwa Ekonomicznego w 1921 roku. Szkołę tworzyli profesorowie Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego: Adam Krzyżanowski, Adam Heydel i Ferdynand Zweig. Istotnym i nowatorskim programem szkoły był głoszony przez inicjatorów liberalizm, który koncentrował się wokół zagadnień teoretycznych istnienia i funkcjonowania gospodarki wolnorynkowej.

Istotną zasługą Krzyżanowskiego i Zweiga była próba zdefiniowania liberalizmu, który koncentrował się przede wszystkim wokół zagadnień teoretycznych gospodarki wolnorynkowej. Jak pisali wyżej wymienieni: kolektywizm pokazuje się pod postaciami socjalizmu, nacjonalizmu i etatyzmu. Krzyżanowski w jednym ze swych tekstów stwierdził, że określenie doktryny liberalizmu mianem indywidualizmu jest trafniejsze. Ważny dla indywidualizmu jest interes jednostki.  Przy pominięciu zasady naczelnej – indywidualizmu – poczucie bezpieczeństwa może uczynić z człowieka więźnia, a z państwa – strażnika więziennego. Krzyżanowski indywidualizmem nazywał dążenie do rozluźnienia więzów, ograniczeń wynikających z przynależności jednostki do państwa i do innych zrzeszeń mniej lub bardziej przymusowych „gwoli zapewnienia jej możności pełnego, swobodnego rozwoju”. Podobną definicję znaleźć można u Zweiga, dla którego indywidualizm doktryny liberalnej przejawiaj się w traktowaniu społeczeństwa jako zespołu jednostek zjednoczonych podziałem pracy i wymiany. Interes jednostki, jak pisał Zweig, wysunięty jest zawsze na plan pierwszy. W poglądach krakowskich profesorów wyraźnie słychać echo poglądów J.S. Milla- kontynuatora demokratycznej i liberalnej myśli w duchu Johna Locke’a. Jego najważniejszym dokonaniem było dostrzeżenie zagrożeń dla demokracji (i ogólnie wolności obywatelskiej) ze strony jej samej. Mill postulował, aby do konstytucji wprowadzić dodatkowe zapisy gwarantujące podstawowe wolności obywatelskie oraz uniemożliwiające monopolizację władzy.

Do tych podstawowych wolności John Stuart Mill zaliczał:

  • wolność
         zgromadzeń, zrzeszania się i tworzenia grup nacisku;
  • wolność
         wygłaszania publicznie swoich poglądów – czyli zakaz cenzury
  • gwarantowanie
         prawa do bycia „mniejszością” – czyli zakaz prześladowania w
         jakikolwiek sposób osób o innych niż większość poglądach.

Z kolei jako zabezpieczenia prawne przed monopolizacją władzy Mill proponował:

  • proporcjonalne,
         a nie większościowe wybory do ciał przedstawicielskich;
  • stworzenie
         „niezależnego korpusu urzędniczego” – czyli apolitycznych stanowisk
         w administracji rządowej, które nie podlegałyby wpływom politycznym;
         członkowie tego korpusu powinni być wybierani przez konkursy i wykonywać
         tylko takie polecenia polityków, które są zgodne z prawem oraz alarmować
         opinię publiczną bądź odmawiać ich wykonywania, jeśli są sprzeczne z
         prawem;
  • prawo
         antymonopolowe – czyli udzielenie rządowi prawa do rozbijania
         niebezpiecznych monopoli w gospodarce.

Indywidualizm dla liberałów stanowił i stanowi do dzisiaj istotę takich pojęć jak wolność, równość, własność, postęp. Wolność liberalna może funkcjonować przy sprawnie funkcjonującym państwie. Czym naturalnym jest istnienie państwa, struktury nadrzędnej wobec jednostki (tylko w sensie organizacyjnym), władzy dbającej o bezpieczeństwo człowieka. Poczucie bezpieczeństwa było dla Zweiga, jak i Krzyżanowskiego warunkiem istnienia wolności jednostkowej.

Indywidualizm – poczucie bezpieczeństwa – wolność. Tym, co pozwala zachować równowagę między poczuciem bezpieczeństwa a suwerennością jednostki jest zaakceptowanie zasady równości wobec prawa. Jednostka, która złamie sferę wolności kogoś innego musi uznać konieczność zadziałania państwa, ponieważ to ono w sferze nadzorowania porządku prawnego
jest zobowiązane do przywrócenia porządku.

