Finansowanie kampanii wyborczych.

Propaguję, gdzie tylko mogę informacje o tym, jak wyglada finansowanie kampanii wyborczych. Ludzie myślą, że matka-partia coś komuś daje: życzę sobie na przykład kampanię za 20 tysięcy złotych i matka płaci moje faktury. Niestety, tak nie jest. Na mojej stronie umieściłam tekst pokazujący mechaninizm finansowania kampanii, który wczesniej był publikowany. ale jeszcze raz (ze skrótami) przekażę go teraz:

    Nie można wygrywać wyborów nie dysponując środkami finansowanymi na prowadzenie kampanii wyborczej. Jak przeczytałam, szukając podstaw do wytłumaczenia uzasadnienia limitów na kampanie, wprowadzenie pełnej swobody związanej z pozyskiwaniem środków na taką kampanię oraz ich wydatkowaniem rodzi niebezpieczeństwa, z jednej strony związane z zachowaniami korupcyjnymi, z drugiej – z możliwością monopolu podmiotów, których przewaga finansowa będzie zbyt znacząca w stosunku do pozostałych podmiotów uczestniczących w rywalizacji wyborczej.

   Jeśli chodzi o komitety wyborcze partii politycznych to finanse mogą pochodzić wyłącznie z funduszu wyborczego partii, który partia winna posiadać. Tym samym niedopuszczalne są inne, zewnętrzne formy transferu środków. W konsekwencji wszelkie wpłaty na kampanię takiego komitetu muszą najpierw zostać wpłacone na ten fundusz, a dopiero następnie przekazane na rzecz komitetu wyborczego. Ma to sprzyjać przejrzystości finansowania takiej kampanii.

      Komitety wyborcze są zobowiązane do posiadania rachunku bankowego, na którym będą gromadzone jego środki finansowane. Bezwzględną zasadą jest istnienie wyłącznie jednego takiego rachunku, który zakładany jest w oparciu o zaświadczenie o przyjęciu zawiadomienia o utworzeniu komitetu. Poza rachunkiem komitet musi również dokonać wpisu do Rejestru Gospodarki Narodowej oraz wystąpić o nadanie numeru identyfikacji podatkowej (NIP). Wracając jednak do rachunku bankowego to wpłata na niego jest jedynym możliwym środkiem wsparcia finansowego komitetu. Dodatkowo również rzeczona wpłata może być dokonana wyłącznie czekiem rozrachunkowym, przelewem lub kartą płatniczą, co pozwala na identyfikacje wyborcy. Tym samym niedopuszczalne stają się wpłaty gotówkowe.

   Podstawowe znaczenie dla finansowania kampanii wyborczej mają jednak limity wpłat oraz wydatków dokonywane na rzecz komitetów wyborczych. Określony został bowiem maksymalny poziom wpłat od osoby fizycznej. Suma wpłat takiej osoby na rzecz komitetu wyborczego nie może przekroczyć piętnastokrotności minimalnego wynagrodzenia za pracę, co przy minimalnym wynagrodzeniu ustalonym na rok 2010 w wysokości 1.317 PLN, wynosiła łącznie 19.755 PLN. (art. 83c ust. 3 i art. 83d ust. 2 ustawy z 16 lipca 1998 r. – Ordynacja wyborcza do rad gmin, rad powiatów i sejmików województw; dalej: Ordynacja samorządowa).

   Dotyczy to pojedynczego komitetu, a więc gdy osoba fizyczna chce wspierać więcej niż jeden komitet to sumy wpłat na nie łączy się. Tym samym limit dotyczy wyłącznie komitetu, a nie danej osoby. Dodać trzeba, iż w sytuacji gdy osoba wpłaci na rzecz komitetu środki przekraczające powyższy limit to nadwyżka ta przepada na rzecz Skarbu Państwa. Z drugiej strony ustawodawca zdecydował się ograniczyć wydatki komitetów wyborczych. Limit ten określony jest osobno w wyborach do rady gminy, rady powiatu i sejmiku województwa. Ustala się go poprzez pomnożenie liczby mandatów obsadzanych w okręgach, w których komitet zarejestrował swoje listy oraz maksymalną kwotę, która może być wydatkowana na jeden mandat radnego w danej jednostce samorządu terytorialnego. W przypadku gmin limity te są zależne od liczby mieszkańców gminy. I tak w miastach na prawach powiatu limit wydatków na mandat wynosi  – 3.000 PLN.  Przykładowo więc w wyborach do rady miasta na prawach powiatu, w których wybieranych jest 43 radnych, przy założeniu, iż komitet zarejestrował listy we wszystkich okręgach mogła łącznie wydać 129 tysięcy PLN.

