Żądamy obietnic. 2

Trochę już żyję na świecie i nieustająco jestem zdziwiona, czy nawet powiedziałabym zachwycona  funkcjonowaniem demokracji;  politycznego umysłu ludzkiego, i dystansu, jaki jest pomiędzy realem – a wirtualnym światem polityki. Ten misz-masz z wielu produktów jest, zapewniam Państwa, frapujący.

0_0_productGfx_64835fb973dccdff1c139c41ae14bbbd

Do tej pory nie wierzyłam w stwierdzenie, że ludzie nie rozumieją treści tablic z rozkładem jazdy. Teraz wiem, że jest to możliwe. Wpisy pod moimi publikacjami na FB, czy na blogu, czy też wypowiedzi w innych miejscach pokazują, że ludzie nawet nie starają się zrozumieć tego, czego słuchają, czy co czytają. Daleko idące uproszczenia, stygmatyzacje i myślenie „na skróty”. I przede wszystkim absolutny brak jakiekolwiek „wyobraźni finansowej”.

Należałoby więc przypomnieć: jeśli cokolwiek, ktokolwiek ci obiecuje: to 1. musi zabrać z innej puli, 2.kazać ci więcej się opodatkować (aby była kasa) 3. lub kłamie.

Od wielu lat obserwuję tworzenie i wykonanie budżetu miejskiego, wcześniej przez 24 lata prowadziłam działalność gospodarczą, a tak w ogóle to prowadzimy z mężem gospodarstwo domowe. I rozumiem zasady funkcjonowania budżetów. Tych małych, większych i tych ponad 4 miliardowych. I wbrew podejrzeniom; zasady są podobne. Jak chcesz dać – to musisz przesunąć, zabrać etc. Manny z nieba trudno się spodziewać. Jeśli więc chcemy mieć bezpłatne przedszkola, żłobki, zwiększenie dotacji na dziecko etc. etc – to musimy na przykład albo zwiększyć podatki, albo przestać budować to, czy owo. Mechanizm jest w zasadzie prosty.

I zastanawiam się, jak jest możliwe, że ludzie wierzą, czy chcą wierzyć w cuda finansowe. Politycy oczywiście w cuda nie wierzą. I nieprawdą jest, że nie potrafią liczyć. Potrafią, ale chcą zwyciężać – więc kłamią. Krąg się zamyka: ludzie chcą kłamstw – więc je mają.

I potem to już leci: jest licytacja: kto obiecuje więcej. A lud patrzy, słucha – może i nie bardzo rozumie, ale wie, że jeden polityk oferuje więcej (kłamstw oczywiście), więc jest lepszy. Będzie raj na ziemi. Ktoś mi ostatnio powiedział, że Niemcy potrafią liczyć i tam nie przeszłaby daleko posunięta licytacja obietnic. Wszystko ma swoją stronę lewą i prawą;  tak jak w księgach rachunkowych.

Popatrzmy więc na licytację obietnic: będzie więc –  na każde dziecko 500zł od drugiego poczynając; – nie zamknięta będzie ani jedna kopalnia i nie zwolniony żaden górnik; nastąpi  reaktywacja Stoczni w Szczecinie; – przywrócony zostanie poprzedni wiek emerytalny;  nastąpi obniżenie VAT do 22%, będą mieszkania socjalne dla młodych;  zwiększone pensje dla pielęgniarek i  służbie zdrowia przynajmniej dwa razy; nastąpi trzykrotne zwiększenie kwoty wolnej od podatku,zostaną podniesione renty i zwiększone emerytury, zostaną podwojone nakłady na polską naukę; będą darmowe przedszkola i żłobki; nastąpi obniżenie CIT z 19 do 15% dla najmniejszych przedsiębiorstw zatrudniających min 3 osoby itd, itd.

No cóż. Niedługo okaże się, że „się nie da”, ponieważ stan gospodarki, opodatkowanie etc nie pozwala na wprowadzenie wielu lub bardzo wielu obietnic. A wcześniej „się nie wiedziało”? I najbardziej zastanawiająca jest wiara w cuda. Ale to już obszar innych dociekań, na które niniejszy blog nie zasługuje, ani do których nie aspiruje.

