Ktoś mi opowiadał, że widział przed lokalem wyborczym następującą scenę; starszy pan pytał innego starszego pana: to ile nazwisk mam skreślić, na co ten drugi: tylko jedno panie Antku. Jedno? Coś nie dowierzał pan Antoni. Była to odsłona z demokracji. Pan Antoni w następnym głosowaniu, być może dostanie instrukcje: dać krzyżyk przy pierwszym nazwisku. I to wystarczy. Obawiam się, że powyższy obrazek nie był zjawiskiem sporadycznym. Zachwyt demokracją był obcy wielu myślicielom od Platona począwszy. Dystans Platona wobec ateńskiej demokracji jest zresztą w pełni zrozumiały. Platon nigdy nie zapomniał, jak potraktowała ona jego mistrza i przyjaciela – Sokratesa, tylko dlatego, iż ośmielał się zadawać publicznie proste pytania: o sprawiedliwość, o pobożność, o cnotę, a przecież dobrze urządzone państwo najlepszego ze swoich obywateli darzyłoby czcią i honorem, nie zaś skazywałoby go na śmierć. Czy jednak w ogóle możliwa jest taka organizacja państwa, aby sprawiedliwość, której poszukiwał i bronił Sokrates, znalazła w nim swoje uznane miejsce? To pytanie stało się nicią przewodnią refleksji Platona i zaowocowało teorią państwa idealnego. Jak pisał Platon: demokracja powstaje kiedy:
“ubodzy zwyciężą i jednych bogaczy pozabijają, drugich wygnają z kraju, a pozostałych dopuszczą na równych prawach do udziału w ustrojach i rządach. A tam po większej części o stanowiskach rządowych decyduje losowanie.”
(Powyższe refleksje są jedynie refleksjami. I niczym więcej.)