   Komitety wyborcze nie mogą przyjmować wartości niepieniężnych takich jak chociażby bezpłatny druk ulotek czy plakatów czy też darmowe udostępnienie sali na spotkanie z wyborcami. Jedynym wyjątkiem jest możliwość świadczenia pracy na rzecz komitetu, polegająca na rozpowszechnianiu ulotek i plakatów wyborczych. Dodać również trzeba, że za taką wartość niepieniężną powinny być również uznane usługi świadczone na rzecz komitetu, których cena została ukształtowana poniżej wartości rynkowej tego typu świadczeń.

   W ramach jednego łącznego limitu wydatków na kampanię wyborczą komitet swoimi środkami dysponować może dowolnie. Jego wewnętrzną sprawą (a więc decyzją zarządu partii) jest, ile środków przeznaczy na wspólną kampanię wyborczą prowadzoną w okręgach, a ile na promowanie poszczególnych kandydatów. Może się więc zdarzyć, że kandydat do sejmu z pierwszego miejsca na liście może dysponować na przykład czternastokrotnie  większym limitem, niż kandydat z miejsca piątego.

   Dalszym pytaniem jest więc to, skąd się biorą pieniądze przeznaczone na kampanie. Ano stąd, iż to sam kandydat dokonuje wpłaty równej swojemu limitowi na Komitet Wyborczy Wyborców. Z jednej strony jest więc dobroczyńcą wspomagającym Komitet, a z drugiej strony dostarcza Komitetowi faktury za usługi wystawione na Komitet Wyborczy Wyborców. Tak więc Szanowni Czytelnicy, żadna partia nigdy nie wspierała mnie swoimi finansami. Najpierw musiałam wpłacić wartość swojego limitu na konto Komitetu Wyborczego Wyborców, a następnie dostarczałam na tę sumę faktur na Komitet Wyborczy Wyborców.

   Co można zrobić dla partii? Wygrać wybory (!), ponieważ partie polityczne, które mają swoje komitety biorące udział w wyborach, jak również partie wchodzące w koalicje wyborcze oraz komitety wyborcze wyborców mają możliwość uzyskania specjalnych dotacji budżetowych, zwanych dotacjami podmiotowymi. Warunkiem otrzymania tej dotacji jest uzyskanie mandatu przez kandydata bądź kandydatów wystawionych przez dany komitet wyborczy. Oczywiście im więcej mandatów tym lepiej, co wynika bezpośrednio z formuły liczenia wysokości dotacji podmiotowej,

      Wszystko odbywa się oczywiście pod nadzorem Państwowej Komisji Wyborczej, która bazuje na sprawozdaniach wyborczych, jakie przedstawiają jej poszczególne komitety wyborcze.

   Powyższy tekst był dla mnie bardzo istotny, ponieważ chciałam wyjaśnić wszystkim, iż moje trzy kampanie wyborcze do rady miasta  nie kosztowały moich wyborców, ale to ja wsparłam finansowo Komitet Wyborczy Wyborców. Po prostu sfinansowałam siebie samą, dając możliwość uzyskania pieniędzy dla partii poprzez dotację podmiotową (o której pisałam wyżej), ponieważ za każdym razem wybory wygrywałam i to ze świetnym wynikiem. 

Podstawy prawne:

 •  Ustawa z 20 czerwca 2002 r. o bezpośrednim wyborze wójta, burmistrza i prezydenta miasta (Dz.U. nr 113, poz. 984; ost.zm. Dz.U. z 2009 r. nr 213, poz. 1652)

•  Ustawa z 16 lipca 1998 r. – Ordynacja wyborcza do rad gmin, rad powiatów i sejmików województw (j.t. Dz.U. z 2003 r. nr 159, poz. 1547; ost.zm. Dz.U. z 2010 r. nr 57, poz. 356)

•  Ustawa z 27 czerwca 1997 r. o partiach politycznych (j.t. Dz.U. z 2001 r. nr 79, poz. 857; ost.zm. Dz.U. z 2009 r. nr 213, poz. 1652)