                Pisząc o wolności krakowscy liberałowie wskazywali na bardzo ważną rolę parlamentaryzmu, który, jak pisał Krzyżanowski „jest fortecą wzniesioną przez polityków liberalnych”. Parlamentaryzm jest gwarancją wolność i ograniczonych kompetencji państwa, jego
przeciwieństwem jest etatyzm będący wyrazem omnipotencji potężnego aparatu biurokratycznego niszczącego swobodę obywateli. Parlament musi wszelkie ograniczenia jednostki regulować i precyzyjnie określać za pomocą ustaw. Jednak powinien regulować niewiele spraw. Ustawy są potrzebne po to aby wykluczyć, czy też ograniczyć wszelkie dowolności interpretacyjne. „Liberalizm –jak pisał Zweig – uważa wolność za najlepszą, najskuteczniejszą i najtańszą zasadę rządzenia i gospodarowania”.

Niebezpieczne dla prawidłowego funkcjonowania parlamentaryzmu jest zachwianie równowagi pomiędzy władzą uchwałodawczą a wykonawczą. Krzyżanowski analizując Konstytucję Marcową z 1921 roku doszedł do wniosku, że była ona notorycznie łamana i to przede wszystkim przez samych parlamentarzystów. Według niego zamach majowy w 1926 roku i rządy sanacji nie respektowały zasad podziału władzy, pogłębiały etatyzm i ograniczenia wolności obywatelskich.

Według Ferdynanda Zweiga liberalizm był systemem, w którym powinny się pomieścić różne nurty i szkoły polityczne akceptujące tylko główne wytyczne. Liberałem należy nazwać każdego, kto domaga się realizacji wolności, jak jest możliwa  w konkretnej sytuacji politycznej i ekonomicznej. Poglądy Zweiga były zdecydowanie bardziej pragmatyczne niż Krzyżanowskiego.

Trzeci z profesorów Adam Heydel także, jak dwóch wymienionych, krytykował etatyzm i interwencjonizm gospodarczy  polityki międzywojennej.

Po drugiej wojnie światowej liberalizm w Polsce już nie miał szans zaistnienia.

 

Strefy parkowania.

Kolejny raz piszę o absurdalnym bałaganie, jaki się zaczął jakiś czas temu z parkomatami i parkowaniem w Krakowie. Coraz więcej mieszkańców z poszczególnych ulic wywiera wpływ na radnych, urzędników, aby miejsca ich zamieszkania objąć płatnym parkowaniem. Oczywiście jest to pożyteczne dla urzędu, więc się wprowadza coraz to nowe ulice, osiedla. Bez pomysłu i chaotycznie. Nie podoba mi się to, ponieważ nie ma pomysłu dotyczącego całego miasta. Rozwiązań brak, a decyzje są podejmowane pod wpływem jednej, paru grup mieszkańców. Sprowadziłam do Krakowa na sesję rady i obrady poszczególnych komisji firmę węgierską, która zajmuje się opracowywaniem koncepcji parkowania w miastach, budowania parkingów, komunikacji miejskiej. Wszystko musi być spójne, aby mogło bez zarzutu działać. Pokazywali w jaki sposób podchodzi się do takich rozwiązań. Ile czasu zajmuje przygotowanie, jak precyzyjnie musi być przeanalizowane całe miasto. Firma miała doświadczenie, ponieważ opracowywała duże europejskie i azjatyckie miasta. Nie chodziło mi oczywiście o zatrudnienie tej, czy innej firmy, ale chciałam pokazać metodę (sic!!). Jak się zabrać do sprawy. Niestety zapanował chaos, który ma tendencje wzrostowe. Az się boję pomyśleć, co będzie się działo dalej.

Najbardziej ekscytujące było wybieranie prezesa dla nowo-powstającej spółki parkingowej. I być może stało się jasne, dlaczego nie korzysta się z doświadczeń firm, którym można by zlecić wykonanie zadania: po prostu nie byłoby miejsca dla prezesa.

W każdym razie ja w tym momencie odżegnuję się od podejmowania jakichkolwiek decyzji. Niech nikt w przyszłości nie obarcza mnie odpowiedzialnością za to, co się stanie za parę miesięcy, czy lat z Krakowem. Ja, jako 1/43 Rady Miasta wyobrażałam sobie i nawoływałam i radnych i prezydenta do decyzji wolniejszych, ale przemyślanych w kontekście wielu czynników, a nie tylko tego jednego: powiększania do niewyobrażalnych rozmiarów stref płatnego parkowania.

Konferencje "kobiece" w Krakowie.

Od 1 marca w Krakowie prawie codziennie jest konferencja poświęcona sprawom kobiecym.

