Zus jest najbardziej znienawidzoną instytucją w Polsce. Tak zwane ubezpieczenia społeczne są narzędziem międzypokoleniowej redystrybucji dochodu narodowego. W roku 1989 składka na ZUS wynosiła 38% płacy. W roku 1990 podwyższono ją do 43% i dołożono 2% składki na Fundusz Pracy. Potem sukcesywnie podwyższano składniki, aż prawie do momentu, kiedy opodatkowanie pracy od 1989 roku wzrosło o prawie 75%. Toteż kiedy słyszałam parę dni temu, że chcemy pomóc młodym ludziom, którzy są bezrobotni, poprzez dawanie im bonów na studia podyplomowe, na wynajmowanie mieszkań etc, pytam, dlaczego nie zmniejszymy im kosztów pracy. Kolega syna założył firmę, która polegała na myciu okien. Firemka sukcesywnie się rozwijała, młody człowiek pracował po 10 godzin dziennie; zaczął przymierzać się do zatrudnienie pracownika i nagle minął paromiesięczny (!!) okres ochronny i zaczął płacić podatki, ZUSy i inne. I… firemkę zamknął. Pytałam dlaczego i oczywiście odpowiedział, że właściwie zaczął pracować na podatki, a niewiele mu zostało na życie. Im więcej pracował, tym więcej płacił. Stał się więc bezrobotnym, potem dostał się do zakładu pracy, w którym pracowała jego matka i w ten sposób zniszczono inicjatywę młodego człowieka, zamordowano maleńką firemkę i już.
Na koniec 1993 roku zadłużenie podatników w ZUSie wynosiło 30 bilionów starych złotych. Najwięcej oczywiście zalegają firmy państwowe. Czy jest możliwe wsparcie młodych chcących założyć własną działalność gospodarczą? Nigdy ich nie zachęcimy poprzez pomysły bonów, talonów etc, po prostu obniżmy im koszty pracy. Firma stabilizuje się mniej więcej po trzech latach. Zminimalizujmy koszty pracy młodych przedsiębiorców. Wtedy państwo straci nieco z podatków, ale w przyszłości firma okrzepnie i się zakorzeni, zaistnieje. W innym przypadku (patrz casus kolegi syna) społeczeństwo zyskało jednego więcej bezrobotnego.
Licznik długu publicznego zawieszony w Warszawie na rogu Alej Jerozolimskich i ulicy Marszałkowskiej wskazywał wczoraj 790,7 mld zł, czyli 20,8 tys. zł na każdego Polaka. Dane wyliczono na podstawie tego, ile oficjalnie pożyczyło polskie państwo. To jednak tylko część prawdy, ma ono bowiem także zobowiązania ukryte. O wiele większe, niż wskazuje licznik. Dorobiliśmy się ich głównie dzięki systemom emerytalnym.
Jak wynika z danych przygotowanych na prośbę „DGP” przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych, przyszli emeryci ubezpieczeni w ZUS mają już zapisaną na kontach w I filarze astronomiczną kwotę 2,07 bln zł. Tyle że tych pieniędzy tam nie ma, bo zostały wydane na bieżące emerytury. To dług. Do tego trzeba doliczyć inne systemy niepodlegające tak skrupulatnej ocenie: mundurowych, rolników czy górników.
Wciąż kłania się myślenie Bastiata: co widać, a czego nie widać. Zarządzanie nie powinno być mysleniem doraźnym, ale perspektywicznym. Amen.