Bądź chamem.

Człowiek żyje już trochę na świecie, ale są sytuacje, które zaskakują. I wciąż mnie dziwi, jak można robić karierę na zwykłym, nazwyklejszym chamstwie. Nie jestem ani super prawicowa, ani propapieska, ani…., ale nie mogę zrozumieć paru spraw: 1.dlaczego popiera się chamskie zachowania (bez względu na  tematy, których dotyczą) 2. dlaczego chamstwo jest zwracaniem uwagi na siebie i poczatkiem kariery medialnej; 3.dlaczego ludzie zachwyceni są chamstwem bez względu na to, czy ich autorem jest profesor filozofii, dyrektor teatru , czy ktoś tam… 4. gdzie zniknęły podstawowe zasady dyskusji, 5 dlaczego gazety, które szanowałam popierają chamstwo, ba – to  chamstwo lansują  (przede wszystkim ze względu na atakowany obiekt).

Nie wyobrażam sobie, jak można własną karierę budować na nazwaniu kogoś określeniami używanymi przez prostytutki i inny asortyment ludzi podobnych. Niekiedy i sama przyklnę, ale robię to w miejscach i w momentach, które nie są publiczne. Nie rozumiem dlaczego ludzie popierają takie chamstwo. Kiedyś polemizowało się na poziomie złośliwości, subtelności, ironii; teraz profesor X z Uniwersytetu, pani dyrektor teatru Y i inni epatują chamstwem, które nie oburza, ale zachyca…..

Kochani Ludzie: Nie dajmy się wpuścić w taki kanał. Nie nazywajmy „odważnymi w polemikach” – ludzi, którzy posługują się prymitywnym chamstwem. Nie popierajmy tego. Ponieważ w ten sposób obrażamy nie tylko innych, ale i tracimy szacunek do samych siebie.

Ja się na to nie zgadzam. 

Jednomandatowe okręgi wyborcze. Po raz kolejny.

Po raz kolejny ruszają w mediach (a i w polityce) jowy (jednomandatowe okręgi wyborcze). I zmienia to się, jak w kalejdoskopie: ci, którzy byli „za”: (tak, jak PO czy PIS) teraz albo milczą, albo są przeciw. I znów powstaje wiele publikacji i znów temat powraca i jak zwykle bez szans na wprowadzenie. W dzisiejszej Gazecie Wyborczej wypowiada się na temat dr Piotr Uziębło. Pan doktor nie uważa jowy za dobre rozwiązanie. Między innymi, jako argument podaje to, że wprowadzenie jowów w wyborach do rad dużych miast może skutkować tym, że ugrupowanie, które dostanie np. 30% głosów będzie miało znaczącą większość w radzie miasta (byc może pan doktor nie doczytał, że w Krakowie w radzie miasta klub polityczny ma 56% radnych) i nie jest dobrze, jeśli rady są „zbyt jednomyślne”. W Wielkiej Brytanii, gdzie jowy funkcjonują, często się zdarza, że w wyborach samorządowych ugrupowania, które nie zdobywaja nawet 50% głosów – obsadzają 100% miejsc w radach. Pan doktor mówi, że rząd wyłoniony w systemie jowów jest słabszy, bo nie ma poparcia większości społeczeństwa (?) Jowy  deformują wyniki wyborów (cytuję pana doktora) bardziej niż system proporcjonalny. Z wieloma argumentami pana doktora się nie zgadzam. Ja – jako praktyk, a nie jako teoretyk z Katedry Prawa Konstytucyjnego. Moim zdaniem system jow jest przejrzysty i wprowadza więcej kandydatów niezależnych politycznie, co na poziomie rad miast jest bardzo ważnym elementem. Upolitycznienie rad tworzy wiele szkód w zarządzaniu. Na plan dalszy odkładane jest rzetelne dobro miasta, pierwszym zadaniem jest podporządkowanie się interesom politycznym. I co jest paradoksalne, nie zawsze jest tak, że tzw. interesy polityczne są zgodne z linią partii. Raczej są to doraźne praktyki dominacyjne w obszarze klubu politycznego. Przykładem najświeższym byłaby w Krakowie sprawa edukacji. Odpolitycznienie decyzji i powiązanie radnych z ich autentycznymi przekonaniami z radnymi spoza klubów zapewne byłoby inne, niż pokazały wyniki głosowań.

