Machiawelizm coraz żywszy.

Jestem w samorządowości od wielu lat. Mam osiągnięcia, jestem skuteczna (o czym świadczą duże kolejki mieszkańców na moich dyżurach), ludzie wiedzą i przychodzą. Nie lekceważę ich. Brałam udział w trzech kampaniach wyborczych. Zawsze starałam się zrobić moje kampanie niebanalnymi, dbałam o ciekawe plakaty, interesujące spotkania. Szanowałam moich wyborców, więc nigdy nie stosowałam tzw. „Ustawek” (wzruszających momentów pt. ja z małymi dziećmi, ze zwierzętami w schronisku, z chorymi etc. tylko i wyłącznie na użytek kampanii  – nota bene pisał już o tym Machiavelli). I niestety moja naiwność nie będzie nagrodzona. Obecna kampania ostatecznie zlikwidowała limity, o których pisałam niżej (opisując zasady finansowania kampanii). Otóż to, co tam napisałam już nie obowiązuje. Z tą kampanią zapewne weszły nowe zasady. Żadna fundacja antykorupcyjna nie jest w stanie dotrzeć do źródeł finansowania kampanii. Machiawelizm, jak zwykle od wieków, zbiera swoje żniwo, jest podstawową metodą uzyskiwania sukcesów w polityce. Stało się także i to, że do samorządów i polityki będą mieli dostęp ci, których będzie na to stać. I tutaj właściwie powinnam powiedzieć: no właśnie, niech tak będzie. Polityka nie  jest dla biednych. Amerykanizacja dotarła i do Polski. Kiedyś tam chwaliłam system, w który władzę biorą ci, którzy potrafią zarabiać. Stać ich na kosztowne kampanie wyborcze. I proszę tak się właśnie dzieje. Właściwie ostatnia kampania do samorządu była tego przedmurzem. Wtedy jednak zdawało nam się, że są to wypadki jednostkowe i że coś, ktoś z tym zrobi. Teraz jednak okazło się, że jest to nowy typ kampanii, w którym juz nigdy limity nie będą obowiązywały. Przed tą kampanią spotkałam młodą dziewczynę pracującą w amerykańskich firmach zajmujących się kampaniami. Poddawała mi wiele pomysłów na „dobrą kampanię w stylu amerykańskim”. Oczywiście jednym z ważniejszych punktów, jak wszyscy wiemy, jest pozyskiwanie sponsorów. Do tej pory nie stosowałam takich metod zgodnie z postawową zasadą Miltona Friedmana, że „nie ma darmowych obiadów”. jeśli ktoś wpłaca na kampanię – to nie robi to tylko i wyłacznie z symaptii do kandydata, ale i chce „za postawiony obiad” coś uzyskać w przyszłości. Nie pochwalałam takiego zdobywania finansów. Jednak powstaje pytanie, czy można w inny, niż amerykański sposób prowadzić kampanię? Czy są szanse robić to inaczej, niż za pomocą bardzo dużych nakładów. Oczywiście są: może to być majątek tatusia, który się na te cele przeznacza. A tak poważnie: właśnie na  naszych oczach, w czasie aktualnie trwającej kampanii narodziła się inna idea. Kampanie będą coraz droższe, kupowana będzie uwaga odbiorców i ich głosy. A kupić można, jak większość z nas wie – wszystko. Ciekawe wydawać się może i to, że paru kandydatów wydało na kampanię więcej kasy, niż otrzymają w dietach poselskich przez cztery lata. Powstaje więc pytanie, na czym polega potęga tej władzy (nawet tak znikomej, jak bycie jednym z ponad czterystu posłów). Dlaczego warto to kupować za tak duże pieniądze?

Autor

jantos

Moje życie zawodowe jest z pracą ze studentami. Ukończyłam dwa fakultety, ale już pod koniec drugiego rozpoczęłam pracę na uczelni (najpierw na AGH, potem przez 40 lat na Uniwersytecie Jagiellońskim). Ale także przez 23 lata prowadziłam działalność gospodarczą, byłam członkiem prezydium Izby Przemysłowo - Handlowej w Krakowie ; przez 22 lata byłam radną Krakowa (wiceprzewodniczącą Rady Miasta, a potem przez dwie kadencje przewodnicząca Komisji Kultury)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *