Byłam na filmie o godzinie 13.00. Przebiegałam przez miasto i pomyślałam: smyknę do kina. Były jeszcze bilety i tłumy ludzi. Dziwne, ale przede wszystkich dużo pań emerytek.
Bardzo cenię twórczość Wojtka Smarzowskiego, ale mam także i dystans. Nie wchodziłam z założeniem, że genialny film, ani że kiepski.
Film, Szanowni Państwo, nie jest o religii i jej nie dotyka. Nie ma żadnej sceny, która dotykałaby jakichkolwiek symboli religijnych.
Film jest o samotności, zagubieniu, zakłamaniu, rozpaczy konkretnych ludzi. Można pisać bardzo wiele o metafizyce pokazania całego Kościoła, ale to jest nadinterpretacja. Smarzowski we wszystkich swoich filmach eksponuje zło świata i taką ma wizję. Po prostu.
Oczywiście cały problem polega na tym, że Kościół uzurpuje sobie prawo do ocen moralnych, bo taka jest jego rola. Ludzie przychodzą do księży, ponieważ widzą w nich przedłużenie kontaktów z Bogiem. A spotykają takich samych ludzi, jak oni sami. I tutaj jest dysonans pomiędzy oczekiwaniami i rzeczywistością. Kiedyś ktoś powiedział, za czasów pontyfikatu Jana Pawła II – Polaków ogarnął obłęd uwielbienia dla papieża, a nie głębokie zrozumienie katolicyzmu. I tak to jest.
Smarzowski pokazał ludzi, napiętnował najgorsze przewinienie moralne, zwane przez niektórych grzechem – pedofilię. Niewyobrażalne szkody uczynione dzieciom. I tego nie można pominąć milczeniem, udawać, że nic się nie stało i nie stanie. A taką grę , niestety prowadzi Kościół.
Dobrze się stało. Bardzo dobrze, że powstał taki film. Powinniście go zobaczyć.