•  Obwieszczenie Prezesa Rady Ministrów z 24 lipca 2009 r. w sprawie wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę w 2010 roku (M.P. nr 48, poz. 709)

Kolacja z Jackiem Majchrowskim

Podobno w USA, czy też w krajach Europy Zachodniej jest tak, że za znaczną opłatą można na przykład osobiście złożyć życzenia prezydentowi Obamie, uścisnąć jego rękę, a za jeszcze większą opłatą można zjeść w jego towarzystwie kolację. Pomyślałam więc sobie, że jest to zwyczaj piękny, bardzo atrakcyjny, wielu reflektuje na taką okazję. Pieniądze są potrzebne miastu, a więc dlaczego nie skorzystać ze sprawdzonych wzorców. Ponieważ w Krakowie sytuacja finasowa jest dość kiepska, a zaczyna się tworzyć  tradycja zapraszania prezydenta do domu, aby się przespał w mieszkaniu (na przykład w mieszkaniu znajdującym się przy ulicy Szewskiej), może mogłoby być i odwrotnie: na przykład za opłatą (wpłaconą na konto miasta) prezydent mógłby zjadać z kimś kolację, tudzież, jeśli byłaby taka potrzeba mógłby wpadać (już za znacznie większą opłatą) na noc do któregoś z mieszkań – nie tylko przy ulicy Szewskiej. Może i w innych regionach miasta mieszkańcy odczuwają taką potrzebę. W każdym razie propozycja jest godna przemyślenia. Nieco może martwić ilość kolacji, które powinien „odbyć” prezydent, aby przynajmniej chociaż w małym stopniu zatkać dziurę w naszym miejskim budżecie.

PS Pomysł może oczywiście być także wykorzystany przez prezydentów innych miast.

Narcyz Palikot

Przeczytałam w ostatnim numerze Wprost wywiad z Narcyzem, o przepraszam Januszem Palikotem. Uwierzyłabym w to, co powiedział gdybym Palikota nie znała. A znam eks-posła osobiście. Kiedyś, jeszcze za czasów Konfederacji Prywatnych Przedsiębiorców Lewiatan zdawało się, że jest to rozsądny, wyważony, ( wtedy) młody człowiek. Taki obraz Palikota został w mojej pamięci. Uwierzyłam w jego projekt „Przyjazne Państwo”. Miałam nadzieję, że chce coś naprawić, zostawić po sobie lepszym etc. Toteż zaprosiłam go do Krakowa, aby przedsiębiorcom pokazał dokonania i plany komisji zajmującej się właśnie projektem „Przyjazne Państwo”. Przypominam tym, którzy nie wiedzą na czym polegał pomysł – ano na tym, aby w Polsce prześledzić przepisy, regulacje itd, które zatruwają życie ludziom, są absurdalne, hamujące rozwój przedsiębiorstw etc. Okazało się, że jest tego ogromna ilość i wszyscy czekali na wyniki prac. Tak więc Janusz Palikot przyleciał do Krakowa własnym samolotem i całą drogę z lotniska do urzędu miasta (a tam było spotkanie z przedsiębiorcami) pytał, czy przyszła do niego korespondencja, która wysłał na adres e-mailowy miasta. Był zainteresowany przede wszystkim tym, czy zaprosiłam na spotkanie media. Publiczność nie zawiodła, przyszło wielu przedsiębiorców, spotkanie się zaczęło i dość znacznym opóźnieniem przybyła na salę ekipa TVN (na której szczególnie panu posłowi zależało). Wtedy to pan Janusz przerwał wypowiedź, wyjął kartkę papieru (którą krakowscy urzędnicy miejscy mu wydrukowali – a była to owa wyczekiwana korespondencja), pokazał dziennikarzom z TVN  i powiedział, że jest to ksero listu, który otrzymał od słuchacza Radia Maryja. Cytował z owego listu coraz to mniej wybredne, dość ordynarne fragmenty. Na sali zrobiło się cicho. Spotkanie przerodziło się w wywiad posła dla TVN na temat jego stosunku do Radia i Radia Maryja do niego etc. Wtedy to pomyślałam sobie, że mało obchodzi posła przedsiębiorczość, że tak naprawdę nastąpiła przemiana Janusza w Narcyza. To tyle. Spotkanie było nieudane, ludzie wychodzili z niego zażenowani. Teraz czytając wywiad we Wprost i te fragmenty, w których żali się nasz były eks-poseł na to, że był wykorzystywany finansowo i nie dopuszczono go ostatecznie do dworu żadnego z wymienionych przez niego najważniejszych polityków PO – widzę tamto spotkanie w urzędzie miasta. Kiedyś, jeszcze za czasów Konfederacji Prywatnych Przedsiębiorców żartowałam z Januszem Palikotem, że jemu bardziej, niż mnie udały się biznesy, ponieważ nie skończył doktoratu z filozofii, a ja niestety tak. On zajął się wyłącznie biznesem, a ja byłam pomiędzy biznesem a współczesną filozofią niemiecką. Kiedyś był to fajny człowiek, a potem najprawdopodobniej świat został przesłonięty przez jego przeogromne Ego, EGO. I skończył się Palikot taki, który mógł zrobić coś sensownego. Szkoda.