Pan doktor Uziębło mówi, że wprowadzenie jowów wykluczyłoby wejście do rządu, rady etc kogokolwiek z innych mniejszych ugrupowań. Pytam, jak jest teraz: czy system dwupartyjny nie eliminuje małych ugrupowań i kandydatów będących poza partią? I znów, jako praktyk: widzę w radzie miasta parę osób, które wyszły z partii, dzięki której znalazły się w radzie. I wszyscy wiemy, także i osoby zainteresowane, że ich kariera w radzie kończy się w tej kadencji. Nie mają szans. Będąc poza partią nie dostaną się do rady. Może w najbliższej przyszłości coraz więcej będą miały do powiedzenia stowarzyszenia, ugrupowania społeczne..

Doktor Uziębło mówi o systemie STV – pojedynczy głos przechodni, który , jego zdaniem rokuje bardzo dobrze.  W systemie STV głosuje się na kilku kandydatów, szeregując ich według preferencji: np. satwiając cyfrę 1 przy nazwisku kandydata najbardziej preferowanego, cyfrę 2 – przy kolejnym etc. Moga to być ludzie z róznych partii. STV obowiązuje między innymi w Irlandii, gdzie startuje najwięcej kandydatów niezależnych, choć i tam dominują partie.

Myślę sobie, że należałoby zastanowić się i to szybko, nad systemem, który będzie minimalizował upartyjnienie samorządów.

Raport o stanie samorządów.

Pod kierunkiem prof. Jerzego Hausnera powstał zespół, który napisał raport o stanie samorządowości. W całości można go przeczytać : www.stansamorzadu.pl. Polecam, ponieważ jest to ciekawa lektura. Zgadzam się z prawie wszystkimi sugestiami. Paru spraw w raporcie nie ujęto, ale po naszej krakowskiej konferencji będzie on zapewne uzupełniony. Zespół prof. Hausnera zwrócił tam uwagę na bardzo słabą pozycję rad. Czytamy w raporcie „dramatycznie została zdeprecjonowana pozycja rad gmin i samych radnych[..] radni nie posiadają pieniędzy na angażowanie ekspertów[…] słabość pozycji radnego powoduje w konsekwencji uwiąd samorządowej partycypacji społecznej”. W raporcie nazwano to, co się stało po 2002 roku wprowadzeniem do ustroju samorządu gminnego modelu prezydenckiego, który przyczynił się do pogłębienia słabości w zakresie demokracji samorządowej. A więc to, co ja piszę  (od wielu lat) o rozmytej odpowiedzialności organów uchwałodawczych (jedynie nazwa pozostała) i wykonawczych – znalazło potwierdzenie w naukowym raporcie.

Raport proponuje  rozwiązania:

Między innymi mówi o wprowadzeniu innych modeli, w których nie będzie tak jednoznacznej dominacji jednej ze stron (jak jest w modelu prezydenckim). Zmiany i to szybko należy przeprowadzić w zakresie organizacji finansów samorządowych, w zakresie zarządzania jednostkami samorządu terytorialnego (jst), w zakresie absorpcji środków unijnych, w zakresie funkcjonowania PPP etc.

Chciałabym, aby z raportem obowiązkowo zapoznali się dziennikarze, którzy pozwalają sobie na wypowiedzi wskazujące na to, że nie mają kompletnie pojęcia na temat funkcjonowania jst.

Eutanazja czy miłość.

No właśnie. Byłam niedawno na filmie „Miłość” . To film  Michaela Hanekego nagrodzony Złotą Palmą na festiwalu w Cannes. Jak przeczytałam w recenzjach, jeszcze przed pójściem do kina : to film  opowiadający o sile miłości, czułości i poświęceniu. Po raz drugi nagrodzony najważniejszą nagrodą festiwalu w Cannes twórca m.in. „Pianistki” i „Białej wstążki” zaprosił do współpracy przy „Miłości” Dhariusa Khondji, wybitnego operatora, autora zdjęć do filmów Davida Finchera, Romana Polańskiego, Wong Kar-Waia czy Woody’ego Allena. Głównymi bohaterami „Miłości” są Georges (Jean-Louis Trintignant) i Anne (Emmanuelle Riva), małżeństwo muzyków w podeszłym wieku. Ich córka (Isabelle Huppert) mieszka z rodziną za granicą. Pewnego dnia Anne przechodzi silny atak, w wyniku którego jej stan zdrowia dramatycznie się pogarsza. Więzy uczuciowe od tylu lat łączące parę zostają wystawione na ciężką próbę. Ciekawe jednak jest to, że nikt, żaden z recenzentów nie napisał, nawet nie wspomniał, że w filmie dokładnie pokazana jest eutanazja. Człowiek-opiekujący się osobą cierpiącą i długo umierającą  przyspiesza  bolesny proces umierania.  No cóż, moim zdaniem jest to kolejny walor filmu. Haneke porusza temat, który w dalszym ciągu omawiany jest jedynie … na seminariach ze studentami medycyny, którym się mówi (w każdym razie ja to robię), że są to trudne tematy, ale takie przed którymi nie będą mogli uciec. Eutanzaja we francuskim filmie po raz pierwszy.

