I znów Święta :)

kartkawitecznaKażde Święta są takim przypomnieniem przemijania. To już kolejne Święta. Dla tych z nas, dla których są to przede wszystkim dni związane z przeżyciami religijnymi – jest to inny wymiar, chyba tak jakby pozaczasowy;  dla tych, którzy przeżywają je w nie tak mocnym stanie zaangażowania religijnego – jest to czas chwytany w kontaktach z bliskimi, którzy starzejąc się – odchodzą. Zresztą każde Święta są dla nas trudniejsze, a może bardziej nostalgiczne? I tak szybko mijają.

W każdym razie życzę Państwu, aby trwały długo, aby były pozytywnym przeżyciem chwil mijanych.

Helikopterowi rodzice.

images3Amerykański pedagog, psycholog i, prezes „National Association of Independent Schools” Patrick F.Bassett kiedyś napisał, że nadmiar obecności rodziców w szkole pojawia się wówczas, kiedy wchodzą oni w tryb „helikoptera” to znaczy, że nieustannie wiszą nad dziećmi i pędzą na ratunek, kiedy tylko pojawiają się pierwsze trudności.

Bassett pisał o tych rodzicach, których troska o dobro ich dzieci dochodzi do poziomu zarządzania ich sukcesami w każdym detalu, często ze szkodą dla ukochanych potomków. Twierdził, że najniebezpieczniejsi są ci helikopterowi rodzice, którzy wypraszają u nauczycieli lepsze oceny, usprawiedliwiają złe zachowanie, a nawet grożą konsekwencjami prawnymi, kiedy ich dziecko zostało ukarane.

Taka nadopiekuńczość skutkuje u dzieci wyuczoną bezradnością. Zawsze w tle, kiedy potrzebna jest samodzielność, albo odpowiedzialność za to, co się robi pojawia się podstawowe usprawiedliwienie „dzięki Bogu uratują mnie, albo za mnie podejmą decyzję rodzice”. To jest na początku kariery dziecka w szkole. Potem następuje konsekwentne czuwanie nad dzieckiem, które w międzyczasie staje się studentem, a potem pracownikiem.

Stąd częściowo biorą się problemy wyższych uczelni z rodzicami, którzy próbują zapisać swoje dzieci na lektoraty, seminaria, stąd się biorą problemy pracodawców, z którymi rodzice próbują negocjować pierwsze umowy o pracę i tutaj też jest źródło problemów rodziców, których dorosłe dzieci wracają po studiach do domu, aby „zaoszczędzić pieniądze”.

Z Bassettem zgadzał się Chris Meno, psycholog z Indiana University, który przyznawał, że „helikopterowe rodzicielstwo” wynika często z dobrych aspektów rodziny – z głębokiej troski o dzieci, z przyjaźni z nimi, z chęci ochronienia ich przed zagrożeniami świata. Jednak obaj panowie byli zgodni w tezie, że tacy rodzice potencjalnie wyrządzają wiele krzywd w zamian za niewielkie korzyści.

Kiedy dzieciom (w różnym wieku) nie daje się możliwości samodzielnego radzenia sobie ze swoimi sprawami, nie uczą się rozwiązywania problemów. Nie nabierają pewności swoich zdolności, a to może wpływać na ich samoocenę. Zaś niska samoocena i lęk przed porażką mogą prowadzić do depresji lub znerwicowania. Chris Meno pisał o studentach, ale przecież to dotyczy zarówno młodzieży, jak i dzieci.

Wyrażanie przez rodziców swojego stanowiska wobec nauczycieli i ich spostrzeżeń dotyczących dzieci podczas wywiadówek – to zaleta, ale dążenie do zdobycia specjalnych uprawnień dla swojego dziecka – już nią nie jest.

Jaki jest więc najlepszy model współpracy nauczycieli z rodzicami? W USA działa Krajowe Stowarzyszenie Rodziców i Nauczycieli (National Parent-Teacher Association, National PTA), które jest największą i najstarszą organizacją w Stanach Zjednoczonych wspierającą dzieci w szkolnictwie. Zrzesza miliony rodziców, pedagogów i członków lokalnych społeczności . Organizacja opublikowała Krajowe Standardy Partnerstwa Rodzin i Szkół, które służą jako wzór dla angażowania się rodziców. Standardy są następujące: a) zapraszanie rodzin wszystkich uczniów do społeczności szkoły (członkowie rodzin powinni być aktywnymi uczestnikami życia szkoły i czuć się mile widziani i doceniani); b) efektywna komunikacja (rodzice i pracownicy szkoły powinni się regularnie komunikować w sprawie nauki uczniów); c) wspieranie sukcesów uczniów ((rodziny i pracownicy szkoły powinni współpracować w sposób ciągły, by wspierać naukę i zdrowy rozwój dziecka w szkole i w domu); d) stawanie po stronie każdego dziecka (członkowie rodzin są upoważnieni do bycia adwokatami dzieci zarówno swoich, jak i innych); e) dzielenie władzy (członkowie rodzin i pracownicy szkoły są partnerami, a ich głos jest równie ważny, przy podejmowaniu decyzji, które dotyczą uczniów; wspólnie tworzą strategię, praktyki i programy); f) współpraca z lokalną społecznością .

