Trochę już żyję na świecie, ale wciąż mnie zadziwia łatwość z jaką ludzie wierzą w przedwyborcze obiecanki. Wiem, co piszę. Ja, na poziomie samorządowym staram się to, co obiecuję – realizować. I nie zawsze wychodzi. I nie wychodzi, pomimo tego, że mi się chce, ale nie zawsze realia urzędnicze (to, co można w danej chwili realizować, a co nie koliduje z aktualnym prawem etc) na to pozwalają. Są jednak i tacy, którzy w swojej świadomości obowiązującego prawa – kłamią. Wiedzą, że się nie da, ale mówią, że zrobią. Ludzie chcą aby było więcej i to wszystkiego (z wyjątkiem kłopotów i lat do emerytury), ale nie chce im się policzyć, czy się da (zresztą niewielu z nas to potrafi).
PiS, jako partia opozycyjna, proponuje program który można opisać mniej więcej tak: mamy wiele do zaproponowania i rozdania, nic wam nie odbierając. Taka oferta tym bardziej brzmi obiecująco, że czasy mamy dość trudne. W roku 2014 PKB wyniosło 3,3% a do tego przecież wciąż jest deficyt budżetowy.
Obiecywać można wszystko, jednak istnieje prosta zasada: albo bardziej się opodatkowujemy, albo modyfikujemy redystrybucję obecnych środków finansowych jakie zbieramy od firm i obywateli w postaci podatków i innych obciążeń. Koniec i kropka. Nie ma manny spadającej z nieba. Tylko można zrobić tak, aby podnieść jednej grupie podatki i zabezpieczyć nimi potrzeby innych lub pokrywamy spadek wpływów spowodowanych ulgami podatkowymi. Jeśli chcemy coraz większego zabezpieczenia dla strefy socjalnej – to musimy podnosić podatki. Część krajów UE pobiera od obywateli daniny sięgające od 45% do nawet 55% PKB. Owszem polityka społeczna i prorozwojowa jest tam na wysokim poziomie. Mowa o Danii, Francji, Szwecji czy Finlandii. Powstaje pytanie, czy stać nas, jako państwo na znaczne zabezpieczenie socjalne, takie właśnie, jakie jest w wyżej wymienionych państwach. Oczywiście powstaje też pytanie: jak długo można funkcjonować przy takim opodatkowaniu.
Jeśli więc nie chcemy się zadłużać (tak głoszą polityce PIS), nie chcemy podnosić podatków – to pozostaje nam zmiana redystrybucji środków. Jednak nie słyszymy, aby takowe były zapowiadane. Rachunek więc nie będzie się bilansował. Deficyt finansów publicznych w Polsce (a dane są z 2012 roku) wyniósł 3,9 % PKB. Kiedy więc pytam się: skąd wziąć pieniądze na obiecanki – słyszę „skądś” . By stworzyć system ulg odczuwalnych dla rodziny, to musielibyśmy od ręki przeznaczyć na ulgi nawet kilkanaście mld zł rocznie. To oznacza zmianę wskazania, kto dostanie mniej lub wskazania czym uzupełnimy luki w budżetowych wpływach w wyniku ulgi. Niestety tutaj rozmowy się kończą, bo nikt nie chce wskazać komu zabrać. Martwi mnie i to, że najłatwiej wskazać „tych, którym się powodzi najlepiej”. Też nie wiadomo, co to znaczy. Zawsze przecież ci, którym powodzi się najlepiej mogą zabrać swoje pieniądze i dać się opodatkować gdzie indziej, gdzie nie będzie bezwzględnego grabienia ich pieniędzy.
Tak więc uruchamiajmy umysł przy słuchaniu tego, co nam obiecują. I niestety zdaje się, że jest to głos wołającego na puszczy.