Zaczęło to się 1 marca Pierwszym Małopolskim Kongresem Kobiet, którego byłam współorganizatorką. Na Kongres przybyło ponad 1300 kobiet. Bardzo duża aula Audytorium Maximum wypełniona po brzegi. Kobiety różne: starsze i bardzo młode, z całej Małopolski. Panie profesor z krakowskich uczelni, kobiety w mundurach służb więziennych, policji, straży, wojska i kobiety z koła gospodyń wiejskich w ludowych strojach. Różnorodność, zapał, entuzjazm. Do końca, na wszystkich panelach (a było ich 10) wypełnione kobietami sale. Wokół sal wiele wystaw prezentujących organizacje pozarządowe, sponsorów, wszelkie fundacje i stowarzyszenia. Atmosfera festynu. Dużo ruchu, przemieszczania się. Przed Audytorium niewielka manifestacja przeciwników, jak mi powiedziano, „feminizmu”. Patronat pani prezydentowej Anny Komorowskiej. Nie przyjechała. Przysłała pozdrowienie na filmiku.

Potem 5 marca – konferencja „Niedoceniony potencjał kobiet” zorganizowana przez Instytut Studiów Strategicznych (a tak naprawdę przez Annę Szymańską -Klich). W hotelu Andels. Konferencja międzynarodowa. I tutaj, zapewne dzięki wpływom Ani Szymańskiej-Klich nie było pozdrowień z filmiku, ale osobisty udział ministra Władysława Kosiniak- Kamysza. Żałuję, że kiedyś nie udało mi się go zaprosić na jedyną w swoim rodzaju konferencję poświęconą  mieszkalnictwa dla seniorów. No, ale zapewne ma bardzo wiele obowiązków. Tematy podobne, jak na naszej konferencji: o sile kobiet, o ich determinacji, o możliwościach, jakie przed nami stoją.

Następnie 8 marca konferencja Ewy Bieleckiej (napisano przez Stowarzyszenie Na rzecz Rozwoju i Erga Omnes) poświęcona wiedzy i władzy kobiet. No tutaj to już było zupełnie inaczej. Przed wejściem osobista rewizja ochroniarzy, a potem dwadzieścia minut wystąpienia Donalda Tuska. O tym, że pomimo tego, że „polityka” jest rodzaju żeńskiego – to tak naprawdę jest rodzaju męskiego. W polityce jest za mało miejsca dla kobiet. Wśród publiczności, jak i wśród panelistek inne kobiety: raczej celebrytki, ustawiające się potem z zapałem do zdjęć z premierem. Tematy: no cóż podobne: o balansie pomiędzy pracą i życiem zawodowym, o przeszkodach w osiągnięciu sukcesów, o kobietach sukcesu.

Potem 9 maja : po raz kolejny spotkanie zorganizowane przez Martę Patenę pod tytułem „Kobiety 50+”. I tutaj niczego nie napiszę, ponieważ nie byłam. Musiałam zaangażować się w sprawy rodzinne.

Jutro jestem prelegentką na spotkaniu poświęconym sprawom ważnym dla kobiet pracujących w służbach tzw. mundurowych.

Parę dni marca i pięć spotkań kobiecych.

Otwierając Kongres Kobiet powiedziałam, że marzec staje się miesiącem, w którym ważne są spotkania kobiet i że będzie ich dużo. Oczywiście wysyp tychże konferencji nie był przez organizatorki zaplanowany.  Spotkania  z jednej strony były w jakimś sensie  uzupełnieniem, ale i tego trudno nie zauważyć i konkurencją. Czy dodają jakąś szczególną wartość? Nie wiem. Z kolejnej konferencji, z całym dla niej szacunkiem, wyszłam ponieważ znudziłam się. Wiedziałam co będzie potem mówione.

Co będzie dalej? Ważne są te spotkania. Może z nich powstanie solidarność, a może, na czym bardziej by mi zależało: zauważanie profesjonalizmu zawodowego. Może już nikt niedługo nie powie, że w Krakowie nie jest jeszcze dobry czas na to, aby kobieta była rektorem uczelni, czy prezydentem miasta. Zostanie po prostu „Ktoś Dobry” bez względu na uzasadnianie, że kobieta czy mężczyzna. Ważne są to spotkania, ponieważ angażują kobiety, one po prostu chcą brać w nich udział. To są elementy pozytywne. A inne? Najprawdopodobniej nie zaistnieje możliwość współtworzenia wspólnego wydarzenia, będą one wciąż obok siebie, do czasu, aż któreś się wypali i zabraknie energii organizatorkom. Każde z nich ma liderkę i ona ciągnie całe wydarzenie, ale też i zbiera profity. Czy to złe: myślę, że nie. Tak to przecież bywa na tym świecie: „nie ma darmowych obiadów”. Wszystko ma swoją cenę. I chyba pytanie podstawowe: czy spotkania te mają sens dla pozostałych, tych autentycznych uczestniczek, czy one na tym korzystają. Wydaje się, że tak. W każdym razie, po Kongresie podchodziło do mnie wiele kobiet i pytały, czy będzie kontynuacja. Może będzie.

