Pomiędzy Masarykiem a Artystotelesem. Demokracja jest dyskusją.

images4Tomasz Masaryk – ojciec niepodległej Czechosłowacki, Tatíček” – ojczulek, jak go nazywano. Kolega filozof. Co prawda profesor. Filozof, socjolog,  1882–1914 wykładowca filozofii na uniwersytecie w  Pradze.  Założyciel i ideolog Czeskiej Partii Postępowej, która wysunęła m.in. żądanie przyznania ziemiom czeskim autonomii; współtwórca niepodległej Czechosłowacji. Jako filozof był zwolennikiem racjonalizmu i humanizmu. Miał więcej  szczęścia, niż Platon – ponieważ stworzył państwo, którym zarządzał przez 17 lat. Hasło jego prezydentury to „Prawda zwycięża”. Interesującym się zdaje to, jak z tym hasłem mógł się zajmować przez tyle lat polityką. Pisał, że jeśli polityka sprzeciwia się etyce, to podlega szybkiej degeneracji i zaczyna służyć jedynie władzy. W miejsce polityki służącej utrzymaniu władzy proponował „niepolityczną politykę” tj tę służąca ludziom. Dużo miejsca poświęcił Masaryk demokracji. Widział ją nie tylko, jako rozwiązanie natury ustrojowej, ale przede wszystkim jako nowoczesny pogląd na świat.  Pisał „demokracja potrzebuje przywódców, a nie panów”. A dalej „Jezus nie Cezar, powtarzam – taki jest sens naszych dziejów i demokracji”. Masaryk wierzył w demokrację. Wspominał, że często demokrację traktuje się jak mechaniczną procedurę ustrojową pozbawioną głębszej treści. Najprawdopodobniej był autentycznie do niej przekonany. Pisał:”Jeżeli ma nasza demokracja swoje wady, musimy pokonywać te wady, a nie demokracji.” 

Masaryk – filozof praktykujący politykę. Z drugiej zaś strony Arystoteles, bystry obserwator i także uczestnik życia politycznego. I on zastanawiał się nad tym, czy demokracja jest najkorzystniejszym systemem politycznym. Zdaniem Arystotelesa, „każde państwo jest pewną wspólnotą, a każda wspólnota powstaje dla osiągnięcia jakiegoś dobra (wszyscy bowiem w każdym działaniu powodują się tym, co im się dobrem wydaje), to jasną jest rzeczą, że wprawdzie wszystkie [wspólnoty] dążą do pewnego dobra, lecz przede wszystkim czyni to najprzedniejsza z wszystkich, która ma najważniejsze z wszystkich zadanie i wszystkie inne obejmuje. Jest nią tzw. państwo i wspólnota państwowa. Demokracja jest, jak pisał Arystoteles systemem zwyrodniałym. A dlaczego? Pisał w swoim dziele „Polityka”: „prawo w ujęciu demokratycznym polega na tym, że za podstawę równości przyjmuje się liczbę, nie wartość. Jeśli się zaś tak ujmuje prawo, to tłum jest z konieczności czynnikiem rozstrzygającym i co większość uchwali, jest ostatecznie załatwione, a tym samym jest prawem”. Słabą stroną systemu demokratycznego jest: wybieranie urzędników (polityków) spośród wszystkich, obsadzanie urzędów państwowych w drodze losowania,brak możliwości piastowania niektórych urzędów więcej niż parę razy, władza zgromadzenia ludowego, które rozstrzyga we wszystkich sprawach,  wypłacenie wynagrodzeń za udział w zgromadzeniach ludowych, sądach, płacenie za piastowanie urzędów. Ustrój demokratyczny był wynikiem mniemania, że ci, co są sobie równi pod pewnym względem, są sobie równi w ogóle (a więc sądzą, że skoro wszyscy jednako wolni się urodzili, to są też sobie bezwzględnie równi). Władza zostaje powierzona tłumowi, ludziom bez odpowiedniego przygotowania do sprawowania rządów, którzy w podejmowaniu decyzji kierują się emocjami, a nie wiedzą. Arystoteles wyróżnił w swych politycznych badaniach cztery rodzaje demokracji.Pierwszy jest oparty na cenzusie majątkowym, przewidzianym przez prawo. Do rządów są dopuszczeni obywatele, których dochody pozwalają swobodnie rozporządzać swoim czasem. Większość osób jednak musi pracować na utrzymanie siebie i swojej rodziny i szkoda im czasu marnować na zajmowanie się polityką. Więc w tym rodzaju demokracji, jak twierdził Arystoteles, rządzą prawa. Drugi rodzaj jest wynikiem doboru. Każdy obywatel, którego pochodzenie nie budzi wątpliwości, może brać udział w rządach, o ile dysponuje wolnym czasem. Z braku odpowiednich dochodów niektórzy zostają wykluczeni z czynnego udziału w rządzeniu krajem. Tu także państwem włada prawo.Trzeci rodzaj to taki w którym wszyscy wolno urodzeni mogą brać udział w rządach, ale z powodu braku czasu wolnego i przyczyn zarobkowych nie biorą. I w tym rodzaju demokracji na pierwszy plan wysunięte jest prawo. Czwarty rodzaj demokracji, zdaniem Arystotelesa, jest najmniej korzystny dla państwa, ponieważ każdy ma dostęp do rządów, gdyż nie obowiązuje żaden cenzus majątkowy. Ubodzy (pospólstwo) uczestniczą wżyciu publicznym dysponując wolnym czasem, ponieważ otrzymują wynagrodzenie od państwa. „Dlatego masa ubogich dzierży najwyższą władzę w państwie, nie prawa”.  Ten rodzaj demokracji jawi się Arystotelesowi jako najbardziej zwyrodniały, ponieważ panem jest lud, a nie prawo. Rozstrzygającą rolę mają uchwały jednorazowe, podejmowane pod wpływem chwili i demagogów na zgromadzeniach i to one decydują o polityce państwa.Temu rodzajowi demokracji Arystoteles odmawia miana ustroju, ponieważ nie rządzą w niej żadne prawa, a uchwały podejmowane przez lud nie mają charakteru ogólnej normy. Dbać należy o to, by państwem kierowały ogólne normy, a nie tymczasowe uchwały, by najwyższe urzędy sprawowały najlepsze jednostki.

Analizując ustroje państwowe, Arystoteles nie widział w demokracji systemu, który zapewniłby obywatelom szczęśliwe życie w państwie, ponieważ władza spoczywała w rękach ludzi niekompetentnych. Tyle Arystoteles. Gdybyśmy z uwagą poczytali jego „Politykę” – i zrozumieli jego, jak i Platona przestrogi – to i może demokracja przyjęłaby postać tę najmniej zwyrodniałą.

Uzasadnienie.

Małgorzata Jantos                                                                            Kraków 28 grudnia 2015

 

 

                                                                                                                                               Zarząd Platformy Obywatelskiej RP

                                                                                                                                                                        Kraków                                                                                                                                                                  Świętej Gertrudy 26

 

 

Szanowni Państwo

 

            Niestety, przychodzi taki czas, w którym najstarsze i zdawałoby się najtrwalsze związki wypada przerwać. Z niniejszą decyzją nosiłam się od dłuższego czasu. Przemyślałam ją bardzo głęboko. Ze względu na fakt, że byłam współtwórcą PO w Krakowie nie chciałam czynić jakichkolwiek kroków, które osłabiłyby siłę PO przed wyborami. Teraz, kiedy sytuacja stabilizuje się, przynajmniej na okres paru lat, decyzję mogę podjąć.

Uprzejmie proszę o wykreślenie mnie z członków Platformy Obywatelskiej RP.

Uzasadnienie mojej decyzji (dla zainteresowanych) zamieszczam poniżej.

 

Z poważaniem

 

 

 

 

 

Załączniki:

Uzasadnienie decyzji

 

 

 

 

UZASADNIENIE:

Decyzja wystąpienia z szeregów PO wyniknęła przede wszystkim ze zmian, w bardzo ważnym dla mnie, profilu ideowym partii. Nastąpiła zmiana podstaw jej funkcjonowania. Dla mnie były i wciąż są najistotniejsze jej ideowe korzenie. Program PO z 2001, a potem z 2007 roku został przeze mnie w pełni zaakceptowany. Realizacja programu (lub raczej jej brak) stała się powodem powstania bardzo wielu moich wątpliwości.

W czasie powstawania PO była partią antypopulistyczną, głoszącą niepopularne, liberalne hasła o potrzebie zaciskania pasa. Nie mogła wtedy liczyć na bardzo dobre, czy dobre wyniki w sondażach, ani też na masowe zainteresowanie potencjalnych członków. I to obserwowali działacze ugrupowania. Nauczyli się, że trzeba w nowym ugrupowaniu zastosować inną taktykę. I to nastąpiło, kiedy w PO przejęli rządy Donald Tusk i Jan Rokita. Platforma, jak pisano wtedy, „robi, co może, by ją postrzegano jako partię świeżych ludzi, a nie miejsce dla tych, którzy chcą pofruwać z nowym wiatrem historii”. Wtedy to naczelne władze partii wydały uchwałę, że o przyjmowaniu byłych senatorów, posłów, wojewodów nie mogą decydować władze regionalne, ale tylko krajowe. Platforma stawała się coraz potężniejszą partią. Tusk udzielając w „Newsweeku” wywiadu w 2005 roku tuż przed wyborami prezydenckimi mówił, że na pewno nie poprze podwyższania wydatków, ani podnoszenia podatków, że będzie walczył z korupcją i oczywiście będzie minimalizował ilość koncesji, ograniczeń, zezwoleń. Wolność gospodarcza stała się, w wypowiedziach lidera PO, elementem niebywale istotnym.

W deklaracji ideowej Platformy Obywatelskiej przyjętej przez Klub Poselski Platforma Obywatelska w dniu 21 grudnia 2001 r. jasno wyznaczono cele i zasady jakimi to ugrupowanie chce się kierować w swojej przyszłej działalności.

Twórcy nowej formacji politycznej stwierdzili, iż idea Platformy narodziła się z protestu przeciwko złej polityce w kraju. Zaznaczyli jednocześnie, że dobra polityka służy przede wszystkim człowiekowi nie doktrynie, czy interesom. Autorytet, jaki ma państwo wymusza na wszystkich obywatelach, w tym również na rządzących, bezwzględne przestrzeganie ustanowionego prawa. Kierując się ideałami republikańskimi przywódcy ugrupowania definiowali państwo jako: z jednej strony dobro wspólne wszystkich obywateli, a z drugiej efektywnego i trwałego strażnika sprawiedliwości oraz bezpieczeństwa. Obywatel w tym kraju to osoba świadoma, wolna i odpowiedzialna tak za swój los, jak los własnej rodziny, a zatem osoba aktywna i nie czekająca na to co państwo jej da, a sama dająca od siebie. Polityka w tym czasie ma za zadanie wyznaczanie granic, których ewentualne przekroczenie może sprowadzić niebezpieczeństwo na jednostkę lub cała grupę społeczną. Polityka jednocześnie stoi na straży bezpieczeństwa obywateli przed zbyt dużą ingerencja władzy publicznej, chroni obywateli przez anarchią i prywatą. W takiej wizji państwa Platforma Obywatelska nie prezentowała się tylko, jako partia zamknięta i wodzowska, lecz pokazywała swoją gotowość do wymiany doświadczeń i poglądów, deklarowała swoją społeczność i otwartość dla osób, stowarzyszeń i innych grup społecznych działających u podstaw społeczeństwa, we własnych środowiskach i którym przyświecają te same cele i idee. Poprzedni okres opisywała poprzez złe prawo i gloryfikowanie interesów związków zawodowych. Jedyną drogą dla rozwoju kraju i dobrobytu jego mieszkańców jest powrócenie idei wolności, polityki konkurencyjności, ochrony własności prywatnej a także rozwiązanie problemów paraliżujących przedsiębiorczość (sic!!)

            W deklaracjach w 2001 roku pojawiły się hasła walki z bezrobociem spowodowanym w dużej mierze przez zbyt obciążający pracodawców system podatkowy: „Nie podatki tworzą miejsca pracy” pisali założyciele PO na swoich ulotkach wyborczych. Pojawiła się koncepcja podatku liniowego – 15%. Ogłoszono odstąpienie od ustalenia jednolitej płacy minimalnej w skali kraju.

Pojawiło się hasło sygnowane przez trzech założycieli Platformy Obywatelskiej „Państwo dla ludzi nie dla partii” – i tam napisano: „Żyjemy w państwie, które coraz bardziej zajmuje się sobą, a zapomina o swoich obywatelach. Rośnie biurokracja, lawinowo zwiększa się liczba posad dla polityków, na których wybór obywatele mają coraz mniejszy wpływ.[…] tylko Platforma Obywatelska protestowała przeciwko nowemu prawu, zgodnie z którym partie polityczne będą utrzymywane z budżetu państwa, a więc z naszych podatków”. Proponowano „nową drogę w polityce”. W Donaldzie Tusku i Platformie Polacy zobaczyli szansę na modernizację i unowocześnienie Polski, otwartość na świat, pozytywne widzenie kraju i przyszłości, a wreszcie na uwolnienie potencjału Polaków. PO pokazało się jako ugrupowanie tych, którzy chcą iść do przodu. Głoszone przez Tuska hasła liberalne stanowiły ofertę dla szeroko rozumianej wolności (sic!!) W wywiadzie udzielonym Polityce tak to definiował: „To zawsze i wszędzie znaczy to samo: więcej wolności. Bo wolność zawsze i wszędzie jest zagrożona. W dzisiejszej Polsce też. Wolność zagrożona bywa karabinem, więzieniem, czasem obyczajem, ale w krajach wolnych często zagrożona jest zbyt dużym podatkiem, potęgą urzędnika albo nadmiarem przepisów. O wolność trzeba dbać każdego dnia. Jak o własną rodzinę”

Platforma oferowała w swoim programie likwidacje Senatu wraz ze zmniejszeniem liczby posłów, zniesienie immunitetu poselskiego, wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych, likwidację listy krajowej w wyborach parlamentarnych, a w przyszłości – wybory według ordynacji większościowej; zmniejszenie liczby radnych; nabór pracowników administracji na drodze konkursów. Jako priorytety wymieniano rozwój edukacji, zmniejszenie bezrobocia, wzrost szans edukacyjnych, ułatwienia działalności małego i dużego biznesu a także spadek bezrobocia (sic!!) Twórcy formacji głosili: „By odsłonić talenty, które tkwią w każdym z nas, konieczny jest przede wszystkim, wysiłek na rzecz rozwoju edukacji. By odkryć możliwości naszej gospodarki, potrzebne jest m.in.: zniesienie przepisów utrudniających rozwój małych i średnich przedsiębiorstw, wprowadzenie podatku liniowego, zmiana kodeksu pracy, ułatwiająca zatrudnianie pracowników”.

W roku 2007 w „Polityce” Aleksander Smolar stawiał pytanie, po telewizyjnej debacie Tuska z Kaczyńskim o to, czy Platforma może być uważana za rzecznika pełnokrwistej, liberalnej demokracji. I zastanawiał się, dlaczego Tusk nie podjął w dyskusji problemów ustrojowych.

W styczniu 2007 roku powstał dokument programowy przygotowany przez Zespół Rzeczników Platformy Obywatelskiej zatytułowany „Głęboka przebudowa państwa”. Podstawą dla prac programowych Zespołu było opracowanie „Państwo dla obywateli. Plan rządzenia 2005-2009” pod redakcją Stefana Kawalca, Jana Rokity i Mirosława Steca. Praca jest imponująca pod względem objętości: program składa się z 339 stron, które tworzą trzy części: część pierwsza „Rząd uczciwy, skuteczny i tani”; druga: „Wzrost gospodarczy i praca dla Polaków w Polsce” i część trzecia: „Państwo jako dostarczyciel dóbr publicznych”.

W pierwszej części znajduje się dziesięć rozdziałów poświęconych między innymi propozycji zmian w konstytucji, prawu w internecie, nowemu planowaniu budżetowemu, konsolidacji sektora finansów publicznych, strukturze rządu, zatrudnieniu w administracji rządowej, bezpieczeństwu wewnętrznemu i samorządowi terytorialnemu. W części drugiej twórcy programu pisali w dziewiętnastu rozdziałach między innymi o szansach, barierach i ułatwieniach w działalności gospodarczej; obniżeniu kosztów pracy, uproszczeniu i obniżeniu podatków; ochronie środowiska, dokończeniu prywatyzacji; reprywatyzacji i zadośćuczynieniu, o bankach, energetyce. Trzecia część – to dziewięć rozdziałów – dotyczyła ochrony zdrowia, oświaty, kultury, głębokiej reformy prokuratury, podniesienia jakości sądownictwa, polityki zagranicznej. Nie ma osobnej części zajmującej się tematami obyczajowymi.

Wtedy to PO nie poparła likwidacji KRUS (sic!!), ale opowiedziała się za prywatyzacją polskiej energetyki (holding energetyczny BOT), za prywatyzacją polskiej bankowości (prywatyzacja PKO BP), za częściową prywatyzacją mediów, dokończeniem prywatyzacji KGHM i PKN Orlen, za zwrotem przedwojennym właścicielom majątków lub wypłatą rekompensat.

Wracając do dokumentu programowego: autorzy dokumentu programowego napisali, że coraz większym problemem dla funkcjonowania państwa jest inflacja przepisów prawnych i dramatycznie niska jakość tworzonych regulacji, a tworzone prawo jest niespójne, nieprzejrzyste i niestabilne. Wtedy to powstała koncepcja powołania w Polsce Narodowego Centrum Legislacji (NCL), wzorowanego na brytyjskim Urzędzie Radcy Parlamentarnego, które powinno wykonywać usługi legislacyjne dla potrzeb rządu, Sejmu, Senatu, wszystkich podmiotów posiadających inicjatywę ustawodawczą. NCL w planach miało zastąpić Rządowe Centrum Legislacji. I niestety, tak się nie stało.

Platforma zdecydowanie wypowiadała się przeciw centralnie sterowanej gospodarki. Planowano w omawianym dokumencie wprowadzenie obowiązku przeprowadzania Okresowych Przeglądów Regulacji (OPR) w celu usuwania lub upraszczania przepisów najbardziej restrykcyjnych i uciążliwych dla przedsiębiorców i obywateli. Częstotliwość Okresowych Przeglądów Regulacji miała być przeprowadzana dwa razy w roku. I niestety tak się nie stało.

I oczywiście w tymże dokumencie znalazł się potwierdzony i ogłoszony wcześniej w 2004 roku postulat wprowadzenia podatku liniowego: Pisano wtedy: „[…] podatku liniowego „3×15”, oznaczającego stawkę 15% dla podatków VAT, PIT i CIT, przy jednoczesnej rezygnacji z wszelkich ulg i stawek preferencyjnych. Koncepcja ta winna być zmodyfikowana i przy ustaleniu wysokości stawki podatku liniowego powinna być utworzona ulga w postaci kwoty wolnej od podatku dla podatnika, małżonka i dzieci.” I niestety, tak się nie stało.

Pisano w owym dokumencie o konieczności obniżenia kosztów pracy. Znajdziemy deklaracje dotyczące niższej składki rentowej dla wszystkich pracowników, dla osób wchodzących na rynek pracy po raz pierwszy.

Znajdziemy nawet program dotyczący infrastruktury (budowa autostrad, modernizowanie i utrzymywanie dróg, funkcjonowanie kolei). Zadano pytanie i zasugerowano odpowiedź: Jak poprawić efektywność administracji drogowej (odpowiedź była oparta na koncepcji gruntownego przekształcenia modelu organizacyjnego Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad).

W programie znalazło się uzasadnienie koncepcji Platformy dotyczące w miarę szybkiego wejścia Polski do strefy euro: „Istnieje wiele przesłanek natury ekonomicznej wskazujących na to, że przyjęcie euro leży w strategicznym interesie Polski. Będzie oznaczało jeszcze pełniejsze włączenie naszego kraju w struktury gospodarcze Unii Europejskiej i stworzy możliwość wywierania większego wpływu na decyzje podejmowane w ramach Unii, między innymi poprzez współuczestniczenie w decyzjach podejmowanych przez Europejski Bank Centralny.” Przypomnijmy, że dokument został opublikowany w styczniu 2007 roku.

Platforma w swoim programie deklarowała jak najszybszą prywatyzację kopalń. Sugerowano parę wariantów przeprowadzenia prywatyzacji. I niestety – z tego postulatu nie skorzystano.

Właściwie nie ma obszaru działalności człowieka, który nie byłby przeanalizowany i gdzie nie znalazłyby się propozycje, jak go można usprawnić: od rybołówstwa, kulturę po turystykę. Oczywiście poprzez edukację, gdzie sugerowano jak najszybszą likwidację zbędnych kuratoriów, badanie jakości kształcenia. I do tego nie doprowadzono.

Dokument jest ważny i interesujący. Widać w nim klarowne preferencje autorów. Dokument wart przeczytania, nawet, a może przede wszystkim teraz, po ośmiu latach rządów PO.

Siłą PO w owym czasie była popularność „trzech tenorów”. Szyldy partyjne były tożsame z wizerunkiem liderów. Donald Tusk w krótkim czasie, wykorzystując polityczną słabość partnerów – został jedyną twarzą Platformy.

Oczekiwano przede wszystkim od PO stworzenia otoczenia bardziej przyjaznego dla biznesu. Ujawniała się tęsknota za prostymi regułami wolności gospodarczej z1989 roku. Janusz Lewandowski, współtwórca Kongresu Liberalno-Demokratycznego pisał z nadzieją: „Atutem ekipy Tuska może być większa zdolność kształtowania europejskich reguł gospodarczych zgodnie z naszym interesem […] Przede wszystkim gospodarka oczekuje teraz, iż państwo stanie się gwarantem ładu ekonomicznego i zadba o szacunek dla ludzi tworzących bogactwo narodowe.” Donald Tusk bardzo często powtarzał w wywiadach o akceptacji interesów prorynkowych, o dyktacie związków zawodowych, z którymi trzeba walczyć.

Ważną postacią nadającą ton kierunkowi rozwoju PO był Jan Rokita koncentrujący się na innych, niż gospodarka zagadnieniach. Wydawało się, że prace nad programem gospodarczym poprowadzi Zyta Gilowska, jednak tak się nie stało. Prace te koordynował Stefan Kawalec, były wiceminister finansów z ekipy Balcerowicza, wspomagany przez Rafała Antczaka. Zyta Gilowska wielokrotnie powtarzała w mediach, że Platforma Obywatelska chce podatku liniowego, bo jest on sprawiedliwy i tani w poborze i że nigdy jej partia nie zgodzi się na dodatkowe podatki, takie jak obrotowy, ani też żadne inne przejściowe rozwiązania. W sprawach prywatyzacyjnych Stefan Kawalec mówił, że państwo powinno się wycofać z posiadania firm, z wyjątkiem obszarów związanych z przesyłaniem energii i transportem, gdzie należy w całości pozostawić własność państwową.

Powstają pytania czy do wyborców Platformy Obywatelskiej trafiał program partii i co wpłynęło na trwające przez wiele lat poparcie? Socjolog Tomasz Żukowski napisał, że Polacy nie głosowali na liberalną Platformę, ale na Platformę Tuska. Do dnia dzisiejszego wydaje się i dość dziwnym zwycięstwo PO w kraju dość mało liberalnym; czy rzeczywiście Polacy głosowali na to, co słyszeli od Tuska czy od Rokity, że Polskę nie stać na drogi system emerytur górniczych, że powinno być sprywatyzowane jak najwięcej firm. Polska po prostu zaufała Platformie. Wśród wyborców Platformy w 2005 roku 30% mieszkało na wsiach. Socjolog Mirosława Grabowska określiła zjawisko i zwycięstwa wyborcze PO:”oni są silni słabością konkurentów”

Janina Paradowska pisała, że „PO powstało po to, aby uwolnić energię Polaków”. I tak brzmiała w większości opinia mediów przychylnych rządowi i partii.

We wrześniu 2005 roku Jan Rokita bardzo jednoznacznie podkreślał, że Platforma na pewno nie odstąpi od koncepcji podatku liniowego. W tym czasie odpowiedzią PISu było stwierdzenie, że ów podatek nie ma u nich szans. PO przygotowywała się do cięć w wydatkach budżetowych, aby obniżyć deficyt. We wrześniu 2005 roku Mariusz Janicki pisał w „Polityce”” „Frustrujące przy każdych wyborach jest to, że nie wybiera się programu, który potem będzie realizowany. Nie ma wyborców zwycięzców, są tylko zwycięskie partie. […] Wyborca nie ma żadnej gwarancji, że choćby jeden postulat z programu czy to Platformy, czy to PIS będzie literalnie wypełniony.” I właściwie mógłby to być cytat służący zestawieniu programów i ich realizacji większości partii zabiegających o władzę, a potem ją przejmujących.[…]

A przede wszystkim, co dla mnie jest ważne, PO odstąpiła od swoich założeń wolnorynkowych. Uważam, tak jak Andrzej Olechowski, który zaprosił mnie do uczestniczenia w PO i do jej budowania, że partia liberalna jest niezbędna dla budowania nowoczesnego państwa w Europie. Nie będzie to partia głównego nurtu, bo nigdzie na świecie nie jest, ale jej istnienie pozwala utrzymać dobrą kondycję demokracji. Dla mnie niebywale frustrujące było odstąpienie od programu, który przecież był podstawą mojego wstąpienia, po raz pierwszy w życiu, do partii.

            Bardzo dziękuję tym z Państwa, którzy docenili moje zaangażowanie i jest mi niebywale przykro z powodu tych z Państwa, którzy tego nie widzieli.

            Życzę powodzenia.

Z szacunkiem

Smog i politycy.

 e71e5aa24dc910082c83194397f19b93Jeden z krakowskich dziennikarzy napisał świetny tekst poświęcony zagadnieniu szacunku i zaufania, jakim obdarzają ludzie poszczególne profesje. Okazało się (zresztą po raz kolejny), w rankingu profesji, że największym uznaniem cieszą się strażacy (87% deklaracji dużego poważania), a więc zawód o dużej użyteczności, mogący jednoznacznie uosabiać ideę zaangażowanego i bezwarunkowego służenia społeczeństwu. Dodatkowym czynnikiem warunkującym tak duże uznanie dla tej profesji może być to, że  w ich pracę wpisane jest osobiste ryzyko wynikające z bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia. Kolejne trzy miejsca w owym rankingu zajmują profesor uniwersytetu (82% deklaracji dużego szacunku), robotnik wykwalifikowany (na przykład murarz, tokarz) oraz górnik. Nieco mniejszym prestiżem cieszy się inżynier pracujący w fabryce. Potem idzie cała litania innych zawodów, takich jak pielęgniarka, nauczyciel, lekarz, rolnik, prywatny przedsiębiorca, właściciel małego sklepu, czy księgowy.  Szóste miejsce od końca zajmuje ksiądz, a potem już spadamy w dół: a więc minister, makler giełdowy, radny gminy, poseł na sejm, działacz partii politycznej.

Wracając do tekstu wyżej przywołanego dziennikarza: słusznie zauważył on, że największym prestiżem cieszą się ludzie, którzy sami wybierają zawody i na ich wybory społeczeństwo nie ma wpływu. Najmniejszym zaś szacunkiem i zaufaniem (sic!!) cieszą się ludzie, czy też raczej profesje, gdzie wyborów dokonuje społeczeństwo. Aby zostać radnym czy posłem – potrzebne są decyzje społeczeństwa. To ludzie wybierają posłów czy radnych. Nie można samemu sobie wybrać zawodu posła, czy radnego. Można nim zostać dzięki społeczeństwu. Tak więc ludzie najmniejszym szacunkiem obdarzają … swoje decyzje. No właśnie tak jest.

Dlaczego obok polityków  znalazł się w tytule niniejszego wpisu – smog? A dlatego, że mechanizm jest jakby podobny. Wszyscy nadajemy na przekroczenie norm, na wynikające z tego niebezpieczeństwo dla zdrowia. Kiedy zaś ustalamy możliwość bezpłatnej komunikacji środkami publicznymi, w momencie wysokiego poziomu smogu – to z tego nie korzystamy.  Tramwaje i autobusy nie były w dzień „bezpłatnej komunikacji” przepełnione, a za to samochodów, jak zwykle dużo.  Ale ileż to osób nadaje na to, że „urzędnicy nic nie robią z tym smogiem” i z tymi uwagami …wsiadają do własnego auta.  Jaka to dziwna moralność? Coś dotyczy innych, ale nie mnie. Mieszkałam kiedyś w Szwajcarii i widziałam, jaka istnieje tam współpraca społeczna: jeśli apeluje się o pewne zachowania do społeczeństwa – to społeczeństwo natychmiast się w akcję włącza.

Podsumowując: czy istnieje i jeśli tak, to  jaka  łączność pomiędzy zaufaniem do polityków, a reakcją mieszkańców na prośbę o współpracę? Ano być może taka, że nie traktujemy poważnie spraw, na które mamy wpływ. Czy ktoś zostanie strażakiem czy lekarzem – nie będziemy w stanie na to wpłynąć, ale jeśli będzie chciał zostać posłem – to i owszem. Jeśli nawet moje „własne spaliny” mogą pogorszyć stan powietrza w Krakowie – to nie tłumaczmy, że „co tam, jeden samochód więcej”, ale korzystajmy z komunikacji publicznej. Może kiedyś tak się stanie, że zaczniemy traktować z pełnym szacunkiem swoje własne decyzje.

 

Nowy rok 2016

kartkinowyrokzokazjinowegoroku20141661

Przede wszystkim życzę Państwu, jak i sobie – zdrowia. Bez niego wszystkie plany się sypią. Zdrowia i zdrowia dla przyjaciół i rodziny. Życzę także wierności swoim poglądom i odwagi.

Dla mnie nie będzie to łatwy start w 2016 rok. Złożyłam rezygnację z członkostwa w Platformie Obywatelskiej. Pierwszej partii w moim życiu, którą współtworzyłam w 2001. Nosiłam się  z zamiarem odejścia od dość dawna. To nie jest proste. Decyzja rodziła się i narastała z każdym miesiącem. Napisałam 7 stron uzasadnienia, które złożyłam w Zarządzie krakowskiej PO. Starałam się swoją decyzją nie zaszkodzić PO przed wyborami, wszak to „moje dziecko”…. . Pierwsza partia w życiu człowieka, to nie takie-tam sobie. Nie chcę mówić, ani pisać nic złego o PO, bo tak się nie robi. Poza sytuacją trudną  do zaakceptowania przeze mnie w wymiarze ogólnopolskim, w znacznym stopniu dołożyła się sytuacja w małopolskiej, jak i krakowskiej PO. Prawdę powiedziawszy był to zanik jakiejkolwiek działalności. Nie działo się nic. Mnie, jako wieloletnią harcerkę i przedsiębiorcę z 25 -letnim doświadczeniem denerwowała stagnacja, totalny brak jakiekolwiek aktywności, która powinna być  inspirowana przez zarząd  – dla członków Platformy, jak i ludzi spoza partii (aby im przypominać o istnieniu małopolskiej Platformy).  Aktywności nie było, nie było także i inspiracji. No właśnie, ale przecież dowodzenie i zarządzanie między innymi, jak pisał Peter Drucker („papież” zarządzania) – to wykorzystywanie potencjału załogi.
W życiu zdarza się i tak, że wspólne drogi się rozchodzą. Niekiedy dyskomfort wynikający z trwania na wspólnej drodze jest już tak uciążliwy, że trzeba uczynić coś, co jest bardzo trudne, ale konieczne. Polecam (dla zainteresowanych) do poczytania moje uzasadnienie decyzji. Może to ciekawa literatura „polityki z wewnątrz i z dystansem” 😉

 

 

Kwota wolna od podatku.

 Nothing is as easy as it looks.

Wchodzimy w nowy rok 2016. Już za parę dni czekać nas będą zmiany, kolejne pomysły nowej ekipy rządzącej. Jedne będą przez część społeczeństwa akceptowane, inne zaś nie. Wśród tych zapowiadanych jest i propozycja zwiększenia kwoty wolnej od podatku. Przed Świętami występujący w radiu Kraków prezydent naszego miasta odniósł się do tej propozycji negatywnie. Powiedział, że Kraków straci na tym około 200 milionów. No i właśnie wypadałoby przyjrzeć się całej sprawie. Kwota wolna od podatku, a ściślej kwota dochodu wolnego od podatku – kwota  dochodu niepowodującego obowiązku zapłaty podatku dochodowego. Są to więc pieniądze podatnika nie podlegające obowiązkowi płacenia haraczu podatkowego. W Polsce od 8 lat kwota ta nie ulegała zwiększeniu. Należy do najniższych w Europie. To znaczy, że każdy Europejczyk nie musi płacić podatku od większej ilości pieniędzy. Przypomnijmy w Polsce jest to 3091 zł; w Niemczech 34 032 zł; w Wielkiej Brytanii – 48 002zł; w Hiszpanii 74 122 zł; etc. Sprawdźcie sobie Państwo: Litwa, Łotwa, Czechy, Estonia. WSZĘDZIE !! W Kambodży jest trzy razy większa, niż w Polsce.  Na tak niskiej w Polsce kwocie wolnej od podatku tracą wszyscy: także i ci najbiedniejsi. Każdy w Polsce, kto zarabia powyżej 257 zł/ miesiąc – musi płacić podatek. Płacą więc ludzie podatki, a potem dostają wsparcie z socjalu.

Rząd do tej pory pozwalał stosować ulgi takie, czy inne: na przykład na dzieci, wspólne opodatkowanie i inne. A może to wszystko uprościć i po prostu zwiększyć kwotę wolną od podatku? Ekonomiści mówią o zwiększeniu podatku VATu (a raczej jego ujednoliceniu). Chociaż i są tacy, którzy twierdzą, że to ujednolicenie (tak, jak na Słowacji -19% VAT) – się nie sprawdziło.

W każdym razie, jeśli by wprowadzić, tak jak obiecywał prezydent Andrzej Duda, zwiększoną do 8 tysięcy kwotę wolną od opodatkowania – to w kieszeniach podatników zostałoby nieopodatkowanych ponad 20 miliardów złotych, a tym samym podatki, którymi dysponowałby rząd zmalałyby także, rzecz oczywista, o pewną kwotę. Każdy zaś podatnik będzie miał więcej pieniędzy do dyspozycji we własnej kieszeni. Jestem za tym, żeby to ludzie decydowali na co chcą wydawać własne pieniądze, a nie urzędnicy, do których pieniądze podatnika trafią. Piszę to, jako samorządowiec, który widzi od 14 lat, jak traktuje się pieniądze podatnika. Z jakim brakiem szacunku do nich się podchodzi. Najłatwiej wydaje się cudze pieniądze, a jeszcze łatwiej wydaje się cudze pieniądze bez zgody płatnika. Tak więc może i w Krakowie nie będzie 200 milionów, a więc  na przykład nie będzie kolejnego stadionu rugby, kolejnego festiwalu – a może nie będą wyremontowane ulice, czy zabraknie pieniędzy na wybudowanie basenu.  A może zmienią się sposoby dystrybuowania pieniędzy z rządu, a może nie będą spływać na samorządy kolejne zadania (w większości wydumane i dość głupie) bez przepływu pieniędzy na owe zadania. W każdym razie stosowanie skrótu myślowego, że jeśli będzie zwiększona kwota wolna od opodatkowania – to wielkie kłopoty będą miały samorządy – jest uproszczeniem, za którym się kryje … żal i smutek z powodu braku kasy. A przecież pieniądze to władza, a uszczknięcie owych 200 milionów – to, co by nie powiedzieć, zmniejszenie władzy 🙂sadsmile_80_anim_gif

 

 

 

I znów Święta :)

kartkawitecznaKażde Święta są takim przypomnieniem przemijania. To już kolejne Święta. Dla tych z nas, dla których są to przede wszystkim dni związane z przeżyciami religijnymi – jest to inny wymiar, chyba tak jakby pozaczasowy;  dla tych, którzy przeżywają je w nie tak mocnym stanie zaangażowania religijnego – jest to czas chwytany w kontaktach z bliskimi, którzy starzejąc się – odchodzą. Zresztą każde Święta są dla nas trudniejsze, a może bardziej nostalgiczne? I tak szybko mijają.