W materiałach Stowarzyszenia spotykamy się z poradami, jak dotrzeć do rodziców, aby szkoły stały się bardziej otwarte. Czytamy tam, między innymi: „Chodź za rodzicami – wykorzystaj media społecznościowe, jak Facebook czy Twitter”, „Wykorzystaj medialny moment – wykorzystaj to, o czym się mówi w mediach, jako platformę do dyskusji o działaniu szkół i reformie edukacji”; „Niech czytanie będzie zajęciem rodzinnym – propaguj uczynienie z czytania aktywności rodzinnej”; „Sprowadź rozmowę do domu – odwróć do góry nogami sposób naradzania się nauczycieli i rodziców – niech nauczyciele odwiedzają domy swoich uczniów”; „Buduj partnerstwa rodziców – stwórz szeroki wachlarz narzędzi, jak na przykład rodzicielski klub książki lub dawaj uczniom zadania, które wiążą się z potrzebą porozmawiania z członkami rodzin.”

Kiedy rodzice uwierzą w sprawiedliwą i mającą moc twórczą szkołę – może odstąpią od wspierania dzieci na każdym kroku, a wtedy wszyscy: oni sami, ich dzieci i całe społeczeństwo na tym skorzysta.

Dzieci gorszego fiskusa.

jaknarysowackrasnoludka5Powinnam, a mam taką potrzebę – jeszcze raz wypowiedzieć się tutaj na temat, który był dość intensywnie poruszany na środowej sesji rady miasta. Nie będę wnikała w istotę krakowskiego problemu, nie będę przytaczała liczb – ponieważ niniejszy blog jest także czytany przez ludzi, którzy się nie orientują w meandrach krakowskiego budżetu. Opowiem raczej o kierunku, w którym idzie myślenie. Raczej powiedziałabym, że nie jest to nowa droga, ale powrót na drogę starą (wydawałoby się niektórym, że drogę prowadzącą  donikąd).

Budżet państwa i oczywiście samorządu – to nie manna z nieba, ale pieniądze podatników. Jako dochody budżetu państwa uwzględnia się m.in.: wpływy z podatków pośrednich i bezpośrednich, dochody niepodatkowe (np. cła ), dochody jednostek budżetowych  oraz dochody zagraniczne. Mianem wydatków określa się m.in. koszty dotacji, obsługi długu publicznego, obsługi sfery budżetowej , rozliczeń z bankami, subwencji  dla gmin oraz rezerw ogólnych.

Z podatków finansowana jest działalność urzędów państwowych, służby zdrowia, szkolnictwa, policji i wojska. Wypłacane są także emerytury. W zamian korzystamy z przysługujących nam świadczeń, a państwo zobowiązane jest do zapewniania nam bezpieczeństwa. dzisiejszy model finansowania budżetu państwa musi się opierać na podatkach. Nie ma innego sposobu. Zdecydowana większość przedsiębiorstw państwowych została już sprywatyzowana. Owszem, do budżetu płyną miliardy złotych z tytułu podziału zysków ze spółek, w których udziały ma jeszcze skarb państwa (przede wszystkim z dywidend spółek giełdowych), ale to kropla w morzu potrzeb. Osoby fizyczne finansują budżet przez podatek od dochodów osobistych (personal income tax – PIT), przedsiębiorcy płacą podatek od przedsiębiorstw (corporate income tax) – CIT. PIT płacą zatrudnieni na umowę o pracę, umowę zlecenie i umowę o dzieło. Ale nie tylko oni. Płacą go także osoby prowadzące drobną działalność gospodarczą i tzw. samozatrudnieni. Z nieco mniej skomplikowanych form rozliczenia z fiskusem korzystają setki tysięcy mikrofirm – sól polskiej gospodarki. Głównym źródłem finansowania państwa są jednak tak zwane podatki pośrednie, czyli VAT i akcyza. Płacą je wszyscy, którzy robią zakupy na terenie Polski. Większość z nas na co dzień nie zdaje sobie z tego sprawy, bo ceny detaliczne są u nas podawane z uwzględnieniem podatków pośrednich (brutto).

To tak a propos przypomnienia. Tak więc przysłowiowy podatnik Jan K. płaci podatki. I to one przede wszystkim są źródłem wydatków państwa czy samorządu. Między innymi w samorządzie z pieniędzy Jana K. utrzymuje się przedszkola. Urzędnicy mają obowiązek zorganizować miejsca przedszkolne dla każdego chętnego. Robi się więc kosztorys utrzymania przedszkolaka w przedszkolu. I kropka. Pieniądze idą za dzieckiem. I trafiają do konkretnego przedszkola, w którym dziecko się znajdzie. I nie jest ważne, jakie to jest przedszkole. Urzędnik dba o bezpieczeństwo i przedszkola dostarczają zaświadczenia pozwalające im funkcjonować. Sprawa wydaje się klarowna i prosta.