Praca w niedzielę.

W chwili obecnej szacowna Rada Miasta Krakowa rozpatruje sprawę dotycząca wprowadzenia ograniczenia handlu w Wigilię, Wielki Piątek i niedziele do godziny 12.00.

Wigilia za głosów było 46% przeciw 54%, w wielki piątek za 47% głosów; przeciw 53%; w niedzielę za 47% głosów, przeciw 53%. Argumentacja ideologiczna. Fuj. Zatrudnienie zmniejszy się o 10-14%.

Rada nie powinna się wtrącać (i nie ma takich uprawnień) w zasady zatrudniania osób. To przecież obszar innych działań i kontroli.

Dyskusja trwa 3 godziny. A przecież nie od nas to zależy.

A inne sprawy należące do rady – leżą. No cóż… 

Małopolski Kongres Kobiet

Marzec będzie miesiącem, w którym odbędzie się bardzo wiele spotkań kobiet. Taki to widocznie jest miesiąc, który przez wiele lat kojarzył się ze świętem kobiet, a teraz zaczyna być łączony ze spotkaniami kobiet na różnych płaszczyznach. Spotkania te nie są manifestacjami dzielącymi płcie, ale kolejnymi etapami tworzenia społeczeństwa obywatelskiego. Kiedy popatrzymy na definicję społeczeństwa obywatelskiego przeczytamy, że jego podstawową cechą jest aktywność i zdolność do samoorganizacji i umiejętność wyznaczania celów. Dalej wyeksponowana jest inna właściwość społeczeństwa obywatelskiego mianowicie świadomość jego członków potrzeb wspólnoty i dążenie do ich zaspakajania, a także poczucie odpowiedzialności. I te wszystkie
właściwości charakteryzuje Kongres Kobiet.

 Każde spotkanie obywateli tworzy nową płaszczyznę kontaktów, możliwość dialogu. Chcemy porozmawiać o sprawach kobiet: o zdrowiu, podejściu do polityki, o możliwościach tworzenia własnych firm, zorganizowaniu czasu pomiędzy wychowywaniem dzieci i pracą, chcemy porozmawiać o partnerstwie w pracy i w domu. Chcemy doprowadzić do zbudowania systemów wsparcia w różnych kontekstach naukowych, biznesowych, społecznyc

Kongres będzie trwał jeden dzień.
Głównym jego hasłem jest: Poznajmy się. Zintegrujmy!. I ta myśl przewodnia towarzyszyła nam w tworzeniu programu. poznajmy się i zintegrujmy. Zobaczmy, co dzieje się w Małopolsce.

Od godziny 10.00 do 13.00 przewidziane są spotkania w głównej auli Audytorium Maximum, po południu zaś proponujemy uczestniczkom Kongresu 11 spotkań panelowych. Wczesnym wieczorem oferujemy uczestniczkom Kongresu koncert tang Astora Piazzolli w wykonaniu żeńskiego kwartetu zespół Airis Quartet z uczestnictwem gościa specjalnego pani profesor. Doroty Imiełowskiej

  Wśród paneli, które trudno tutaj wszystkie wymienić chciałabym przytoczyć tylko parę: tematów: zdrowie kobiety: co powinny kobiety wiedzieć o badaniach diagnostycznych; o rehabilitacji uroginekologicznej, o zagrożeniach chorobami nowotworowymi”; zakładanie firm,
problemy z bezrobociem kobiet (większym, niż bezrobocie mężczyzn), o problemach i możliwościach życia na wsi; o drodze do wyborów samorządowych i politycznych (kobiety w polityce), o możliwości kształcenia się na kierunkach technicznych dla młodych kobiet. Wiele innych zagadnień będzie poruszanych na Małopolskim Kongresie – ważnej i istotnej konferencji społeczeństwa obywatelskiego.

Zaproszone zostały krakowskie intelektualistki, kobiety sportsmenki, kobiety artystki, kobiety polityczki, kobiety tworzące twórcze i dynamiczne środowiska wiejskie. Warto przyjść, zorientować się gdzie można otrzymać wsparcie, pomoc – zaprosiłyśmy wiele fundacji i stowarzyszeń, które będą prezentowały siebie i obszar swojej działalności.

Kongres honorowym patronatem objęła Małżonka Prezydenta RP Pani Anna Komorowska. Mamy nadzieję, że będzie uprzejma osobiście otworzyć Kongres.

