Nie pytaj gdzie szukać pracy, ale kogo zatrudnić.

Profesor Czesław Bywalec napisał tekst do dzisiejszej Gazety Wyborczej. Tekst ważny, z którego tezami się nie zgadzam. A więc najpierw spróbujmy uporządkować owe tezy. Pan profesor napisał, że w naszym kraju funkcjonuje 470 szkół wyższych, z czego 340 – to szkoły niepubliczne. I teza pana profesora jest taka, że szkół tych jest za dużo (w Niemczech, jak pisze jest ich 410!).Pytanie moje: dlaczego to, Panie Profesorze ( profesor Wydziału Finansów Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie) mamy dokonywać regulacji działalności ludzkiej. Jeśli ludzie chcieli zakładać wyższe szkoły i spełniali kryteria, mieli chętnych – to dlaczego i kto powinien wprowadzać ograniczenia. Teraz, troszczy się profesor , te szkoły zaczną upadać. No cóż tak bywa – upadają różne interesy, które ktoś kiedyś założył.Bywa. „Popyt na kształcenie akademickie był przecież ogromny” I dobrze, że tak było.  Następnie przedstawiona została kolejna teza, z którą się zgadzam: nastąpiła nadmierna redukcja zasadniczego  i średniego wykształcenia. Ale, Panie Profesorze, nie było to tak, ze rozprawiano się ze wszystkim, co powiązane z komuną, jak napisał profesor. Taki sam proces rozpoczął się wcześniej w Europie Zachodniej. Tam też sukcesywnie niszczono kształcenie zawodowe, jednakże Niemcy, Włosi czy Francuzi nieco wcześniej zorientowali się w tym, że zbłądzili, a my dopiero teraz zaczynamy bardzo powoli odkręcać sprawę. I sprawa kolejna: pan profesor pisze, jakże smutny i przykry jest moment, w którym następuje uzyskanie dyplomu. Jest dyplom i co dalej. I tutaj są dwa aspekty. Pierwszy, o który m profesor niezbyt wyraźnie pisze, to znaczy koszty kształcenia młodych ludzi i tutaj jest rzeczywiście problem: bezpłatne (czytaj płatne w podatkach przez Polaków) wykształcenie – to koszty, jakie ponosi całe społeczeństwo. I aspekt kolejny, o którym pisze pan profesor: „Dzień, w który kończą studia, jest z reguły dniem bardzo smutnym, coraz częściej przypomina stypę, bo się skończyło ubezpieczenie, ulgowe przejazdy, wyrzucają z akademika, a ni ma dokąd pójść[..] I ja tutaj się pytam pana profesora: dlaczego Uniwersytet Ekonomiczny nie uczy studentów przedsiębiorczości; dlaczego nie uczy ich samodzielności?  Z najnowszych danych GUS dotyczących działalności gospodarczej wynika, że na koniec września bieżącego roku zarejestrowanych było niespełna 2,9 mln jednoosobowych firm – mniej o 50 tysięcy niż w grudniu 2010 roku. Okazało się jednakże, że ten spadek to wynik wyczyszczenia przez urząd danych statystyczny przedsiębiorców, którzy zmarli, a przed śmiercią nie wyrejestrowali działalności. Tak więc de facto w pierwszych trzech kwartałach tego roku liczba aktywnych firm nie zmniejszyła się, lecz wzrosłą i to o ponad 20 tysięcy podmiotów. Eksperci twierdzą, że proporcje te nie są przypadkowe. Coraz więcej młodych ludzi obserwując kłopoty na rynku pracy, na którym znalezienie etatu jest coraz trudniejsze decydują się otworzyć działalność gospodarczą lub planują to zrobić. Trudna sytuacja na rynku pracy mobilizuje Polaków do otwierania własnego biznesu. Nowych firm byłoby zapewne jeszcze więcej, gdyby rząd nie ograniczył w tym roku środków z Funduszu Pracy na finansowe wsparcie bezrobotnych mających pomysł na  własne przedsiębiorstwo. Mikroprzedsiębiorstw nadal będzie przybywać. Zapewne wielu z poczatkujących przedsiębiorców nie przetrwa, ale znaczna część ma szansę zaistnieć na dłużej. Z małych firm utworzonych w kryzysowym 2009 roku zostało 77%, zaś z tych powstałych w 2004 roku tylko 62%. Być może jest to dowód, że biznesy założone w trudniejszych momentach mają trwalsze podstawy i większe szanse na odniesienie sukcesu. Może więc najlepiej jest zachęcać młodych ekonomistów nie do narzekania, ale do zakładania własnych firm? A któż to może zrobić lepiej, niż wykładowcy Uniwersytetu Ekonomicznego?

Równouprawnienie. Polemika z Lilką.

Przeczytałam wczorajszy tekst Lilki Sonik w Dzienniku Polskim. Lubię je czytać, chociaż niekiedy  z postawionymi tezami się nie zgadzam. Dość ciekawe jest to, że największym ich (tez!!) zwolennikiem jest mój mąż. Wczoraj Lilka napisała o równouprawnieniu w Szwecji. Czytamy między innymi: „Kobiety przez wieki nie miały tam łatwo, ale się równouprawniły tak dalece, że nałogowych palaczek jest więcej niż mężczyzn. Alkoholiczek takoż…Słynna swoboda seksualna Szwedek polega nie tylko na inicjowaniu kontaktów z upatrzonymi partnerami, całkiem zmieniły się wektory.[..]obecnie w Szwecji prostytuuje się więcej mężczyzn, niż kobiet.[…] Kobiety pracują, rodzą dzieci, są z konieczności nadpobudliwe, a stres redukują pijąc. Za to mężczyźni żyją dłużej i mają więcej wolnego czasu, bo obowiązek utrzymania rodziny przestał być męską prerogatywą.” Ba, można by wypisać więcej grzechów równouprawnienia: więcej jest rozwodów (ponieważ przede wszystkim to kobiety odmówiły istnienia w zakłamanych związkach, same zresztą też częściej zdradzają mężczyzn, ale wtedy tez mogą odejść i żyć w innym związku, czy też samotnie (sic!!)); rodzi się mniej dzieci (ponieważ to kobiety decydują, czy chcą, czy też nie zajść w ciążę) etc, etc.

Kiedy Olimpia de Gouges pisała francuską „Deklarację Praw Kobiety i Obywatelki” nie wyobrażała sobie zapewne, że jej manifest będzie początkiem tego, co towarzyszy naszemu życiu obecnie. Zaczęto ruch emancypacyjny i w wyniku jego rozwoju w 1893 roku przyznano paniom prawa wyborcze w Nowej Zelandii, a dziewięć lat później w Australii, potem w 1906 roku w Finlandii. W Polsce mamy je od 1918 roku. W Szwajcarii zaś dopuszczono kobiety do praw wyborczych dopiero 1974 roku. I od tego czasu zaczęło się wspinanie kobiet po wszelkich drabinach: zaczęły prowadzić swoją działalność biznesową, zaczęły być ministrami, posłami, menadżerami. Czy jednak i w mentalności ludzi zaistniały zmiany. Czy świat je zaakceptował? Winston Churchil, zajadły przeciwnik równouprawnienia powiedział „Kiedy słucham kobiety, zawsze zastanawiam się jak wygląda bez ubrania”. Może i jest niezbyt dobrze. Możę jest i tak, jak napisała Lilka, kiedy równouprawnienie staje  zagrożeniem dla kobiet właśnie, ale ile z nas chciałoby wrócić do czasów madame Bovary? 

Po co są partie.

No właśnie: w jakim celu one istnieją? Zdaje się, że pytanie ma bardzo wiele odpowiedzi. Mnie udało się nie być w partii, w czasach kiedy wyboru zbytniego nie było. Wtedy w tamtej partii bywali i ci, którzy byli ideologicznie przekonani, co do idei głoszonej przez nią (i tych, w miarę upływającego czasu było coraz mniej) i ci, którzy dzięki przynależności załatwiali sobie swoje interesy (od małych począwszy po bardzo znaczące). A jak to jest teraz: partii jest nieco więcej i w zasadzie mechanizm jakby podobny: na początku wstępowali do nich ci, którzy mieli takie przekonania, jakie głosiła ta, czy inna partia, potem zaś (patrz wyżej) podłączali się ci, którzy mieli  w tej, czy innej swoje interesy do załatwienia. Jednak w każdym człowieku istnieją (tak mi się wydaje) POGLĄDY. Oczywiście są też „ludzie bez właściwości”, a więc ci, którym wszystko jedno. Patrzę więc na partię (pierwszą w moim życiu), którą z wielkim aplauzem zakładałam – i widzę wokół siebie coraz więcej ludzi, którzy „nie pasują”. I oczywiście zadaję sobie pytanie: czy to ja nie zauważyłam, że już nic od niczego się nie różni, czy moje pojęcie partii jest tak bardzo staromodne, czy tak naprawdę liczą się cele aktywnej i samolubnej jednostki?

Próby restrukturyzacji edukacji.

I najprawdopodobniej skończy się w Krakowie, tak jak we wszystkich miastach polskich. Grupa radnych nie pozwoli na zmianę czegokolwiek w edukacji. Nie zlikwiduje się żadnej szkoły, nawet tej, do której nabór od dwóch lat zmniejsza się o ponad 50%. Pani dyrektor gimnazjum powiedziała dziennikarce, że ma całe wolne piętro w szkole i nie wiedziała, że nie należy tam wyłaczać kaloryfery, ponieważ nikt jej nie nakazał oszczędzania. Niniejsza informacja nie wymaga jakiejkolwiek komentarza.Wczoraj na sesji była eksplozja populizmu, manipulacji uczuciami etc. Wciąż jednak odnoszę wrażenie, że podstawowym problemem jest praca dla nauczycieli. Być może przy niektórych przypadkach należałoby się dłużej zastanowić nad ewentualnymi poprawkami. Jednakże niechęć do podejmowania niepopularnych decyzji jest przeogromna. Niepopularnych, a więc odważnych, dbających o interesy miasta w dłuższej perspektywie. W Krakowie wydaje się na edukację 1 miliard 140 milionów złotych, z czego 675 milinów dostajemy z cetralnej kasy państwa. W wydatkach 86% – to pensje nauczycieli. Więc jest to poważny temat. Samorządy w Polsce są pozostawione same sobie. Rząd, niestety nie wspiera ich w porządkowaniu edukacji. W ekspoze premiera ani raz nie pojawiło się słowo „edukacja”. Nikt nie ma odwagi podjąć się poważniejszej dyskusji z nauczycielami. Karta nauczyciela, ten wybryk i dziwactwo trawiące polską edukację ma się dobrze. No cóż, wczorajsza sesja rady trwała 12 godzin, nikt nikogo nie przekonał. Zobaczymy , co będzie dalej. I znów Fryderyk Bastiat: Ten francuski myśliciel już dawno temu potrafił wykazać głupotę interwencjoniztycznego myślenia i zwracał uwagę na absurdy, takie chociażby jak te, z którymi obecnie boryka się nasz kraj. Fryderyk Bastiat już 150 lat temu zauważył, że ludzie powinni nauczyć się „sądzić rzeczy nie tylko po tym co widać, ale też po tym, czego nie widać”.

 



Jak można zepsuć wszystko.

Obiecałam sobie solennie, że nie będę na niniejszym blogu pisała niezbyt dobrze o prezydencie miasta, ale dzisiaj chyba nie wytrzymam.

Radni są różni. Jednak więszość z nas (tych aktywniejszych) chce dobrze dla miasta. Między innymi podsunęliśmy prezydentowi potrzebę zorganizowania akcji nakłaniającej osoby pracujące w Krakowie do płacenia w naszym mieście podatków. Robią to już większe miasta w Polsce. Warszawa – na dużą skalę. Podatki są podstawą funkcjonowania miasta. I cóż, jak będzie wygladała akcja w Krakowie? Pan prezydent pytany o to, czy podoba mu się akcja zaczęta przez klub PO i dotycząca podatków powiedział, że (cytuję z pamięci raczej sens, niż dokładną treść) no cóż, może być, ale nie wierzy za bardzo w sukces akcji, ponieważ ludzie i tak będą płacili podatki, tam, gdzie mieszkają etc, etc. Jak na zachęcanie ludzi do pozyskiwania ich uwagi, a potem pieniędzy wystąpienie prezydenta było w zasadzie anty-reklamą. I to się, Szanowni Państwo, w mojej babskiej głowie nie mieści. Nie przeszła przez gardło prezydenta pochwała: ok, pomysł świetny, ludzie płaćcie podatki w Krakowie. I tutaj króciutka zachęta. Nie, nie mógł się na to zdobyć w radiu, więc, jak możemy liczyć na rozszerzenie akcji? Pomysł zły, ponieważ nie mój. Metoda przez prezydenta stosowana dosyć regularnie. Zaraz, zaraz – jak to się nazywa w teorii zarządzania? Zapewne jakaś nazwa jest. A może „nonszalancja zapakowana w małostkowość”?

Dokąd zmierza edukacja w Krakowie?

Prognoza demograficzna dla Krakowa pokazuje, że w najbliższych latach (tj. do 2020 roku) należy spodziewać się niewielkiego i krótkiego w czasie wzrostu liczby dzieci w wieku przedszkolnym i szkoły podstawowej oraz utrzymującego się aż do 2026 roku niżu demograficznego w szkolnictwie gimnazjalnym i ponadgimnazjalnym. Jak piszą autorzy polskiej analizy „Obecne i przyszłe zmiany demograficzne prawdopodobnie będą miały dalekosiężne skutki dla struktury oświaty w Polsce, prowadząc do zmniejszenia zatrudnienia w oświacie, zamykania szkół i placówek oświatowych”.

Dodatkowo na organizację sieci edukacyjnej w Krakowie będzie miał wpływ rozkład statystyczny liczby mieszkańców (w tym szczególnie urodzeń) w poszczególnych dzielnicach. Zbieranie i analizowanie tych informacji jest niezwykle trudne, gdyż statystyka publiczna nie prowadzi stałych analiz w zakresie demografii w podziale na dzielnice Krakowa. Jednakże takie dane można zbierać innymi metodami, np. pozyskując je za
pośrednictwem rejestru urodzeń dzieci w poszczególnych dzielnicach. Można również wykorzystywać podobną metodologię, jak w przypadku przekazywania informacji dyrektorom szkół o potencjalnej liczbie dzieci objętych obowiązkiem szkolnym w granicach wyznaczonych obwodów. Taką metodę najprawdopodobniej wykorzystują władze Warszawy i ta informacja jest publicznie dostępna na stronach Biura Edukacji Miasta Stołecznego Warszawy. Niestety, tak dostępnej informacji brakuje w serwisach informacyjnych Krakowa. Analiza zmiany liczby mieszkańców w poszczególnych dzielnicach Krakowa wskazuje na pewne zależności wynikające ze zmiany atrakcyjności inwestycyjnej bądź też możliwości inwestycyjnych poszczególnych dzielnic Krakowa. I tak, zgodnie z analizami, największe przyrosty ludności w ostatnich kilku latach dotyczą takich dzielnic, jak: VIII  (Dębniki), X (Swoszowice), XIV (Czyżyny) i IV (Prądnik Biały), a największe spadki liczby ludności dotyczą takich dzielnic, jak: XVIII (Nowa Huta), V (w tym szczególnie Łobzów) i I (Stare Miasto). Związane jest to przede wszystkim z możliwościami inwestycyjnymi w zakresie nowych budynków mieszkalnych oraz atrakcyjnością dzielnicy do zamieszkania. Obecnie w przypadku Dzielnicy I Stare Miasto (w szczególności Kazimierz) mamy do czynienia z postępującym procesem gentryfikacji, a pewne jego przejawy zaczynają pojawiać się w innych dzielnicach Krakowa, co może mieć również dalekosiężny wpływ na zmianę funkcji publicznych i związaną z tym – zmianę sieci instytucji publicznych, w tym z pewnością sieci placówek edukacyjnych. Warto tu jeszcze dodać, że na podstawie
danych  dotyczących oddawanych mieszkań w Krakowie, można oszacować, że w ostatnich latach najbardziej atrakcyjnymi miejscami dla inwestycji mieszkaniowych były następujące dzielnice: VII (Dębniki), IV (Prądnik Biały) i XIII (Podgórze). Sytuacja ta w najbliższych latach może się utrzymać, jeśli nie nastąpi poważne załamanie rynku nieruchomości. Na demografię Krakowa ma również wpływ sytuacja w okolicznych gminach, Ma to o tyle znaczenie dla władz edukacyjnych Krakowa, że gminy te posiadają (zgłaszają mieszkańcom Krakowa) interesująca ofertę zamieszkania w atrakcyjnej lokalizacji, nieodległej od centrum Krakowa z bardzo ciekawą propozycją zaspokajania różnorodnych potrzeb, w tym również edukacyjnych. Dla wielu zamożnych mieszkańców Krakowa oferty te są atrakcyjne, co można obserwować we wzrastającej liczbie mieszkańców tych gmin nadal pracujących w Krakowie i bardzo często dowożących swoje dzieci do szkół na terenie Krakowa; ale też znaczna poprawa jakości usług edukacyjnych oferowanych przez placówki z okolicznych
gmin powoduje, że rodzice mieszkający w Krakowie korzystają z propozycji sąsiadujących z Krakowem gmin. Trudno obecnie jest ocenić skalę tego zjawiska, jednakże nie można go lekceważyć w rozważaniach nad organizacją sieci placówek edukacyjnych na terenie Krakowa.