W każdym razie życzę Państwu, aby trwały długo, aby były pozytywnym przeżyciem chwil mijanych.

Helikopterowi rodzice.

images3Amerykański pedagog, psycholog i, prezes „National Association of Independent Schools” Patrick F.Bassett kiedyś napisał, że nadmiar obecności rodziców w szkole pojawia się wówczas, kiedy wchodzą oni w tryb „helikoptera” to znaczy, że nieustannie wiszą nad dziećmi i pędzą na ratunek, kiedy tylko pojawiają się pierwsze trudności.

Bassett pisał o tych rodzicach, których troska o dobro ich dzieci dochodzi do poziomu zarządzania ich sukcesami w każdym detalu, często ze szkodą dla ukochanych potomków. Twierdził, że najniebezpieczniejsi są ci helikopterowi rodzice, którzy wypraszają u nauczycieli lepsze oceny, usprawiedliwiają złe zachowanie, a nawet grożą konsekwencjami prawnymi, kiedy ich dziecko zostało ukarane.

Taka nadopiekuńczość skutkuje u dzieci wyuczoną bezradnością. Zawsze w tle, kiedy potrzebna jest samodzielność, albo odpowiedzialność za to, co się robi pojawia się podstawowe usprawiedliwienie „dzięki Bogu uratują mnie, albo za mnie podejmą decyzję rodzice”. To jest na początku kariery dziecka w szkole. Potem następuje konsekwentne czuwanie nad dzieckiem, które w międzyczasie staje się studentem, a potem pracownikiem.

Stąd częściowo biorą się problemy wyższych uczelni z rodzicami, którzy próbują zapisać swoje dzieci na lektoraty, seminaria, stąd się biorą problemy pracodawców, z którymi rodzice próbują negocjować pierwsze umowy o pracę i tutaj też jest źródło problemów rodziców, których dorosłe dzieci wracają po studiach do domu, aby „zaoszczędzić pieniądze”.

Z Bassettem zgadzał się Chris Meno, psycholog z Indiana University, który przyznawał, że „helikopterowe rodzicielstwo” wynika często z dobrych aspektów rodziny – z głębokiej troski o dzieci, z przyjaźni z nimi, z chęci ochronienia ich przed zagrożeniami świata. Jednak obaj panowie byli zgodni w tezie, że tacy rodzice potencjalnie wyrządzają wiele krzywd w zamian za niewielkie korzyści.

Kiedy dzieciom (w różnym wieku) nie daje się możliwości samodzielnego radzenia sobie ze swoimi sprawami, nie uczą się rozwiązywania problemów. Nie nabierają pewności swoich zdolności, a to może wpływać na ich samoocenę. Zaś niska samoocena i lęk przed porażką mogą prowadzić do depresji lub znerwicowania. Chris Meno pisał o studentach, ale przecież to dotyczy zarówno młodzieży, jak i dzieci.

Wyrażanie przez rodziców swojego stanowiska wobec nauczycieli i ich spostrzeżeń dotyczących dzieci podczas wywiadówek – to zaleta, ale dążenie do zdobycia specjalnych uprawnień dla swojego dziecka – już nią nie jest.

Jaki jest więc najlepszy model współpracy nauczycieli z rodzicami? W USA działa Krajowe Stowarzyszenie Rodziców i Nauczycieli (National Parent-Teacher Association, National PTA), które jest największą i najstarszą organizacją w Stanach Zjednoczonych wspierającą dzieci w szkolnictwie. Zrzesza miliony rodziców, pedagogów i członków lokalnych społeczności . Organizacja opublikowała Krajowe Standardy Partnerstwa Rodzin i Szkół, które służą jako wzór dla angażowania się rodziców. Standardy są następujące: a) zapraszanie rodzin wszystkich uczniów do społeczności szkoły (członkowie rodzin powinni być aktywnymi uczestnikami życia szkoły i czuć się mile widziani i doceniani); b) efektywna komunikacja (rodzice i pracownicy szkoły powinni się regularnie komunikować w sprawie nauki uczniów); c) wspieranie sukcesów uczniów ((rodziny i pracownicy szkoły powinni współpracować w sposób ciągły, by wspierać naukę i zdrowy rozwój dziecka w szkole i w domu); d) stawanie po stronie każdego dziecka (członkowie rodzin są upoważnieni do bycia adwokatami dzieci zarówno swoich, jak i innych); e) dzielenie władzy (członkowie rodzin i pracownicy szkoły są partnerami, a ich głos jest równie ważny, przy podejmowaniu decyzji, które dotyczą uczniów; wspólnie tworzą strategię, praktyki i programy); f) współpraca z lokalną społecznością .

W materiałach Stowarzyszenia spotykamy się z poradami, jak dotrzeć do rodziców, aby szkoły stały się bardziej otwarte. Czytamy tam, między innymi: „Chodź za rodzicami – wykorzystaj media społecznościowe, jak Facebook czy Twitter”, „Wykorzystaj medialny moment – wykorzystaj to, o czym się mówi w mediach, jako platformę do dyskusji o działaniu szkół i reformie edukacji”; „Niech czytanie będzie zajęciem rodzinnym – propaguj uczynienie z czytania aktywności rodzinnej”; „Sprowadź rozmowę do domu – odwróć do góry nogami sposób naradzania się nauczycieli i rodziców – niech nauczyciele odwiedzają domy swoich uczniów”; „Buduj partnerstwa rodziców – stwórz szeroki wachlarz narzędzi, jak na przykład rodzicielski klub książki lub dawaj uczniom zadania, które wiążą się z potrzebą porozmawiania z członkami rodzin.”

Kiedy rodzice uwierzą w sprawiedliwą i mającą moc twórczą szkołę – może odstąpią od wspierania dzieci na każdym kroku, a wtedy wszyscy: oni sami, ich dzieci i całe społeczeństwo na tym skorzysta.

Dzieci gorszego fiskusa.

jaknarysowackrasnoludka5Powinnam, a mam taką potrzebę – jeszcze raz wypowiedzieć się tutaj na temat, który był dość intensywnie poruszany na środowej sesji rady miasta. Nie będę wnikała w istotę krakowskiego problemu, nie będę przytaczała liczb – ponieważ niniejszy blog jest także czytany przez ludzi, którzy się nie orientują w meandrach krakowskiego budżetu. Opowiem raczej o kierunku, w którym idzie myślenie. Raczej powiedziałabym, że nie jest to nowa droga, ale powrót na drogę starą (wydawałoby się niektórym, że drogę prowadzącą  donikąd).

