Bodajże w zeszłym tygodniu, o ile mnie pamięć nie myli (a czas pędzi coraz szybciej) przeczytałam w Gazecie Wyborczej o akcji, która miała miejsce w 2011 roku w Stanach Zjednoczonych. Tamże architektka i projektantka przerobiła ścianę opuszczonego domu na ogromną tablicę. I na tej tablicy napisała zdanie „Zanim umrę, chciał(a)bym ….”. Zostało ono niedokończone, ale każdy przechodzień mógł wziąć kawałek kredy i dokończyć zdanie. Ściana potem, jako pomysł, pojawiła się w kolejnych miastach Stanów, potem w Danii, na Węgrzech, w Niemczech. W naszym kraju wciąż rzadko i trudno rozmawia się o śmierci. Temat wciąż jest traktowany, jako ten, o którym nie wypada wspominać, mówić. Jeszcze na początku XX wieku śmierć wprowadzała uroczyste elementy, opisane obrzędy, pojawiały się nekrologii, a po śmierci bliskich ludzie nosili oznaki żałoby. Teraz to się gwałtownie zmieniło. Pojawia się, jak pisał francuski filozof Philippe Aries, wszystko na odwrót, odwrócony obraz, społeczeństwo wyrzekło się śmierci (z wyjątkiem śmierci VIPów). Taka codzienna śmierć codziennych ludzi zniknęła. Nie wiadomo, jak się zachować, jeśli ktoś wspomina o cierpieniu, umieraniu bliskiego. Rzeczywiście polska śmierć codzienna przestała istnieć. Jest tylko ta patetyczna, ale ona jest jakby-inaczej. I nie będę pisała o Smoleńsku. Chcę powrócić do śmierci codziennej i do zwykłego jej traktowania. Kiedy więć pomyślałam sobie, że i u nas w ramach „oswajania śmierci” możnaby taką olbrzymią tablicę umieścić, ktoś powiedział mi: „nie, nie – to u nas się nie uda”. Nie uda się bo.. No właśnie dlaczego u nas w Polsce nie można bez patosu porozmawiać czy pomyśleć o śmierci własnej, bliskich, tych nieco dalszych. Nawiasem mówiąc, jak niesamowicie dużo można dowiedzieć się o sobie samym. Kiedy ja zastanowiłam się, co dopisałabym na tej tablicy – zaskoczył mnie kierunek mojego myślenia. Zdałam sobie sprawę z bardzo ważnej rzeczy. Ćwiczenie więc polecam. Z tymże tematem wiąże się i następny. W ostatnim numerze „Wprost” jest tekst Szymona Hołowni o testamencie życia. Testament życia, to deklaracja człowieka, w której zaznaczałby on, jak należałoby z nim postępować, kiedy straci świadomość. decyzja ta byłaby przecchowywana w centralnym rejestrze i byłaby wiążąca dla lekarzy. Projekt prawny, który obecnie powstaje musiałby zdefiniować pojęcie uporczywej terapii. Zaczyna się więc i w Polsce dyskusja o testamencie życia, eutanazji, uporczywej terapii. Temat śmierci codziennej pojawia się tu i ówdzie. Bez patosu, histerii, tak po prostu. Może więc wrócę do koncepcji tablicy w Krakowie. I to nie w konwencji memento mori, ale w sprawie zyskania właściwego dystansu do sprawy zwykłej, kiedy człowiek tylko i wyłącznie kończąc niedopisane zdanie nagle coś sobie może uświadomić. Sam – sobie.
Zanim umrę…
Autor
jantos
Moje życie zawodowe jest z pracą ze studentami. Ukończyłam dwa fakultety, ale już pod koniec drugiego rozpoczęłam pracę na uczelni (najpierw na AGH, potem przez 40 lat na Uniwersytecie Jagiellońskim). Ale także przez 23 lata prowadziłam działalność gospodarczą, byłam członkiem prezydium Izby Przemysłowo - Handlowej w Krakowie ; przez 22 lata byłam radną Krakowa (wiceprzewodniczącą Rady Miasta, a potem przez dwie kadencje przewodnicząca Komisji Kultury) Zobacz wszystkie wpisy opublikowane przez jantos