Powiedziałam na konferencji prasowej, że przepraszamy społeczeństwo Krakowa za to, że brali udział w naszych wewnętrznych awanturach przy układaniu list wyborczych do samorządu, ale tak to niiekiedy bywa w rodzinie, im większa tym bardziej słychac ich awantury. Wydawałoby się, że w „innych rodzinach” – jako, że mniejsze, awantur słychać nie będzie. I były to nie prorocze słowa. Dzisiaj media udostepniły kulisy kłótni w PISie. Jak napisano, w krakowskim PISie „wycięto” zwolenników obozu zmarłego posła Wassermanna, a tryumfują zwolennicy i współpracownicy europosła Ziobry. No cóż, jak się okazuje praktyka polityki obowiązuje wszędzie (a być może było tak zawsze, od czasów starozytnych). Najbardziej denerwujące jest to, że na listach na wysokim miejscu jest radny W. z PISu. Czegoś takiego nie widziałam przez dwie kadencje: człowiek, który ani raz nie zabrał głosu, wchodził i natychmiast wychodził z obrad komisji, rady etc. Zasłynął w mieście tym, że jego pracodawca poruszony poziomem jego zaangazowania w pracy (zapewne był taki sam, jak w radzie miasta) postanowił obniżyc mu jego bardzo wysoką pensję. Firma miała problemy i chciała urealnić pensje pana radnego. radny się nie zgodził. Sprawa żenująca a człowiek to wyjątkowo podejrzany, bezczelny typ. I co się stało? Ktoś powiedział, że jest to dobry kumpel brata pana posła i mamy go na listach do rady miasta.
Cóż, historie opowiedziałam po to, aby po raz kolejny wyłożyć moją teorię: pan W. nigdy w życiu nie pojawiłby się w kolejnej radzie gdyby były jednomandatowe okregi wyborcze. A w sytuacji takiej jaka jest, nie wykluczone, że będzie. To po pierwsze, po drugie zaś: nie ma świętych na tym świecie, i bynajmniej nie nalezy do nich także i PIS. Marność nad marnościami.