Miasto mecenasem.

Mecenat polega na opiece wpływowych i bogatych miłośników i amatorów literatury i sztuki nad twórcami. Na ogół wiąże się to z finansowym wspieraniem tych artystów i ich poczynań. Tyle mówi nam informacja, którą możemy odnaleźć w słowniku.

Można mówić o różnych rodzajach mecenatu, o różnych zadaniach stawianych przez artystom przez protektorów , o mniej lub bardziej skomplikowanych ich wzajemnych stosunkach. Najbardziej intensywnie rozwinął się w czasach odrodzenia. Wtedy to  mecenat
publiczny reprezentowany był przez instytucje państwowe takie jak: florencka Signoria czy Rada Dożów Weneckich oraz lokalnych władców. Dzieła służące ogółowi społeczeństwa zamawiały także bractwa, kongregacje i cechy. W stosunku do prywatnych zleceń państwowych było zdecydowanie mniej, miały też inny charakter. Na ogół były to zakrojone na większą skalę przedsięwzięcia, niejednokrotnie swym rozmachem przypominające roboty publiczne, trwające kilka, a nawet kilkadziesiąt lat, wymagające współpracy wielu artystów. Władze miast bardzo często, oferowały kontrakty wieloletnie artystom, mającym kierować całością robót.

Mecenasi w doborze artystów i dzieł kierowali się różnymi względami. Wielu klientów nabywało dzieła, aby zaspokoić własne ambicje i potrzeby. Izabela d’Este kupowała je z miłości do sztuki oraz dla samej przyjemności ich posiadania. Podobnie Augustyn
Chigi – słynny bankier, zgromadził liczną kolekcję dzieł, ponieważ
„…natury samej kochał artystów i ich dzieła'”. Dzieła sztuki podnosiły prestiż swych właścicieli, świadczyły o ich zamożności i zajmowanej pozycji społecznej.

Przykładów można mnożyć wiele, wśród nich szczególne miejsce zajmuje florencka rodzina Medyceuszy, której członkowie od wielu pokoleń zajmowali się mecenatem. Wywodzący się z tego rodu papież Leon X był jednym z najhojniejszych mecenasów. Swym patronatem objął wielu artystów. Między innymi Rafaela. Analiza wzajemnych relacji pokazywała, że artysta był zależny od swoich protektorów. Mecenasi posiadali pieniądze, a te z kolei dawały im władzę, która stawała się magnesem przyciągającym rzesze rządnych sławy i zaszczytów artystów. Jeżeli przyjmiemy, że dla artystów sztuka stanowiła przede wszystkim źródło utrzymania, to
zależności między nimi a protektorami wydają się oczywiste. Pomimo znacznej ingerencji protektorów w tworzone dzieła w żadnym okresie nie powstało ich tyle wielkich jak właśnie w Odrodzeniu.

Dawny mecenat dworski, królewski, magnacki, kościelny (szczególnie papieski) zastąpiły w czasach współczesnych formy opieki sprawowanej przez wyspecjalizowane instytucje społeczne, np. fundacje państwowe i prywatne. Także państwo, czy też samorządy stały się mecenasami sztuki. I znów tutaj pojawia
się ta sama zasada: artyści tworzą za pieniądze mecenasów, którym jest na przykład miasto. Miasto zaś chce tym samym pokazać jakich ma twórców, ale także w jak pięknym mieście wszyscy mieszkamy. Powstaje wiele programów mających na celu pokazanie szczególnych uroków Krakowa. Mówimy „twórca X dostał wsparcie podatników naszego miasta, ponieważ postanowił Kraków uwiecznić w swojej twórczości”. Jeśli w starożytności czy też w odrodzeniu, baroku czy oświeceniu mecenas zlecał wykonanie dzieła – artyście chciał, aby powstało genialne dzieło, ale także życzył sobie, aby na przykład obiekt uwieczniany przez artystę był wart uwagi odbiorcy i zapewne, aby był tak przedstawiony ciekawiej i piękniej. Zamożni bankierzy życzyli sobie, aby ich żony czy kochanki miały piękniejszą, niż w rzeczywistości cerę, łagodniejsze oczy, bujniejsze włosy i biusty. I tak powstawały dzieła warte dzisiaj miliony dolarów, miliony euro,
którym poświęca się tysiące napisanych książek i które uważa się za dzieła wybitne. Dlaczegóż więc dzisiejsi mecenasi, jakimi są przede wszystkim miejscy urzędnicy (dysponując pieniędzmi podatników) – szanując autonomię i geniusz twórców nie mogą sugerować, aby nasze miasto, tak, jak kiedyś renesansowe kochanki ówczesnych mecenasów – było pokazywane z perspektywy miasta wartego odwiedzenia, zainteresowania.. Można pokazać Kraków, jako urocze, tajemnicze, smutne lub zabawne miasto, ale też można pokazać jako cuchnące, z paskudnymi ulicami, obskurnymi klatkami schodowymi. No  właśnie, jak daleko można być paternalistycznym mecenasem, a jak daleko można szanować autonomię artysty. Powstaje jeszcze kolejne pytanie: czy kiedykolwiek mecenat w czasach renesansu
zapłaciłby za portret swojej kochanki, której artysta, bazując na swoim natchnieniu, namalował zeza, pryszcze i przywiędły biust? Wtedy zapewne artysta nie dostał gaży, a Kraków – Kraków płaci za swoje portrety wykonane niedbale, pokazujące miasto ohydne i odrażające.

