1.Wczoraj spotkałam panią profesor z UJ, świetną kobietę, o wyrazistych poglądach politycznych (kiedyś współtworzącą PO w Krakowie), dobrą organizatorkę (jest dziekanem jednego z wydziałów), którą zaproszono na listy wyborcze PO do sejmu. I oczywiście odmówiła. Siedzieliśmy, w parę osób, przy kawie i zastanawialiśmy się, dlaczego tak jest. Dlaczego ci najbardziej przydatni dla polityki ludzie albo są odrzucani przez tzw. góry partyjne albo sami się usuwają i nie garną. Niby pytania retoryczne, ale warto je niekiedy postawić. Polityka staje się sprawą wstydliwą. Można ją krytykować ale, broń Boże, nie wypada się w nią angażować.
2.Ze strony drugiej zastanawiające jest to, jak, chociażby w Radzie Miasta, swoje role radnych postrzegają ci najbardziej wykształceni, te utytułowane najwyżej "wykształciuchy". Można podsumować, na podstawie mijającego roku, że rada jest dla nich raczej dietą niż funkcją i poczuciem misji. I tutaj takie jest zabawne stawianie w Krakowie w wyborach prezydenckich na profesorów. Kraków winien mieć prezydenta profesora!! Mieszczańskie rozumienie władzy. Oj przydałby się ktoś, kto to ośmieszy. Pamiętam, jak przed ostatnimi wyborami prezydenckimi w Krakowie PO nierwowo wypytywało paru profesorów czy nie zechcieliby zostać prezydentem Krakowa. A być może jest tak, że ludzie nadają się do działania, ponoszenia odpowiedzialności za swoje decyzje etc. i nadają się do pełnienia pewnych funkcji albo nie. I kropka. I nijak się ma do tego bycie profesorem. Krakowie Ty kochany!