Tutaj jednak zaczyna się krakowski (i nie tylko krakowski, ale raczej polski) akt paranoi. Mianowicie urzędnicy pytają rodziców: a do jakiego przedszkola daje pan/pani dziecko?  Oooo, do prywatnego, nie publicznego – to damy na pana/pani dziecko nie 100% należnych z podatków pieniędzy, ale 75%, no ostatecznie 80%. A dlaczego? Bo pan/pani do tamtego przedszkola dopłaca, więc właściciele przedszkoli zarabiają więcej, niż ci w niepublicznych, a dodatkowo tamże nie ma Karty Nauczyciela i związków zawodowych (tez kosztujących), więc tak być nie może. Damy, my decyzją-urzędniczą mniej niż się należy. Damy 15% mniej!!

Ja pytam DLACZEGO? Dlaczego urzędnik decyduje, że da mniej? Przecież Jan K.- podatnik daje na wszystkie dzieci tak samo. Jeśli chce dopłacać do pobytu swojego dziecka – to jest jego (!!!) JEGO decyzja. Gdzie egalitaryzm, gdzie traktowanie wszystkich dzieci jednakowo?

W Krakowie rośnie ilość przedszkoli i szkół niepublicznych, a w publicznych są wolne miejsca. Znaczy to nie mniej nie więcej, że ludzie chcą tych placówek.

Może powinniśmy, jeśli takie są ograniczenia prawne, które pozwalają dawać na dziecko z placówki niepublicznej 15% – do 30% mniej, niż w publicznej, zastosować model oszczędzania przez miasta. I  powinniśmy iść w tę stronę, aby jak największa ilość placówek stawała się … niepubliczna. Wtedy to cztery placówki stwarzają możliwość absolutnie bezpłatnego funkcjonowania jednego przedszkola. Tak więc – na 200 przedszkoli – 50 jest absolutnie bezpłatnych. Kierunek uzasadniony, ponieważ podatnicy i tak preferują właśnie przedszkola niepubliczne. Nie jest to, jakbyście Państwo być może uważali wydumane uzasadnienie, ponieważ wiele lat temu w tę stronę poszedł Nowy Sącz. W Krakowie nie dało się „wyczarterować” więcej przedszkoli, ponieważ przeszkodziły w tym związki zawodowe nauczycieli dbające przede wszystkim o własne interesy i trwanie Karty Nauczyciela.

Tyle w skrócie na powyższy temat. Najbardziej mnie martwi powrót na „starą drogę”. Najmniej treści w omawianym temacie nie poświęcono (w mediach i na obradach Rady Miasta) na jakość przedszkoli, na pytanie: dlaczego jednak podatnicy wolą niepubliczne, niż publiczne – ale najwięcej się zastanawiano, ile zarabiają właściciele i wychowawczynie/ wychowawcy w niepublicznych placówkach. I tego, przyznaję,  już nie rozumiem. Chyba, że przytoczę opinię, która ujmuje najlepiej istotę sprawy: „W Polsce nie o to chodzi, aby wszystkim było lepiej, ale aby pewnym, którym lepiej jest – było gorzej.”  Też, powiecie Państwo, egalitaryzm 😉

13 grudnia i znów niedziela.

Znów niedziela. Wtedy, w czasie wprowadzenia stanu wojennego też była niedziela. Dzień był mroźny. Usłyszałam komunikat w radiu w nocy, ponieważ wróciłam z podróży. Na początku nie mogłam zrozumieć o co chodzi, jaki stan wojenny? Budziłam ludzi wokół.

I jakież to wszystko dziwne. Tyle lat pracy: dobrej czy też kiepskiej. Pamiętam swoją pierwszą podroż do Niemieckiej Republiki Federalne. I pamiętam, jak się zastanawiałam czy kiedykolwiek będzie podobnie wyglądała Polska. I wygląda.raporty_z_11.F

Dyskusje wewnętrzne na zewnątrz.

870446f38c0c1cjest_031Miałam się nie wypowiadać na temat Willi Decjusza – a zwłaszcza publicznie, ale zdenerwowałam się niezbyt sympatycznymi komentarzami młodych dziennikarzy. List pana wiceprezydenta w oficjalnych mediach, w którym zarzucił mi posiadanie cech, których nie mam; nie zdenerwował mnie, ale zdziwił. Takiej formy raczej do tej pory nie było. Obydwoje mamy swoje numery telefonów, więc można było zadzwonić, zaprosić na spotkanie, a nie wykorzystywać oficjalnego portalu miasta do wygłaszania nieeleganckich inwektyw (zastanawiam się, czy mogą być eleganckie inwektywy 🙂 ). Tak więc pan wiceprezydent napisał, ja odpisałam – i wydawało się, że będzie (jak na razie) po sprawie, a tutaj rzucili się dziennikarze (młodzi tacy, na początku swojej drogi, ale już wiedzący po czyjej stronie, nawet bez znajomości rzeczy – trzeba się ustawić). I to był jeden impuls niniejszej wypowiedzi, drugim było spotkanie z urzędniczką na trasie mojej porannej wycieczki. Zaczęłyśmy, jak to w biegu bywa, wymieniać parę zdań i okazało się, że pani urzędniczka, ba, pani dyrektor wierzy (a może tak wypadało jej mówić, chociaż w oczach miała absolutne przekonanie) w to, że miastem rządzi (jak to ujęła) rada miasta. I te dwa wydarzenia nałożywszy się spowodowały mój dzisiejszy wpis. A są one (sprawy) bardzo wspólnotematyczne.