Zapraszamy wszystkie Panie do zajrzenia na stronę Kongresu: www.malopolskikongreskobiet.pl. Jeśli nie zdążycie dokonać rejestracji: po prostu przyjdźcie.

Uczestnictwo w Kongresie jest bezpłatne. Dzień 1 marca (sobota) miejsce Audytorium Maximum ul.Krupnicza 33, rejestracja od godziny 9.00, zakończenie koncert o godz.18.00

Przyjdźcie, bardzo dużo napracowałam się nad Kongresem. Chciałabym uwierzyć, że warto było 🙂

 

Niebieska Karta

W wielu miejscach można spotkać informacje dotyczące tzw. „Niebieskiej Karty”. Jednak kiedy badano stan wiedzy na niniejszy temat okazało się, że bardzo wiele osób nie wie, co to jest, kto ją może zakładać i w jakim celu.

„Niebieska Karta to” dokument, który wskazuje i opisuje przemoc w rodzinie. Do tej pory mogli ją zakładać tylko pracownicy socjalni i policjanci. Teraz uprawnienia do wypełniania niebieskiej karty dostali także nauczyciele.

            „Niebieska Karta” jest procedurą szczególną stosowaną w  sytuacjach przemocy, która została uregulowana w Rozporządzeniu Rady Ministrów z dnia 13 września 2011 roku. Jest dokumentem służbowym wypełnianym w przypadku stwierdzenia przemocy w rodzinie i służy dokumentowaniu faktów związanych z przemocą w danej rodzinie, ocenie zagrożenia dalszą
przemocą, oraz jako dowód w sprawach sądowych.

„Niebieska Karta” może zostać założona przez policję i  Gminną Komisję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych a także, jak pisałam wyżej,  przez nauczycieli.

Należy jednak pamiętać, że wszczęcie procedury Niebieskiej Karty nie jest równoznaczne z zawiadomieniem o popełnieniu przestępstwa. Niebieska Karta dokumentuje sytuację, stanowi ważny dowód w sprawie karnej. Jednak aby sprawca został ukarany, potrzebne jest co do zasady złożenie zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa. Wyjątek stanowi sytuacja, gdy policja lub prokurator zajmą się sprawą z własnej inicjatywy. Ponadto po wypełnieniu „Niebieskiej Karty” sytuacja w rodzinie będzie stale podlegała kontroli.

Dokumentacja „Niebieskie Karty” dla policji jest informacją, że w danej rodzinie dochodzi do przemocy. Dzielnicowy ma obowiązek nie później niż w ciągu 7 dni skontaktować się z daną rodziną, jest zobligowany do  pozpoznania sytuacji i jej systematycznego monitorowania a także do udzielania pomocy w trakcie comiesięcznych wizyt.

 Procedura wszczynana jest w sytuacji, gdy zaistniały podejrzenia stosowania przemocy wobec członków rodziny lub w wyniku zgłoszenia dokonanego przez członka rodziny lub przez osobę będącą świadkiem przemocy w rodzinie.

Najwyższa Izba Kontroli ma zastrzeżenia do Niebieskiej Karty. Zdaniem kontrolerów nie do końca działa tak, jak powinna. NIK zwrócił uwagę na to, że procedury są często zbiurokratyzowane i długo trwają. To zniechęca ofiary bicia i poniżania. To jest jedna strona zastrzeżeń. Innym problemem, powodującym to, że na przykład nauczyciele niezbyt chętnie korzystają z możliwości założenia „Niebieskiej Karty” jest, jak sami twierdzą, obawa nadużyć. Samo zgłoszenie tego, że coś złego dzieje się w domu konkretnego dziecka nie jest oczywiście niczym nieodpowiednim czy
krzywdzącym. Jednakże założenie „Niebieskiej Karty” uruchamia procedurę, która może napiętnować także i niewinnych opiekunów dziecka. Dzieje się tak, ponieważ kiedy dziecku zostanie założona „Niebieska Karta”, jego rodzina trafia pod specjalną obserwację. Oczywiście rozsądni pedagodzy nie powinni popełniać nadużyć, lecz przecież są i tacy, którzy zbyt szybko oskarżą rodziców czy opiekunów o niewłaściwe metody wychowawcze, czy też o przemoc wobec dzieci. Nic więc dziwnego, że nowe uprawnienia nauczycieli wzbudzają wiele kontrowersji.
Będą bowiem wymagały od pedagogów podwójnej czujności i roztropności przy rozstrzyganiu poszczególnych przypadków.