 

 

Zmiana pokoleniowa.

Tak sobie dzisiaj gwarzyłam z byłym (jeśli tak można powiedzieć) znanym i znaczącym politykiem. Rozmawialiśmy o wymianie pokoleniowej, o nowym politycznym narybku. Zastanawialiśmy się, jak to jest z tymi, którzy teraz niecierpliwie stoją w kolejce. Ci czekający to są dwudziestoparolatkowie i  trzydziestoparolatkowie. Dla mnie, co wielokrotnie podkreślałam, ich niecierpliwość jest zrozumiała. Oni chcą władzy. Dlatego też głoszę chwałę kadencyjności władz wszelkich. Bardziej komfortowo jest odejść, bo tak ustanowione jest prawo, niż przegrać z kolegą własnego syna. Zastanawialiśmy się, co charakteryzuje to pokolenie. I doszliśmy do wniosku, że przede wszystkim koniunkturalizm, populizm,  relatywizm etyczny, a właściwie relatywizm wszystkiego. Dzisiaj są tutaj i wygłaszają takie poglądy, jakie w tym miejscu powinni, jutro przejdą gdzie indziej i powieka im nie zadrgnie, kiedy będą wygłaszali poglądy zupełnie inne, niż poprzednio. Brak ideowości jest wszechobecny i dlatego też nie popieram koncepcji: przyjdą młodzi to wszystko będzie dobrze. Martwią mnie takie podsumowania: ponieważ.. znam owych młodych i skóra mi cierpnie. Są bardziej obrotni, nie hamują ich ograniczenia związane z autorytetami (bo ich nie mają). I nie jest to jedynie właściwość polityków; spotykam tę nonszalancję wśród moich kolegów (rzadziej koleżanek) na uczelni. Kiedyś rozmawiałam z paroma reżyserami krakowskich teatrów i oni też stwierdzili, że teraz przychodzi młody człowiek, tuż po szkole  i na wejściu mówi „50 tysięcy i zrobię panu sztukę”. 

Być może jest i tak, jak stwierdził JR, że taką ideowość (w tym najlepszym sensie i stylu) widzi się w pokoleniu kolejnym 17-18 latków. Oni znów chcą o czymś być naprawdę przekonanym, chcą mieć swoje poglądy i mają odwagę mówić o nich z przekonaniem.

pokolenieNzs.

Oby to nie była jedynie choroba wieku młodzieńczego!

Obiecanki przedwyborcze.

Trochę już żyję na świecie, ale wciąż mnie zadziwia łatwość z jaką ludzie wierzą w przedwyborcze obiecanki. Wiem, co piszę. Ja, na poziomie samorządowym staram się to, co obiecuję – realizować. I nie zawsze wychodzi. I nie wychodzi, pomimo tego, że mi się chce, ale nie zawsze realia urzędnicze (to, co można w danej chwili realizować, a co nie koliduje z aktualnym prawem etc) na to pozwalają. Są jednak i tacy, którzy w swojej świadomości obowiązującego prawa – kłamią. Wiedzą, że się nie da, ale mówią, że zrobią. Ludzie chcą aby było więcej i to wszystkiego (z wyjątkiem kłopotów i lat do emerytury), ale nie chce im się policzyć, czy się da (zresztą niewielu z nas to potrafi).

PiS, jako partia opozycyjna, proponuje program który można opisać mniej więcej tak: mamy wiele do zaproponowania i rozdania, nic wam nie odbierając. Taka oferta tym bardziej brzmi obiecująco, że czasy mamy dość trudne. W roku 2014 PKB wyniosło 3,3% a do tego przecież wciąż jest deficyt budżetowy.