Pisałam już na blogu wiele razy o błędach reżyserów zmian samorządowych. Zresztą oni sami już to doskonale wiedzą. I za każdym razem, kiedy spotykamy się na Uniwersytecie Ekonomicznym, na kolejnym panelu zajmującym się samorządowością – te same analizy wciąż się pokazują. Są propozycje zmian, ale do nich potrzebna jest wola i odwaga Sejmu.

A więc do rzeczy, po raz kolejny i w skrócie. Poprzez bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów – została  zmieniona relacja organów uchwałodawczych i wykonawczych. Pierwsze już prawie o niczym nie decydują i niczego nie uchwalają, a drugie wybiły się na taką samodzielność, że decydują o wszystkim. Nie odpowiadając do końca za nic, ponieważ rady (organ tzw.”uchwałodawczy”) służą za usprawiedliwienie błędów tych drugich. Jak coś się nie uda – winna temu rada, jak coś radni zasugerują (a niekiedy się zdarza, ze zrobią to mądrze)  – to trzeba zaczekać i ogłosić, jako swoje i zbierać laury. Tak jest. Zapewniam Państwa. Nasze, koncepcje radnych i życzenia, propozycje możemy wskazywać jedynie poprzez uchwały kierunkowe, które najczęściej są nierealizowane. Albo są realizowane po czasie – z niewielką modyfikacją i już są inne (dla zainteresowanych służę przykładami). Budżet.powiecie Państwo – może tutaj? I znów rozczarowanie – także i nie. Dostajemy budżet gotowy, możemy w nim dokonywać śladowych, drobnych zmian. Jeśli na przykład budżet to 5 miliardów złotych, radni mogą zmienić na poziomie nawet dajmy na to 100 milionów, to jest to możliwość niewielkich zmian.  A pieniądze to władza (prawda nie wykoncypowana przeze mnie, ale znana od wieków) – tak więc kto decyduje o kasie – ten ma władzę. Zresztą wiedzą o tym wszyscy (może poza panią dyrektor z urzędu). Na wszelkich spotkaniach  mieszkańcy Krakowa hołubią pana prezydenta, wiceprezydentów, pracowników urzędu – a bezradnych radnych traktują dosyć lekceważąco. Ci którzy nie hołubią, też wiedzą kogo oskarżać. Nie wykrzykują „radni odpowiadacie, zróbcie”, ale adresują sprawy – tam gdzie należy. Oni po prostu wiedzą. Podkreślam, że nie piszę o szczególnej sytuacji Krakowa, ale o sytuacji w Polsce (sic!!!).

A jak się ma w tym wszystkim Willa Decjusza? Pisałam już parokrotnie, ja – przeciwniczka powstawania instytucji kultury (a więc przechodzenia na garnuszek podatników, z hasłem „wreszcie mamy święty spokój i byt zapewniony”), że w wypadku Willi należało się zastanowić. Działalność Stowarzyszenia Willa Decjusza była wyjątkowa. Czytamy o działalności, a może warto ją przypomnieć:

„U podstaw wszelkich programów Stowarzyszenia leży idea spotkań przedstawicieli różnych dziedzin nauki i kultury, narodowości i obszarów zainteresowań, idea wymiany myśli, promując pluralizm i tolerancję w życiu publicznym. Wiele projektów ma charakter interdyscyplinarny, umożliwiający wieloaspektowe spojrzenie na rolę kultury we współczesnym świecie, zagadnienia międzynarodowej współpracy kulturalnej, metody zarządzania kulturą i sposoby jej finansowania. Równie ważne miejsce w tych programach przyznaje Willa Decjusza roli pisarzy i tłumaczy w dialogu społecznym, integracji europejskiej, ochronie dziedzictwa kulturowego, problematyce mniejszości narodowych i kształtowaniu postaw tolerancji.

Adresatami programów Stowarzyszenia są nie tylko przedstawiciele środowisk nauki, sztuki i polityki ale również menadżerowie i przedsiębiorcy pracujący na styku różnych kultur”. Letnia Szkoła Wyszehradzka to wykłady, warsztaty i debaty, które  prowadzą wybitni eksperci reprezentujący różne dziedziny wiedzy i działalności publicznej. Obok ekspertów i intelektualistów bywali tam  ambasadorzy, ministrowie, przedstawiciele Unii Europejskiej, środowiska akademickiego, politycy, dziennikarze, artyści, przedstawiciele administracji, samorządu i organizacji pozarządowych.

