Malowanie na ścianie.

Tyle się wokół dzieje, że znów nie mam zbyt wiele czasu na blogo-pamiętnik. Refleksji masę. Ale to działanie jest podstawą istnienia samorządowca, a nie pisanie. Mam wspaniały pomysł związany z dzisiejszym tematem, ale o nim potem.

Graffiti stało się od jakiegoś czasu słowem niedobrym. Gdzie tylko można mieszkańcy miast polskich bronią się przed działalnością grafficiarzy. Wymyśla się samozmywalne ściany, zawiadamia straż miejską i policję. Ludzie wolą brudne, zakurzone ściany domów, niż malarstwo na murach. Historia tego typu malowideł  pełna jest paradoksów, niedomówień i wieloznaczności. Jedni podkreślają, że jest to kontynuacja tego, co czyniono w jaskiniach paleolitycznych, czy na ścianach starożytnych miast greckich i rzymskich. Inni twierdzą, że początki graffiti sięgają przełomu lat 60. i 70. XX wieku, kiedy to popularne stały się tzw. tagi – wykonane flamastrem lub farbą stylizowane zapisy imion/pseudonimów młodych ludzi, którzy w ten sposób znakowali teren. Nieco wcześniej, bo już na początku lat 50., graffiti posługiwali się członkowie awangardowego ugrupowania Lettrist International (m.in. Isidore Isou, a następnie sytuacjoniści (Guy Debord,
Raoul Vaneigem, Ivan Chtcheglov). Ich wkład w upowszechnianie graffiti miał znaczący wpływ na paryski Maj ’68 (m.in. słynne hasła: „Nigdy nie pracuj!”, „Władza w ręce wyobraźni”, „Plaża
na ulicach”). Upowszechnienie farb w sprayu sprawiło, że napisy stały się większe, bardziej kolorowe i łatwiejsze do zauważenia. To właśnie tego typu formy stanowią graffiti w ścisłym znaczeniu.

Rozwój graffiti w Polsce to początek lat 80, a dokładniej czas stanu wojennego, kiedy to pojawiały się na ulicach wielu miast prace wykonywane za pomocą szablonów lub po prostu pędzla. Ta forma aktywności twórczej i politycznej przybrała na sile pod koniec lat 80. także za sprawą Pomarańczowej Alternatywy i wielu innych mniejszych grup lokalnych. Tak zwana nowa fala graffiti nastąpiła w latach 1992-1994, gdy grupa osób stosujących wcześniej technikę szablonową zaczęło malować ręcznie już tylko za pomocą farb w sprayu. Pozwoliło na to pojawienie się w sprzedaży pierwszych farb w aerozolu.

Graffiti jest przedmiotem sporów pomiędzy tymi, którzy twierdzą, że jest to ekspresja
swobodnej młodości i tymi, którzy określają zjawisko, jako niepokojącą plagę, która spadła na nasze miasta.

Na zachodzie Europy i w USA mówi się o „street art”, sztuce, która się dzieje na ulicach. Najbardziej wyrazistym tego przykładem może być Jean-Michael Basquiat, który jako nastolatek zaczął w latach 70 od graffiti, aby po kilku latach stać się uznanym malarzem, a po śmierci – legendą. W Anglii prace najsłynniejszego grafficiarza, Banksy ego – trafiają do galerii. W Polsce tak spektakularnego przykładu jeszcze nie można podać, chociaż tu i ówdzie pojawiają się znaczące talenty. Już i dzisiaj powstają na murach malunki wyrafinowane, dopracowane i przemyślane. Graffiti aspirujące do bycia sztuką nie są oczywiście bazgrołami informujących
przechodniów o tym, jakie zdanie miał autor o klubie sportowym Wisła czy Cracovia. O sztuce można mówić, a z brudzeniem ścian trzeba walczyć.

Graffiti staje się sztuką, która uciekła z galerii, nie czeka tam na nikogo, ale, tak jak reklama zaczepia przechodniów, konkuruje z nią. Teraz już nie jest aktem protestu politycznego, ale w dalszym ciągu staje się komentarzem do rzeczywistości, refleksją autora, interesującym,
kolorowym dziełem sztuki.

Łódź oddała w 2001 roku grafficiarzom ścianę przy ulicy Piotrkowskiej o powierzchni ponad 900 metrów kw. Wykorzystano na jej pomalowanie ponad 1000 puszek farby. Dzieło zostało wpisane
do Księgi Rekordów Guinnesa. W Krakowie mural Siva Rerum przy al. Powstańców Śląskich powstał na ścianie długiej na 90 metrów i wysokiej na 5 metrów. Poświęcony został historii Krakowa. Może więc można kontynuować współpracę? Może na przykład byłoby interesujące dostarczenie przyszłym artystom street artu zestawu murów, które mogłyby być przez nich wykorzystane? Kiedy się podróżuje po miastach świata można zobaczyć, jak ciekawie da się wykorzystać taką formę artystyczną dla ozdobienia przestrzeni publicznej. Może więc współpraca z grafficiarzami byłaby pomysłem dobrym dla Krakowa? Przecież zawsze jest lepiej współpracować, niż walczyć.

 

 

Autor

jantos

Moje życie zawodowe jest z pracą ze studentami. Ukończyłam dwa fakultety, ale już pod koniec drugiego rozpoczęłam pracę na uczelni (najpierw na AGH, potem przez 40 lat na Uniwersytecie Jagiellońskim). Ale także przez 23 lata prowadziłam działalność gospodarczą, byłam członkiem prezydium Izby Przemysłowo - Handlowej w Krakowie ; przez 22 lata byłam radną Krakowa (wiceprzewodniczącą Rady Miasta, a potem przez dwie kadencje przewodnicząca Komisji Kultury)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *