Czy literatura ma płeć.

No właśnie! Pytanie zgoła niepolityczne. Chociaż może i tak, kto wie. W rankingu (2008 rok) „The Times” wśród najważniejszych powojennych pisarzy brytyjskich  na siódmym miejscu znalazł się Vidiadhar Surajprasad Najpaul. I tenże wybitny pisarz, laureat Nagrody Nobla wielokrotnie wypowiadał się przeciwko tzw. literaturze pisanej przez kobiety, twierdząc, że jest ona zdecydowanie gorsza, niż ta pisana przez mężczyzn (zapewne jest to jeden z ulubionych pisarzy Janusza Korwin-Mikkego; jeśli nie jest, to ma szanse się nim stać). Pomijam tutaj argumenty Vidia,  przypomnę, iż krytyk literacki Peter Craven zrobił doświadczenie: dawał do oceny fragmenty książek kobiet i mężczyzn i pytał, kto może być autorem, kobieta czy mężczyzna. Oodpowiedzi nie wskazywały prawidłowo płci.

Ciekawa jestem, jeśliby zrobić taką analizę, jak wygladają pod tym kątem listy bestelerów sprzedawanych książek w ciągu ostatnich pięciu lat? No tak, zaraz ktoś zacznie wybrzydzać, że gust kupujących nie jest wyznacznikiem genialności dzieła. A więc, co jest? Czyje opinie wyznaczają  genialność dzieła: jeśli nie czytelnicy, to krytycy, media? Zapewne czas! Ale tego nie dowiemy się dzisiaj.

Staroświecke rozumienie partii.

Rozmawiałam niedawno z miłym człowiekiem, moim kolegą klubowym (a także i partyjnym). Zapytałam go, jak to jest możliwe, że mamy tak bardzo różne poglądy a pomimo tego należymy do jednej partii. I wtedy on mi powiedział, że mam staroświeckie rozumienie tego, czym jest partia. No tak, pomyślałam sobie, partia jest, według mnie, zbiorem ludzi podobnie myślących, którym towarzyszy ten sam pomysł na rządzenie krajem, o zbliżonym światopoglądzie et. Takie myślenie jest, jak się okazało ” staroświeckie”. Teraz partie są, jak to ktoś świetnie podsumował, tymczasowymi komtetami wyborczymi. Ważne jest kto, a nie co. Kto jest przy władzy, z kim wypada iść, ale nie dlatego, żeby zrealizować poglądy „wspólne partii”. Idzie się po władzę. Przesunęły się priorytety. Potem niekiedy nie za bardzo wiadomo, co z ową władzą robić (ponieważ wszystko, co było poza nią już nie istnieje). No więc ja z koncepcjami, takimi, jak pisał Max Weber (czy istnieje powołanie polityka etc), a tutaj okazuje się, że jestem passe…

Tęsknota za państwem opiekuńczym.

Poczytałam sobie o przebiegu ostatnich wydarzeń w Izraelu. I to w różnych miejscach: od gazet izraelskich, poprzez amerykańskie po ostatni numer Wprost. Prawie wszędzie pojawiają się opinie analizujące sytuację gospodarczą Izraela. W Izraelu bezrobocie sięga 5% (jest więc to tak zwane „bezpieczne bezrobocie”); wzrost gospodarczy to 5,6%. Wydawałoby się, że nie jest źle (pomijam oczywiście niebywale istotny element, jak permanentne przebywanie w stanie wojny). Piszę o sytuacji gospodarczej i roli państwa, które coraz mniej staje się państwem opiekuńczym. Ludzie jednak żądają państwa opiekuńczego. Chcą, aby to ono brało podatki (coraz większe!) i zarządzało życiem ludzi: temu się zabierze, a temu da. Dafne Leef, która zainicjowała ostatnie wydarzenia w Izraelu (ogłosiła na facebooku protest przeciwko cenom mieszkań i rozbiła namiot w środku miasta)powiedziała dziennikarzom gazety „The Marker” – „nie mam zielonego pojęcia o ekonomii, ale powinno być tak, jak chce naród”. I nic dodać.