Uczestnikami programu byli  studenci, doktoranci, młodzi nauczyciele i dziennikarze z czterech krajów Grupy Wyszehradzkiej oraz innych krajów europejskich. W dotychczasowych edycjach Szkoły wzięło udział ponad 500 osób, pochodzących z: Polski, Czech, Słowacji, Węgier, Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Francji, Kirgistanu, Kosowa, Litwy, Macedonii, Mołdawii, Niemiec, Rosji, Rumunii, Serbii, Słowenii i Ukrainy. Część debat, wykładów i spotkań jest otwarta dla publiczności.

Program Letniej Szkoły Wyszehradzkiej obejmował  tematykę gospodarczą, polityczną i społeczną, a także historyczny i kulturowy kontekst relacji państw Europy Środkowo-Wschodniej. Uczestnicy Szkoły zaangażowani byli w opracowanie projektów z zakresu współpracy międzynarodowej, prezentowali wybrane aspekty tradycyjnej lub nowoczesnej kultury swoich krajów, co pozwala skonfrontować z rzeczywistością, niejednokrotnie powierzchowną, znajomość sąsiednich krajów i narodów. Bywałam na spotkaniach, widziałam.  No i cóż: Stowarzyszenie stwierdziło, że dłużej już nie da rady finansować tych wydarzeń. Trzeba było, moim zdaniem, usiąść w większym gronie. Zastanowić się, nie podejmować decyzji zbyt pochopnie. Jednak tak się nie stało. Decyzja była de facto jednoosobowa. Biorąc udział w spotkaniu – miałam świadomość, że nikt nie chce się wgłębić w sprawę. Ze względu na szacunek dla osób biorących udział w owym spotkaniu – nie będę rozwijała a tym bardziej przytaczała argumentacji (dość jednostronnej i nie do końca prawdziwej). Zresztą miałam świadomość, że decyzja właściwie już zapadła.

Szkoda jest mi tego, co było.

Terroryzm.

5646ff789fd84_osize933x0q70h1f18c0Wydarzyło się w świecie coś, co trudno pominąć milczeniem. Wydarza się wiele rzeczy, równie okrutnych, ale może bliskość i terytorium i kultury powoduje, że jesteśmy bardziej przejęci wczorajszym atakiem terrorystycznym w Paryżu, niż wydarzeniami w Afryce, Azji, Ameryce Południowej. Zamordowano bardzo wiele osób ludności cywilnej. Wiele młodych ludzi. Trudno podsumować żal i rozpacz jednym, dwoma słowami.

Europa po raz kolejny zaczyna się bać – a jeśli Europa to także i Polska. W przyszłym roku do Krakowa zjedzie na Światowe Dni Młodzieży bardzo wielu katolików z całego świata. Parę dni temu słyszałam w radiu wywiad z jednym z organizatorów Dni. Dziennikarz pod koniec wywiadu zadał pytanie „czy można wywnioskować z rozmowy, że możemy zakładać, że organizacja Dni oparta będzie  na zwanym przez młodych ludzi „spontanem” – i odpowiedź organizatora : „można i tak powiedzieć, ale zapewniam pana, że będzie dobrze”. (wywiad zapewne jest w archiwum Radia Kraków). Wtedy, pod koniec zeszłego tygodnia pomyślałam sobie, że „spontan” przy takiej, bardzo trudnej logistyce jest wysoce niewskazany. Było to w zeszłym tygodniu, a wczoraj był piątek i masakra w Paryżu. Miasta, takie jak Paryż i … Kraków (miasto papieża Jana Pawła II) są atrakcyjną sceną dla terrorystycznych spektakli. Jeden ze specjalistów od terroryzmu w TVP powiedział, że ataki  terrorystyczne są w dużej mierze nastawione na efekt. Mają długo trwać – ponieważ w ten sposób zwraca się uwagę na sprawę, problem etc.

No nie wiem, czy Światowe Dni Młodzieży w Krakowie powinny zawierać jakikolwiek element nieszczelny, jakikolwiek „spontan”.  Mam nadzieję, że organizator tylko tak powiedział, aby móc posłużyć się młodzieżowym slangiem. Nie daj Boże.

Meble miasta.

lawka_parkowa35498mMeble miejskie powinny służyć ludziom. Dobrze zaprojektowane mogą być ozdobą miasta i stałym elementem krajobrazu. Powinny także być zapamiętane przez turystów, stać się w jakimś sensie jego symbolem. Przykładów możnaby mnożyć wiele: czerwone brytyjskie budki telefoniczne i skrzynki pocztowe, wiaty przystankowe i pojemniki na śmieci w Brukseli. Ciekawym elementem rozwiązań są ławki, czy też siedziska. Elementy wyposażenia przestrzeni publicznej powinny nawiązywać do tradycji miejsca.

