Cd budżetu

Od paru dni wciąż mówi się i pisze o budżecie. Najbardziej przykre są nagonki medialne. Jeden z dziennikarzy naszej lokalnej gazety prawie  krzyczał, że naszym obowiązkiem (naszym, a więc radnych) jest poprawianie budżetu. Ergo: budżet zrobił prezydent (mając do dyspozycji 2800 urzędników), my zaś radni (43 osoby) mamy poprawić jego "dzieło".

Nie wiem dlaczego tak trudno zrozumieć  decyzję, że nie chcemy tego robić. Posługując się przykładem można to ująć między innymi i tak: jeśli na uczelni promotor przyjmuje wybitną pracę magisterską mówi do magistranta: pana praca jest świetna, wystarczą małe poprawki i proszę ją składać do dziekanatu; jeśli zaś praca jest bardzo zła: recenzent pracy odmawia recenzowania, mówi nie chcę recenzować tej pracy, ponieważ nie spełnia podstawowych wymagań jakie stawiamy przed takimi pracami. I wszyscy to rozumieją. Kiedy Rada Miasta odmawia współodpowiedzialności za bardzo zły budżet, wszyscy krzyczą: waszym obowiązkiem jest poprawienie tej pracy. Oczywiście, jeśli byłaby jakakolwiek chęć współpracy i współtworzenia przez prezydenta, to dzieło byłoby nasze wspólne,  ale tego nie było. Służyliśmy do tej pory prezydentowi za chłopca do bicia: jeśli ktokolwiek podważał decyzje prezydenta, on mówił: tego chcieli radni. I oczywiście nie jest prawdą, że prezydent spełniał wszystkie uchwały, które powstawały z inicjatywy radnych (patrz mój tekst " Co mogą, a czego nie mogą rajcy miejscy i prezydent. Kompetencje i możliwości"). Wybierał przede wszystkim te, które służyły reklamie jego osoby.

Budżet 2010

Przez parę dni przyglądaliśmy się propozycji budżetu prezydenta na rok 2010. W uchwałach budżetowych na poprzednie lata składaliśmy  poprawki, jednak znaczna część z nich nie wchodziła potem do budżetu . Dotyczyło to ważnych dla miasta spraw , dla których prezydent albo nie zabezpieczył środków albo zabezpieczył za mało.  Projekt budżetu na 2010 rok zaproponowany przez prezydenta jest zły. 

       Budżet zakłada sztuczne zrównoważenie dochodów i wydatków. Dochody budżetu są w obecnej sytuacji ekonomicznej zbyt wysokie, zakładają nie uzasadnione wynikami 2009 roku zwiększenia środków ze sprzedaży mienia, z koncesji na budowę parkingów, ze środków bezzwrotnych z różnych tytułów, zakładają nieuzasadniony obecnymi wynikami przyrost dochodów w jednostkach budżetowych (ZBK,ZIKIT, podatki), zakładają wreszcie maksymalne odliczenia VAT, tam gdzie to możliwe.  Część z tych dochodów na pewno, niestety, nie zostanie osiągniętych. Znaczna część wydatków jest poważnie niedoszacowana. W zakresie wydatków bieżących dotyczy to wydatków na kulturę, wydatki socjalne i mieszkaniowe. W sytuacji pogłębiającego się kryzysu na te dziedziny środki będą musiały się znaleźć. Świadomie niedoszacowanie są wydatki inwestycyjne. Zakłada się,że dzięki kryzysowi koszty wielu zadań będą zdecydowanie niższe, rzeczywistość nie potwierdza tego, zakłada się zbyt niskie środki na obowiązkowe wykupy gruntów pod inwestycje strategiczne. Wydatki te nie uwzględniają strategicznych zobowiązań Miasta jak choćby te wynikające z oferty kompensacyjnej w związku z budową spalarni odpadów co podważa wiarygodność prezydenta wobec mieszkańców. Postanowiliśmy więc, że budżet zaproponowany przez prezydenta będzie realizowany taki, jaki został zaprojektowany.

……..

Jan Krzysztof Bielecki zrezygnował z funkcji prezesa zarządu PKO S.A. Zapewne coś to znaczy dla Platformy Obywatelskiej. Funkcję prezesa przestanie pełnić w styczniu 2010 roku. Najprawdopodobniej związane to być może z przygotowywaniem Bieleckiego do pełnienia w przyszłości funkcji premiera. Tak więc Tusk po raz kolejny wystawiłby człowieka spoza partii na ważną linię frontu. Morał z tej i paru innych historii: trzeba być może opuścić szeregi partii, aby być docenionym w tym, co się robi. 

W Krakowie w urzędzie miasta przygotowania do budżetu 2010. Ciężki to będzie rok, budżet cieniutki, na inwestycje niewiele kasy, wpływy niewielkie a długi trzeba spłacać. Polecam mój tekst umieszczony na stronie głównej pt. Co mogą a czego nie mogą rajcy miejscy i prezydent. Kompetencje i możliwości.

Stanisław Kracik i PO

Po niedzielnym spotkaniu PO oficjalnie poparła kandydaturę wojewody Stanisława Kracika na prezydenta Krakowa. Mam nadzieję, że Kracik wygra i że będzie dobrym prezydentem. Dostanie, po obecnie nam panującym prezydencie, rozpaczliwy budżet, długi i małe dochody. Kracik, w przciwieństwie do obecnie panującego, jest człowiekiem, któremu zależy na mieście, jest aktywny i twórczy… i oczywiście nie jestem obiektywna, ponieważ znam go od 20 lat i obdarzam dużą sympatią. Pamiętam, jak po raz pierwszy został burmistrzem Niepołomic, maleńkiego, zapyziałego miasteczka, pamiętam jak sprowadzał tam małe, średnie i duże firmy i jak Niepołomice piękniały. Mówi się tez o eksperymencie Niepołomic w sprawie zarządzania oświatą. Dziennikarz zapytał mnie na ulicy, czy jestem pewna, że będzie to lepszy prezydent i ja odpowiedziałam, że tak. Tak właśnie myślę.

Sesja Rady Miasta

Środowa sesja Rady Miasta. Pana prezydenta nie było (jak zwykle zresztą), ponieważ pojechał do Peru (jako prezydent naszego miasta, a nie prywatnie – pojechał  tam kolejny raz; poprzednio otwierał tam, o ile się nie mylę, wystawę plakatu polskiego). Na sesji tymczasem radni nie podnieśli podatków od nieruchomości (a podniesione podatki już znalazły się w propozycji budżetu prezydenta!!) i wprowadzili bilety 15 minutowe, które, jak powiedziały służby pana prezydenta, będą kosztowały miasto minimum 15 milionów. Tak więc jedna rada i mamy mniej w budżecie jakieś 30 milionów. A budżet jest bardzo trudny, mało wpływów , a więc trzeba zaciskać pasa. W środę od rana wydzwaniali do mnie dyrektorzy teatrów (że mało kasy), dyrektorzy szkół (to samo), przewodniczący dzielnic (że nie ma na remonty ulic). No cóż, a my w międzyczasie dokonywaliśmy przesunieć budżetowych na przykład na Festiwal Boska Komedia czy też Festiwal Conrada – który już się był odbył(2 miliony złotych). Biblioteki placzą, że przestają istnieć etc, etc.

A w nocy miałam sen: że prezydent miasta oznajmia (przy pierwszym czytaniu budżetu), że idzie na emerturę prezydencką – a wtedy rozpoczyna się szaleństwo, z PO i z PISu startuje po 15 osób, które chcą być prezydentem miasta i na końcu zostaje ktoś przypadkowy, nie zidentyfikowany, wyciągnięty z kapelusza królik. Wniosek: potwierdzony start prezydenta M. – gwarancją walki na wyższym poziomie, to konsolidacja PO i PISu, to zwycięstwo nie-królika, ale osoby, która poradzi sobie z miastem. Może nie był to sen proroczy, ale sprawa warta przemyślenia.

Siódme: Nie kradnij?

Muszę dzisiaj jeszcze raz. Czytam Puls biznesu i chcę się podzielić informacją, która przeczytałam. Polska ma jeden z najwyższych w Europie wskaźników kradzieży w handlu detalicznym. Działające w Polsce sieci handlowe poniosły straty od lipca 2008 do czerwca 2009 warte ponad 5 miliardów złotych. No cóż, z innymi przykazaniami jest najprawdopodobniej podobnie: no cóż : nie kradnij , wersja na codzień i od święta.

Polityczność

Jacek Kłoczowski – politolog napisał w jednej z krakowskich gazet tekst analizujący rządy PO. Pisze tam między innymi:" na tle źle ocenianej Platformy, inne partie wypadają- w subiektywnym odczuciu Polaków – jeszcze gorzej." Następnie autor anlizuje sprawę w dalszej perdspektywie. Po pierwsze zastanawia się, czy powstanie partia, która będzie w stanie zagrozić pozycji PO i PIS. Następnie diagnozuje "stan zdrowia" polskich wyborców pisząc:"Sytuacja, w której partia rządząca jest źle oceniana, a mimo to popiera ją niemal połowa wyborców, byłaby w dłuższej perspektywie kuriozum i świadectwem, że w polskiej polityce dzieje się znacznie gorzej niż nam się wydaje."