 

Bankructwo systemów emeytalnych na świecie.

Tytuł dzisiejszego wpisu – to nic nowego dla każdego. Ludzie zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje i co stać się może. Na tę wiedzę nakłada się rozpędzająca się kampania wyborcza. Ergo: ludzie wiedzą, co się wydarzyc może, a równocześnie słuchają tych, którzy mówią, że będzie lepiej; emerytury wzrosną, państwo opiekuńcze dalej będzie troskliwie zabiegało o dobrobyt i wszyscy politycy deklarują, że wiedzą, jak to zrobić. Sytuacja jest trudna i najsmutniejsze jest to, że nie można sobie wyobrazić nie polityka, który powiedziałby, jak wyglada sytuacja i że trzeba będzie KONIECZNIE zająć się finansami publicznymi, a więc raczej zabrać, niż w nieskończoność dawać (i to pieniądze zabrane w podatkach wszystkim po to, aby dawać niektórym); może i taki polityk by się znalazł, który powie, jak jest, ale nie można sobie wyobrazić społeczeństwa, które taką prawdę zniesie. A więc o systemie emerytalnym: wydatki przewyższają wpływy.W latach 60 czy nawet 70 XX wieku, pomimo tego, że powiększano emerytury i renty powyżej tego, co wpływało ze składek – sytuacja nie była tak tragiczna, jak teraz, PONIEWAŻ na rynek pracy wchodziło więcej ludzi, niż przechodziło na emerytury. Jeśli nie wystarczyło składek – można było podwyższać podatki. Można było do pewnego stopnia; potem zaczęto zapożyczać się na rynkach finansowych. Na początku lat 90 niestety na emeryturę zaczęło przechodzić więcej ludzi, niż tych, którzy rozpoczynali pracę.  Miesięcznie ZUS wypłaca na emerytury 8,9 miliarda złotych. Demograficzne poważne problemy są jeszcze przed nami. I są one nie jedynie polskie, ale światowe. Jak więc można przed wyborami o tym ludziom nie mówić. Może do nich dotrze, że nie zaczarujemy rzeczywistości, jeśli władzę obejmą ci, którzy najgłośniej kłamią.

Coco Chanel szpiegiem

Dzisiaj w wielu mediach pojawiła się informacja o tym, że Coco Chanel była szpiegiem Abwehry. Miała pseudonim „Westminister” i numer F-7124. Podobno Coco zakochała się w niemieckim oficerze i szpiegu, baronie Hansie Gunther von Dincklage, z którym łączył ją długi romans. To dzięki niemu podczas okupacji mogła mieszkać w luksusowym hotelu Ritz. Po wyzwoleniu Chanel została na krótko aresztowana. Wypuszczona została dzięki pomocy Winstona Churchilla. To jakby przypis do poprzedniej notatki. Lepszy Ritz niż nic.

Kret

Wszystko wskazuje na to, że kończą mi się wakacje. Wróciłam dzisiaj z urlopu i stwierdziłam, że chyba trzeba się zabrać do pracy. Najgorsze są pożegnania i powroty do pracy. Pożegnania miejsc, ludzi, z którymi sie spędzało urlop i powroty dopracy. Zmiany miejsc powodują pogłębienie świadomości przemijania czasu. To się już nie powtórzy. Zostawmy jednak dywagacje dotyczące przemijania. W ramach powolnego powrotu do tego, co mnie czeka od jutra, wybrałam się do kina na film „Kret”.