Ławki miejskie – elementy dekoracyjne przestrzeni publicznej, niby nic szczególnego, w końcu spotykamy je na każdym kroku, na ogół niczym wyjątkowym się nie wyróżniają, każda od stuleci spełnia tę samą funkcję. A jednak współczesne ławki miejskie zaczynają zaskakiwać.

Różnego rodzaju siedzenia funkcjonowały w przestrzeni miejskiej od dawna. Jednak rodzaje ławek ich kształt, kolor zależał w głównej mierze od panujących w poszczególnych epokach mody.

Wygląd ławek miejskich zmieniał się przez stulecia,  zawsze  odpowiadając stylistycznie na zapotrzebowanie danej epoki.

Nowoczesne ławki to na przykład kompleksowy projekt elementów małej architektury na ulicy Champs Elysees w Paryżu. W Krakowie ławki opatrzone zostały specjalnymi tabliczkami, na których obok nazwiska autora znalazł się również specjalny kod QR. Po jego zeskanowaniu trafiamy bezpośrednio na stronę internetową, gdzie przeczytać można fragment tekstu autora i posłuchać jego nagrania w polskiej i angielskiej wersji językowej. Dodatkowo na stronie znajduje się interaktywna mapa, dzięki której można łatwo odnaleźć wszystkie literackie ławki – a także wybrane, najważniejsze literackie adresy Krakowa.

Projekt „Kody Miasta” to jednak nie tylko bogata wirtualna biblioteka multimedialnych treści: fragmentów tekstów, bezcennych nagrań archiwalnych, fotografii i biogramów najważniejszych postaci krakowskiego życia literackiego na przestrzeni kilku stuleci. Estetyczne tabliczki zadedykowane literackim patronom umieszczone w przestrzeni miejskiej to również świetny sposób promocji marki Krakowa Miasta Literatury UNESCO wśród Krakowian i turystów. Projekt akcentuje prestiżowy tytuł w przestrzeni publicznej, którym Kraków został uhonorowany ponad półtora roku temu i urzeczywistnia ideę o wchodzeniu literatury w tkankę miasta. Setka tabliczek z nazwiskami literackich patronów imponuje i pokazuje siłę literackiego dziedzictwa miasta.

Z inną propozycją spotykamy się w Bostonie. W tym konkretnym przypadku ławka ma zbierać dane na temat przestrzeni, w której ją usadowiono. „Ławka” jest właściwie stacją nadawczą, informującą przechodniów o stopniu zanieczyszczenia powietrza, poziom głośności czy podającą prognozę pogody.. Dane są zbierane cały czas i powszechnie dostępne. Jest to nie tylko ławka, ale i stacja pomiarowa, – to także urządzenie do ładowania sprzętu mobilnego. Posiada panel solarny i przetwarza zebraną energię słoneczną na elektryczną. Siedząca na niej osoba może skorzystać z gniazda USB i naładować smartfon, tablet czy aparat fotograficzny. Darmowo – nie są potrzebne żadne monety, żetony, płatności mobilne. Ten projekt nie ma wymiaru komercyjnego, to raczej pokazanie możliwości, jakie jeszcze skrywa otaczająca nas przestrzeń. Ławki (a jest ich kilka) zostały ufundowane przez firmę Cisco Systems. Może i w Krakowie to amerykańskie przedsiębiorstwo informatyczne zechciałoby pochwalić się ławką nazwaną przez nich „Sofa”. Można zapytać i zaoferować miejsce do prezentacji produktu. Jest to chyba niezbyt skomplikowane, jako że firma Cisco System ma swoje przedstawicielstwo w Polsce.

Nowoczesność elementów wyposażenia przestrzeni publicznej staje się standardem. Jeśli obok nowoczesności są zrobione oryginalnie i nie są powieleniem innych rozwiązań – to mogą się stać charakterystycznym elementem miejsca. Mogą to być ławki, wiaty przystankowe, toalety, kosze na śmieci, kioski, stojaki na rowery, słupy ogłoszeniowe, punkty informacyjne (których nie trzeba szukać, ponieważ są charakterystyczne i widoczne dla potrzebujących).

Miło byłoby, aby Kraków miał takie znaki szczególne w swojej przestrzeni, o których turyści mówiliby „widzieliśmy to, czy tamto w Krakowie”. A może Kraków już ma swoją niepowtarzalność w drobnych szczegółach?

Proszę się nad tym zastanowić. Mieszkańcom trudno będzie zauważyć to, co zauważą przybysze.

Bardzo bym chciała, aby na placu Ronda Mogilskiego studenci krakowskich wydziałów architektury postarali się zaprojektować meble, które wzbogaciłyby to miejsce. Pomysłów może być wiele. Miejsce jest. Czekamy na propozycje.

Różnica między zarabianiem a wydawaniem Część II.