I żal, że jednak powstają portrety Paryża, Londynu, Wenecji, gdzie odbiorcy filmu, obrazu myślą : wartałoby to zobaczyć, a portrety Krakowa takich potrzeb zapewne nie prowokują.

Artyści murów.

Wbrew pozorom to nie współczesność jest wynalazcą graffiti. Jego początki sięgają czasów starożytnych, kiedy to było używane jako anonse wyborcze lub prezentowało karykatury znanych polityków. Ślady takiego zastosowania graffiti odnaleziono m.in. w Rzymie i w Pompejach. Napisy i rysunki pozostawione na ścianie przez starożytną rękę okazują się być bezcennym źródłem informacji dla archeologów i lingwistów. Na ich podstawie fachowcy są w stanie ustalić stopień alfabetyzacji ludności lub śledzić zmiany, które miały miejsce w łacinie klasycznej.

Początki współczesnego nam graffiti sięgają przełomu lat 60. i 70. XX wieku, kiedy to popularne stały się tzw. tagi – wykonane flamastrem lub farbą stylizowane zapisy imion/pseudonimów młodych ludzi, którzy
w ten sposób znakowali teren. Ich wkład w upowszechnianie graffiti miał znaczący wpływ na paryski Maj ’68 (m.in. słynne hasła: „Nigdy nie pracuj!”, „Władza w ręce wyobraźni”, „Plaża na ulicach”). Upowszechnienie farb w sprayu sprawiło, że napisy stały się większe, bardziej kolorowe i łatwiejsze do zauważenia. To właśnie tego typu formy stanowią graffiti w ścisłym znaczeniu.

Graffiti ma swoją legendę: Jeana-Michel Basquiata. Wpływowy i wyjątkowy artysta zmarły w 1988 w wieku 27 lat tworzył proste dzieła sztuki, które zdradzały jednak jego olbrzymi talent. Basquiat urodził się w Brooklynie, jego matka była Portorykanką, a ojciec — Haitańczykiem. Zanim zmarł z powodu przedawkowania heroiny, za sprawą swoich eklektycznych przedstawień pełnych historii i kultury afroamerykańskiej i latynoskiej stał się sławny. Był jedną z nielicznych osób, które Andy Warhol naprawdę darzył przyjaźnią i otaczał szczerą opieką. Wzajemnie się inspirowali, razem malowali. Ich wspólny obraz „6.99” jest na wystawie w Bazylei. Mieli też wspólne wystawy Współpracowali przy 100 dziełach. Jean-Michel Basquiat odcisnął swoje piętno na świecie sztuki elitarnej. Zostawił po sobie ponad tysiąc obrazów i wielokrotnie więcej rysunków. W Bazylei w galerii Fondation Beyeler zorganizowano największa  wystawę prac czarnoskórego artysty. Można było tam zobaczyć ponad sto prac z różnych etapów jego trwającej ledwie dziewięć lat twórczości. Między innymi obraz „Boxer” z 1982 roku, który perkusista zespołu Metallica Lars Ulrich sprzedał na aukcji w nowojorskim Christie’s za 13,5 miliona dolarów.