Steve Jobs odchodzi

Właściwie powinnam napisać o Libii, początkach kampanii, zbieraniu podpisów etc. Jednak wydaje mi się, że ważną informacją w dniu dzisiejszym było odejście Steve Jobsa z firmy Apple.  Wciąż coś się nieustająco zmienia. Jobs, hippis, geniusz informatyczny, dyrektor wykonawczy założonej przez siebie firmy. Jak napisały media obrót publiczny  akcjami Apple został zawieszony. Jobs przeżył raka trzustki; od stycznia tego roku przebywał na zwolnieniu lekarskim, którego powodów nie podano do wiadomości publicznej. Potem do pracy wrócił, a teraz definitywnie odchodzi. Zapewne odchodzi na zawsze.

Finansowanie kampanii wyborczych.

Propaguję, gdzie tylko mogę informacje o tym, jak wyglada finansowanie kampanii wyborczych. Ludzie myślą, że matka-partia coś komuś daje: życzę sobie na przykład kampanię za 20 tysięcy złotych i matka płaci moje faktury. Niestety, tak nie jest. Na mojej stronie umieściłam tekst pokazujący mechaninizm finansowania kampanii, który wczesniej był publikowany. ale jeszcze raz (ze skrótami) przekażę go teraz:

    Nie można wygrywać wyborów nie dysponując środkami finansowanymi na prowadzenie kampanii wyborczej. Jak przeczytałam, szukając podstaw do wytłumaczenia uzasadnienia limitów na kampanie, wprowadzenie pełnej swobody związanej z pozyskiwaniem środków na taką kampanię oraz ich wydatkowaniem rodzi niebezpieczeństwa, z jednej strony związane z zachowaniami korupcyjnymi, z drugiej – z możliwością monopolu podmiotów, których przewaga finansowa będzie zbyt znacząca w stosunku do pozostałych podmiotów uczestniczących w rywalizacji wyborczej.

   Jeśli chodzi o komitety wyborcze partii politycznych to finanse mogą pochodzić wyłącznie z funduszu wyborczego partii, który partia winna posiadać. Tym samym niedopuszczalne są inne, zewnętrzne formy transferu środków. W konsekwencji wszelkie wpłaty na kampanię takiego komitetu muszą najpierw zostać wpłacone na ten fundusz, a dopiero następnie przekazane na rzecz komitetu wyborczego. Ma to sprzyjać przejrzystości finansowania takiej kampanii.

      Komitety wyborcze są zobowiązane do posiadania rachunku bankowego, na którym będą gromadzone jego środki finansowane. Bezwzględną zasadą jest istnienie wyłącznie jednego takiego rachunku, który zakładany jest w oparciu o zaświadczenie o przyjęciu zawiadomienia o utworzeniu komitetu. Poza rachunkiem komitet musi również dokonać wpisu do Rejestru Gospodarki Narodowej oraz wystąpić o nadanie numeru identyfikacji podatkowej (NIP). Wracając jednak do rachunku bankowego to wpłata na niego jest jedynym możliwym środkiem wsparcia finansowego komitetu. Dodatkowo również rzeczona wpłata może być dokonana wyłącznie czekiem rozrachunkowym, przelewem lub kartą płatniczą, co pozwala na identyfikacje wyborcy. Tym samym niedopuszczalne stają się wpłaty gotówkowe.

   Podstawowe znaczenie dla finansowania kampanii wyborczej mają jednak limity wpłat oraz wydatków dokonywane na rzecz komitetów wyborczych. Określony został bowiem maksymalny poziom wpłat od osoby fizycznej. Suma wpłat takiej osoby na rzecz komitetu wyborczego nie może przekroczyć piętnastokrotności minimalnego wynagrodzenia za pracę, co przy minimalnym wynagrodzeniu ustalonym na rok 2010 w wysokości 1.317 PLN, wynosiła łącznie 19.755 PLN. (art. 83c ust. 3 i art. 83d ust. 2 ustawy z 16 lipca 1998 r. – Ordynacja wyborcza do rad gmin, rad powiatów i sejmików województw; dalej: Ordynacja samorządowa).

