Lubiłam czytać teksty Macieja Rybińskiego. Szkoda, że umarł. Niestety, już nie poczytam jego trafnych podsumowań i nie zaskoczy mnie tym, że raz pisał przeciwko opiekuńczemu państwu, a niekiedy (w innym miejscu) go bronił. W każdym razie kiedyś nazwał podatek progresywny "podatkiem z zawiści" i to było najtrafniejsze ujęcie sprawy.
Fryderyk von Hayek, laureat ekonomicznego Nobla, uważał, że największym problemem związanym z progresją podatkową jest to, że ktoś uwierzył w jej naukowe uzasadnienie- a takowe nie istnieje. Progresja łamie zasadę równości ludzi i podmiotów gospodarczych a także podstawową zasadę demokratycznego państwa: prawo wolności.
Progresję, jak przypomniał Rybiński, pierwszy raz wprowadzono w XV wieku we Florencji, równocześnie z pozbawieniem obywateli republiki ich wolnośći obywatelskiej i wprowadzeniem władzy absolutnej Medyceuszy. Progresywne podatki miały więc zadanie także i pozaekonomiczne: miały zdławić równość ludzi, miały wprowadzić kontrolę i decyzyjność władcy nad działalnością człowieka.
Baron Turgot w 1779 roku powiedział o progresji podatkowej, że należy dokonać egzekucji autorów a nie projektu.
Eh, a miało być inaczej. I czy dożyję ja, czy mój syn takich czasów, kiedy zasadę równych podatków wreszcie nie tylko będzie się głosiło, ale ktoś je wprowadzi…