Poza „Niebieską Kartą” funkcjonuje także „Niebieska Linia”, czyli telefoniczne Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie.
W Krakowie nie ma, „Niebieskiej Linii”. Jest jedynie w Warszawie – trzeba zadzwonić-0-801-12-00-02 i tam otrzymamy numery telefonów krakowskich Ośrodków Interwencji Kryzysowej.

Wiele telefonów zaufania w czasie świąt i niedziel nie działa lub funkcjonuje w określonym, ograniczonym czasie. Pozostaje zatem policja.

W czasie świąt, sobót i niedziel jest najwięcej interwencji w sytuacjach związanych z przemocą w rodzinie. I właśnie wtedy poszkodowani mają problem z uzyskaniem pomocy.

Na stronie „MagicznyKrakow.pl” jest bardzo dużo informacji, ale nie ma tej, gdzie zadzwonić i kogo poprosić o pomoc w sytuacjach związanych z przemocą w rodzinie.

 

Kadencyjność czy dożywocie.

Ludzie zrozumieli, że mają coraz większy wpływ na władze samorządowe. W obecnej kadencji samorządu (2010–2014) tylko do września br. mieszkańcom udało się w drodze referendum odwołać dziewięciu wójtów, burmistrzów i prezydentów miast (Bytomia i Elbląga) oraz cztery rady gmin. W 85 gminach zorganizowano 111 referendów. Ważnych było tylko 16. Niska frekwencja, brak pieniędzy i środków na kampanię informacyjną – to główne przyczyny porażek tych, którzy organizują referenda. Owe plebiscyty lokalne – w przypadku naszego kraju – najczęściej kończą się porażką organizatorów. Koszt na mieszkańca gminy uprawnionego do głosowania, w której przeprowadzone jest referendum, waha się od 0,41 do 15,53 zł (płaci za to samorząd, budżet państwa finansuje tylko komisarza wyborczego). Nieważne referenda kosztowały gminy w ostatniej kadencji ok. 2,1 mln zł. Dla porównania referenda ważne kosztowały ok. 700 tys. zł.

Tematem, który, bezpośrednio się wiąże z coraz częściej występującymi referendami jest kadencyjność władz na wszystkich szczeblach. Niedługo może stać się tak, że tuż po wyborze prezydenta, wójta, sołtysa czy radnych przegrany kandydat, kandydaci zaczną przygotowania do referendum.  Preteksty leżą na ulicach: tak więc można na każdy temat: dzieci sześcioletnie do szkół (tak-nie), budujemy stadion (tak-nie); organizujemy igrzyska (tak-nie), podwyższamy podatki od nieruchomości (tak-nie). Tematy można mnożyć w nieskończoność. A gdyby tak wprowadzić kadencyjność władz?Zmniejszyłoby to zapewne zapotrzebowanie na referenda. Byłoby z góry wiadomo,że prezydent, wójt, sołtys będą sprawowali władzę dwie kadencje i odejdą: w chwale lub w zapomnieniu, ale potem, po przerwie będą mogli powtórnie ubiegać się o stanowisko. Przecież w większości za referendami stoją potrzeby zmiany, ale także i czyjeś ambicje.

Kadencja powinna trwać najwyżej 5 lat . Dwie kadencje są czasem na tyle znaczącym, że można podjąć bardzo wiele dobrych decyzji i rozwinąć miasto, wieś, miasteczko, albo i spowodować regres. Kadencyjność dotyczy między innymi władz uczelnianych, gdzie rektorów obowiązują kadencje. Tak także bywa w korporacjach, gdzie istnieje konieczność wymiany szefów, ponieważ, jak twierdzą specjaliści od zarządzania, nowy prezes, dyrektor – to inne, świeże spojrzenie na możliwości rozwoju instytucji czy firmy.

Zarządzanie miastem, miasteczkiem lub wsią przez 15-20 lat jest niedobre. Słyszę wielokrotnie argumenty, że może i dobra kadencyjność w dużym mieście, ale na wsi to już nie. Tam osób nadających się do sprawowania władzy jest mniej. Nie akceptuję tych argumentów. Uważam, że to właśnie kadencyjność władz może pobudzić aktywność obywatelską mieszkających tam ludzi.

Peter Drucker– ekspert do spraw. Zarządzania, badacz procesów organizacji i zarządzania profesor Katedry Nauk Społecznych i Zarządzania Uniwersytetu w Claremont w Kalifornii pisał, że szef, prezes, lider powinni być wymieniani co sześć lat.

