Dzisiaj słyszałam w radiu posłankę PISu, która mówiła o konieczności kadencyjności władz dla organów wykonawczych, ale nie ustawodawczych. Pozwólcie Państwo na mój komentarz: po pierwsze (a pisałam już o tym wszędzie) podział na organ uchwałodawczy czy wykonawczy jest już nieaktualny. Są podtrzymywane pozory podziału, ale żadne działania na to nie wskazują. Posłużę się przykładem: rada miasta, gminy etc nie jest żadnym organem uchwałodawczym: jest działania są bardzo ograniczone, a egzekwowanie jakichkolwiek postanowień uchwał – prawie niemożliwe. Zresztą radni de facto mogą zarządzać miastem jedynie poprzez uchwały kierunkowe, które nic nie znaczą, ponieważ mogą (ale nie muszą) być realizowane przez tak zwany organ wykonawczy.
Uważam i znów piszę to po raz kolejny, że wszelkie władze (sic!!) powinny być kadencyjne: dwie kadencje po 5 lat i konieczna zmiana. W ten sposób nastąpi dopływ innych, nowych ludzi, a wraz z nimi nowe koncepcje, aktywności etc.. Nie będę pisała o innych walorach tej koncepcji. Jest to bardzo ważna decyzja władz centralnych, którą ktoś powinien przeprowadzić. I w zasadzie ratunek dla jednostek samorządu terytorialnego.
Podkreślam: wszelkich władz także posłów, radnych. Iluż jest posłów czy radnych, którzy potrafią przede wszystkim dbać o wyniki wyborów – walcząc o dobre miejsca na liście. Potem, po wyborach – usypiają (pobierając diety), potem tuż przed kolejnymi wyborami budzą się i tak to trwa latami. Są mistrzami reelekcji. I właściwie na tym kończą się ich kompetencje.
Nawiasem mówiąc, w tej chwili sobie pomyślałam – cóż się dzieje z europosłami z Małopolski? Różę widać i słychać o jej pracy. A z innymi? No cóż – może się nie staram dotrzeć. Tylko pytanie: czy to ja mam się starać dotrzeć, czy po prostu powinny być widoczne efekty (albo przynajmniej próby) ich działań. I może powiecie: oto właśnie jest przykład złej strony kadencyjności: Róża Thun zniknie po dwóch kadencjach i szkoda byłoby. Racja: Róży byłoby szkoda, tak jak i paru posłów i radnych, ale może pojawiłyby się inne talenty, o których się możemy nie dowiedzieć, ponieważ nie mogą się dostać do władz. Prosty mechanizm: najwyżej dwie kadencje. Pracą przez 10 lat można się zapisać w pamięci obywateli. Po przerwie 5 lat – można znów startować do wyborów.
Jestem za kadencyjnością. Przemyślałam to. I patrzę na sprawę z perspektywy swoich kolejnych kadencji 😉 Wiem dużo, mam swoją opinię, obserwuję funkcjonowanie tak zwanego organu uchwałodawczego, znam ograniczenia i zagrożenia. Mam świadomość absolutnie rozmytej odpowiedzialności w jednostkach samorządu: zupełnie nie wiadomo, kto i za co odpowiada. Zresztą o tym także parokrotnie pisałam. I cóż z tego wynika: pora na zmiany. I martwi mnie jedynie to, kto to zrobi? Czy podpiszą się pod tym posłowie zasiadający przez 20 lat w sejmie, czy też czy nowi, którzy będą mieli przed sobą możliwość zasiadania przez 20 lat?