Dzisiaj dzień szczególny. Nie będę się wymądrzała i pisała na w/w temat. Tyleż opinii o powstaniu warszawskim. I nie miałam takiego zamiaru, jednak… No właśnie. Jednakże napiszę, przez pryzmat współczesnych doświadczeń politycznych. Rano w radiu Piotr Legutko, który napisał książkę o Muzeum Powstania Warszawskiego opowiadał o muzeum, ale także i o powstaniu. I w pewnym momencie Piotr powiedział, że mówi się o dwóch, jakby odrębnych sprawach : o powstaniu i osobno o powstańcach. Być może jest i tak. Następnie stwierdził, że pomimo niedobrej oceny, jaką uzyskuje cała akcja przeprowadzenia powstania, w którym zginęło ponad 200 tysięcy ludzi, – powstańcy – uczestnicy oceniani są inaczej. „Fajnie było być powstańcem” zrecenzował wizytę uczeń gimnazjum.
Legutko powiedział jeszcze jedną rzecz, która sprowokowała niniejszy wpis: powiedział, jakby broniąc decydentów, przywódców powstania, że kto mógł przewidzieć tak wielkie straty w ludziach, kto mógł przewidzieć zniszczenie Warszawy. I pomyślałam, że nie jest to usprawiedliwienie niczego. Ktoś, kto jest dowódcą lub chce nim być powinien przewidywać efekty swoich działań. I nic go nie usprawiedliwia. Na tym polega bycie dowódcą czy liderem, jak to się dzisiaj mówi : na przewidywaniu skutków. Scenariusz musi zakładać opcje związane z działaniem. I należy unikać tych, które są najboleśniejsze.
Czy czegokolwiek nauczyliśmy się przez 70 lat? Chyba niewiele. Wciąż dowódcami chcą być ci, którzy poza własną chęcią – do tego się nie nadają.
I Bogu niech będą dzięki, że dzisiejsze ich decyzje nie skutkują aż takimi stratami.