Kiedy byłam małą dziewczynką dostałam od rodziców książkę Kalewala. Tym, którzy nie wiedzą Kalewala – to fiński epos opowiadający o dziwnych ludziach mieszakającym gdzieś daleko na północy świata. Pamiętam do dnia dzisiejszego tę atmosferę, która towarzyszyła mi przy czytaniu książki. Był to niepokój, zaczarowanie, potrzeba ciągłych powrotów i jakieś inne dziwne uczucia. Dzisiaj na ostatnim koncercie Jonsi zamykającym tegoroczne Sacrum Profanum przypomniała mi się Kalewala. Dźwięki takie, jakie zapewne mogłyby towarzyszyć jej czytaniu. Atmosfera psychodelicznej muzyki, narastającej z każdą chwilą.
„Pochodzę z Islandii, nie słucham zbyt wiele muzyki, nie słucham radia i nie oglądam telewizji. To daje poczucie ogromnej swobody, można skupić się na sobie. W przypadku każdej twórczości – pisania poezji, malowania obrazów – nie wiesz, że nosisz coś w środku, nie wiesz skąd to się bierze, ale nagle wychodzi na powierzchnię, jest potężnym osobistym dziełem, które może też znaleźć szeroki oddźwięk” – wyznał Jón Þór Birgisson w wywiadzie tuż po premierze Go.
I taka inna była to muzyka.