Od czasu wprowadzenia w Polsce w 2002 roku bezpośrednich wyborów przez trzy kadencje rządzi w Polsce aż trzy czwarte szefów gmin i miast. Powstaje wiele pytań, chociażby i takich, o jakich pisał Drucker. W kontekście samorządowym brzmieć one mogą nieco inaczej: Czy liderzy nie wypalają się, czy miasto zarządzane przez tego samego człowieka nie grzęźnie w nepotyzmie, układach personalnych, tworzenia dworu zaufanych etc. Kiedy widzimy opinię mieszkańców, którzy mówią, że jest dobrze, albo, że jest nie najgorzej – to można zapytać, czy nie byłoby bardzo dobrze wtedy, kiedy zostałoby odświeżone widzenie problemów miasta, gminy przez osobę nową?

Pytań jest coraz więcej. Wydaje się jednak, że to ruch społeczny może wpłynąć na zmianę legislacyjną. W kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego jest przygotowywana zmiana ustawy o samorządzie terytorialnym, która ma za zadanie wzmocnić znaczenie i rolę mieszkańców. Jednak nie ma w niej mowy o wprowadzeniu kadencyjności władzy, ale wręcz odwrotnie są koncepcje aby ograniczyć możliwość organizowania referendów. Przeciwnikiem kadencyjności jest oczywiście Związek Miast Polskich, który został utworzony przez prezydentów miast i miasteczek (obecnie do związku należy 313 miast). Jeśli więc nic się w najbliższej przyszłości nie zmieni wypada jedynie z wielką konsekwencją walczyć o budżety partycypacyjne i obronę funkcjonowania referendów. To nam pozostaje. Ponieważ, jak się wydaje grozi nam w bardzo wielu przypadkach dożywocie władz.

Zielone jabłuszko.

No i znów wszystko dzieje się, jak w kalejdoskopie. Po pierwsze PIS zrobił w Krakowie prezent dla urzędującego prezydenta. A dlaczego? Sprawa oczywista: pan Andrzej Duda stając się rzecznikiem PISu uzyska znaczącą rozpoznawalność (a przecież jest to podstawowy i właściwie jedyny wskaźnik zwycięstwa w wyborach). Ludzie nie chcący głosować na PIS zwrócą się.. no właśnie ku komu. Jeśli PO nie zawalczy i nie poprze swojego kandydata – jej wyborcy (a jest już ich coraz mniej) poszukają kogoś innego i zyska (jak zwykle zresztą) urzędujący prezydent. Zdawałoby się, że oczywistym zagrożeniem byłby dla panującego prezydenta (jak pokazują sondaże) Jarosław Gowin – tutaj jednak coraz wyraźniej widać, że poszedł on w stronę polityki ogólnokrajowej. Czemu ja osobiście się dziwię. Walka na froncie krajowym to czysta i dość chybotliwa gladiatorska przepychanka, a prezydentura miasta to dożywotnie, spokojne bycie królem (z mniej lub bardziej lojalnym dworem). Front ogólnopolski to zwycięstwa, ale też i bolesne porażki. A tutaj na zapiecku cisza i spokój. I wbrew pozorom, wiele rzeczy do zrobienia. W mieście można wprowadzić wiele spraw, które w wymiarze ogólnokrajowym zapewne się nie udadzą. Zresztą Gowin doświadczył tego, jak nie można przeprowadzić spraw, które wydawałyby się oczywiste i przynoszące korzyść państwu. No cóż popatrzymy. Wszystko zacznie się dziać coraz szybciej.  

Współpraca z kobietami.

Piszę dzisiaj o pracy z kobietami. Mój syn pytał ostatnio, czy lubię pracować z kobietami. Zastanowiłam się nad tym. Do tej pory lubiłam. Do tej pory, chociaż bywało różnie, ale ceniłam sobie kompetencje, brak małostkowości etc. Pracowałam z tymi, z którymi chciałam. I nagle przyszło mi na współpracę z osobami, których nie znałam.

Rozlazło się to wszystko. Na razie jeszcze nie rozlało, ale kompletnie rozlazło.

Dzisiaj wreszcie potrafiłam zdefiniować, dlaczego przebywamy na spotkaniach od paru miesięcy i prace idą nader powolnie. Zobaczyłam przyczynę. Prace nie idą, ponieważ nie ma lidera. Dlaczego nie ma?