   Dotyczy to pojedynczego komitetu, a więc gdy osoba fizyczna chce wspierać więcej niż jeden komitet to sumy wpłat na nie łączy się. Tym samym limit dotyczy wyłącznie komitetu, a nie danej osoby. Dodać trzeba, iż w sytuacji gdy osoba wpłaci na rzecz komitetu środki przekraczające powyższy limit to nadwyżka ta przepada na rzecz Skarbu Państwa. Z drugiej strony ustawodawca zdecydował się ograniczyć wydatki komitetów wyborczych. Limit ten określony jest osobno w wyborach do rady gminy, rady powiatu i sejmiku województwa. Ustala się go poprzez pomnożenie liczby mandatów obsadzanych w okręgach, w których komitet zarejestrował swoje listy oraz maksymalną kwotę, która może być wydatkowana na jeden mandat radnego w danej jednostce samorządu terytorialnego. W przypadku gmin limity te są zależne od liczby mieszkańców gminy. I tak w miastach na prawach powiatu limit wydatków na mandat wynosi  – 3.000 PLN.  Przykładowo więc w wyborach do rady miasta na prawach powiatu, w których wybieranych jest 43 radnych, przy założeniu, iż komitet zarejestrował listy we wszystkich okręgach mogła łącznie wydać 129 tysięcy PLN.

   Komitety wyborcze nie mogą przyjmować wartości niepieniężnych takich jak chociażby bezpłatny druk ulotek czy plakatów czy też darmowe udostępnienie sali na spotkanie z wyborcami. Jedynym wyjątkiem jest możliwość świadczenia pracy na rzecz komitetu, polegająca na rozpowszechnianiu ulotek i plakatów wyborczych. Dodać również trzeba, że za taką wartość niepieniężną powinny być również uznane usługi świadczone na rzecz komitetu, których cena została ukształtowana poniżej wartości rynkowej tego typu świadczeń.

   W ramach jednego łącznego limitu wydatków na kampanię wyborczą komitet swoimi środkami dysponować może dowolnie. Jego wewnętrzną sprawą (a więc decyzją zarządu partii) jest, ile środków przeznaczy na wspólną kampanię wyborczą prowadzoną w okręgach, a ile na promowanie poszczególnych kandydatów. Może się więc zdarzyć, że kandydat do sejmu z pierwszego miejsca na liście może dysponować na przykład czternastokrotnie  większym limitem, niż kandydat z miejsca piątego.

   Dalszym pytaniem jest więc to, skąd się biorą pieniądze przeznaczone na kampanie. Ano stąd, iż to sam kandydat dokonuje wpłaty równej swojemu limitowi na Komitet Wyborczy Wyborców. Z jednej strony jest więc dobroczyńcą wspomagającym Komitet, a z drugiej strony dostarcza Komitetowi faktury za usługi wystawione na Komitet Wyborczy Wyborców. Tak więc Szanowni Czytelnicy, żadna partia nigdy nie wspierała mnie swoimi finansami. Najpierw musiałam wpłacić wartość swojego limitu na konto Komitetu Wyborczego Wyborców, a następnie dostarczałam na tę sumę faktur na Komitet Wyborczy Wyborców.

   Co można zrobić dla partii? Wygrać wybory (!), ponieważ partie polityczne, które mają swoje komitety biorące udział w wyborach, jak również partie wchodzące w koalicje wyborcze oraz komitety wyborcze wyborców mają możliwość uzyskania specjalnych dotacji budżetowych, zwanych dotacjami podmiotowymi. Warunkiem otrzymania tej dotacji jest uzyskanie mandatu przez kandydata bądź kandydatów wystawionych przez dany komitet wyborczy. Oczywiście im więcej mandatów tym lepiej, co wynika bezpośrednio z formuły liczenia wysokości dotacji podmiotowej,

      Wszystko odbywa się oczywiście pod nadzorem Państwowej Komisji Wyborczej, która bazuje na sprawozdaniach wyborczych, jakie przedstawiają jej poszczególne komitety wyborcze.

   Powyższy tekst był dla mnie bardzo istotny, ponieważ chciałam wyjaśnić wszystkim, iż moje trzy kampanie wyborcze do rady miasta  nie kosztowały moich wyborców, ale to ja wsparłam finansowo Komitet Wyborczy Wyborców. Po prostu sfinansowałam siebie samą, dając możliwość uzyskania pieniędzy dla partii poprzez dotację podmiotową (o której pisałam wyżej), ponieważ za każdym razem wybory wygrywałam i to ze świetnym wynikiem. 