Zaliczony przez selekcjonerów Festiwalu Polskich Filmów w Gdyni do ścisłego grona „ekstraklasy polskiego kina” obraz Rafaela Lewandowskiego „Kret” to film opowiadający o współczesnych bohaterach zmagających się z  tajemnicami swoich najbliższych.

Pełna niespodziewanych zwrotów akcji historia Pawła (Borys Szyc), którego rodzinne szczęście z dnia na dzień zatruwa artykuł szkalujący dobre imię jego ojca i wspólnika w interesach (Marian Dziędziel). Paweł rozpoczyna prywatne śledztwo, by odkryć prawdę i oczyścić ojca z zarzutów.

Kret” jest fabularnym debiutem nagradzanego na całym świecie (festiwale Cinéma du Réel, w Paryżu i  New Documentaries – MOMA w Nowym Jorku) dokumentalisty Rafaela Lewandowskiego i operatora nominowanego do Oscara „Królika po berlińsku” Piotra Rosołowskiego.

Film mnie zdenerwował i dlatego o tym piszę. Pomijam to, że jest nudny i przewidywalny (w pewnym momencie wiadomo, jaki będzie koniec filmu). Istnieje w nim jeszcze większe zagrożenie; mianowicie kreuje on nową mitologię. Zapewne powstanie coraz więcej filmów w taki sposób oceniający przeszłość. I to tę, którą pamiętam. Film opowiada o pracowniku Służb Bezpieczeństwa (SB). Bardzo aktywnym, „jednym z lepszych”(jak mówi jego óczesny przełożony).  I ów ubek, kłamiący do końca swoich najbliższych, tchórzliwy facet pokazany jest przez 41 letniego reżysera i scenarzystę filmu, jak człowiek, którego okłamano, zaszczuto, zaszantażowano i dlatego zaczął donosić. Tak więc, być może, za jakiś czas powstawać będą jedynie takie filmy, w których pokazywane służby bezpieczeństwa będą składały się tylko i wyłącznie z tych biednych ludzi, godnych współczucia. Przecież ich tylko szantażowano, zmuszano etc. A więc ja protestuję przeciwko takiemu przedstawianiu historii Polski. Historii, którą pamiętam. Wielkim błędem było zatajnienie teczek i nie otwarcie archiwów – tego zdania nie zmienię. Wtedy wszystko byłoby jasne. Inne kraje tego dokonały i kropka. W Polsce nie dokonano otwarcia archwów i … być może już w niedługiej przyszłości będziemy oglądali coraz więcej obrazów takich, jak „Kret”. Rafael Lewandowski opowiada o czasach, w których miał 11 lat. Opowiada więc cudze interpretacje tamtych wydarzeń. Zapewne uwierzył tym, którzy tak właśnie opowiedzieli o słabych, nieszczęsnych ubekach, których ktoś tam zmuszał do donoszenia. Piszę o przesłaniu filmu, które mnie zdenerwowało,  a nie o grze aktorów. Zapisuję się do grona wielbicieli niesamowitego Mariana Dziędziela, który został uhonorowany nagrodą na 36. FPFF w Gdyni w kategorii Najlepsza Drugoplanowa Rola Męska. Aktorzy byli świetni, ale film, niestety bardzo mnie rozczarował.

Czy lobbing to korupcja?

Pisałam już o tym, ale wydaje się, że sprawa jest bardzo istotna. W USA same banki i koncerny farmaceutyczne ponoszą łącznie około 1/3 wszystkich zarejestrowanych wydatków na lobbing, podczas gdy związki zawodowe zaledwie 1,5%. Najpotężniejsze organizacje, takie jak Eurofer (koncerny hutnicze) czy ACEA (przemysł samochodowy) regularnie przygotowują pełne projekty nowych ustaw dla Komisji Europejskiej. Unijne prawo nie nakłada żadnych wymogów dotyczących reguł prowadzenia działalności lobbingowej w poszczególnych krajach. W niektórych państwach takich, jak na przykład Hiszpania i Belgia, regulacje takie praktycznie nie istnieją. W innych, jak Niemcy i Wielka Brytania, są dość restrykcyjne. Powstaje pytanie, czy wskazane są kontakty organów uchwałodawczych z lobbistami. Wydaje mi się, po moich skromnych doświadczeniach w radzie miasta, że tak i że te kontakty powinny funkcjonować według określonych reguł. Najgorzej jest wtedy, kiedy tworzy się uchwały, zasady, reguły bez konsultacji z podmiotami bezpośrednio zainteresowanymi. Powstają wtedy buble oparte na zbiorowej mądrości radnych, posłów etc. Nie wszyscy znają się na wszystkim i konsultacje są podstawą dobrego prawa. Jednak gdzie jest ta , jak się zdaje, dość cienka granica pomiędzy lobbingiem a korupcją. Czy dobrze opracowana metodologia współpracy pomiędzy organami uchwałodawczymi a profesjonalistami w danej dziedzinie nie mogłaby wykluczyć nieporozumień?