Donald Tusk ma świadomość tego, o czym pisze autor analizowanego tekstu, dlatego też wybiera na linie fronu specjalistów i profesjonalistów, o których w pierwszym zdaniu pisze się i mówi, że nie są członkami partii. Być może jest więc tak, że społeczeństwo oczekuje od ludzi biorących udział w rządzeniu – umiejętności a nie przynależności partyjnej. Zdaje się, że powoli wypala się istniejące do tej pory znaczenie w polityce  pojęcia partii . Ludzie, a wystarczy popatrzeć na młode apolityczne pokolenie, nie interesują się partyjnością zarządzających. Chcą żyć w dobrobycie, w mądrze zarządzanym państwie (a może już nawet nie w danym, konkretnym państwie, ale w Europie czy nawet w dobrze zarządzanym świecie) i nie bawi ich analiza partyjności rządu. Patrzę na moich studentów,  ci, którzy są na pierwszym roku studiów są  urodzeni w 1990 roku. Zapewniam wszystkich, że niewielu z nich interesuje się polityką. I nie wiem, czy to jest dobra czy zła wiadomość. Arystoteles pisał, że człowiek jest zwierzęciem politycznym, a może nie miał racji? Może człowiek nie ma obowiązku interesowania się polityką i zmuszanie go do brania udziału w wyborach jest bezsensowne? W każdym razie Jacek Kłoczowski nie zobaczył tej perspektywy, czy też scenariusza, według którego ktoś mądry  odcina na przykład (eksperymentalnie) samorządy od upolitycznienia i decyduje się na wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych. A potem pojęcie "polityczność" będzie wymagało stworzenia nowej definicji, ale to już może zbyt daleko posunięty mój idealizm …

Wszystkie podatki są złe

Jak pisał Jean Baptiste Say nie ma dobrych podatków. Wszystkie są złe. Ale niektóre są gorsze od innych. Adam Smith twierdził, że opodatkowanie pracy, powodując wzrost ceny siły roboczej i podwyżkę płac, odpija się w konsekwencji na konsumencie, gdyż pracodawca, którego podatek od wynagrodzeń obciąża w pierwszej kolejności, stara się przerzucić ciężar podatkowy na nabywców wytwarzanych przez siebie towarów. Ostatecznie podatki od płacy ponoszą więc konsumenci. 

 

Wielki Kryzys w USA

Po pierwsze zakończył się Festiwal poświęcony pamięci Zbigniewa Seiferta. Zdaje się, że była to bardzo udana impreza. To po pierwsze. Po drugie: wracam do normalnego życia, jutro mam dużo zajęć, a w międzyczasie, pomiędzy koncertami jazzowymi i przygotowywaniem się do zajęć (jeszcze wciąż to robię po tylu latach praktyki) przejrzałam książkę Lawrense W.Reeda pt. "Wielkie mity wielkiego kryzysu". Książka powinna być przeczytana przez wielu, a zwłaszcza tych, którzy stoją na samej górze decyzji. Jak pisze Reed, za kryzys oskarżało się i czyni to do dnia dzisiejszego kapitalizm i gospodarkę wolnorynkową. Podobno tylko interwencja rządu (państwa) doprowadziła do uzdrowienia gospodarki. Reed twierdzi w swojej książce, że to nie było tak, że polityka New Dealu uratowała Stany Zjednoczone.

"Roosevelt w istocie dał początek zmianom, ale prawdopodobnie nie takich zmian kraj się spodziewał, udzielając mu kredytu zaufania w postaci wyboru na urząd prezydenta. Niefortunnie rozpoczął prezydenturę, potępiając w przemówieniu inauguracyjnym wielki kryzys za "niegodziwych handlarzy walutami". Nie powiedział nic na temat niegospodarności FED i niewiele o szaleństwach Kongresu, które przyczyniły się do pogłębienia problemów. W rezultacie zaś jego działań gospodarka pogrążyła się w kryzysie na resztę dekady. Adaptując zręcznie wypowiedź XIX-wiecznego pisarza Henry’ego Davida Thoreau, Roosevelt powiedział w swoim przemówieniu: "Nie mamy się czego bać, z wyjątkiem samego strachu". Jednakże, jak wyjaśnia dr Hans Sennholz z Groove City College, prawdziwy powód do strachu Amerykanie mieli w postaci polityki Franklina Delano Roosevelta:"

W pierwszym roku swojej działalności Roosevelt przeznaczył na wydatki 10 miliardów dolarów, podczas gdy dochody wynosiły zaledwie 3 miliardy Pomiędzy rokiem 1933 a 1936 wydatki rządowe zwiększyły się o ponad 83 procent. Federalny dług gwałtownie wzrósł o 73 procent.

Trzeba sobie przypominać takie zachowania polityków, a zwłaszcza wobec faktu zatwierdzania budżetu na przyszły rok.