9109_shutterstock_71223133Jedna z najsłynniejszych książek świata o zarządzaniu Petera Druckera „Praktyka zarządzania” określa i uczy czym jest zarządzanie. Jednakże przede wszystkim Drucker pisał o zarządzaniu przedsiębiorstwami i firmami. Na początku „Praktyki zarządzania” jest napisane, że biznes USA i Japonii uważa Druckera za ojca swoich sukcesów. Może książka już nie jest taka bardzo aktualna, ale jest na pewno pionierska, wprowadzająca wiele pojęć, analizująca sytuację, wskazująca rozwiązania. Drucker opisywał podstawowe zasady dobrego zarządzania: Pisał o zarządzaniu pracownikiem i pracą. Interesował się funkcjonowaniem przedsiębiorstwa i je opisywał (w aspekcie zewnętrznym i wewnętrznym). Warto ją przeczytać, aby się móc zorientować na czym polega dobre zarzadzanie.

Doskonałym przykładem menadżera jest, wśród wielu innych , Lee Jacocca – człowiek, który uratował wiele przedsiębiorstw związanych z motoryzacją. Jacocca znał się na branży. Bywa jednak i tak, że menadżerowie przechodzą z jednej dziedziny do drugiej. Z produkcji komputerów do produkcji coca-coli. Zapewne nie znają, tak jak informatycy, zasad budowania komputerów i może niezbyt zgłębiają skład i produkcję coli. Jeśli więc oni mogą przechodzić z jednej branży do drugiej – to dlaczego nie może dziać się tak wszędzie. Czy nieznajomość branży jest atrybutem czy przeszkodą? Co łączy menadżerstwo w przedsiębiorstwach – ano łączy je między innymi zysk. Przedsiębiorstwo działa w celu zaistnienia na rynku i osiągnięcia zysku. Działalność gospodarcza pozwala zatrudnionym ludziom zarabiać.

A co jest z kulturą i jej zarządzaniem? No właśnie – kultura może (choć jest to przypadek dość rzadki) zarabiać na siebie. Prywatne teatry niekiedy (i to raczej nie w Polsce) zarabiają na swoje istnienie. Jednak kultura przeważnie korzysta z pieniędzy publicznych. Tak więc menadżer w kulturze nie generuje zysków, ale dystrybuuje pieniądze publiczne. Ze względu na rolę kultury, jej bardzo szeroką ofertę, niezbadane do końca oczekiwania odbiorców – zarządzający kulturą musi dokonywać wyborów, mieć koncepcję na co warto wydawać (publiczne!!) pieniądze, a co można sobie i nam, jako społeczeństwu – darować.. Kolejka oczekujących wsparcia finansów publicznych, jak zwykle będzie długa. Komu dać, a kogo odesłać? Jakie będą kryteria?

I tutaj jest wyraźnie widoczna owa podstawowa różnica: menadżer w przedsiębiorstwie, firmie zarabia (generuje zyski), a w kulturze – dystrybuuje . Menadżer w firmie zna zasady, które są podstawowe w funkcjonowaniu przedsiębiorstwa jako takiego. Chociaż zdaje się jednak, że dobrze byłoby, aby menadżer znał jak najlepiej oferowany, czy produkowany produkt, czym on jest i komu i jak ma służyć. Dobry menadżer poświęci sporo czasu, aby poznać obszar działalności firmy. A czy można tak samo z kulturą?

Wśród reform sektora publicznego ważnym nurtem jest wprowadzanie menażerskich metod do zarządzania usługami publicznymi (New Public Management)). Jedną z podstawowych cech tego podejścia jest analiza kosztów, ich kontrola oraz zwiększanie wydajności w sektorze usług publicznych. Podstawowym pytaniem bardzo istotnym dla kultury jest, jak pogodzić wydajność i jakość. Jakość wydarzeń kulturalnych musi się zmieniać chociażby i dlatego, że zmieniają się oczekiwania odbiorców.

Każda instytucja, jak i każda polityka kulturalna samorządu ma swoją specyfikę: uwarunkowania, wartości czy priorytety. Mówi się o kierunku polityki kulturalnej miasta. Analiza pojedynczych instytucji nie daje informacji przydatnej w zarządzaniu kulturą w mieście. Dopiero analiza całej oferty może pokazać potencjał, jaki ma miasto.

W polityce publicznej coraz bardziej rozpowszechnia się w ostatnich latach współpraca partnerów. Sektor publiczny przywiązuje coraz większą uwagę do współpracy z instytucjami społeczeństwa obywatelskiego. W Polsce w rozwoju kultur jest kilka istotnych obszarów: sektor publiczny, sektor biznesu (coraz bardziej aktywny w sferze rozrywki) i sektor społeczeństwa obywatelskiego. Ustawa o samorządzie gminnym upoważniła władze gminy do zawierania umów z organizacjami pozarządowymi w celu realizacji zadań własnych (art.9,ust.1). Może więc im przekazywać wykonywanie tych zadań.

Kraków plasuje się wśród miast o wysokich wydatkach na kulturę. Partnerstwo w realizacji zadań wymaga od zarządzających kompetencji i znajomości środowiska i oferty , a także jasnych reguł, zrównoważonych wkładów, korzyści i odpowiedzialności wszystkich partnerów. Mówi się o polityce kulturalnej miasta, opartej na wizji i kierunku rozwoju kultury. Świadomość potencji i pluralizmu oferty, jakie dają krakowscy artyści to za mało, aby móc nawiązać właściwy kontakt ze środowiskiem. Trzeba go znać, aby móc wykorzystać to , co oferuje, aby móc go wesprzeć – tam, gdzie tego wymaga i oczekuje, aby móc zatrzymać wybitnych artystów w mieście. To zadanie nie jest łatwe i zapewne zupełnie inne, niż menadżerskie prowadzenie jakiejkolwiek firmy czy przedsiębiorstwa.

Wybory.Wyniki.

No cóż. Mleko się wylało. Wyniki już znamy. Nie było zbyt wiele nadziei w Platformie Obywatelskiej. Widać było, jak gaśnie entuzjazm.

Przykre jest, że w tych wyborach brało mniej ludzi, niż w poprzednich. Prawie połowa Polaków nie chce brać udziału w tym, o co tak kiedyś walczyliśmy. To jest smutek. Ale jest niewielka iskierka: w Krakowie ponad 13% wyborców pamięta założenia, jakie towarzyszyły powstawaniu PO i ci zagłosowali na.. Nowoczesną (działającą od 5 miesięcy!!!). Nie weszła lewica, ktoś musi przejąć jej rolę: obawiam się, że w jakieś części retorykę lewicową podejmie Platforma (która już i tak częściowo w nią weszła).

PIS w swoim zwycięstwie zacznie może rozliczać, ale także i odbierać: powoli, dopóki się da i bardzo głęboko będą penetrować funkcje, posady, apanaże i wymieniać „obcych” na „swoich”. Będzie się działo.

Ale, jak mówiła moja babcia, nic nie dzieje się bez przyczyny.

Dwie panie na ekranie.

1378927475_monitorCzy debaty mają sens? Ku uciesze ludzi  – tak. Ku jakimkolwiek rozstrzygnięciom – zapewne nie. Zastanawiam się, czy kogokolwiek debata ta, czy inne przekonała, czy ktokolwiek zmienił zdanie. Trzy bloki tematyczne, 60 – minut.  Panie przygotowane. Żadna nie odpowiadała na zadane pytania. Piszę to jako nauczyciel akademicki, który przez dużą część swojego zawodowego życia odpytuje, weryfikując wiedzę studentów. Każdą z pań poprosiłabym o powtórną odpowiedź i „na temat”.

Sytuacja trudna: Szydło z pozycji opozycji miała łatwiej, ponieważ łatwiej jest atakować, a trudniej bronić. Kopacz miała trudniej, musiała bronić efektów wieloletniego działania.

I niebywale ważny element całej debaty: czas po debacie. Entuzjastyczne powitanie Szydło przez grono młodych ludzi, przygotowana mównica i Szydło, która wykorzystuje dodatkowy czas na antenie. PR – na bdb.

I znów to samo z panią premier Kopacz, co było z prezydentem Komorowskim: wychodziła z TVP właściwie sama, z tyłu parę osób, nie było flag, dodatkowego przemówienia (mówiła o przebiegu debaty na tle Szydło). Kto robi takie akcje Kopacz? Czy to było naprawdę niemożliwe zrobić dodatkowe show, może inne niż zrobiono Szydło – ale pokazujące wsparcie. Ja pierniczę, czy to tak trudno było podpatrzyć, co przygotowano dla Beaty Szydło. Osamotniona pani premier Kopacz – jak symbol.

I jeszcze jedna uwaga – nie wytrzymuję komentarzy ludzi ze stajni Korwina. To jest najprawdopodobniej jakaś grupa ludzi, którzy powinni być poddani gruntownej psychoanalizie. Może pora, aby ktoś napisał o tym, co zrobiła rodzina (tatuś i mamusia) panu Rafałowi Ziemkiewiczowi, który miał podstawową konkluzję z debaty, że kobiety nie powinny zajmować się polityką. Jak wszyscy pamiętamy, poprzednie debaty wskazywały na absolutną przydatność mężczyzn. I różniły się tak, że hey. Mój długo trwający żal do ludzi chowu Korwina jest taki, że bliskie mi poglądy ekonomiczne podają w takim mizoginistycznym sosie. I szkoda.

Debata – debatą, a do wyborów iść trzeba. Wczoraj przypomniałam sobie na przykład, że prezydenta Krakowa wybrało 38% mieszkańców Krakowa, ponieważ znaczna część mieszkańców na wybory nie poszła. I tak bywa. A potem ileż krytyki, niezadowolenia, a wystarczyło tylko ruszyć w stronę lokalu wyborczego. To zajmuje niewiele czasu. Chyba, że się nie idzie – bo to też głosowanie, ale wtedy zdajemy się na wybory innych.

A ja nie chcę decyzji innych.