Budżet państwa i oczywiście samorządu – to nie manna z nieba, ale pieniądze podatników. Jako dochody budżetu państwa uwzględnia się m.in.: wpływy z podatków pośrednich i bezpośrednich, dochody niepodatkowe (np. cła ), dochody jednostek budżetowych  oraz dochody zagraniczne. Mianem wydatków określa się m.in. koszty dotacji, obsługi długu publicznego, obsługi sfery budżetowej , rozliczeń z bankami, subwencji  dla gmin oraz rezerw ogólnych.

Z podatków finansowana jest działalność urzędów państwowych, służby zdrowia, szkolnictwa, policji i wojska. Wypłacane są także emerytury. W zamian korzystamy z przysługujących nam świadczeń, a państwo zobowiązane jest do zapewniania nam bezpieczeństwa. dzisiejszy model finansowania budżetu państwa musi się opierać na podatkach. Nie ma innego sposobu. Zdecydowana większość przedsiębiorstw państwowych została już sprywatyzowana. Owszem, do budżetu płyną miliardy złotych z tytułu podziału zysków ze spółek, w których udziały ma jeszcze skarb państwa (przede wszystkim z dywidend spółek giełdowych), ale to kropla w morzu potrzeb. Osoby fizyczne finansują budżet przez podatek od dochodów osobistych (personal income tax – PIT), przedsiębiorcy płacą podatek od przedsiębiorstw (corporate income tax) – CIT. PIT płacą zatrudnieni na umowę o pracę, umowę zlecenie i umowę o dzieło. Ale nie tylko oni. Płacą go także osoby prowadzące drobną działalność gospodarczą i tzw. samozatrudnieni. Z nieco mniej skomplikowanych form rozliczenia z fiskusem korzystają setki tysięcy mikrofirm – sól polskiej gospodarki. Głównym źródłem finansowania państwa są jednak tak zwane podatki pośrednie, czyli VAT i akcyza. Płacą je wszyscy, którzy robią zakupy na terenie Polski. Większość z nas na co dzień nie zdaje sobie z tego sprawy, bo ceny detaliczne są u nas podawane z uwzględnieniem podatków pośrednich (brutto).

To tak a propos przypomnienia. Tak więc przysłowiowy podatnik Jan K. płaci podatki. I to one przede wszystkim są źródłem wydatków państwa czy samorządu. Między innymi w samorządzie z pieniędzy Jana K. utrzymuje się przedszkola. Urzędnicy mają obowiązek zorganizować miejsca przedszkolne dla każdego chętnego. Robi się więc kosztorys utrzymania przedszkolaka w przedszkolu. I kropka. Pieniądze idą za dzieckiem. I trafiają do konkretnego przedszkola, w którym dziecko się znajdzie. I nie jest ważne, jakie to jest przedszkole. Urzędnik dba o bezpieczeństwo i przedszkola dostarczają zaświadczenia pozwalające im funkcjonować. Sprawa wydaje się klarowna i prosta.

Tutaj jednak zaczyna się krakowski (i nie tylko krakowski, ale raczej polski) akt paranoi. Mianowicie urzędnicy pytają rodziców: a do jakiego przedszkola daje pan/pani dziecko?  Oooo, do prywatnego, nie publicznego – to damy na pana/pani dziecko nie 100% należnych z podatków pieniędzy, ale 75%, no ostatecznie 80%. A dlaczego? Bo pan/pani do tamtego przedszkola dopłaca, więc właściciele przedszkoli zarabiają więcej, niż ci w niepublicznych, a dodatkowo tamże nie ma Karty Nauczyciela i związków zawodowych (tez kosztujących), więc tak być nie może. Damy, my decyzją-urzędniczą mniej niż się należy. Damy 15% mniej!!

Ja pytam DLACZEGO? Dlaczego urzędnik decyduje, że da mniej? Przecież Jan K.- podatnik daje na wszystkie dzieci tak samo. Jeśli chce dopłacać do pobytu swojego dziecka – to jest jego (!!!) JEGO decyzja. Gdzie egalitaryzm, gdzie traktowanie wszystkich dzieci jednakowo?

W Krakowie rośnie ilość przedszkoli i szkół niepublicznych, a w publicznych są wolne miejsca. Znaczy to nie mniej nie więcej, że ludzie chcą tych placówek.

Może powinniśmy, jeśli takie są ograniczenia prawne, które pozwalają dawać na dziecko z placówki niepublicznej 15% – do 30% mniej, niż w publicznej, zastosować model oszczędzania przez miasta. I  powinniśmy iść w tę stronę, aby jak największa ilość placówek stawała się … niepubliczna. Wtedy to cztery placówki stwarzają możliwość absolutnie bezpłatnego funkcjonowania jednego przedszkola. Tak więc – na 200 przedszkoli – 50 jest absolutnie bezpłatnych. Kierunek uzasadniony, ponieważ podatnicy i tak preferują właśnie przedszkola niepubliczne. Nie jest to, jakbyście Państwo być może uważali wydumane uzasadnienie, ponieważ wiele lat temu w tę stronę poszedł Nowy Sącz. W Krakowie nie dało się „wyczarterować” więcej przedszkoli, ponieważ przeszkodziły w tym związki zawodowe nauczycieli dbające przede wszystkim o własne interesy i trwanie Karty Nauczyciela.

Tyle w skrócie na powyższy temat. Najbardziej mnie martwi powrót na „starą drogę”. Najmniej treści w omawianym temacie nie poświęcono (w mediach i na obradach Rady Miasta) na jakość przedszkoli, na pytanie: dlaczego jednak podatnicy wolą niepubliczne, niż publiczne – ale najwięcej się zastanawiano, ile zarabiają właściciele i wychowawczynie/ wychowawcy w niepublicznych placówkach. I tego, przyznaję,  już nie rozumiem. Chyba, że przytoczę opinię, która ujmuje najlepiej istotę sprawy: „W Polsce nie o to chodzi, aby wszystkim było lepiej, ale aby pewnym, którym lepiej jest – było gorzej.”  Też, powiecie Państwo, egalitaryzm 😉

13 grudnia i znów niedziela.

Znów niedziela. Wtedy, w czasie wprowadzenia stanu wojennego też była niedziela. Dzień był mroźny. Usłyszałam komunikat w radiu w nocy, ponieważ wróciłam z podróży. Na początku nie mogłam zrozumieć o co chodzi, jaki stan wojenny? Budziłam ludzi wokół.

I jakież to wszystko dziwne. Tyle lat pracy: dobrej czy też kiepskiej. Pamiętam swoją pierwszą podroż do Niemieckiej Republiki Federalne. I pamiętam, jak się zastanawiałam czy kiedykolwiek będzie podobnie wyglądała Polska. I wygląda.raporty_z_11.F

Dyskusje wewnętrzne na zewnątrz.

