Piszę dzisiaj o pracy z kobietami. Mój syn pytał ostatnio, czy lubię pracować z kobietami. Zastanowiłam się nad tym. Do tej pory lubiłam. Do tej pory, chociaż bywało różnie, ale ceniłam sobie kompetencje, brak małostkowości etc. Pracowałam z tymi, z którymi chciałam. I nagle przyszło mi na współpracę z osobami, których nie znałam.
Rozlazło się to wszystko. Na razie jeszcze nie rozlało, ale kompletnie rozlazło.
Dzisiaj wreszcie potrafiłam zdefiniować, dlaczego przebywamy na spotkaniach od paru miesięcy i prace idą nader powolnie. Zobaczyłam przyczynę. Prace nie idą, ponieważ nie ma lidera. Dlaczego nie ma?
Odpowiadam (po konsultacjach z mężczyznami, którzy uznali diagnozę za prawidłową). Mężczyźni bardziej, niż kobiety pracują posługując się instynktem. Są bliżej natury. Zakładam i taki mam zamiar – nikogo nie obrażać, nie być złośliwym, cynicznym etc. Tak więc mężczyźni w kontaktach z innymi mężczyznami posługują się instynktem, przeniesionym wprost ze świata zwierząt. Kiedy (z całym szacunkiem) idę na spacer z moim psem. On, duże zwierzę, wie kogo powinien ominąć, a komu może się postawić, na kogo warknąć, a z kim nie ma szans. Kobiety, z całym szacunkiem zgubiły tę właściwość. Straciły węch i orientację. Ominęły, czy pominęły ten etap i są gdzieś wyżej. Jaki jest tego efekt: ano nie wiedzą z kim można podjąć walkę, kogo należy ominąć, z kim zawrzeć doraźny pokój, a kogo zostawić na potem. Cały czas piszę o relacjach w stadzie tylko i wyłącznie kobiecym. Kiedy w grę wchodzą mężczyźni – kobiety przyjmują zgoła inne taktyki, które tutaj pominę.
Tak więc zagubiłyśmy się w gąszczu nieporadności i w efekcie – efektu może nie być.
Dla mnie ta nowa obserwacja jest trudna do zrozumienia. I w dalszym ciągu chcę myśleć, że jest ona przypadkowa, a nie wskazująca na prawidłowość, której do tej pory nie zauważałam.