W Małopolsce do roku 2020 szacuje się wzrost liczby ludności o  zaledwie 2% w stosunku do liczby ludności notowanej w 2010 roku.


 

Jak dopaść rowerzystę.

Moja sąsiadka, osoba po mastektomii, boi się rowerzystów. Parę razy zdarzyło się jej, że idąc po chodniku doznała obrażeń od mijających ją rowerzystów. Została przez nich potrącona. I słusznie dzisiaj powiedziała, że o ile potrąciłby ją człowiek jadący samochodem – to mogłaby ona lub ktoś ze świadków zapisać numer rejestracyjny auta i dotrzeć do sprawcy. W wypadku rowerzystów nie jest to możliwe. Rowerzysta potrąci i zbiegnie i nikt już nie odnajdzie sprawcy. Zastanawiające jest to, że środowisko rowerzystów wywiera swoistą presję na wszystkich wokól. Żądają ścieżek rowerowych, możliwości jazdy pod prąd etc. I wszyscy poddają się tej presji. Nikt jednak nie widzi tej drugiej strony, o której napisałam wyżej. To nie jest prawda, że rowerzyści jeżdżą tylko i wyłącznie po wyznaczonych dla nich miejscach. Jeżdżą także po chodnikach, nie przestrzegając żadnych zasad i narażając przechodniów. Tak więc może coś najwyższa pora z tyum zrobić. I co na to lobby rowerowe?

Raporty o edukacji

Najnowsze badania stanu edukacji prowadzono w Polsce od dwóch lat. Ich wyniki resort edukacji ma przedstawić najwcześniej w lutym przyszłego roku – „Dziennik Gazeta Prawna”.

Zdaniem kuratorów przedszkola pogłębiają dysproporcje, podstawówki uczą pod testy, a gimnazja są przeładowane, co nie pozwala nauczycielom prowadzić lekcji w sposób zorganizowany. Oto kilka najsłabiej ocenianych elementów systemu edukacji:

– Nauczyciele wciąż uczą według starych schematów, nieprzystających do zreformowanej podstawy programowej.

– Brakuje indywidualnych zajęć z uczniami, a także rozpoznawania ich specjalnych potrzeb.

– W prowadzeniu lekcji szkoły nie wykorzystują narządzi multimedialnych, choć są one już niemal powszechne.

– Nauczyciele szufladkują, segregują i demotywują uczniów. To prowadzi do problemów wychowawczych w gimnazjum, a w liceum do małej aktywności młodzieży.

Problemy zaczynają się już w przedszkolu. Finansowane przez samorządy placówki nie mają pieniędzy by zorganizować ponadprogramową ofertę. W efekcie, jak zauważają kontrolerzy, przedszkola mają problem ze spełnieniem podstawowych standardów – pisze „Dziennik Gazeta Prawna”.

 I jakie widzimy rozwiązania tego stanu rzeczy?