Podstawy prawne:

 •  Ustawa z 20 czerwca 2002 r. o bezpośrednim wyborze wójta, burmistrza i prezydenta miasta (Dz.U. nr 113, poz. 984; ost.zm. Dz.U. z 2009 r. nr 213, poz. 1652)

•  Ustawa z 16 lipca 1998 r. – Ordynacja wyborcza do rad gmin, rad powiatów i sejmików województw (j.t. Dz.U. z 2003 r. nr 159, poz. 1547; ost.zm. Dz.U. z 2010 r. nr 57, poz. 356)

•  Ustawa z 27 czerwca 1997 r. o partiach politycznych (j.t. Dz.U. z 2001 r. nr 79, poz. 857; ost.zm. Dz.U. z 2009 r. nr 213, poz. 1652)

•  Obwieszczenie Prezesa Rady Ministrów z 24 lipca 2009 r. w sprawie wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę w 2010 roku (M.P. nr 48, poz. 709)

Kolacja z Jackiem Majchrowskim

Podobno w USA, czy też w krajach Europy Zachodniej jest tak, że za znaczną opłatą można na przykład osobiście złożyć życzenia prezydentowi Obamie, uścisnąć jego rękę, a za jeszcze większą opłatą można zjeść w jego towarzystwie kolację. Pomyślałam więc sobie, że jest to zwyczaj piękny, bardzo atrakcyjny, wielu reflektuje na taką okazję. Pieniądze są potrzebne miastu, a więc dlaczego nie skorzystać ze sprawdzonych wzorców. Ponieważ w Krakowie sytuacja finasowa jest dość kiepska, a zaczyna się tworzyć  tradycja zapraszania prezydenta do domu, aby się przespał w mieszkaniu (na przykład w mieszkaniu znajdującym się przy ulicy Szewskiej), może mogłoby być i odwrotnie: na przykład za opłatą (wpłaconą na konto miasta) prezydent mógłby zjadać z kimś kolację, tudzież, jeśli byłaby taka potrzeba mógłby wpadać (już za znacznie większą opłatą) na noc do któregoś z mieszkań – nie tylko przy ulicy Szewskiej. Może i w innych regionach miasta mieszkańcy odczuwają taką potrzebę. W każdym razie propozycja jest godna przemyślenia. Nieco może martwić ilość kolacji, które powinien „odbyć” prezydent, aby przynajmniej chociaż w małym stopniu zatkać dziurę w naszym miejskim budżecie.

PS Pomysł może oczywiście być także wykorzystany przez prezydentów innych miast.