Praca dla prostytutek.

Wczoraj miałam spotkanie z młodymi ludźmi, którzy ukończyli studia, już pracują i są wysokiej klasy specjalistami. Rozmawialiśmy o polityce Polski dotyczącej pomysłów na przyszłość. Kształcimy wysokiej klasy specjalistów (no tutaj można by zapytać w jaki sposób, jak wyglądają laboratoria na uczelniach technicznych, moi goście powiedzieli, że niekiedy ich wiedza kończyła się na oglądaniu zdjęć!!). W każdym razie kształcimy tych ludzi, a następnie nie mają oni (już z definicji) pracy, ponieważ nasza medycyna, gospodarka etc. nie ma miejsc pracy, które mogliby obsługiwać wyżej wymienieni wysokiej klasy specjaliści (po trudnych, pracowitych studiach). No więc uczelnie mijają się z prawdą obiecując absolwentom pracę „w zawodzie” i to natychmiast po ukończeniu studiów. Rozmawialiśmy wczoraj o tym, że uczelnie nie mają obowiązku „załatwiania” swoim absolwentom miejsc pracy. Człowiek, odpowiada za wszystkie wybory, których dokonuje w życiu (także i te z wyborem studiów). Uczelnie powinny więc powiadać do swoich studentów, a potem absolwentów: szanowni państwo studiujecie na swoje ryzyko, my was nauczymy, pomęczymy, abyście zdawali egzaminy – a potem nie wiemy, co z wami będzie. Uczcie się życia sami. Oczywiście tak nie jest, ponieważ uczelnie (czytaj zatrudnieni tam ludzie) kuszą „swoich nabywców” opowieściami o świetlanej przyszłości, ALE PRZECIEŻ TO JEST MARKETING !!, KTÓRY NIESTETY POTEM STAJE SIĘ POWODEM WIELU ROZCZAROWAŃ. TAK BYWA Z DZIAŁANIAMI MARKETINGOWYMI. Młodzi ludzie muszą się nauczyć odpowiedzialności za swoje wybory. Także i te dotyczące ich zawodowych planów. Chcę studiować ten czy inny fakultet, ale mogę w życiu robić cokolwiek innego, ponieważ to są osobne dziedziny (tak, tak Moi Państwo) – życie, praca, zarabianie na chleb etc. Jest to zestaw różnych elementów, nie zawsze z sobą kompatybilnych.

Po rozmowie zajrzałam do prasy krakowskiej pod tytułem ogłoszenia „Oferty pracy”. Nie zaglądałam tam dość długo, niekiedy rzucałam okiem, ale to, co zobaczyłam znacznie mnie zaskoczyło. Zobaczcie Państwo sami. Największą ilość ogłoszeń (powierzchniowo i pod względem ich ilości) zajmują ogłoszenia dotyczące pracy prostytutek. Nazwane jest to „poszukiwaniem pań do masażu”, gdzie można dziennie zarobić do 800 zł, ba , można znaleźć razem z pracą mieszkanie. No cóż, w kontekście moich wczorajszych rozmów można się poczuć dyskomfortowo.

W Polsce jest podatek liniowy!