Obiecywać można wszystko, jednak istnieje prosta zasada: albo bardziej się opodatkowujemy, albo modyfikujemy redystrybucję obecnych środków finansowych jakie zbieramy od firm i obywateli w postaci podatków i innych obciążeń. Koniec i kropka. Nie ma manny spadającej z nieba. Tylko można zrobić tak, aby podnieść jednej grupie podatki i zabezpieczyć nimi potrzeby innych lub pokrywamy spadek wpływów spowodowanych ulgami podatkowymi. Jeśli chcemy coraz większego zabezpieczenia dla strefy socjalnej – to musimy podnosić podatki. Część krajów UE pobiera od obywateli daniny sięgające od 45% do nawet 55% PKB. Owszem polityka społeczna i prorozwojowa jest tam na wysokim poziomie. Mowa o Danii, Francji, Szwecji czy Finlandii.  Powstaje pytanie, czy stać nas, jako państwo na znaczne zabezpieczenie socjalne, takie właśnie, jakie jest w wyżej wymienionych państwach. Oczywiście powstaje teżMonety_22353258 pytanie: jak długo można funkcjonować przy takim opodatkowaniu.

Jeśli więc nie chcemy się zadłużać (tak głoszą polityce PIS), nie chcemy podnosić podatków – to pozostaje nam zmiana redystrybucji środków. Jednak nie słyszymy, aby takowe były zapowiadane. Rachunek więc nie będzie się bilansował. Deficyt finansów publicznych w Polsce (a dane są z 2012 roku) wyniósł 3,9 % PKB. Kiedy więc pytam się: skąd wziąć pieniądze na obiecanki – słyszę „skądś” . By stworzyć system ulg odczuwalnych dla rodziny, to musielibyśmy od ręki przeznaczyć na ulgi nawet kilkanaście mld zł rocznie. To oznacza zmianę wskazania, kto dostanie mniej lub wskazania czym uzupełnimy luki w budżetowych wpływach w wyniku ulgi. Niestety tutaj rozmowy się kończą, bo nikt nie chce wskazać komu zabrać. Martwi mnie i to, że najłatwiej wskazać „tych, którym się powodzi najlepiej”. Też nie wiadomo, co to znaczy. Zawsze przecież ci, którym powodzi się najlepiej mogą zabrać swoje pieniądze i dać się opodatkować gdzie indziej, gdzie nie będzie bezwzględnego grabienia ich pieniędzy.

Tak więc uruchamiajmy umysł przy słuchaniu tego, co nam obiecują. I niestety zdaje się, że jest to głos wołającego na puszczy.

Zamieszanie z jowami czy z Kukizem ?

Zawsze, od czasów kiedy tworzyłam PO byłam i wciąż jestem zwolenniczką jednomandatowych okręgów wyborczych w samorządach. Jestem nie tylko w niniejszej kwestii osobą wierzącą, ale i praktykującą. Pracuję w samorządzie od wielu lat, przeszłam przez cztery kampanie wyborcze. Nie będę tutaj powtarzała argumentów, którymi się posługuję  od wielu lat. Ależ by się zdziwił nieżyjący już profesor fizyki Jerzy Przystawa, autor bardzo wielu publikacji dotyczących jednomandatowych okręgów wyborczych, inicjator ruchu jow – jakby zobaczył co się stało w Polsce z jowami. Profesor nie żyje od trzech lat. Zapewne byłby bardzo zdziwiony tym, że jowy dały możliwość zaistnienia Kukizowi. Oczywiście jesteśmy wszyscy na tyle świadomi tego, co się wydarzyło, że wiemy, że to nie jowy są powodem czy przyczyną sukcesu Pawła Kukiza. Zapewne 90% ludzi nie wie, co to jest owe jowy, o których tu czy ówdzie mówił Kukiz. Oczywiście chodzi o sprzeciw wobec dwupartyjności, która dzieje się w Polsce, a może, czego jestem coraz bardziej pewna: w ogóle wobec funkcjonującym, tak jak obecnie, wszystkim partiom,  Kiedy rozmawiam z politologami – oni twierdzą, że nie ma możliwości funkcjonowania poza partią. I zdaje się, że praktyka pokazuje, jak to wygląda. Demokracja zaskakuje;  obija się od ściany do ściany. Kiedy ktokolwiek wychodzi poza partię – ginie. I to bez względu na to, jakie ma poglądy, charyzmę, siłę. Kiedy wraca na łono jakiejkolwiek partii (może nawet i innej, niż poprzednia) – wraca w obszar zainteresowania i widoczności łaskawego elektoratu. Z drugiej zaś strony pojawia się ktoś, jakiś X, ktokolwiek, kto głosi odejście od partyjniactwa i zdobywa 20% głosów.