Narcyz Palikot

Przeczytałam w ostatnim numerze Wprost wywiad z Narcyzem, o przepraszam Januszem Palikotem. Uwierzyłabym w to, co powiedział gdybym Palikota nie znała. A znam eks-posła osobiście. Kiedyś, jeszcze za czasów Konfederacji Prywatnych Przedsiębiorców Lewiatan zdawało się, że jest to rozsądny, wyważony, ( wtedy) młody człowiek. Taki obraz Palikota został w mojej pamięci. Uwierzyłam w jego projekt „Przyjazne Państwo”. Miałam nadzieję, że chce coś naprawić, zostawić po sobie lepszym etc. Toteż zaprosiłam go do Krakowa, aby przedsiębiorcom pokazał dokonania i plany komisji zajmującej się właśnie projektem „Przyjazne Państwo”. Przypominam tym, którzy nie wiedzą na czym polegał pomysł – ano na tym, aby w Polsce prześledzić przepisy, regulacje itd, które zatruwają życie ludziom, są absurdalne, hamujące rozwój przedsiębiorstw etc. Okazało się, że jest tego ogromna ilość i wszyscy czekali na wyniki prac. Tak więc Janusz Palikot przyleciał do Krakowa własnym samolotem i całą drogę z lotniska do urzędu miasta (a tam było spotkanie z przedsiębiorcami) pytał, czy przyszła do niego korespondencja, która wysłał na adres e-mailowy miasta. Był zainteresowany przede wszystkim tym, czy zaprosiłam na spotkanie media. Publiczność nie zawiodła, przyszło wielu przedsiębiorców, spotkanie się zaczęło i dość znacznym opóźnieniem przybyła na salę ekipa TVN (na której szczególnie panu posłowi zależało). Wtedy to pan Janusz przerwał wypowiedź, wyjął kartkę papieru (którą krakowscy urzędnicy miejscy mu wydrukowali – a była to owa wyczekiwana korespondencja), pokazał dziennikarzom z TVN  i powiedział, że jest to ksero listu, który otrzymał od słuchacza Radia Maryja. Cytował z owego listu coraz to mniej wybredne, dość ordynarne fragmenty. Na sali zrobiło się cicho. Spotkanie przerodziło się w wywiad posła dla TVN na temat jego stosunku do Radia i Radia Maryja do niego etc. Wtedy to pomyślałam sobie, że mało obchodzi posła przedsiębiorczość, że tak naprawdę nastąpiła przemiana Janusza w Narcyza. To tyle. Spotkanie było nieudane, ludzie wychodzili z niego zażenowani. Teraz czytając wywiad we Wprost i te fragmenty, w których żali się nasz były eks-poseł na to, że był wykorzystywany finansowo i nie dopuszczono go ostatecznie do dworu żadnego z wymienionych przez niego najważniejszych polityków PO – widzę tamto spotkanie w urzędzie miasta. Kiedyś, jeszcze za czasów Konfederacji Prywatnych Przedsiębiorców żartowałam z Januszem Palikotem, że jemu bardziej, niż mnie udały się biznesy, ponieważ nie skończył doktoratu z filozofii, a ja niestety tak. On zajął się wyłącznie biznesem, a ja byłam pomiędzy biznesem a współczesną filozofią niemiecką. Kiedyś był to fajny człowiek, a potem najprawdopodobniej świat został przesłonięty przez jego przeogromne Ego, EGO. I skończył się Palikot taki, który mógł zrobić coś sensownego. Szkoda.

 

Bankructwo systemów emeytalnych na świecie.

Tytuł dzisiejszego wpisu – to nic nowego dla każdego. Ludzie zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje i co stać się może. Na tę wiedzę nakłada się rozpędzająca się kampania wyborcza. Ergo: ludzie wiedzą, co się wydarzyc może, a równocześnie słuchają tych, którzy mówią, że będzie lepiej; emerytury wzrosną, państwo opiekuńcze dalej będzie troskliwie zabiegało o dobrobyt i wszyscy politycy deklarują, że wiedzą, jak to zrobić. Sytuacja jest trudna i najsmutniejsze jest to, że nie można sobie wyobrazić nie polityka, który powiedziałby, jak wyglada sytuacja i że trzeba będzie KONIECZNIE zająć się finansami publicznymi, a więc raczej zabrać, niż w nieskończoność dawać (i to pieniądze zabrane w podatkach wszystkim po to, aby dawać niektórym); może i taki polityk by się znalazł, który powie, jak jest, ale nie można sobie wyobrazić społeczeństwa, które taką prawdę zniesie. A więc o systemie emerytalnym: wydatki przewyższają wpływy.W latach 60 czy nawet 70 XX wieku, pomimo tego, że powiększano emerytury i renty powyżej tego, co wpływało ze składek – sytuacja nie była tak tragiczna, jak teraz, PONIEWAŻ na rynek pracy wchodziło więcej ludzi, niż przechodziło na emerytury. Jeśli nie wystarczyło składek – można było podwyższać podatki. Można było do pewnego stopnia; potem zaczęto zapożyczać się na rynkach finansowych. Na początku lat 90 niestety na emeryturę zaczęło przechodzić więcej ludzi, niż tych, którzy rozpoczynali pracę.  Miesięcznie ZUS wypłaca na emerytury 8,9 miliarda złotych. Demograficzne poważne problemy są jeszcze przed nami. I są one nie jedynie polskie, ale światowe. Jak więc można przed wyborami o tym ludziom nie mówić. Może do nich dotrze, że nie zaczarujemy rzeczywistości, jeśli władzę obejmą ci, którzy najgłośniej kłamią.

