Początki graffiti sięgają przełomu lat 60. i 70. XX wieku, kiedy to popularne stały się tzw. tagi – wykonane flamastrem lub farbą stylizowane zapisy imion/pseudonimów młodych ludzi, którzy w ten sposób znakowali teren. Nieco wcześniej, bo już na początku lat 50., graffiti posługiwali się członkowie awangardowego ugrupowania Lettrist International (m.in. Isidore Isou, a następnie sytuacjoniści (Guy Debord, Raoul Vaneigem, Ivan Chtcheglov). Ich wkład w upowszechnianie graffiti miał znaczący wpływ na paryski Maj ’68 (m.in. słynne hasła: „Nigdy nie pracuj!”, „Władza w ręce wyobraźni”, „Plaża na ulicach”). Upowszechnienie farb w sprayu sprawiło, że napisy stały się większe, bardziej kolorowe i łatwiejsze do zauważenia. To właśnie tego typu formy stanowią graffiti w ścisłym znaczeniu.
Rozwój graffiti w Polsce to początek lat 80, a dokładniej czas stanu wojennego, kiedy to pojawiały się na ulicach wielu miast prace wykonywane za pomocą szablonów lub po prostu pędzla. Ta forma aktywności twórczej i politycznej przybrała na sile pod koniec lat 80. także za sprawą Pomarańczowej Alternatywy i wielu innych mniejszych grup lokalnych. Tak zwana nowa fala graffiti nastąpiła w latach 1992-1994, gdy grupa osób stosujących wcześniej technikę szablonową zaczęło malować ręcznie już tylko za pomocą farb w sprayu. Pozwoliło na to pojawienie się w sprzedaży pierwszych farb w aerozolu.
Graffiti miało i niekiedy ma dzisiaj także i znaczenie polityczne. Kiedyś było powiązane z walką z komuną teraz spotyka się działalność grafficiarzy wynikającą z ich sympatii antyglobalistycznych. Rzadziej ma to miejsce w polskim graffiti, które unika kontekstów politycznych.
Graffiti jest przedmiotem sporów pomiędzy tymi, którzy twierdzą, że jest to ekspresja swobodnej młodości i tymi, którzy określają zjawisko, jako niepokojącą plagę, która spadła na nasze miasta.
Argumentów z jednej jak i drugiej strony jest wiele. Ci pierwsi mówią, że jest to młoda sztuka, która, tak jak na przykład odrzucany przez społeczeństwo dadaizm, kiedyś stanie się uznaną działalnością, że jest to konieczna forma uzewnętrzniania emocji młodego pokolenia, że jest odmianą działalności artystycznej, która, tak samo jak teatr chce wyjść na ulice, że lepiej jest, jeśli w taki sposób wyraża się frustracja i agresja niż miałoby to się dziać w innej formie, że ważny jest przekaz etc. Inni głoszą koncepcję, iż nie można zmuszać ludzi do partycypowania w oglądaniu graffiti (jeśli ludzie chcą brać udział w oglądaniu dzieł sztuki, to chodzą na wystawy i do muzeów), że eksponuje się pornografię i wulgaryzmy, że niszczy się mienie prywatne i społeczne, a więc są to dowody na to, że graffiti jest wandalizmem a nie sztuką.
Graffiti stanie się pełnoprawną gałęzią sztuki, jak powiedział profesor Akademii Sztuk Plastycznych w Łodzi Jerzy Stanecki, pod warunkiem, że będzie wykonywane poprawnie technicznie i właściwie zakomponowane. Amerykański uznany malarz zaliczany do współczesnego nurtu transawangardy – Keith Haring wywodził się z ulicznych malarzy graffiti.
Graffiti aspirujące do bycia sztuką nie jest oczywiście bazgrołami na murach informujących przechodniów o tym, jakie zdanie miał autor o klubie sportowym Wisła czy Cracovia. O sztuce można mówić, a z brudzeniem ścian trzeba walczyć. Dla uświadomienia skali problemu i ich rozstrzygnięciach mówią przepisy w Singapurze, gdzie autorów graffiti karze się chłostą a w Australii za samo posiadanie przy sobie farb w sprayu można dostać karę trzech lat więzienia.
Łódź oddała w 2001 roku grafficiarzom ścianę przy ulicy Piotrkowskiej o powierzchni ponad 900 metrów kw. Wykorzystano na jej pomalowanie ponad 1000 puszek farby. Dzieło zostało wpisane do Księgi Rekordów Guinnesa.
Autorzy graffiti twierdzą, że problem nieestetycznych bazgrołów mogą zminimalizować przeznaczone mury na „malowanie na legalnej miejscówce”. Czy tak się stanie? Trudno powiedzieć, nawet jeśliby władze miasta wyznaczyły te miejsca. Wszak istotą graffiti są „napisy lub symbole zamieszczane na ścianach i murach, zazwyczaj w sposób nielegalny”(!)
Rożni się graffiti od paskudnych bazgrołów. Dobrze, że i w krakowskich mediach już to rozróżnienie jest widoczne. Nie ma „walki z graffiti”, ale z bazgrołami. Chociaż i tutaj nie jestem zwolenniczką używania takiej wojennej terminologii. Nie rozumiem dlaczego myśli się w kategoriach „walki”, „zwyciężania” etc. W ten sposób zachęca się drugą stronę do kontynuacji walki. A może wersje pokojowego dialogu bardziej by trafiały? Może spotkania, dialog, przeznaczenie fragmentów ścian do używania prze domniemanych i aspirujących do graffiti – bazglararzy? Nie popieram terminologii. Uważam, że sprawa nie jest rozwiązywalna właśnie przez ową zaczepną terminologię. Nie rozumiem poparcia mediów dla akcji opartej na wojennej terminologii.
Tyle na teraz. Zorganizowałam parę spotkań ze znawcami graffiti. Będę je kontynuowała. Angażuję się w trasę turystyczną pokazującą szlak krakowskiego graffiti. Ponieważ to jest ciekawe i zachęcam Państwa do zobaczenia, ile ciekawych miejsc powiązanych jest z graffiti.