Artykuł w Gazecie Wyborczej nie poszedł ponieważ, jak mi powiedziano, jest dobry, ale nie "niusowy" i tak jest spychany z dnia na dzień.
Wczoraj rozmawiałam z dziennikarzem gazety x.Tematem była jednostka kultury Krakowa powstała dwa lata temu. Ja mówiłam o kosztach, jakie ona generuje, dziennikarz zaś o tym, że powstała dwa lata temu i trudno wypowiadać się o efektach jej działania i że trzeba zaczekać.
Jednostka kultury, jak już pisałam wielokrotnie, to taki dziwny twór. Wszyscy podatnicy łożą pieniądze na działalność jednego, dwóch lub wielu artystów. Artyści najczęściej bywają bardzo roszczeniowi (mniejsi artyści bywają bardziej roszczeniowi niż wielcy, tak dziwnie to jest jakoś), a budżet miasta nie da się rozciągać w nieskończoność. Trzeba więc dokonywać wyborów. Najprawdopodobniej nie zawsze udanych i uzasadnionych. Wracając do wyobrażeń artystów, zawsze mnie zaskakiwało podejście do tzw. publicznych pieniędzy. Nigdy nie doświadczyłam sama tego zjawiska: co to znaczy mieć potrzeby a więc zwracać się do kasy miasta. Ponieważ prowadziłam przez tyle lat własną działalność gospodarczą moje myślenie o moich potrzebach było zgoła inne. Kiedy potrzebowałam nowego monitora do komputera, tudzież nowego laptopa, zastanawiałam się na jakich jego funkcjach mi zależy i kupowałam sprzęt średniej klasy bez zbytecznych funkcji etc. Instytucje idą na całóść: jak laptop to za 10 tysięcy, jak fax – to za tysiąc, w wielu wypadkach bez konkretnego uzasadnienia, dlaczego taki ma być zakup. I nikt nie ma odwagi o to zapytać. Nie wypada pytać o pieniądze, bo to o chamstwie człowieka świadczy.
PS A więc jako podatnik czerpię z kultury: w piątek byłam na free jazzie, w niedzielę na wystawie malarstwa Zofii Stryjeńskiej, a wieczorem na spektaklu teatru z cyklu Festiwalu Boskiej Komedii. A co !!!