Na łamach „New York Times” ukazał się artykuł Rogera Cohena zajmujący się stosowaniem pojęcia „populizm”. Autor stwierdził, że słowo „populizm” stało się nadużywanym epitetem, jakim elity posługują się wyrażając w ten sposób swoje niezadowolenie z władzy. Pojęcie „populizm” jest wyrażeniem pogardy dla tych, którzy go wykorzystują. Jak napisał Cohen” jest to lekceważący termin stosowany wobec wszystkiego, czego elity nie rozumieją i nie starają się zrozumieć”.
Tak więc „populistyczny” jest ruch Trumpa, wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, władza w Polsce, czy na Węgrzech .
„The Economist”, pismo o zasięgu globalnym, skierowanym do kręgów biznesowych i politycznych – używa między innymi określenia o rozszerzającym się w świecie „wirusie populizmu”.
Cohen proponuje, aby to „obelżywe” słowo zostało usunięte z debat politycznych, ponieważ określenie kogoś mianem „populisty” to rzeczywiste dyskredytowanie . Populista zwraca się do „plebsu, który niczego nie rozumie” (cyt. za Cohenem), a jest to wyraz braku szacunku dla demokracji.
Dalej autor napisał, że najwyższa pora, aby elity przyznały się do tego, że populizm gwarantuje polityczną skuteczność, a one same, „liberalne ofiary jego sukcesu” znalazły swoja własna narrację, swój własny „populistyczny przekaz”. Cohen podkreśla, że pojęcie „populizm” stało się tak pojemne, że zawiera w sobie wszystko: nacjonalizm i elitaryzm, jest tam lewica i prawica, bogaci prowokatorzy , konserwatyści etc. Opozycja stosuje retorykę obrażającą władzę nazywając ich „populistami”. Według Cohena zwolennicy Trumpa to są sprawcy, a nie ofiary uwiedzione przez jego populizm. Nie mają złudzeń co do tego, kim jest prezydent, ale podoba im się to, że „mówi jak jest”.
Cohen pisze, że najwyższa pora, aby pojęcie „populizm” przestało być używane, ponieważ pokazuje brak szacunku dla różnic, dzięki którym rozwija się demokracja.
A ja, z całym szacunkiem dla amerykańskiego publicysty, z nim się nie zgadzam.
Zapewne jest tak, że pojemność pojęcia „populizm” jest olbrzymia. Wpycha się do niego wszelkiego rodzaju pogardę dla tego, czego się nie akceptuje. I to jest racja. Racją jest i to, ze elity nie posiadają jednoznacznego hasła, które byłoby konkurencyjne dla populizmu.
Teraz można dokładniej się przyjrzeć temu, co napisał Cohen: po pierwsze nie wiadomo o jakich elitach pisał. Koncepcje elit, jak pokazują teorie, są różne. C. Wright Mills w swojej książce „Elita władzy” napisał, że elita to ci, którzy posiadają najwięcej tego, co można posiadać, to znaczy pieniędzy, władzy i prestiżu. Nie mogliby „posiadać najwięcej”, gdyby nie zajmowali stanowisk w wielkich instytucjach: to owe instytucje są bowiem nieodzowną bazą ich władzy, bogactwa i prestiżu, a jednocześnie – głównymi środkami wykonywania władzy, zdobywania i utrzymania bogactwa oraz realizacji ich większych roszczeń do prestiżu. Również i bogactwo zdobywa się oraz utrzymuje w instytucjach i dzięki nim. Tak więc elitami są ci – biorąc chociażby przykład, jakim jest obecna sytuacja w Polsce, którzy sprawują władzę. Korzystają w sposób nieograniczony z możliwości dotarcia do jak najszerszej grupy ludzi, wykorzystując na przykład ich dość ograniczoną świadomość ekonomiczną; niewielką odpowiedzialność za sytuacje ogólnopolską, a także opierając się na ludzkimegoizmie etc. Tak więc elity polskie , to władza (w znaczeniu Millsa), która korzysta pełnymi garściami z populizmu.
Może więc chodziło Cohenowi o elity w sensie intelektualnym. Trudno jednoznacznie powiedzieć i o tym, ze elity intelektualne w Polsce nie są pod wpływem populizmu polskich elit władzy (też zapewne, jak tym w USA podoba im się, że polska władza „mówi jak jest”). Zresztą elity intelektualne mają dość często nikłą wiedzę ekonomiczną (i często są egzaltowane, jeśli chodzi o egalitaryzm).
Tak więc populizm nie jest jedynie obelgą wzajemnie rzucaną, ale instrumentem mającym przekonać tych, którzy nie za wiele wiedzą o zasadach dobrego i efektywnego zarządzania. Bez względu na to, jakimi słowami, czy językami się posługują i ile przeczytali książek.
Tak więc widać, że i elity i populizm są pojęciami, które są rozmyte i znaczą bardzo wiele. Populizm jest więc instrumentem. Służy przede wszystkim utrzymaniu czy też zdobyciu władzy. A sednem jest właśnie władza, a właściwie jej doraźność. Nie dobro kraju, nie przyszłość, ale doraźność, dotarcie do stania się elitą w sensie użytym przez Millsa.
A jak napisał Fryderyk Bastiat: „W sferze ekonomii każdy czyn, zwyczaj, instytucja, prawo pociąga za sobą nie jeden, lecz całą serię skutków. Niektóre z nich są natychmiastowe — te widać, inne pojawiają się stopniowo — tych nie widać. Można pozazdrościć tym, którzy potrafią je przewidywać.
Między złym a dobrym ekonomistą istnieje tylko jedna różnica: pierwszy poprzestaje na skutku widocznym, drugi zaś bierze pod uwagę zarówno skutek, który widać, jak i skutki, które należy przewidzieć.”
Ale przyszłość narodu, państwa już mało kogo interesuje. Może i dlatego, że nie przypomina im się tego, co głosił Bastiat. Władza jest chwilą, a narody trwają.