Odpowiadam (po konsultacjach z mężczyznami, którzy uznali diagnozę za prawidłową). Mężczyźni bardziej, niż kobiety pracują posługując się instynktem. Są bliżej natury. Zakładam i taki mam zamiar – nikogo nie obrażać, nie być złośliwym, cynicznym etc. Tak więc mężczyźni w kontaktach z innymi mężczyznami posługują się instynktem, przeniesionym wprost ze świata zwierząt. Kiedy (z całym szacunkiem) idę na spacer z moim psem. On, duże zwierzę, wie kogo powinien ominąć, a komu może się postawić, na kogo warknąć, a z kim nie ma szans. Kobiety, z całym szacunkiem zgubiły tę właściwość. Straciły węch i orientację. Ominęły, czy pominęły ten etap i są gdzieś wyżej. Jaki jest tego efekt: ano nie wiedzą z kim można podjąć walkę, kogo należy ominąć, z kim zawrzeć doraźny pokój, a kogo zostawić na potem. Cały czas piszę o relacjach w stadzie tylko i wyłącznie kobiecym. Kiedy w grę wchodzą mężczyźni – kobiety przyjmują zgoła inne taktyki, które tutaj pominę.

Tak więc zagubiłyśmy się w gąszczu nieporadności i w efekcie – efektu może nie być.

Dla mnie ta nowa obserwacja jest trudna do zrozumienia. I w dalszym ciągu chcę myśleć, że jest ona przypadkowa, a nie wskazująca na prawidłowość, której do tej pory nie zauważałam.

Sondaże przedwyborcze.

Krakowska Gazeta Wyborcza zrobiła w czwartek 21 listopada sondaż przedwyborczy, kto jest i  w jakim zakresie nominowany do bycia prezydentem w Krakowie. Tak naprawdę był to sondaż nie „przydatności prezydenckiej”, ale popularności. Okazało się, że panujący prezydent, któremu – jako aktualnie rządzącemu  (jak mówią specjaliści od sondaży i PR) zawsze przypada 20% „na wejściu”, przy ogromnej pracy pijarowskiej, jaką otrzymuje (otwierając już prawie wszystko, co powstaje w Krakowie) jedynie 29% mieszkańców (ankietowanych !) przyznało prawo do bycia prezydentem w następnej kadencji.

Zaskoczeniem jest wysokie 18% poparcie dla Jarka Gowina. I myślę, że i moje 5% poparcie jest zaskoczeniem. Proszę zauważyć: nie ma mnie na żadnym plakacie, które oferuje jakąkolwiek (!) imprezę dla miasta. Jeśli nawet cokolwiek się pisze o mojej  działalności – to dość często występuje to pod enigmatyczną nazwą zbiorową „Rada podjęła decyzję etc”. Jeśli coś jest kiepskie i zdaje się nie będzie popularne wśród mieszkańców – to najczęściej winna jest rada miasta (ciało zbiorowe w ilości 43 egzemplarzy), jeśli zaś coś jest udane i rokujące dobre nastawienie – to jest autorstwem urzędu (czytaj prezydenta). Tak więc mój start, który opierał się na tym, że moją aktywność zauważono w „ciele zbiorowym” – to cud jest.

Bycie prezydentem, posłem – pozwala na większą obecność w mediach, na obecność codzienną prezydenta (który już nie jest, jak bywało poprzednio „prezydentem miasta” i nazwisko, ale odwrócono kolejność – pod nazwiskiem pisze się „prezydent miasta” różnica niby niewielka, ale jakże zasadna: prezydentura jest czasem przechodnim: dzisiaj jest X jutro Y, ale nazwisko – pod którym jest funkcja to mniej więcej jak : Ludwik XIV – Król Francji), obecność medialną ogólnopolską posłów etc. Tak więc ja, jako 1/43 – w sondażu to całkiem nieźle. Jak na początek. Tyle o konkursie popularności.

A jak z „przydatnością”? A to już całkiem inaczej. Z grupy sześciorga tak naprawdę o funkcjonowaniu miasta, jego potrzebach, stanie wiedzą zaledwie dwie osoby. A jakie organizacje społeczne funkcjonują w mieście, jak wygląda zaangażowanie mieszkańców, kogo zapytać o co – to śmiem twierdzić tylko jedna.

Jednak okazuje się, że to już zupełnie inna sprawa: tego się nie dostrzega. I polityka jest, na życzenie mieszkańców, wciąż obecna. Niby z jednej strony nie chcemy upolitycznionych prezydentów (i zaraz ten element „odpolitycznienia” znajdzie się u wielu kandydatów),  z drugiej zaś nie patrzymy na preferencję, zdolności, wiedzę o mieście. I jestem przekonana, że w Krakowie wygrałaby wybory Anna Dymna, czy też Jerzy Stuhr, chociaż nie jestem pewna, czy Krzysztof Penderecki  (mam nadzieję, że nie Dorota Rabczewska). Znakomici, sprawni  menadżerowie funkcjonujący w wielu firmach, którzy mogliby  być sprawnym prezydentem – nie są POPULARNI, a więc szans nie mają. No i wot demokracja.:)