Niebywałe doświadczenia socjologiczne. Dzisiaj znów, przy pięknej pogodzie, przemierzałam przez parę godzin okolice Placu Nowego (zwanego Placem Żydowskim). W niedzielę bywa tam dużo ludzi, ponieważ jest to jedno z najciekawszych ciuchowisk w Krakowie. Sama zresztą bywałam i bywam, aby móc zakupić, za niewielkie pieniądze, jakiś dobry ciuch. Dzisiaj tam byłam w innej roli: chciałam namawiać ludzi do brania udziału w wyborach samorządowych.
Moje doświadczenia: ludzie podkreślają swój brak zainteresowania wyborami, nie chcą się zatrzymać, nie biorą ulotek, są niekiedy niegrzeczni z niemiłymi komentarzami. Niekiedy ulotkę biorą, kiedy mówiłam, że to jest moja, osobista, a nie czyjaś. Usłyszałam komentarz, no jeśli pani tak się chce chodzić, to może i warto przeczytać, co pani napisała. Grupa kolejna: rzucają okiem na ulotkę i pytają o partię (!!); a następnie ulotkę biorą (jeśli TA partia) lub nie (JEŚLI INNA!!). Następna, najrzadsza grupa, to ludzie, którzy biorą materiały, pytają i my wiemy, że przeczytają. I na koniec: z 15 osób zareagowało najsymapatycznej: powiedzieli, że mnie znają z działalności w radzie i że na pewno zagłosują. Spotkałam też moich studentów i absolwentów mojej szkoły (wszak istnieje 20 lat, więc szansa była dość duża, biorąc pod uwagę parę tysięcy jej absolwentów). Usłyszałam też całą masę interesujących , podsłuchanych komentarzy: przy plakacie dość znanego przedsiębiorcy pan zapytał panią: popatrz, po co mu ta rada miasta, przecież ma już pieniądze; przy innym plakacie pani do pana: popatrz, jaki smarkacz, chyba idzie do rady się dorobić; inne dotyczyły wieku (bo za stary lub za młody) etc. Jakaż długa droga przed nami, zanim dojdziemy do wniosku, że na tym świecie są ludzie, którzy po prostu chcą działać dla dobra sprawy. Najczęściej komantarze wychodziły od ludzi z grupy pierwszej, a więc tej, która nie chciała nawet podejmować jakichkolwiek kontaktów i rozmów.
Jutro mam trochę czasu rankiem, potem muszę odbyć zajęcia ze studentami. Rankiem spotkacie mnie Państwo przed Halą Grzegórzecką.