Nie będę powtarzała swoich argumentów dotyczących mojego stosunku do podatku liniowego. Pisałam o tym wielokrotnie. Nie rozumiem, dlaczego kiedyś, kiedy były sprzyjające okoliczności ów podatek nie został oficjalnie wprowadzony. Piszę oficjalnie, ponieważ, jak się okazuje de facto podatek liniowy w Polsce funkcjonuje. Jak podaje Gazeta Prawna tylko 1% Polaków płaci podatek według stawki 32%. A więc niemal 99% płaci podatek według stawki 18%. Wystarczyłoby więc w chwili obecnej wycofać ulgi podatkowe i produkt pt.”podatek liniowy” jest gotowy. Prosty, szybki sposób rozliczania się z zobowiązań podatkowych i naprawdę podatek sprawiedliwy. Nie miły, ponieważ takich podatków nie ma, ale prosty, każdy go obliczy. Do urzędów podatkowych wpływa więc 18% podatków. Podatnicy kombinują, jak mogą, aby wykorzystać wszelkie ulgi. KTOŚ Z WOJEWÓDZTWA PODKARPACKIEGO PRZEKAZAŁ W UBIEGŁYM ROKU KOŚCIOŁOWI PRAWIE 39 TYSIĘCY TO BARDZO WYGODNA ULGA (JEST ODLICZANA OD DOCHODU). OBNIŻAJĄC DOCHÓD MOŻNA UCIEC Z DRUGIEGO DO PIERWSZEGO PROGU PODATKOWEGO I PŁACIĆ 18% ZAMIAST 32%. Oczywiście do zastosowania tej, czy innej ulgi potrzebni są wyspecjalizowani księgowi (a na takich stać tych najbogatszych i to przede wszystkim oni korzystają z ulg). A więc rząd dostaje 18% od 99% społeczeństwa i tym dysponuje. Ci najbbogatsi płacą 18%, ale nie od wszystkich swoich dochodów, ponieważ je umniejszają, a gdyby płacili od całości – to 18% byłoby większe etc. etc. Jaki wniosek? Przestańmy udawać, że rzeczywistość jest inna, niż jest. I tyle. 

Marketin polityczny według Stryczka.

Ksiądz Jacek Wiosna Stryczek napisał felieton zatytułowany „Marketing polityczny”. Z wieloma uwagami oczywiście się zgadzam. Nawet z tymi dotyczącymi marketingu politycznego. Stryczek napisał o społeczeństwie składającym się z „klientów”. Stajemy się wszędzie, w różnych aspektach naszego życia klientami. Chcemy być obsługiwani. Ludzie stają się „jednowymiarowi”. „Na przykład dzieci i ich rodzice nie rozumieją, że w szkole wypada wymagać. Chcą, by ich obsłużono”. Grecja i Irlandia jest przykładem tego, że politycy obiecywali, a następnie dawali swoim wyborcom „życie ponad miarę”, ponieważ oni tego od nich oczekiwali. Następnie Jacek Stryczek napisał „Władza, czyli domena polityki nie jest jednak prostym obszarem konsumenckim”. Dobra władza prowadzi do sukcesu, nawet wtedy, kiedy to się nie zgadza z oczekiwaniami wyborców. I taka piękna i bardzo, niestety, nierealna myśl Jacka mnie zastanowiła. Jakże to, Szanowny Felietonisto sobie wyobrażasz? Czy nie jest tak, że tak bardzo staliśmy się klientami, że nie mamy zamiaru brać udziału w „drodze do sukcesu”. Może to nie wina polityków, ale przyzwyczajonych do takiej właśnie obsługi „jednowymiarowych ludzi”. I dlaczegóż to właśnie polityka ma nawracać nasze myślenie. Chcemy słuchać tego, co nam ofiarują w swoich wystąpieniach politycy. Oni wiedzą, czego ludzie chcą i to mówią. Moje małe doświadczenia z Rady Miasta jest tego potwierdzeniem. Nawet tam, na obradach miasta radni obiecują to, czego publiczność życzy sobie słuchać. Jeśli ktoś powie coś, co jest zgodne ze stanem faktycznym miasta, a niezbyt zgodne z oczekiwaniami publiczności zaczyna się niemiła atmosfera. Dalej tę grę podtrzymują dziennikarze, którzy zbyt często nie analizują problemu, ale pogłębiają dysonans pod tytułem „społeczeństwo- władza”. Ludzie chcą tego, a władza tego. I już. Co sprytniejsi więc politycy specjalizują się w lizusostwie i są wybieralni … Inni nie mają odwagi zaryzykować „powiedzenia prawdy” ponieważ wiedzą, że nikt tejże prawdy słuchać nie chce, lub, kiedy nie są w stanie grać w grę „klient nasz pan” z polityki po prostu odchodzą.