Ostatnio przeczytałam i obejrzałam wiele opowieści dotyczących gry zwanej „polityczną”. Pojawiło się dużo filmów poświęconych zagadnieniu pod tytułem „jak wygląda życie polityków od wewnątrz”. Otto von Bismarck pisał, że ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi kiełbasę i politykę. Nie znalazłam źródła tego cytatu, może więc tak napisał Bismarck lub ktoś inny. W każdym razie jest to prawda. Ludzie zapewne się domyślają, a propos produkcji i kiełbasy i polityki – jak to może wyglądać, ale zapewne nie mają świadomości, jak to jest. Dlaczego tak uważam? Ponieważ los mnie ukarał tą świadomością i ja wiem. Nie praktykuję, ale wiem.
Tak więc najpierw o filmach: zobaczyłam (niestety, z olbrzymim opóźnieniem,) dopiero teraz „Hause of Cards”. Pamiętam, kiedy ukazał się serial po raz pierwszy – oburzenia moich znajomych na postępowanie głównych bohaterów (Francisa Underwooda i jego żony; Douga Stampera, przedstawicieli mediów i innych zaangażowanych w tworzenie” polityki). Obejrzałam, z dużym zainteresowaniem, ponieważ film jest między innymi zagrany przez świetnych aktorów. I pomyślałam sobie, oglądając każdy odcinek po kolei – niestety, szanowna publiczności, film zrobił ktoś, kto doskonale wiedział, jak to jest. To dobrze napisany i rozplanowany serial o tematyce politycznej. Z odcinka na odcinek akcja rozkręca się coraz bardziej. Rozkręcają się też aktorzy. Jedną z najmocniejszych stron tego serialu jest właśnie jego obsada.
Serial powstał na podstawie powieści Michaela Dobbsa i nawiązuje do miniserialu BBC Dom z kart z 1990. Autorem scenariusza jest Beau Willimon.
Oczywiście jest tak, jak myślałam. Autor książki, na podstawie której powstał film Michael Dobbs jest członkiem brytyjskiej Partii Konserwatywnej. W latach 1979–1981 poseł piszący przemówienia. W latach 1981–1986 pełnił funkcję specjalnego doradcy rządu, natomiast w latach 1986–1987 szefa sztabu Partii Konserwatywnej W latach 1994–1995 w rządzie Johna Majora był wiceprzewodniczącym Partii Konserwatywnej. Wszystkie jego thrillery polityczne, a Dobbs jest także pisarzem, są głęboko osadzone na faktach. Jest to pisarz brytyjski, który był doradcą premierów Margaret Thatcher i Johna Majora. Politykę znał od kuchni. Wiedział po prostu, jak ją się robi. Tak więc, kiedy czytamy w recenzjach o „ambitnym, bezkompromisowym, dążący po trupach do celu głównym bohaterze „Hause of Cards” – to wypada napisać, że jest to postać (może z bardzo lekkim literackim podrasowaniem) wzięta z życia. Kiedy widziałam w filmie przygotowania partii demokratów, w której działa kongresmen Francis „Frank” Underwood do spotkania z przedstawicielem strajkujących nauczycieli – pomyślałam: „no tak, cóż samo życie”.
Nawet na tak maleńkim skrawku ziemi, jakim jest rada miasta Krakowa – młodzi adepci gier politycznych walczyli o podział miejsc przez dwa miesiące. Proszę więc pomnożyć owe gry przez prawdziwych sponsorów i prawdziwe, wielkie pieniądze. Mechanizmy zgoła podobne, chociaż efekty i lukratywność zajmowanych pozycji zdecydowanie większa. Film „Haus of Cards” po prostu świetny. Nie ma w nim żadnego zafałszowanego słowa, gestu, zachowania polityka. Tak jest. Trzeba czytać książki Dobbsa, jeśli się chce wiedzieć, jak wygląda kuchnia polityczna.
Z rozpędu poszłam na film Adama McKaya, który jest reżyserem i scenarzystą filmu „Vice”. Bohaterem jest Dick Cheney, który pełnił rolę zastępcy George’a W. Busha w latach 2001-2009. Karierę polityczną rozpoczął jednak o wiele wcześniej – w 1969 roku, jeszcze za rządów Richarda Nixona. Następnie pełnił m.in. funkcję szefa personelu podczas urzędowania prezydenta Forda, był kongresmenem przez 5 kadencji oraz sekretarzem obrony w administracji George’a Busha, by w 2001 roku objąć stanowisko wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Akcja produkcji rozpoczyna się w latach 60. i ukazuje tytułowego bohatera w czasie pracy w administracjach Richarda Nixona i Geralda Forda, a także w momencie zasiadania na kierowniczych stanowiskach w firmie Halliburton, aż po zostanie wiceprezydentem. I znów pokazana jest kuchnia polityczna, ale jednak tutaj dość kiepsko. Nie ma „wewnętrznej prawdy” – widać, że film robi ktoś, kto po prostu robi antyreklamę nie tylko postępowaniu polityka, ale który nie lubi republikanów. W międzyczasie, jakby „podkorowo” wrzucony jest obraz prezydenta Obamy, który zapewne w sugestii scenarzysty i reżysera (a jest nim Adam McKay) jest tym zdecydowanie lepszym politykiem, niż „paskudni republikanie”. Jednym z producentów tego filmu (i paru innych jMcKaya) est Brad Pitt, który dość wyraźnie opowiada się po stronie demokratów. Film, poza rewelacyjną grą Christiana Bale’a, lecz także ze świetną charakteryzacją Sam Rockwella w roli George’a W. Busha oraz Amy Adams jako Lynne Cheney – jest taki sobie, średni. Widać w nim zaangażowanie polityczne – publiczności polityki, a nie jej twórców.
I sprawa ostatnia – ale za to najbardziej na czasie. Społeczeństwo nie tylko polskie, ale i całego świata i to nie tylko teraz, ale w właściwie zawsze – miało dziwny stosunek do polityków. Z jednej strony ludzie, jakby nie wiedząc do końca, ale przeczuwając zasady funkcjonowania „kuchni politycznej” umieszczają polityków na samym końcu „najbardziej szanowanych profesji”. Potem, kiedy polityk staje na czele rządu, miasta etc – (nawet jeśli nazywa się „samorządowcem, a nie politykiem) stosunek do niego się zmienia. Polityk ma kasę podatników, na wydawanie której uzyskał pozwolenie – więc wszyscy chcąc uszczknąć kawałek tejże kasy (której doraźnym dysponentem staje się „polityk-samorządowiec) starają się, jak mogą nadskakiwać, schlebiać, przymilać. Potem zaś, kiedy polityk umrze – okazuje się, że był wybitnym, prawym, moralnym świętym.
Więc niekiedy cichutko pytam: więc jak to jest ostatecznie?