Ja to więc jest Droga Demokracjo? W każdym razie żadne publikacje wcześniejsze nie spełniły takiej roli edukacyjnej dla jednomandatowych okręgów wyborczych, jak promocja dokonana przez Pawła Kukiza.

I tak sobie myślę, że może ktoś by zaczął lansować kadencyjność władz? Temat niezwykle pilny i ważny.

PS i szacunek nieustający dla Profesora Jerzego Przystawy 🙂

 

images

 

Homo viator

Weekend_w_Rzymie__panorama

Byliśmy w Rzymie. Po wielu, wielu latach znowu. Jak słusznie zauważyła moja znajoma :”zapewne niezbyt wiele rzeczy tam się zmieniło”. Zapewne tak. Miasto-historia. Ale jednak się zmieniło. Ludzkość się ruszyła z posad świata. Staliśmy się gatunkiem podróżującym. Gigantyczne tłumy i to prawie wszędzie. Ludzie starzy, młodzi; kobiety; mężczyźni; dzieci w wózkach na plecach rodziców. Oczywiście nie doczytałam na wszelkich forach (?) o konieczności zakupienia przez internet biletów do muzeów, więc staliśmy, jak sieroty, trzy godziny przed Muzeum Watykańskim – nawiasem mówiąc w strugach deszczu (całe trzy deszczowe godziny). Z nami stali Holendrzy, Niemcy, Francuzi. Pełna, międzynarodowa grupa homo viator. Nawet, nie powiem, prawie się zaprzyjaźniliśmy. A potem, jak jeden międzynarodowy mur – autentycznej współpracy nie dopuściliśmy (tuż przed kasą) – Hiszpanów, którzy chcieli się po prostu wepchać poza kolejnością.

Świat ludzki ruszył w podróż. Ruszył utartymi szlakami. Wiadomo, co trzeba zobaczyć i gdzie być. Znaleźliśmy muzeum (bardzo dobre zresztą, ze świetnymi obrazami), gdzie ludzi nie było. I oczywiście nie napiszę, jakie to było muzeum, aby nie czynić krzywdy tym , którzy tam trafią i będą mogli dostać się do każdego dzieła sztuki, aby sobie popatrzeć w spokoju (sic!!). Byliśmy w paru kościołach, gdzie znaleźliśmy obrazy mojego ulubionego Michelangelo Merisi da Caravaggio. I oczywiście też nie napiszę – gdzie, bo po co? Poszukajcie sami.

Zastanawiało nas jednak to, że w bardzo wielu miejscach związanych ze sztuką, nie było nawet najmniejszej informacji w języku polskim. Były w rożnych językach świata (w tym po koreańsku, japońsku, szwedzku, holendersku etc), a po polsku – nie. Na ulicach Polaków dużo, przed Muzeum Watykańskim – też bardzo dużo rodaków, a przewodników po polsku brak.

W każdym razie, kończąc powyższe, krótkie co prawda refleksje podróżnicze : należy sobie powiedzieć, jeśli chcecie spokoju w zwiedzaniu to pozostaje (chyba) Mongolia, już nie byłabym tak pewna Gwinei, czy Wysp Wielkanocnych. Jeśli zaś chcecie iść śladami homo viator – to koniecznie kupujcie bilety w internecie. Bilety do metra,  do muzeów, do opery, do teatrów –  wszędzie, ale przez internet. Chyba, że chcecie się zaprzyjaźnić w kolejkach z takimi, jak Wy ofermami międzynarodowymi. 🙂