Ponieważ krakowskie media zaczęły pisać o układaniu list do rady miasta w PO – mogę nieco dorzucić i ja. Na początek ważne jest stwierdzenie, że tak dzieje się (niestety!) w każdej partii. Walka na noże. Sytuacja PO jest o tyle gorsza, że PO „rośnie” (czytaj: rosną jej słupki wskazujące na poparcie, a więc są wskazania większe, niż w innych partiach). Efektem tego jest większa, niż w innych partiach inwazja kondotierów. Przychodzą na gotowe (bo rośnie) i chcą zagospodarować to, co jest do wzięcia. Jak zacznie w PO spadać – natychmiast przeniosą się do PIS, SLD, Partii Palikota. Im jest wszystko jedno. ważna jest władza, czy też przebywanie blisko władzy, ponieważ można sobie to i owo załatwić. Krótka piłka, bez sentymentów, idei, kompetencji. A kogo to interesuje. To po pierwsze. Po drugie w czasie siedmogodzinnej walki o „jedynki” (pierwsze miejsca na liście do wyborów samorządowych) przeprowadziłam rozmowę z jedną „jedynką”. Człowiek mówi: „Ileż my czasu przeznaczyliśmy dla X, jak ciężko pracowaliśmy i to wszystko bezinteresownie” (mówi i patrzy na mnie), a więc ja: „No chyba nie bezinteresownie, wszak wejdzie pan do rady miasta i to dzięki X”. Młody człowiek sie uśmiecha.
Menu krakowskiej PO tak wygląda. Z poprzedniego rozdania, kiedy wpuszczano tą metodą tzw. „nową krew” – 4 panów opuściło PO i przeszło do popierania prezydenta M. Pan prezydent dość dobrze ich za to wynagrodził. To była pierwsza fala kondotierów, teraz pojawiają się następne.
Mnie wysłano do Nowej Huty. Tutaj w Śródmieściu zainicjowałam powstanie Stowarzyszenia Przyjaciół Osiedla Oficerskiego, ten teren jest mi bliski, tutaj od wielu, wielu lat mieszkam. A w moim okręgu nie było dla mnie miejsca! Na pierwszym jest osobisty przyjaciel … I zapewniam, nikogo nie interesuja kompetencje, profesjonalizm etc. Bez sentymentów.