Są w życiu takie sytuacje, których by nie wymyślił nikt (nawet Mrożek).
Kiedyś zaprosiłam na spotkanie Komisji Kultury profesora dr hab. Zenon Piecha, profesora w Instytucie Historii UJ, kierownika Zakładu Nauk Pomocniczych Historii, badacza heraldyki, współautora opracowania współczesnych znaków miasta Krakowa przyjętych przez Radę Miasta. Profesor rozpaczał nad tym, że zamiast herbu Krakowa – urząd stosuje logo. I ma, moim zdaniem, dużo racji.
Jak przypomniał profesor: początki znaków miasta Krakowa sięgają 2 połowy XIII wieku, czasów wkrótce po lokacji miasta, i jak w przypadku wielu innych miast początkowo były związane z pieczęcią miejską. Najstarsza informacja o herbie Krakowa pochodzi z Kroniki Janka z Czarnkowa, pod datą 1370, w której czytamy, że mieszczanie krakowscy powitali przybywającego do Krakowa króla Ludwika Węgierskiego występując pod chorągwią z herbem miasta.
Herb uzyskał wówczas szczególną rangę, co wyrażała królewska korona i ukoronowany orzeł.
W czasach współczesnych w ustawach wprowadzających od 1 stycznia 1999 roku reformę samorządową uwzględniono także sprawę znaków samorządowych, uznając je za ważny składnik tradycji i tożsamości. Jak napisał profesor Piech:”Po raz pierwszy w dziejach Krakowa opracowano pełny historyczny zespół znaków miasta, składający się z pięciu elementów: herbu, pieczęci, chorągwi, flagi i barw miasta. Było to dokończenie prac rozpoczętych przed wojną. Przygotowano nowoczesne ich opracowanie plastyczne oraz stosowne zapisy prawne, włączone do statutu miasta.Znaki Krakowa zostały zatwierdzone przez ministra spraw wewnętrznych i administracji, i przyjęte przez Radę Miasta na posiedzeniu 9 października 2002 roku.” I dalej:”Rezygnacja z używania herbu to samoczynne wykluczenie się z tego elitarnego środowiska. Czy tego chcemy w Krakowie? Dążenie do „nowoczesności” skutkuje prowincjonalnością. „
Zgadzam się z profesorem. Uważam, że zastępowanie logiem – herbu i to w takiej masowości niszczy to, co miasto pielęgnowało przez wieki.
Na moje pytanie dlaczego tak się dzieje, uzyskałam odpowiedź, że w sprawach błahych nie będziemy, my urzędnicy, używali herbu. Przyjęłam to do wiadomości, chociaż wciąż ubolewam nad tym, że na przykład za sprawę błahą uznaje się Festiwal Muzyki Polskiej (ponieważ jest tam logo, a nie herb) i wiele innych godnych najwyższych pochwał – wydarzeń.
A ponieważ życie płata figle – zobaczyłam pod drzwiami w urzędzie kosz na śmieci … z herbem Krakowa. Koszowi zrobiłam zdjęcie i zapytałam na podstawowym maglu (być może ktoś jeszcze wie, co oznacza ta metafora) lub jak inni określą – podstawowym źródle informacji,czyli na facebooku, czy to miejsce zasługuje na herb Krakowa.
Jest to początek „Opowieści o koszu”. Jednych zirytowała, pana profesora Piecha zapewne by zasmuciła, a jeszcze innych ubawiła. W każdym razie zainteresowało to także dziennikarzy. Pytali, czy nie fotomontaż i gdzie ów słynny kosz się znajduje. Odpowiedziałam, że nie jest to fotomontaż, a gdzie jest kosz – nie pamiętam. I teraz przechodzimy do konkluzji, której nie powstydziłby się ani Mrożek, ani Lem, ani kabareciarze. Powiedziano mi, że po paru urzędach biegały rzesze urzędników szukających owego, teraz już niebywale medialnego kosza. Kosz znaleziono!!! i niestety usunięto.
Przyznacie Państwo, że opowieść jest przednia.
Może wyhamuje ona niebywale intensywny kurs likwidowania herbu Krakowa – logiem, które, nota bene, jest, za pomocą wielu konkursów, bez przerwy zmieniane.
Hey, życie moje. 🙂