870446f38c0c1cjest_031Miałam się nie wypowiadać na temat Willi Decjusza – a zwłaszcza publicznie, ale zdenerwowałam się niezbyt sympatycznymi komentarzami młodych dziennikarzy. List pana wiceprezydenta w oficjalnych mediach, w którym zarzucił mi posiadanie cech, których nie mam; nie zdenerwował mnie, ale zdziwił. Takiej formy raczej do tej pory nie było. Obydwoje mamy swoje numery telefonów, więc można było zadzwonić, zaprosić na spotkanie, a nie wykorzystywać oficjalnego portalu miasta do wygłaszania nieeleganckich inwektyw (zastanawiam się, czy mogą być eleganckie inwektywy 🙂 ). Tak więc pan wiceprezydent napisał, ja odpisałam – i wydawało się, że będzie (jak na razie) po sprawie, a tutaj rzucili się dziennikarze (młodzi tacy, na początku swojej drogi, ale już wiedzący po czyjej stronie, nawet bez znajomości rzeczy – trzeba się ustawić). I to był jeden impuls niniejszej wypowiedzi, drugim było spotkanie z urzędniczką na trasie mojej porannej wycieczki. Zaczęłyśmy, jak to w biegu bywa, wymieniać parę zdań i okazało się, że pani urzędniczka, ba, pani dyrektor wierzy (a może tak wypadało jej mówić, chociaż w oczach miała absolutne przekonanie) w to, że miastem rządzi (jak to ujęła) rada miasta. I te dwa wydarzenia nałożywszy się spowodowały mój dzisiejszy wpis. A są one (sprawy) bardzo wspólnotematyczne.

Pisałam już na blogu wiele razy o błędach reżyserów zmian samorządowych. Zresztą oni sami już to doskonale wiedzą. I za każdym razem, kiedy spotykamy się na Uniwersytecie Ekonomicznym, na kolejnym panelu zajmującym się samorządowością – te same analizy wciąż się pokazują. Są propozycje zmian, ale do nich potrzebna jest wola i odwaga Sejmu.

A więc do rzeczy, po raz kolejny i w skrócie. Poprzez bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów – została  zmieniona relacja organów uchwałodawczych i wykonawczych. Pierwsze już prawie o niczym nie decydują i niczego nie uchwalają, a drugie wybiły się na taką samodzielność, że decydują o wszystkim. Nie odpowiadając do końca za nic, ponieważ rady (organ tzw.”uchwałodawczy”) służą za usprawiedliwienie błędów tych drugich. Jak coś się nie uda – winna temu rada, jak coś radni zasugerują (a niekiedy się zdarza, ze zrobią to mądrze)  – to trzeba zaczekać i ogłosić, jako swoje i zbierać laury. Tak jest. Zapewniam Państwa. Nasze, koncepcje radnych i życzenia, propozycje możemy wskazywać jedynie poprzez uchwały kierunkowe, które najczęściej są nierealizowane. Albo są realizowane po czasie – z niewielką modyfikacją i już są inne (dla zainteresowanych służę przykładami). Budżet.powiecie Państwo – może tutaj? I znów rozczarowanie – także i nie. Dostajemy budżet gotowy, możemy w nim dokonywać śladowych, drobnych zmian. Jeśli na przykład budżet to 5 miliardów złotych, radni mogą zmienić na poziomie nawet dajmy na to 100 milionów, to jest to możliwość niewielkich zmian.  A pieniądze to władza (prawda nie wykoncypowana przeze mnie, ale znana od wieków) – tak więc kto decyduje o kasie – ten ma władzę. Zresztą wiedzą o tym wszyscy (może poza panią dyrektor z urzędu). Na wszelkich spotkaniach  mieszkańcy Krakowa hołubią pana prezydenta, wiceprezydentów, pracowników urzędu – a bezradnych radnych traktują dosyć lekceważąco. Ci którzy nie hołubią, też wiedzą kogo oskarżać. Nie wykrzykują „radni odpowiadacie, zróbcie”, ale adresują sprawy – tam gdzie należy. Oni po prostu wiedzą. Podkreślam, że nie piszę o szczególnej sytuacji Krakowa, ale o sytuacji w Polsce (sic!!!).

A jak się ma w tym wszystkim Willa Decjusza? Pisałam już parokrotnie, ja – przeciwniczka powstawania instytucji kultury (a więc przechodzenia na garnuszek podatników, z hasłem „wreszcie mamy święty spokój i byt zapewniony”), że w wypadku Willi należało się zastanowić. Działalność Stowarzyszenia Willa Decjusza była wyjątkowa. Czytamy o działalności, a może warto ją przypomnieć:

„U podstaw wszelkich programów Stowarzyszenia leży idea spotkań przedstawicieli różnych dziedzin nauki i kultury, narodowości i obszarów zainteresowań, idea wymiany myśli, promując pluralizm i tolerancję w życiu publicznym. Wiele projektów ma charakter interdyscyplinarny, umożliwiający wieloaspektowe spojrzenie na rolę kultury we współczesnym świecie, zagadnienia międzynarodowej współpracy kulturalnej, metody zarządzania kulturą i sposoby jej finansowania. Równie ważne miejsce w tych programach przyznaje Willa Decjusza roli pisarzy i tłumaczy w dialogu społecznym, integracji europejskiej, ochronie dziedzictwa kulturowego, problematyce mniejszości narodowych i kształtowaniu postaw tolerancji.

Adresatami programów Stowarzyszenia są nie tylko przedstawiciele środowisk nauki, sztuki i polityki ale również menadżerowie i przedsiębiorcy pracujący na styku różnych kultur”. Letnia Szkoła Wyszehradzka to wykłady, warsztaty i debaty, które  prowadzą wybitni eksperci reprezentujący różne dziedziny wiedzy i działalności publicznej. Obok ekspertów i intelektualistów bywali tam  ambasadorzy, ministrowie, przedstawiciele Unii Europejskiej, środowiska akademickiego, politycy, dziennikarze, artyści, przedstawiciele administracji, samorządu i organizacji pozarządowych.

Uczestnikami programu byli  studenci, doktoranci, młodzi nauczyciele i dziennikarze z czterech krajów Grupy Wyszehradzkiej oraz innych krajów europejskich. W dotychczasowych edycjach Szkoły wzięło udział ponad 500 osób, pochodzących z: Polski, Czech, Słowacji, Węgier, Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Francji, Kirgistanu, Kosowa, Litwy, Macedonii, Mołdawii, Niemiec, Rosji, Rumunii, Serbii, Słowenii i Ukrainy. Część debat, wykładów i spotkań jest otwarta dla publiczności.

Program Letniej Szkoły Wyszehradzkiej obejmował  tematykę gospodarczą, polityczną i społeczną, a także historyczny i kulturowy kontekst relacji państw Europy Środkowo-Wschodniej. Uczestnicy Szkoły zaangażowani byli w opracowanie projektów z zakresu współpracy międzynarodowej, prezentowali wybrane aspekty tradycyjnej lub nowoczesnej kultury swoich krajów, co pozwala skonfrontować z rzeczywistością, niejednokrotnie powierzchowną, znajomość sąsiednich krajów i narodów. Bywałam na spotkaniach, widziałam.  No i cóż: Stowarzyszenie stwierdziło, że dłużej już nie da rady finansować tych wydarzeń. Trzeba było, moim zdaniem, usiąść w większym gronie. Zastanowić się, nie podejmować decyzji zbyt pochopnie. Jednak tak się nie stało. Decyzja była de facto jednoosobowa. Biorąc udział w spotkaniu – miałam świadomość, że nikt nie chce się wgłębić w sprawę. Ze względu na szacunek dla osób biorących udział w owym spotkaniu – nie będę rozwijała a tym bardziej przytaczała argumentacji (dość jednostronnej i nie do końca prawdziwej). Zresztą miałam świadomość, że decyzja właściwie już zapadła.

Szkoda jest mi tego, co było.