Inny amerykański uznany malarz zaliczany do współczesnego nurtu transawangardy Keith Haring wywodził się także z ulicznych malarzy graffiti. W latach 1976–1978 studiował grafikę na uczelni artystycznej The Ivy School of Professional Art .
Jego pierwsze prace zauważone przez szerszą publiczność to rysunki kredą w nowojorskim metrze, uwiecznione przez fotografa Tseng Kwong Chi.

Rozwój graffiti w Polsce to okres późniejszy – początek lat 80, a dokładniej czas stanu wojennego, kiedy to pojawiały się na ulicach wielu miast prace wykonywane za pomocą szablonów lub po prostu pędzla.
Ta forma aktywności twórczej i politycznej przybrała na sile pod koniec lat 80. także za sprawą Pomarańczowej Alternatywy i wielu innych mniejszych grup lokalnych. Tak zwana nowa fala graffiti nastąpiła w latach 1992-1994, gdy grupa osób stosujących wcześniej technikę szablonową zaczęło malować ręcznie już tylko za pomocą farb w sprayu. Pozwoliło na to pojawienie się w sprzedaży pierwszych farb w aerozolu.

Graffiti miało i niekiedy ma dzisiaj także i znaczenie polityczne. Kiedyś było powiązane z  walką z komuną teraz spotyka się działalność grafficiarzy wynikającą z ich sympatii antyglobalistycznych. Rzadziej ma to miejsce w polskim graffiti, które unika kontekstów politycznych. 24 kwietnia
zeszłego roku w Krakowie, w ogródku Jordanowskim przy ul. M. Jaremy, odbyła się akcja informacyjna na temat zagrożeń GMO, prowadzona przez przedstawicieli Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi i Koalicji Polska Wolna od GMO. Do akcji przyłączyli się artyści graffiti Artur Wabik, Impas, Dariusz Paczkowski, Lorentz Rose, NeSpoon, których pracę można zobaczyć na murach w ogródku Jordanowskim na Azorach. Poza malowaniem ścian przedstawiciele organizacji udzielali informacji na temat genetycznie modyfikowanych organizmów, rozdawali informatory, symbolicznie zasadzono tradycyjne nasiona.

            Graffiti jest przedmiotem sporów pomiędzy tymi, którzy twierdzą, że jest to ekspresja swobodnej młodości i tymi, którzy określają zjawisko, jako niepokojącą plagę, która spadła na nasze miasta.

Argumentów z jednej jak i drugiej strony jest wiele. Ci pierwsi mówią, że jest to młoda sztuka, która, tak jak na przykład odrzucany przez społeczeństwo dadaizm, kiedyś stanie się uznaną działalnością, że jest to konieczna forma uzewnętrzniania emocji młodego pokolenia, że jest odmianą działalności artystycznej, która, tak samo jak teatr chce wyjść na ulice, że lepiej jest, jeśli w taki sposób wyraża się frustracja i agresja niż miałoby to się dziać w innej formie, że ważny jest przekaz etc. Inni głoszą koncepcję, iż nie można zmuszać ludzi do partycypowania w oglądaniu graffiti (jeśli ludzie chcą brać udział w oglądaniu dzieł sztuki, to chodzą na wystawy i do muzeów), że eksponuje się pornografię i wulgaryzmy, że niszczy się mienie prywatne i społeczne, a więc są to dowody na to, że graffiti jest wandalizmem a nie sztuką.

            Graffiti stanie się pełnoprawną gałęzią sztuki, jak powiedział profesor Akademii Sztuk Plastycznych w Łodzi Jerzy Stanecki, pod warunkiem, że będzie wykonywane poprawnie technicznie i właściwie zakomponowane..

 Autorzy graffiti twierdzą, że problem nieestetycznych bazgrołów mogą zminimalizować przeznaczone mury na „malowanie na legalnej miejscówce”. Czy tak się stanie? Trudno powiedzieć, nawet jeśliby władze miasta wyznaczyły te miejsca. Zbigniew Bartkowiak, który jest autorem książki „Graffiti – sztuka czy wandalizm” napisał, że obrazowy komunikat uliczny malowany na ścianach domów sprayem, pędzlem lub sprayem przez szablon w uszlachetnionej wersji stanowi jeden z kierunków współczesnej plastyki. Jest to specyficzny rodzaj subkultury młodzieżowej, intensywnie się rozwijający w USA od końca lat  70-tych, a w Polsce od okresu stanu wojennego. Autentyczni graficiarze nie są wykonawcami bazgrołów na ścianach obiektów mieszkalnych i użyteczności. Kiedy to zrozumiemy potrafimy odróżnić graffiti od niszczenia ścian, tak jak można
odróżnić sztukę od wandalizmu.