Wracam do pisania bloga. Powoli się zbieram, by znów zacząć regularnie pisać. Przepraszam, że tak długo mnie tu nie było — czasem życie niespodziewanie odciąga nas na boczne tory. Chcę skupić się na kulturze Krakowa i opowiadać o ludziach, którzy zaczynają swoje późne debiuty — tych, którzy odkrywają swoją pasję i talent w dorosłym życiu. Mam nadzieję, że będzie to dla Was ciekawa podróż!
Dzisiaj zacznę, po roku obserwacji, od uwagi ważnej, jak myślę 🙂
Nie kolejnego zarządcy z dystansu, nie kogoś, kto pojawi się raz do roku na gali i zniknie.
Potrzebny jest ktoś, kto zna kulturę nie z raportów, lecz z obecności.
Kto był na festiwalu, zanim stał się modny. Kto wie, co znaczy, że w teatrze w grudniu jest zimno, a w maju nie ma pieniędzy.
Kto potrafi rozmawiać z twórcami, bo sam umie słuchać.
Kto widzi artystę nie jako „beneficjenta programu”, lecz jako człowieka z biografią, twórczością i potrzebą rozmowy.
Potrzebujemy specjalisty od zarządzania, ale nie technokraty.
Potrzebujemy kogoś, kto wie, że budżet to jedno, a klimat zaufania — drugie.
Kogoś, kto potrafi postawić na młodych bez obrażania starszych.
Kogoś, kto wie, że kultura nie dzieje się w tabelce — tylko między ludźmi.
Deklaracje mamy piękne.
Tylko że na wydarzeniach wciąż brakuje tych, którzy mają realny wpływ na to, jak wygląda kultura w mieście.
Nie ma ich na koncertach, nie ma w małych teatrach, nie ma tam, gdzie coś się dzieje.
Ale za to są raporty, strategie, konferencje.
Bo kultura to nie sektor usług.
To żywa tkanka miasta.