Coco Chanel szpiegiem

Dzisiaj w wielu mediach pojawiła się informacja o tym, że Coco Chanel była szpiegiem Abwehry. Miała pseudonim „Westminister” i numer F-7124. Podobno Coco zakochała się w niemieckim oficerze i szpiegu, baronie Hansie Gunther von Dincklage, z którym łączył ją długi romans. To dzięki niemu podczas okupacji mogła mieszkać w luksusowym hotelu Ritz. Po wyzwoleniu Chanel została na krótko aresztowana. Wypuszczona została dzięki pomocy Winstona Churchilla. To jakby przypis do poprzedniej notatki. Lepszy Ritz niż nic.

Kret

Wszystko wskazuje na to, że kończą mi się wakacje. Wróciłam dzisiaj z urlopu i stwierdziłam, że chyba trzeba się zabrać do pracy. Najgorsze są pożegnania i powroty do pracy. Pożegnania miejsc, ludzi, z którymi sie spędzało urlop i powroty dopracy. Zmiany miejsc powodują pogłębienie świadomości przemijania czasu. To się już nie powtórzy. Zostawmy jednak dywagacje dotyczące przemijania. W ramach powolnego powrotu do tego, co mnie czeka od jutra, wybrałam się do kina na film „Kret”.

Zaliczony przez selekcjonerów Festiwalu Polskich Filmów w Gdyni do ścisłego grona „ekstraklasy polskiego kina” obraz Rafaela Lewandowskiego „Kret” to film opowiadający o współczesnych bohaterach zmagających się z  tajemnicami swoich najbliższych.

Pełna niespodziewanych zwrotów akcji historia Pawła (Borys Szyc), którego rodzinne szczęście z dnia na dzień zatruwa artykuł szkalujący dobre imię jego ojca i wspólnika w interesach (Marian Dziędziel). Paweł rozpoczyna prywatne śledztwo, by odkryć prawdę i oczyścić ojca z zarzutów.

Kret” jest fabularnym debiutem nagradzanego na całym świecie (festiwale Cinéma du Réel, w Paryżu i  New Documentaries – MOMA w Nowym Jorku) dokumentalisty Rafaela Lewandowskiego i operatora nominowanego do Oscara „Królika po berlińsku” Piotra Rosołowskiego.

Film mnie zdenerwował i dlatego o tym piszę. Pomijam to, że jest nudny i przewidywalny (w pewnym momencie wiadomo, jaki będzie koniec filmu). Istnieje w nim jeszcze większe zagrożenie; mianowicie kreuje on nową mitologię. Zapewne powstanie coraz więcej filmów w taki sposób oceniający przeszłość. I to tę, którą pamiętam. Film opowiada o pracowniku Służb Bezpieczeństwa (SB). Bardzo aktywnym, „jednym z lepszych”(jak mówi jego óczesny przełożony).  I ów ubek, kłamiący do końca swoich najbliższych, tchórzliwy facet pokazany jest przez 41 letniego reżysera i scenarzystę filmu, jak człowiek, którego okłamano, zaszczuto, zaszantażowano i dlatego zaczął donosić. Tak więc, być może, za jakiś czas powstawać będą jedynie takie filmy, w których pokazywane służby bezpieczeństwa będą składały się tylko i wyłącznie z tych biednych ludzi, godnych współczucia. Przecież ich tylko szantażowano, zmuszano etc. A więc ja protestuję przeciwko takiemu przedstawianiu historii Polski. Historii, którą pamiętam. Wielkim błędem było zatajnienie teczek i nie otwarcie archiwów – tego zdania nie zmienię. Wtedy wszystko byłoby jasne. Inne kraje tego dokonały i kropka. W Polsce nie dokonano otwarcia archwów i … być może już w niedługiej przyszłości będziemy oglądali coraz więcej obrazów takich, jak „Kret”. Rafael Lewandowski opowiada o czasach, w których miał 11 lat. Opowiada więc cudze interpretacje tamtych wydarzeń. Zapewne uwierzył tym, którzy tak właśnie opowiedzieli o słabych, nieszczęsnych ubekach, których ktoś tam zmuszał do donoszenia. Piszę o przesłaniu filmu, które mnie zdenerwowało,  a nie o grze aktorów. Zapisuję się do grona wielbicieli niesamowitego Mariana Dziędziela, który został uhonorowany nagrodą na 36. FPFF w Gdyni w kategorii Najlepsza Drugoplanowa Rola Męska. Aktorzy byli świetni, ale film, niestety bardzo mnie rozczarował.